Przygody Bezimiennych

Zuben

New Member
Dołączył
27.11.2006
Posty
23
Rozdział 1

Wyzwanie



- Widzę… już widzę!!! W końcu zemszczę się na królu wrzucając go do lochu do którego on wrzucił mnie. – Krzyknął generał Lee który pałał złością do Rhobara II. Statek powoli podpływał gdy z okna zamku wydobył się oślepiający blask który powoli rósł i rósł.
Słomiane dachy niegdyś wyglądające jak pola pszenicy spowite były w ogniu. Piękne kamienice zostały zburzone i zamazane krwią. Toczyła się walka. W chwili blasku zaprzestano. Razem z falą rozrastała się ilość zabitych. Fala ustała. Gdy statek próbował wpłynąć do miasta uderzał o barierę. Ludzi fala zabijała rażąc piorunem. Statek zawrócił lecz nie obyło się to bez ofiar. Stojący na dziobie dzielny wojownik noszący przydomek Wilk porażony prądem padł i powoli umierał. Nikt nie odważył się podejść do konającego towarzysza ze strachu że sami tak skończą. Jedynie kowal Bennet przemawiał powoli do Wilka starając się ukoić jego ból przejmując wyładowanie na siebie. Niestety obaj skończyli źle. Gorn podniósł ich, położył na szalupy i spuścił je do wody. Poniosły ich daleko w morze gdzie mogli znaleźć ukojenie w śmierci.
Po dniu płynięcia Gorn powiedział do Lee:
-Co o tym sądzisz? Co to była za bariera i czemu raziła nas przyjaciół króla? A widziałeś te ciała orków i paladynów? Tam była bitwa. – Wykrztusił Gorn który był dość przejęty zdarzeniami wczorajszego dnia.
-Przyjaciół króla? Mów za siebie! To przez niego musiałem siedzieć przez 7 lat za bariera za niesłuszne osądzenie! Teraz się zemszczę. Wrzucę go do mego starego lochu a potem wyślę w puszczę do bestii które rozszarpią go. Dobrze mu niech go orkowie zabiją jeśli mi się nie uda.- Odpowiedział z przekąsem Lee. Teraz siedzieli w milczeniu. Gdy po chwili z bocianiego gniazda krzyknął Lester.
- Ciekawe czemu orkowie zaatakowali Vengard! Choć mi to obojętne kto wygra. O chwila! Widzę już ląd!!! Latarnia morska a za nią mała wioska! Co robimy?
-Płyniemy tam. Zacumujmy gdzieś statek w bezpiecznym miejscu. Milten, Diego, Gorn i Lester pójdę z wami do tej wioski. Reszta niech pilnuje statku. – Powiedział widać iż doświadczony wojownik.
- Dobra! Chodźmy! Może zabijemy sobie jakiegoś orka w drodze do wioski. Hehehe. – Powiedział Gorn – A ty przyjacielu jak ty masz w ogóle na imię?
- Ech nie wiem. Chyba po prostu nie mam imienia. – Odpowiedział uśmiechem „Bezimienny”. Wyszli po sznurowanej drabinie z statku. Nagle Milten potknął się i rozbił kolano.
-Ech chwila zaraz się uleczę. – Wyjął kamień i wymówił jakieś słowa przykładając kamień do kolana. Bez skutku. – Co?? Moje runy nie działają?! Jak to możliwe!! Chwilę! – Popatrzył ze strachem w oczach na małego jaszczura przechodzącego obok. Wyjął inną runę i wymówił jakieś słowa. Nic się nie działo – O nie! To niemożliwe! - Teraz wziął kartkę i wymówił zaklęcie które mu pomogło. Lecz sam pergamin zniknął – Runy… Tylko nie to. Muszę przerzucić się na zwoje których też mam mało. Chwilkę zaraz wracam. Wezmę swój kostur.

