Xardas OM studio
New Member
- Dołączył
- 19.9.2009
- Posty
- 21
Poniższy tekst jest w całości zaczerpnięty z czasopisma "Esencja". Jest to dość dobry poradnik, na pewno okaże się pomocny dla pisarzy początkujących, a może i bardziej zaawansowani znajdą w nim jakąś pomoc.
Formatowanie tekstu w postach wygląda jak wygląda więc z góry przepraszam za pewne "niekształtności" tekstu.
Piszesz opowiadania i chciałbyś opublikować swoje utwory w jakimś czasopiśmie papierowym lub internetowym? Oto garść porad, jak pisać (i jak nie pisać), żeby czytelnicy nie zjedli Cię już na wstępie… Przykłady negatywne i pozytywne, prawdziwe i zmyślone.
Do napisania niniejszego eseju skłoniła mnie głównie lektura tekstów umieszczanych przez młodych – niekoniecznie wiekiem, za to na pewno stażem – autorów na rozmaitych forach dyskusyjnych poświęconych fantastyce. Prawie na każdym takim forum istnieje wątek, w którym można przedstawiać innym fragmenty swojej twórczości. Niektóre błędy i niezręczności powtarzają się bardzo często, postanowiłam więc spisać porady, które udało mi się sformułować przy okazji komentowania tych tekstów.
Porady te można zastosować również do tekstów fantastyką nie będących, lecz adeptów głównego nurtu od razu uprzedzam, że w przytaczanych przeze mnie przykładach aż się roi od krasnoludów, elfów, smoków i tym podobnych rzeczy. Sporadycznie zdarzają się miotacze i statki kosmiczne.
Inne zastrzeżenia:
1. Wszystkie zawarte tu rady dotyczą pisania tekstów poważnych, nie zaś humorystycznych, ponieważ niektóre wytknięte przez mnie błędy można zastosować celowo, dla osiągnięcia efektu groteskowego.
2. Tekst ten NIE JEST skierowany do ludzi piszących prozę awangardową (o ile w dzisiejszych czasach jeszcze takowa istnieje), eksperymentalną czy wreszcie prozę poetycką.
3. Tekst ten JEST skierowany do ludzi, którzy pragną pisać opowiadania przygodowe, zwłaszcza osadzone w klimatach fantastycznych.
4. Mimo bezczelnego wykorzystania imion pochodzących ze znanych książek, filmów i komiksów, wszystkie cytaty z wyjątkiem tych, które zostały jako takie wyraźnie oznaczone, są jak najbardziej fikcyjne.
Pierwszą rzeczą – niby oczywistą, a jednak przez niektórych ignorowaną – jest to, że aby pisać, trzeba dobrze znać język, w którym się pisze. I nie mówię tu o czymś tak banalnym, jak błędy ortograficzne. Autor, który nie odróżnia „zniszczenia” od „wyniszczenia”, tworzy frazy w stylu „oczy opływały jej łzami” albo myli imiesłów współczesny z uprzednim, powinien przede wszystkim dużo czytać, aby nauczyć się sprawnie posługiwać mową ojczystą. To jest podstawa. Kiedy już umiemy budować poprawne zdania, możemy przejść na wyższy poziom, a mianowicie do pisania takiego, aby było nie tylko poprawnie, ale obrazowo, przekonująco i zgrabnie.
Część 1. „Odpowiednie dać rzeczy słowo”
Do intensywnego czytania zachęcam nie bez powodu. Obcowanie z dobrą literaturą sprawia, że czytelnik „nasiąka” nie tylko prawidłową ortografią i stylistyką, ale również poszerza swój zasób słów i wiedzę o tym, w jakich związkach frazeologicznych występują. Dzięki temu nie naraża się później na ośmieszenie, pisząc „słońce przewijało się przez rozstrzelane chmury”, „spojrzał gromkim wzrokiem” lub „nieziemski blask opiewał miasto”.
Przykład źle dobranych słów, wynikających z nieznajomości ich znaczenia:
Królewna popatrzyła na zamordowanego smoka i przygładziła suknię szamerowaną w kwiaty, która demonstrowała prawdziwą kanonadę barw. Następnie odwróciła swoje błękitne ślozy na rycerza. Młodzieniec był urodziwy, blask prześwitującego zza gór słońca opiewał złocistą kosę jego potarganych włosów.
Innym problemem jest używanie słownictwa przekombinowanego, przez co tekst zaczyna brzmieć cudacznie, a niekiedy niezamierzenie śmiesznie. Pewien typ autorów ma tendencję do stosowania wyrafinowanych wyrażeń tam, gdzie nie jest to zupełnie potrzebne, na przykład coś w stylu „naciągnął obuwie na nogi” zamiast „włożył buty”. Niektórzy twierdzą wprost, że przecież piszą literaturę, więc nie mogą posługiwać się potocznym językiem. Zapewne chcą, żeby ich tekst brzmiał piękniej i mądrzej, ale w czym zdanie „Aragorn dokonał dynamicznego przemieszczenia swojego ciała na górną część organizmu zwierzęcia wierzchowego” jest lepsze od „Aragorn wskoczył na konia"? To oczywiście przykład celowo przejaskrawiony, ale zdarzało mi się czytać teksty niewiele mniej dziwne.
Przykład:
Powierzchnia ekstragalaktycznej planety Irix była pokryta wąwozami powstałymi na skutek erozji oraz kraterami po uderzeniach meteorów o sile dochodzącej do 1000 megaton. Luke Skywalker szedł ostrożnie, omijając utwory piroklastyczne. Nagle zza skały położonej w odległości około 15 metrów wyłonił się wysoki na prawie 2 metry dwunożny gad, z pyskiem nafaszerowanym homodontycznymi zębami o kształcie stożka. Młody Jedi zatrzymał się, by zaobserwować behawioralne formy tego stworzenia. Gad wydał z siebie ryk o ogłuszającym natężeniu i zaczął biec w stronę przedstawiciela gatunku ludzkiego. W zwykłym człowieku pierwotne instynkty wzięłyby w tym momencie górę, jednak Luke był rycerzem Jedi, więc jego reperkusja miała połowę natężenia emocjonalnego reakcji przeciętnej osoby. Aktywował miecz świetlny i zadał cios. Błękitne ostrze ze skondensowanej plazmy zatoczyło łuk. W wyniku tego odcięta głowa zauroida znalazła się na ziemi.
W przykładzie tym jak na dłoni widać trzy grzechy niektórych początkujących autorów:
1. biurokratyczny język („na skutek”, „w wyniku”, „przedstawiciela gatunku ludzkiego”),
2. przekombinowane słownictwo („formy behawioralne” i „reperkusję o połowie natężenia emocjonalnego” pozwoliłam sobie zapożyczyć z autentycznego tekstu, bo sama bym czegoś takiego nie wymyśliła),
3. nadmierną skłonność do określania wszystkiego w liczbach.
Efektem jest – jak widać – niezamierzona komiczność i skuteczne zamordowanie wszelkiej dynamiki, bo opis walki wygląda raczej jak protokół policyjny.
Jasne, że nie jest łatwo oddać na papierze skomplikowaną choreograficznie scenę rozgrywającą się w ciągu ułamków sekund, ale przynajmniej można pisać coś w stylu …i rąbnął mieczem z góry, wkładając w to całą siłę zamiast …a następnie, wykorzystując maksymalną siłę swoich mięśni, wykonał uderzenie pionowo z góry. I naprawdę, opis w stylu …odciął mu rękę, na skutek czego z uszkodzonego naczynia zaczęła tryskać krew tętnicza nie jest opisem powieściowym, lecz technicznym. A takie opisy zdarzają się dość często; czasem na dodatek biurokratyczne sformułowania autor próbuje ubarwiać poetyckimi metaforami, ale tryskającej z uszkodzonego naczynia krwi tętniczej bynajmniej nie pomoże opis, że była czerwona jak ogniste rubiny…
Nieodparta potrzeba określania wymiarów wszystkich opisywanych rzeczy jest również dość częsta u początkujących, zapewne bierze się z chęci jak najdokładniejszego przedstawienia czytelnikowi tego, co autor wymyślił. Rycerz o wzroście 180 cm wszedł do sali wysokości 40 metrów. W ścianie po lewej znajdował się rząd sześciu okien umieszczonych o metr jedno od drugiego i tak dalej, jakby to nie była powieść, a raport konserwatora zabytków. Aby nie narazić się na zarzuty, że tekst jest drewniany, lepiej jest napisać po prostu, że rycerz był wysoki, a salę opisać bardziej obrazowo: …była tak ogromna, że echo jego kroków ginęło po kątach. Światło pochmurnego dnia wlewało się przez wysokie okna coś w tym rodzaju. A jeżeli – w wyjątkowych przypadkach – sytuacja wymaga podania konkretnej liczby, na przykład odległości, to zapisujemy ją słownie, nie cyferkami.
Słownictwo należy dopasować nie tylko do opisywanej sceny i dynamiki akcji, ale też do konstrukcji świata i stanu wiedzy bohatera. W świecie fantasy bohaterowie zasadniczo nie powinni posługiwać się współczesnym żargonem naukowym czy biurokratycznym, chyba że potrafimy to uzasadnić – ale wtedy i tak będą zarzuty o zrzynanie z Sapkowskiego
. Czytelnicy często spierają się, czy np. czarodziej ma prawo używać słów typu „frustracja” lub „szowinizm” – jedni twierdzą, że absolutnie nie, a inni – że owszem, bo w opisywanym świecie może istnieć jakiś odpowiednik tego terminu, który autor „tłumaczy” na nasz język.
Przykład (na bazie cytatu z sieci):
– A więc słuchajcie, waszmościowie – zaczął pan Butterbur. – Jakiś czas temu na terenach otaczających Bree zaczęły pojawiać się dziwne postacie, niby z mgły czy oparu zbudowane. Najpierw myśleliśmy, że to czczy wymysł albo urojenie, gdyż o onych upiorach doniosło w początkowym okresie czasu tylko kilku obywateli, jednak kiedy zjawy zaczęły pojawiać się z większą częstotliwością, burmistrz uznał, że posłanie po Strażnika będzie optymalnym rozwiązaniem.
Kontrast wynikający ze zderzenia języka stylizowanego na dawny z wyrażeniami typu „optymalne rozwiązanie” większość czytelników rozbawi, więc jeżeli nasz tekst ma być stuprocentowo poważny, musimy takich wpadek unikać. Można, rzecz jasna, wykorzystać zderzenie stylów dla rozbawienia czytelnika, pisząc np. o barbarzyńcy, że „preferował rozwiązania siłowe”, ale – jak zaznaczyłam na wstępie – esej ten nie odnosi się do pisania humoresek.