Wysoka trawa pod silą wiatru szumiała, pod nogami naszych bohaterów wiły się węże, skakały króliki, a szybkie, zwinne jaszczurki chowały cię w skalnych otworach. Milten wszedł na statek, do swojej kajuty. Z pod łóżka wyjął duży kostur którego czubek promienił się ogniem. no
- Stary kolego. Nie wiedziałem że jeszcze kiedyś cię użyję. Chwila zapomniałem o czymś.. Wezmę jeszcze mój stary puchar. W końcu on doładowuję twoją energię – Powiedział Milten.
Zza drzwi wyszedł Watras z zdziwieniem w oczach.
-Moje runy straciły światło! To dziwne. Gdzie się udasz? Ja idę do Varantu tam podobno zjawili się magowie wody. Padają prastarą magię która zastępuje runy. Dołączę do nich. Słyszałem też iż w Nordmarze jest klasztor magów ognia. Ty pewnie tam pójdziesz, no nie? – Powiedział Watras który stał się już nieco spokojniejszy.
- W takim razie odwiedzę ten klasztor. Dobrze ja idę do reszty. Zaraz wracamy! – Krzyknął Milten i pobiegł do reszty ze swym starym kosturem. Biegł przez plażę. Po chwili doszedł do wspomnianej wcześnie chatki rybackiej gdzie zobaczył Lestera.
-Orkowie! Orkowie są w tym miasteczku! Biegnij do nich. Są przed miastem. – Krzyknął niespokojnie Lester.
Milten bez słowa pobiegł do przyjaciół. Zobaczył ich przygotowujących się do walki.
-A na mnie kto zaczeka? – Krzyknął Milten z uśmiechem.
-Chicho! Orkowie pełnią straż i mają uszy i oczy szeroko otwarte. Cała ludność jest niewolnikami. Na szczęście udało mi się dać im trochę broni co nas wspomoże w walce. – Mówił chaotycznie Diego.
- Dobra. Kiedy atakujemy? – Spytał się bezimienny – Może teraz?
- Wejdźmy tam jakby nigdy nic i pobijemy ich od środka. – Powiedział Gorn z powagą co przekonało resztę.
- A Lester? Co z nim? – Wypytywał Milten.
- Miał sprowadzić posiłki. Dobra za późno potem to sprawdzimy. Atakujmy. – Krzyknął chaotycznie Gorn po czym wszedł do miasta. Taką czynność uczyniła także reszta.
Weszli do miasta. Na twarzy Bezimiennego pojawił się prowokacyjny uśmiech. Orkowie zdenerwowani wyjęli broń. To samo zrobili nasi bohaterowie i niewolnicy. Zaczęła się krwawa walka. Milten miotał kulę z swego kostura, Gorn toporem przecinał wrogów na pół, Diego z strzałami przybijał orków do drewnianych domów tylko bezimienny tylko udawał że zabija orków jakby się wahał pytając sam siebie : Po czyjej być stronie? Nim odpowiedział sobie na to pytanie bitwa się skończyła, a Milten zabił ostatniego orka który uciekał w popłochu.
-Hehe ale im dokopaliśmy – Powiedział Gorn do naszego bohatera.
-Taa dokopaliśmy, dokopaliśmy. – Odpowiedział znudzony i zmartwiony bezimienny.
- Co zrobiliście?! Orkowie może pozwolili by nam żyć. Teraz Xardas wyśle ich więcej by nas zabili! Lepiej od razu udajcie się do Reddock bo sami sobie nie poradzimy . – Powiedział grubszy człowiek wyglądający na starszego wioski.
-Reddock? Co to takiego? – Spytał Bezimienny bez krzty zainteresowania.
- To tajna baza buntowników. Idź tam i ich sprowadź. – Powiedział zarządca
Bezimienny odwrócił się i poczmychał w stronę przyjaciół.
- Słuchajcie nie mam dużo czasu. Idźcie do tego Reddock a ja muszę coś załatwić w górach w centrum Myrtany. Dobra muszę iść. – Powiedział bezimienny zaraz chowając się za mur. Gdy Milten wychodził bezimienny wsunął mu do kieszeni rękę wyjmując piękny puchar który żarzył się ogniem. Zdjął mu też niepostrzeżenie ognisty kostur. Milten nic nie zauważył.