Przy pisaniu „klasycznej” fantasy nie tylko w dialogach, ale również w narracji dobrze jest ograniczyć używanie słów zbyt współczesnych: zamiast dyskretnie sięgać po sztylet lepiej niech postać zrobi to ukradkiem.
Przykład:
Ania wróciła późno. Otwarła drzwi i zajrzała do pokoju. Telewizor był zgaszony, a na podłodze leżały puste puszki po piwie. Nagle z kuchni wyszedł ojciec. Śmierdział piwem i delikatnie się zataczał.
– Gdzie się znowu szlajałaś?! – wycharczał.
Tutaj wyraźnie niedopasowane jest określenie „delikatnie”, które po pierwsze w ogóle nie pasuje do zataczania (ja w każdym razie nie umiem sobie wyobrazić, jak się zatacza „delikatnie” – że niby jak baletnica czy jak?), a po drugie – przez kontrast z pijanym facetem wygląda jeszcze bardziej nie na miejscu.
Jeżeli tak nie należy pisać, to jak w takim razie? – spytacie. Na początku najlepiej prosto i bez kombinowania, bo można się wkopać.
Kontrprzykład:
Powierzchnia pozagalaktycznej planety Irix była zryta wąwozami i kraterami. Luke Skywalker szedł ostrożnie, omijając wulkaniczne kamienie. Nagle zza niedalekiej skały wyłonił się wielki, dwunożny gad. Młody Jedi zatrzymał się, czekając na jego reakcję. Stworzenie z rykiem rzuciło się w jego stronę, otwierając paszczę pełną jednakowych, spiczastych zębów. Zwykły człowiek zapewne wpadłby w panikę, jednak Luke był rycerzem Jedi. Błyskawicznie włączył miecz świetlny i odciął napastnikowi głowę.
Oczywiście temu fragmentowi również daleko do doskonałości, jednak nie chciałam zmieniać go za bardzo, aby wyraźniej było widać różnice. Opisana sytuacja wygląda tak samo, a tekst nie tylko przestał brzmieć jak raport sierżanta sztabowego i zyskał odrobinę dynamiki, ale w dodatku stał się zauważalnie krótszy. A to może mieć nie byle jakie znaczenie, jeśli zamierzacie publikować swoje opowiadania w czasopismach. A i w publikacjach sieciowych lepiej nie przesadzać z długością, bo jak wielu chętnych zagłębi się w tasiemcowy tekst spłodzony przez kompletnego nowicjusza?
Część 2. „Wilcze zęby, oczy siwe, groźnie garść obuszkiem furczy”, czyli kilka słów o opisach
Zacznę od truizmu: opis musi być na tyle dokładny, aby czytelnik nie miał problemów z wyobrażeniem sobie danej rzeczy, miejsca czy postaci (zwłaszcza że w fantastyce czasem opisujemy coś, co w naszym świecie nie istnieje), a jednocześnie na tyle zwięzły, aby ów czytelnik nie zasnął w połowie czytania. Wszyscy pamiętamy, choćby z „Nad Niemnem”, stanowiące zmorę uczniów słynne „opisy przyrody”, nieraz całostronicowe. Początkujący autorzy nie poświęcają wprawdzie aż tyle uwagi pszenicznym łanom i omszałym bukowym lasom, jednak już opis postaci w ich wykonaniu może długością dorównywać niejednemu przykładowi z polskiej klasyki.
2a. „…a pod spodem miał majtki w słoniki”, czyli opis to nie inwentaryzacja
To jasne, że wprowadzając do akcji jakąś postać, trzeba ją na tyle szczegółowo opisać, by nie dopuścić do sytuacji, że po wielu stronach akcji czytelnik nagle ze zdumieniem dowiaduje się, że bohater, którego brał za gładko ogolonego szatyna, ma gęstą, czarną brodę albo, co gorsza, nie ma oka. Jednak nie można przesadzać też w drugą stronę. Powiada się, że teksty pisane przez graczy RPG można rozpoznać po tym, że postać – na przykład krasnoludzki wojownik – jest od razu przedstawiona z najdrobniejszymi detalami, jakby miały być to wskazówki dla charakteryzatora i garderobianej, którzy asystują przy kręceniu filmu. Takim osobom, owszem, niezbędna jest informacja o tym, że cholewy butów sięgały nieco powyżej kolan, broda była zapleciona w trzy warkocze przewiązane czerwonymi wstążkami, zaś pochwa sztyletu ozdobiona wzorkiem w smoki… a jeszcze sztylet ma w rękojeści rubin wielkości ziarna grochu. Ale to już nie jest opis – to inwentaryzacja. Wielu czytelników taki fragment przeskoczy po maksimum drugim zdaniu.
Szczegółowe przykłady były typowe dla literatury XIX-wiecznej – widać to choćby w książkach Sienkiewicza, gdzie takie właśnie opisy postaci – od butów po czubek głowy, z guzikami włącznie – były potrzebne, by nieznający kina i telewizji czytelnik mógł sobie wyobrazić, jak ubierali się (mieszkali, jedli, walczyli itp.) ludzie sprzed kilkuset lat. Obecnie jednak ten sposób pisania uchodzi za staroświecki.