Bezimienny udał się teraz w stronę statku. Piasek na plaży był już nieco chłodny po południowym upale, na brzegu ganiały się topielce. Bezimienny zobaczył odpływający statek i postacie w czerwonych zbrojach którzy wyrzucili do wody ładny metalowy kufer. Bezimienny popłynął tam. Woda była zimna. Bezimienny wyłowił piękny kufer wiedząc już co tam jest. Szedł kawałek aż do stromych skał. U ubocza góry była mała jaskinia. Bezimienny powiesił na drzewie swoją starą zbroję aby wyschła. Wyjął z kuferka jakieś ubranie i je założył. Wyglądał jak bogaty obywatel miasta lub może jak magnat. Rozpalił ognisko a następnie z dna kuferka wyłożył kilka kamieni oraz zwoje pergaminu. Przejrzał wszystko a następnie położył się spać. Obudził się o świcie. Od razu schował do kufra już suchą zbroję oraz kamienie i pergaminy. Udał się teraz na północny zachód gdzie miał zamiar pogłębiać swą magię. Szedł bez przeszkód przez lasy i zbocza skalne. Widząc z daleka wiele stworów. Gdy dotarł do wielkiej doliny otoczonej stromymi skałami wyjął pergamin i wymawiał dziwne słowa w starożytnym języku. Z ziemi zaczęły wychodzić szkielety i ożywieńcy.
-Idźcie i wydobywajcie surowce. Żelazo! Usypcie wielką gorę żelaza a potem wybudujcie mroczną wieżę. - Bezimienny nim się obrócił miał już wielką stertę żelaza, magicznej rudy oraz złota. Potem wydał kolejne rozkazy.
Budujcie wieżę z żelaza i złota, Wnętrze wygładźcie rudą! Zróbcie ołtarz i trzy pomniki.
Innosa, Adanosa i Beliara. – Bezimienny czekał chwilę. Po kilku godzinach wieża stała. Była ogromna. Miała 5 pomieszczeń. Bibliotekę, salę alchemiczną, salę przywołań, miejsce codziennego użytku oraz wielką kaplicę, gdzie były trzy pomniki.
-Hahaha! Osiągnę wszystko. Spoczywajcie powrotem. Idźcie do grobów i w otchłań Beliara. – Powiedział bezimienny a szkielety zniknęły. Bezimienny pobiegł do Sali przywołań. Klęknął przy ołtarzu i wypowiedział dziwne słowa. Przed nim znalazła się piękna ciemna szata. Ozdobiona złotymi kolcami. Była to szata ciemnego maga. Bezimienny założył ją a stare ubrania spalił. Ponownie klęknął przed ołtarzem i wypowiedział kolejne dziwne słowa. Teraz znalazł się tu miecz. Był dość dziwny bo promieniowała z niego każda energia jaka jest tylko na świecie. Bezimienny założył go na plecy po czym ponownie klęknął i wymówił słowa w starym języku demonów. Teraz pojawiły się tu demony. Były całe czarne, oczy płonęły purpurowym ogniem. Miały miecze które buchały ciemnymi mocami. Kości skrzydeł zakończone były kolcami. Demony miały rogi. Patrzyły na swego nowego pana z wielkim szacunkiem. Demony rozeszły się do różnych miejsc. Strzeżenie tych miejsc było ich zadaniem. Kilka z nich poleciało pilnować wszystkiego z góry, inne strzegły jaskiń i głównego wejścia. Demony były także w samej wieży.
Bezimienny znał sztuki magiczne jeszcze z Khorinis gdzie niegdyś uczył się tego od Pyrokara najwyższego maga ognia. Bezimienny nie wyszedł jeszcze z komnaty przywołań. Położył na ołtarzu skradziony ognisty puchar oraz berło Miltena. Mówił teraz słowa w języku ludzkim a brzmiały one.