Przykład (na bazie cytatu z sieci):
Z krzewów rosnących wzdłuż gościńca wychynęła postać ludzka. Był to mężczyzna, lat około czterdziestu, o ciemnych włosach, błękitnych oczach i jasnej cerze. Odziany był w skórzaną kurtkę pikowaną, takież spodnie i wysokie, znoszone buty podróżnicze. Na głowie miał kaptur przypięty do długiego, brązowego elfiego płaszcza. U pasa miał zawieszony miecz półtoraręczny w drewnianej pochwie, a w cholewie buta widoczna była rękojeść sztyletu. Człowiek rozejrzał się po gościńcu, jego wzrok zatrzymał się na chwilę na majaczących w zachodniej stronie kurhanach, po czym człek ten wylazł na trakt, otrzepując się z listowia i drobnych gałązek.
Widać, jak dzielnie autor próbuje unikać powtórzeń („mężczyzna” – „człowiek” – „człek”), choć „człowieka” można by spokojnie wykreślić (podmiot domyślny będzie dostatecznie jasny, bo konstrukcja poprzedzającego zdania wyklucza sugestię, że to np. miecz rozejrzał się po gościńcu), a „człek ten” jest już zupełnie nadmiarowym grzybkiem w barszcz, bo po co powtarzać podmiot w tym samym zdaniu?
Nawiasem mówiąc, dwa typowe błędy początkujących: albo do każdego czasownika muszą koniecznie dodawać „mężczyzna”, „Piotr”, „on” itp. (nawet jeśli z budowy zdań jasno wynika, że jest to wciąż ta sama osoba), albo odwrotnie – stosując podmiot domyślny jednocześnie składają zdania tak, że wychodzi coś w stylu: Elfirion był wysokim mężczyzną o brązowych włosach. Dosiadał śnieżnobiałego konia ze złotą uprzężą. Koń miał na imię Skrzydlaty. U jego pasa wisiał miecz z rubinem w rękojeści. Jego oczy miały kolor nieba przed burzą. (Na upartego można by wywnioskować, że miecz z oczami koloru nieba wisiał u pasa konia).
A teraz wracamy do naszego tajemniczego przybysza z krzaków.
Kontrprzykład:
Spomiędzy krzewów rosnących wzdłuż gościńca wychynęła jakaś postać. Był to mężczyzna w podróżnym stroju i z mieczem. Odsunął kaptur, ukazując czarne włosy i kontrastujące z nimi niebieskie oczy, i rozejrzał się po gościńcu. Na chwilę zatrzymał wzrok na widocznych w oddali kurhanach, po czym wyszedł na trakt, otrzepując swój elfi płaszcz z liści i poprawiając wiszący u pasa miecz.
Kolor cery, pikowaną kurtkę i sztylet można sobie darować, bo przeładowują opis szczegółami. „Postać” jednoznacznie wskazuje na człowieka – no, w warunkach fantastyki: humanoida – a nie zwierzę, więc obcięłam „ludzka”. „Mężczyzna” mniej więcej definiuje nam wiek bohatera: nie młodzieniec i nie starzec, a czy ma około czterdziestu lat, czy około trzydziestu pięciu, to naprawdę na tym etapie akcji nie jest ważne. Informacje o tym, że bohater posiada płaszcz z kapturem, wplotłam w akcję, każąc mu robić różne rzeczy z tymi częściami odzieży. Czytelnik zobaczy, co trzeba, a my unikamy „inwentaryzacji”. Elfie płaszcze zwykle są zielonobrązowe, więc opis koloru też sobie darowałam. Sztylet w cholewie pominęłam, jako w tym momencie nieistotny, a informację, że miecz był akurat w drewnianej pochwie potraktowałam jako nieistotną zupełnie, a wręcz mieszającą w głowie. Mnie osobiście w trakcie czytania oryginału mignęła przed oczami pochwa miecza zrobiona z ledwie oheblowanego drewna…
Rzecz jasna, opis „człowieka z krzaków” można sformułować na wiele innych sposobów, chodzi po prostu o to, aby nie przeładowywać go niepotrzebnymi szczegółami, a zawrzeć jedynie najważniejsze elementy, które od razu w wyobraźni czytelnika „namalują” postać.
Powiedzmy, że zamiast wyłaniającego się z krzaków łowcy opisujemy krasnoluda. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że czytelnik fantastyki wie, jak wygląda przeciętny krasnolud. Przeciętny krasnolud składa się z brody, topora i krasnoluda właściwego, schowanego gdzieś pod kolczugą. Jeżeli zatem napiszemy „Do karczmy wszedł krasnoludzki wojownik w bogato zdobionym stroju” (albo odwrotnie – „w obszarpanym i zakurzonym ubraniu podróżnym”), to czytelnik od razu sobie wyobrazi postać z mniej więcej odpowiednim strojem i uzbrojeniem. Można napomknąć o jakimś zwracającym uwagę szczególe – wisiorek, klamra od pasa w kształcie smoczej głowy itp., ale raczej wtedy, kiedy jest to istotne dla akcji (na przykład wskazuje, że ten konkretny krasnolud to jakaś znana osoba) albo kiedy w danych warunkach bohaterowi od razu się to rzuci w oczy.
Przykład 2:
Sala była prawie pusta, tylko pod oknem siedział chudy, długowłosy chłopak w koszulce Metalliki.