-Niech obdarzony łaską bogów człowiek się tu znajdzie. Niech walczy dla mnie z tym z kim ja chcę. Niech zdobywa dla mnie rzeczy, upragnione od lat. Niech będzie człowiekiem i pół Demonem. Niech wpłynie na niego moc wybrańca której ja się pozbywam. Lendos Metanum!!!
W tej chwili znalazł się tu człowiek. Miał ok. 20 lat. Miał krótkie włosy. Jego gałki oczne były ledwo widoczne i sprawiał wrażenie ślepego ale miał oczy jak orzeł. Wychodziła z niego dobra energia. Miał metalową zbroję pokrytą rudą, z zdobieniami ze złota. Miał silne ręce jakby przeżył setki wojen. U boku spoczywał miecz zdobiony runami. Z miecza owego rzucić można było wszystkie zaklęcia. Na plecach wisiał mu ładny łuk. Był z wierzby ale wierzby która dawno wymarła, która miała gałąź nie do złamania. Ów człowiek wyszedł poza pentagram i przemówił głosem bardzo silnym i dźwięcznym.
- Gdzie ja jestem. Kim ja jestem? Co ja tutaj robię. Kim jesteś starcze?
- Jesteś w mojej wieży jesteś wybrańcem bogów. Nie masz na razie imienia. Ale czemu masz niemieć? Od dziś zwiesz się Rodrigez. Ja też kiedyś byłem wybrańcem. Ale jestem już zbyt stary by to wykonywać. A po drugie oddałem się nekromancji. Sprowadziłem cię tu byś mi służył. Musisz zdobyć kilka rzeczy i sprowadzić kilku ludzi do mnie. – Odpowiedział Xardas po czym dodał – Wyciągnij miecz. Zobaczę jak sobie radzisz w walce. Może przeoczyłem coś podczas wymawiania zaklęcia. – powiedział po czym wyciągnął miecz.
Rodrigez wyciągnął miecz, przybierając pozę gotową do walki. Ruszył na Bezimiennego. Zadał cios od dołu co Bezimienny odparował i pchnął Rodrigeza w brzuch. Tamten szybko i zręcznie obronił się po czym zadał mocny cios obrotowy. Bezimienny odparował i schował miecz.
- Tak. Z walką u ciebie jest doskonale. Teraz żuć na mnie zaklęcia z miecza. – Powiedział Bezimienny.
- Po co to wszystko? – Spytał się Rodrigez.
-Nie gadaj tylko atakuj – Odkrzyknął Bezimienny.
Rodrigez pchnął mieczem w powietrze. Z miecz wyskoczył golem ognisty. Bezimienny zrobił duże oczy po czym zgasił golema zabierając mu życie.
-Rzuć jakieś zaklęcie bojowe. – Powiedział Bezimienny po czym przygotował się do odparowania. Rodrigez podrzucił miecz w górę. Miecz obracał się a następnie wpadł z powrotem w ręce Rodrigeza. Z góry zaczął się sypać ogień który Bezimienny zgasił zaklęciem lodu.
-I magią posługiwać się umiesz. A co powiesz na trening strzelania z łuku? Twoje oczy nadal są w porządku? – Wypowiedział Bezimienny z podziwem w oczach. Nagle Bezimienny machnął ręką. W owej chwili jeden kamień który leżał na dworze uniósł się w górę. Rodrigez
Bez słów wyjął łuk i napiął cięciwę. Wycelował i po kilku chwilach kamień rozłupał się na dwie części.
- Doskonale! Jesteś już gotowy. Mam dla ciebie jedno małe zadanie wstępne. Nasza wieża jest pusta. Przywieź karawaną dwa łóżka, dwa stoły alchemiczne, kilka szafek na książki, dwa kufry i kilka półek. – Powiedział Bezimienny z chytrym uśmieszkiem na twarzy. – Masz to powinno wystarczyć. – Powiedział wręczając Rodrigezowi 20000 złotych monet.
- Gdzie to wszystko znajdę?! – Spytał z przekąsem Rodrigez.
- Na południe stąd jest Montera. Miasto handlowe. Jak chcesz to kup całą karawanę i pobądź chwilę w tym mieście. Masz tu 10 mikstur leczniczych, mapę, 10 mikstur many oraz 5000złotych monet. A więc idź. – Powiedział Bezimienny.