Tak zwięzły opis naprawdę wystarczy, aby czytelnik dokładnie wyobraził sobie postać, i pisanie czegoś w stylu:
Sala była prawie pusta, tylko pod oknem siedział chudy chłopak w wieku licealnym, z włosami do ramion. Ubrany był w koszulkę ozdobioną obrazkiem z okładki jednej z płyt Metalliki, czarne dżinsy i tego samego koloru wojskowe buty.
est już klasycznym przypadkiem przegadania. Można się domyślić, jakie buty będzie miał na nogach długowłosy metalowiec, a jeżeli zamiast czarnych dżinsów czytelnik wyobrazi sobie bojówki, to wizerunek postaci na tym specjalnie nie ucierpi. Zresztą informację o spodniach można wpleść w tekst później, na przykład przy okazji sięgania po coś do kieszeni.
„No, a jeżeli nie powiemy nic o spodniach i butach i czytelnik pomyśli, że bohater siedzi pod tym oknem w koszulce, majtkach i boso?”, zapyta ktoś. Otóż nie. Bohater znajduje się nie u siebie w sypialni, tylko w jakiejś sali, a więc odruchowo zakładamy, że jest kompletnie ubrany – bo gdyby nie był, autor by nas o tym poinformował, jako o ważnym szczególe. Tak jak tu:
Przykład 3:
Do sklepu wpadł mężczyzna ubrany w marynarkę narzuconą na goły tors, pasiaste spodnie od piżamy i adidasy bez sznurowadeł.
W tym przypadku dokładny opis ubrania z butami włącznie jest niezbędny, bo całą istotą sprawy jest fakt, że poszczególne elementy są do siebie niedopasowane.
2b. Opis żywy czy martwy?
Wyobraźmy sobie taki oto początek jakiegoś opowiadania:
Po piaszczystej drodze jechał na siwym koniu młody rycerz. Miał na sobie stalową kolczugę i zielony, sukienny płaszcz. Niebo było zachmurzone. Rycerz podążał w stronę wsi.
Wprawdzie każde ze zdań jest zbudowane prawidłowo, ale całość sprawia wrażenie tekstu pisanego przez pierwszoklasistę. Tymczasem wystarczy odrobina wysiłku (i wprawy), by ten krótki opis uczynić żywszym, bardziej „filmowym”. Na przykład tak:
Siwy koń stąpał żwawo, wzbijając na drodze kłęby pyłu. Jeździec spojrzał w zachmurzone niebo i ciaśniej owinął się płaszczem. Przebłyskująca spod fałdów zielonego sukna kolczuga wskazywała, że mimo młodego wieku mężczyzna jest już rycerzem.
Oczywiście, rycerza na koniu można opisać na dziesiątki innych sposobów, wplatając przy okazji w tekst rozmaite drobne informacje, budujące klimat opowieści:
Przykład 1:
Drogą podążała samotna postać na koniu. Wierzchowiec stąpał ostrożnie, omijając szczątki porzuconego w pospiesznej ucieczce dobytku. Jeździec obejrzał się niespokojnie, poprawiając kaptur zielonego płaszcza. Niebo było zasnute chmurami i dymem z dopalających się chałup.
Przykład 2:
Dzień był, jak na lipiec, niezbyt upalny. Jadący drogą na potężnym siwku młody rycerz rozparł się w siodle i wystawił twarz na wietrzyk, który leniwie przesuwał po niebie spiętrzone chmury. Koń stąpał raźno, wyciągając co chwila szyję, by skubnąć przydrożne bylice.
Przykład 3:
Koń ledwo już powłóczył nogami. Simon poklepał go współczująco po szyi – siwa sierść pozlepiana była od zaschniętego potu w ostre kłaki. Szare, jednostajne chmury wydawały się wisieć tuż nad głową, zimny wiatr na wylot przewiewał wytarty, zielony płaszcz jeźdźca i źle dopasowaną kolczugę.
W każdym z przykładów mamy mniej więcej to samo – konia, jeźdźca, drogę, niebo – a jednak odpowiednio dobrane szczegóły sprawiają, że od pierwszych zdań czytelnik jest wprowadzony w atmosferę tekstu. Umiejętne umieszczenie już na początku paru zupełnie drobnych informacji może sprawić, że czytelnik od pierwszych zdań zainteresuje się tajemniczym jeźdźcem i jego światem (Porzucony dobytek i spalone chaty? – pewnie wojna, ciekawe, z kim i o co. Niedopasowana kolczuga i zmęczony koń? – bohatera zapewne ktoś ściga. Spokojny, letni dzień? – pewnie za chwilę coś strasznego się wydarzy. I tak dalej).
2c. Wejście smoka, czyli kolejność w opisach
Lektura to trochę jak oglądanie filmu: miejsca, postacie i wydarzenia przewijają się płynnie przed oczami czytelnika. Czytając, „spostrzegamy” różne rzeczy – oczywiście w takiej kolejności i z takimi szczegółami, jak przedstawi je autor. Ten jednak powinien pamiętać, że skoro w rzeczywistości występuje pewna kolejność spostrzegania szczegółów przez ludzi, to dobrze jest ją zachować przy opisach, aby czytelnik nie miał wrażenia chaosu lub – co gorsza – nie musiał „cofać sobie filmu” i kasować jakiegoś drobiazgu błędnie wyobrażonego na podstawie mylącego opisu.Jeżeli na bohatera z odległości kilkudziesięciu metrów pędzi wywijający toporem krasnoludzki wojownik, to bohater najpierw zauważy, że jest to wywijający toporem krasnoludzki wojownik, a dopiero potem dostrzeże detale stroju, zdobienia trzonka topora itp., ponieważ sylwetkę i ruch widzi się wcześniej niż szczegóły. To, czy narracja jest w pierwszej czy w trzeciej osobie, czy prowadzona neutralnie czy oczami bohatera, nie ma tu znaczenia. To czytelnik „patrzy” w tym momencie, więc nie każmy mu najpierw z dużej odległości dostrzegać, że krasnolud ma kaftan z łosiowej skóry i złotą klamrę u pasa, a dopiero po chwili – o kurczę, on macha toporem!
Przykład 1:
Trinity szła pustą ulicą, której ciemność rozjaśniały nieliczne działające jeszcze neony. Stukot jej obcasów odbijał się echem od murów. Nagle zza przepełnionego zasobnika na śmieci wyszło dwóch mężczyzn, zastępując jej drogę. Obejrzała się. Trzeci leniwym, pewnym siebie krokiem wyszedł z pobliskiej bramy i stanął na środku jezdni.
Kobieta otarła spływające jej po twarzy krople deszczu i celnym kopniakiem wytrąciła pistolet maszynowy trzymany przez jednego z mężczyzn, po czym łokciem zdzieliła w twarz drugiego. Niestety, ten z tyłu spuścił ze smyczy psa…
W dość szczegółowym opisie, od którego zaczyna się ta scena, powinno znaleźć się miejsce na informację o padającym deszczu, bo inaczej czytelnik ma wrażenie, że krople, spływające po twarzy Trinity, pojawiły się dosłownie znikąd. Znikąd pojawia się też pies, bo przecież bohaterka w żaden sposób nie mogłaby go nie zauważyć (i nie, argument, że może ten pies był na baaardzo długiej smyczy i jeszcze nie wyszedł z bramy, nie zostanie uznany). O ile jeszcze pistolet maszynowy można schować pod kurtką, o tyle z psem udałoby się to tylko w przypadku ras niezbyt nadających się do walki… W ten sposób zmuszamy czytelnika, żeby co chwila przebudowywał sobie wyobrażoną scenę, wzbogacając ją o szczegóły, które powinny w niej być od samego początku. Jeżeli cały tekst będzie napisany w ten sposób, sprawi wrażenie chaotycznego. Żeby nie zaskakiwać czytelnika wyciąganiem informacji niczym królików z kapelusza, powinno być mniej więcej tak:
Trinity szła pustą ulicą, szum deszczu niemal zagłuszał stukot jej obcasów. Światła nielicznych działających jeszcze neonów odbijały się w mokrej jezdni. Nagle zza przepełnionego zasobnika na śmieci wyszło dwóch uzbrojonych mężczyzn, zastępując jej drogę. Obejrzała się. Trzeci, trzymając na smyczy dobermana, leniwym, pewnym siebie krokiem wyszedł z pobliskiej bramy i stanął na środku jezdni.
Kobieta otarła spływające jej po twarzy krople deszczu i celnym kopniakiem wytrąciła pistolet maszynowy trzymany przez jednego z mężczyzn, po czym łokciem zdzieliła w twarz drugiego. Niestety, ten z tyłu poszczuł na nią psa…
Czasem po tekście widać, że autor opisuje pewne szczegóły dopiero wtedy, kiedy zaczynają mu być potrzebne, nie zwracając uwagi na logikę poprzedzających wydarzeń. W skrajnych przypadkach autorzy potrafią nawet opisać idącą postać, która dopiero po chwili otwiera oczy i okazuje się, że są one jakiegoś niezwykłego koloru, lub odwrotnie – opisać postać włącznie z kolorem oczu, po czym poinformować czytelnika, że ona śpi…
Przyjrzyjmy się następującej scenie:
Przykład 2:
Jaś i Małgosia ukryci za krzakami patrzyli, jak przez step biegnie ku nim przerażający ogr, ścigany przez psy gończe i kilkunastu konnych, którzy niemal następowali mu na pięty, zasypując gradem strzał. Potwór, ubrany tylko w obszarpaną przepaskę biodrową, opędzał się od psów, chwytając je potężnymi rękami i miażdżąc jak zabawki.
Nagle ciśnięta celnie włócznia utkwiła w karku ogra. Zaryczał i zamachnął się maczugą, ale niecelnie. Druga włócznia utkwiła mu w gardle. Upadł martwy, niemal przygniatając Jasia. Jeźdźcy zbliżyli się galopem i po kilku chwilach otoczyli ścierwo. Ich dowódca, jadący na mumakilu, wydał radosny okrzyk.
Ogr chwyta psy obiema rękami, nie ma tu ani słowa o żadnej maczudze. Jest ubrany tylko w przepaskę, więc nigdzie jej nie schował, nie mówiąc już o tym, że przeszkadzałaby mu w biegu. Wygląda na to, że ogr niczym królik Bugs w kreskówce potrafi dowolne przedmioty wyciągnąć z… hmm, no, zza pleców. Dla odmiany jeźdźcy najpierw „niemal następują mu na pięty”, czyli są dosłownie kilka metrów za nim, a kiedy pada, „przybliżają się galopem i po kilku chwilach otaczają”, co już oznacza odległość metrów kilkudziesięciu. O pojawiającym się jak z nieba mumakilu nawet nie wspomnę…
Poprawione:
Jaś i Małgosia ukryci za krzakami patrzyli, jak przez step biegnie ku nim przerażający ogr, ścigany przez psy gończe i kilkunastu konnych, dowodzonych przez mężczyznę na mumakilu. Jeźdźcy niemal następowali ogrowi na pięty, zasypując go gradem strzał. Potwór, ubrany tylko w obszarpaną przepaskę biodrową, jedną ręką opędzał się maczugą od psów, drugą chwytał je, miażdżąc jak zabawki.