Rodrigez wyszedł bez słowa. Szedł chwilę przez las. Usłyszał małe brzęczenie za krzakami nagle zza krzaków wysunęła się głowa.
- Tty też jesteś tym..m dem. de.. Demonem? – Spytał jakiś mały dzieciak.
-Nie jestem Rodrigez. O co ci chodzi? – Spytal ze zdziwieniem Rodrigez.
- Zgubiłem się! Mieszkałem na farmie chyba na północ stąd. Wybrałem Się do lasu nazbierać trochę dzikich jagód. Ale nie wiem gdzie jestem. Dookoła te ciemne postacie i.. i wilki. Proszę pomóż mi! – Odpowiedział ze strachem mały chłopiec.
-No dobra choć za mną. Zaprowadzę cię na ta farmę. – Powiedział Rodrigez. Po czym udał się na północ. Szli przez las. Podleciał do nich demon który po ujrzeniu Rodrigeza odleciał. Chłopiec się wystraszył ale po chwili doszedł do siebie. Szli dalej przez las po chwili wyszli na pole. Widać już było budynek i wiatrak.
-Dom! Dom! Chura! W końcu! Dziękuję. Choć ze mną. Rodzice cię wynagrodzą. – Rodrigez poszedł za nim. Zobaczył dwa demony na farmie. Podeszli tam. Rodrigez powiedział do Demona
- Co ty tu robisz, zmykaj! Zaraz cię wyśle poza sfery czasowe. Tak samo resztę demonów które będą nękały farmy. – Powiedział wyjmując miecz. Demony szybko odleciały. Rodrigeza powitali zadowoleni rodzice.
-Dziękuję ci panie! Przyjmij to jedzenie jako wyraz naszej wdzięczności. Nic więcej nie posiadamy – Powiedziała kobieta dając Rodrigezowi Chleb, kawałek pieczonego mięsa oraz gulasz i flaszkę wina.
-Dziękuję. Żaden problem. – Powiedział Rodrigez powoli udając się w stronę Montery. Dojście tam nie sprawiło mu żadnych problemów. Montera była otoczona grubym kamiennym murem. Bezimienny wszedł do miasta. Panował tam zaduch. Słońce było tam wyjątkowo gorące. Flagi powiewały na szczytach zamku. Rodrigeza zaczepił jakiś człowiek wyglądający na kupca.
-Witam! Mam najlepsze rzeczy w moim sklepie. Tanie oraz doskonałej jakości.
- A masz stoły alchemiczne, łóżka, szafki na książki, pulpity, kufry i kilka półek? – Spytał się Rodrigez unosząc rękę.
-O ja mam tylko to. Ile załadować? – Spytał z chytrymi wielkimi ślepiami człowiek.
-Łóżek, stołów alchemicznych, pulpitów po dwa. Do tego , 5 szafek na książki, 5 półek, 12 krzeseł i jeden 12 osobowy stół. – Powiedział Rodrigez. Przy tych słowach kupcowi oczy zalśniły złotem. Nagle Rodrigez usłyszał.
-Uwaga! Kto zawalczy i wygra z niepokonanym Angarem dostanie!? Tą piękną magiczną starą tarczę! Podobno należała do pierwszego na świecie paladyna. Zapraszam! – Rodrigezowi zaświeciły się oczy.
-Niech pan pakuje. Ja idę zdobyć tarczę. – Powiedział Rodrigez po czym pomknął na arenę.
- Chcę walczyć z tym „niepokonanym”. – Powiedział Rodrigez do organizatora.
- A wiec idź na arenę! On już czeka – Powiedział z podziwem w oczach organizator.
Rodrigez pomknął na arenę


To moje opo. Oceniajcie i mówcie czy warto dalej pisać. Proszę o ocenianie w skali od 1 - 10. Proszę też o oceny słowne i wskazanie błędów.

Z góry dzięx.
 
Do góry Bottom