Nagle ciśnięta celnie włócznia utkwiła w karku ogra. Zaryczał i niecelnie zamachnął się maczugą. Druga włócznia utkwiła mu w gardle. Upadł martwy, niemal przygniatając Jasia. Jeźdźcy otoczyli ścierwo, a ich dowódca wydał radosny okrzyk…
2d. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Oprócz tego, co „widzi” czytelnik przy lekturze naszego tekstu, musimy pamiętać o tym, co mogą zobaczyć tegoż tekstu bohaterowie. Jeżeli tekst jest pisany w pierwszej osobie, to jasne, że autor, wprowadzając na scenę nową postać, opisuje tylko te jej cechy, które są widoczne dla bohatera. Schody zaczynają się przy narracji trzecioosobowej, bo wielu początkujących twórców zapomina, że jeśli opisujemy scenę z punktu widzenia jednej lub wielu osób, to i tak trzeba uważać z wprowadzaniem elementów, które są dla nich niewidoczne lub nieznane.
Mała dygresja na temat rodzajów narracji trzecioosobowej według „Słownika terminów literackich” Głowińskiego i spółki:
W narracji auktorialnej narrator nie uczestniczy w świecie przedstawionym, jest ukryty, zachowuje wobec niego dystans pozwalający mu go interpretować, oceniać, wprowadzać informacje o wydarzeniach poprzedzających właściwy bieg wypadków itp.
Przykład:
Ludzie pracowali od rana, kiedy tylko słońce zaczęło spijać rosę z trawy i zwierzęcej sierści. Długie, wiszące prawie do ziemi kozie runo należało starannie wyczesać zgrzebłem, a kłaczki wełny zebrać do worków. Kóz nie strzyżono tak jak owiec. Wyczeski wędrowały w kobiece ręce, a spod ich zręcznych palców wychodziły następnie wełniane szale niezrównanej delikatności, które można było przewlec przez pierścionek, albo płaszcze słynne w całej prowincji – ciepłe, a jednocześnie tak lekkie, że się ich prawie nie czuło na ramionach.
[E. Białołęcka „Naznaczeni błękitem”]
Narracja personalna pokazuje świat przedstawiony tak, jak on się jawi w świadomości bohatera (lub wielu bohaterów), nierzadko ukazuje emocjonalny stosunek bohatera do świata.
Przykład:
Ranek był słoneczny, ale diablo chłodny. Triss obudziła się zziębnięta, niewyspana, ale uspokojona i zdecydowana. (…) Komnatka Ciri była wierną kopią kwater wiedźminów. Nie było tu praktycznie nic poza zbitym z desek łóżkiem, stołkiem i kufrem. Na drzwiach wisiała skóra olbrzymiego szczura ze wstrętnym łuskowatym ogonem. Triss zwalczyła w sobie chęć, by zerwać śmierdzące paskudztwo i wyrzucić je przez okno.
[A. Sapkowski „Krew elfów”]
Wracajmy teraz do naszego punktu siedzenia. Oto standardowy (ponoć) dla fantasy opis karczmy, do której wkracza tajemniczy przybysz:
Wersja 1:
Karczma, jak zwykle wieczorem, była pełna. Gwar i pijackie okrzyki wypełniały zadymione pomieszczenie, posługaczki uwijały się między stołami, roznosząc kufle i misy. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki, białowłosy elf, szczelnie otulony zielonym płaszczem. Za pasem miał sztylet, a w schowanej za wyszywaną w liście koszulą sakiewce dwadzieścia sztuk złota.
Narracja jest ewidentnie auktorialna, jednak można się zastanawiać, czy powinno się w tym momencie pisać o tym, co elf ma za koszulą, skoro obecni w gospodzie ludzie tego nie widzą (już nie mówiąc o tym, że nie widzą również koszuli, skoro elf jest szczelnie owinięty płaszczem).
Jeżeli uprzemy się podać te informacje – dalibóg nie będące dla czytelnika sprawą pierwszej rangi, bo trudno mi sobie wyobrazić, jakie znaczenie ma w tym momencie dokładna ilość gotówki posiadanej przez elfa – to lepiej zrobić to tak, aby dyskretnie „przenieść spojrzenie kamery” z ludzi patrzących na elfa na elfa patrzącego na ludzi. Wtedy będzie w porządku, bo wszak elf wie, jaką ma koszulę i co za nią chowa.
Wersja 2:
Karczma, jak zwykle wieczorem, była pełna. Gwar i pijackie okrzyki wypełniały zadymione pomieszczenie, posługaczki uwijały się między stołami, roznosząc kufle i misy. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki, białowłosy elf, szczelnie otulony zielonym płaszczem. Rozejrzał się dookoła i nieznacznie pomacał rękojeść sztyletu. W schowanej za koszulą sakiewce miał dwadzieścia sztuk złota – łakomy kąsek dla rabusiów w miejscach takich jak to.
Jeżeli natomiast opisujemy wchodzącą do karczmy postać poprzez punkt widzenia jakiejś konkretnej osoby, która w tej karczmie siedzi, to wówczas napisać można tylko to, co spostrzega ta osoba, bo inaczej czytelnik będzie myślał, że to jasnowidz albo telepata:
Wersja 3:
Tymoteusz siedział zgarbiony nad kuflem piwa, starając się odciąć od wypełniającego karczmę hałasu i pijackich okrzyków. Nagle wszyscy ucichli. Zaciekawiony Tymoteusz podniósł wzrok i zobaczył, że przyczyną był stojący w drzwiach wysoki, białowłosy elf, szczelnie otulony zielonym płaszczem.
Dwa inne przykłady różnego przedstawiania tej samej sceny:
Narracja auktorialna:
W długiej sali, pełniącej rolę poczekalni dla ludzi zapisanych na audiencję u króla, znajdowało się zaledwie parę osób. Gruba mieszczka nerwowo miętosiła obszytą koronką chusteczkę, zastanawiając się, jakimi słowami najlepiej będzie wybłagać u władcy przywrócenie jej syna do elitarnej szkoły paziów, z której wyrzucono go za wybryki. Mężczyzna w ciemnym stroju przechadzał się od ściany do ściany, bawiąc się trzymaną w kieszeni próbką nowego, ulepszonego stopu, którą chciał zaprezentować. Pozostali siedzieli ponuro, wpatrując się w czubki swoich butów.
Narracja personalna:
Eryk z nudów obserwował ludzi zgromadzonych w sali. Jakaś gruba kobieta nerwowo obracała w dłoniach haftowaną chusteczkę. Czarno odziany mężczyzna przechadzał się niecierpliwie, wciąż trzymając jedną rękę w kieszeni, jakby chował tam coś niezwykle cennego. Pozostali siedzieli ponuro, wpatrując się w czubki swoich butów.
W pierwszym fragmencie mamy wszechwiedzącego narratora, więc wolno nam wplatać w tekst dowolne informacje o znajdujących się w sali ludziach – nawet to, kim były ich babcie, jeżeli uznamy to za stosowne. W drugim fragmencie narracja, choć nadal trzecioosobowa, prowadzona jest niejako „oczami” Eryka, więc możemy opisać tylko to, co bohater widzi lub jest w stanie wywnioskować. „Gruba kobieta” może być „grubą mieszczką” tylko wtedy, jeżeli dla Eryka jest to oczywiste na pierwszy rzut oka (np. rozpoznaje charakterystyczne ubranie).
Formatowanie tekstu w postach wygląda jak wygląda więc z góry przepraszam za pewne "niekształtności" tekstu.
Piszesz opowiadania i chciałbyś opublikować swoje utwory w jakimś czasopiśmie papierowym lub internetowym? Oto garść porad, jak pisać (i jak nie pisać), żeby czytelnicy nie zjedli Cię już na wstępie… Przykłady negatywne i pozytywne, prawdziwe i zmyślone.
Do napisania niniejszego eseju skłoniła mnie głównie lektura tekstów umieszczanych przez młodych – niekoniecznie wiekiem, za to na pewno stażem – autorów na rozmaitych forach dyskusyjnych poświęconych fantastyce. Prawie na każdym takim forum istnieje wątek, w którym można przedstawiać innym fragmenty swojej twórczości. Niektóre błędy i niezręczności powtarzają się bardzo często, postanowiłam więc spisać porady, które udało mi się sformułować przy okazji komentowania tych tekstów.
Porady te można zastosować również do tekstów fantastyką nie będących, lecz adeptów głównego nurtu od razu uprzedzam, że w przytaczanych przeze mnie przykładach aż się roi od krasnoludów, elfów, smoków i tym podobnych rzeczy. Sporadycznie zdarzają się miotacze i statki kosmiczne.
Inne zastrzeżenia:
1. Wszystkie zawarte tu rady dotyczą pisania tekstów poważnych, nie zaś humorystycznych, ponieważ niektóre wytknięte przez mnie błędy można zastosować celowo, dla osiągnięcia efektu groteskowego.
2. Tekst ten NIE JEST skierowany do ludzi piszących prozę awangardową (o ile w dzisiejszych czasach jeszcze takowa istnieje), eksperymentalną czy wreszcie prozę poetycką.
3. Tekst ten JEST skierowany do ludzi, którzy pragną pisać opowiadania przygodowe, zwłaszcza osadzone w klimatach fantastycznych.
4. Mimo bezczelnego wykorzystania imion pochodzących ze znanych książek, filmów i komiksów, wszystkie cytaty z wyjątkiem tych, które zostały jako takie wyraźnie oznaczone, są jak najbardziej fikcyjne.
Pierwszą rzeczą – niby oczywistą, a jednak przez niektórych ignorowaną – jest to, że aby pisać, trzeba dobrze znać język, w którym się pisze. I nie mówię tu o czymś tak banalnym, jak błędy ortograficzne. Autor, który nie odróżnia „zniszczenia” od „wyniszczenia”, tworzy frazy w stylu „oczy opływały jej łzami” albo myli imiesłów współczesny z uprzednim, powinien przede wszystkim dużo czytać, aby nauczyć się sprawnie posługiwać mową ojczystą. To jest podstawa. Kiedy już umiemy budować poprawne zdania, możemy przejść na wyższy poziom, a mianowicie do pisania takiego, aby było nie tylko poprawnie, ale obrazowo, przekonująco i zgrabnie.
Część 1. „Odpowiednie dać rzeczy słowo”

Do intensywnego czytania zachęcam nie bez powodu. Obcowanie z dobrą literaturą sprawia, że czytelnik „nasiąka” nie tylko prawidłową ortografią i stylistyką, ale również poszerza swój zasób słów i wiedzę o tym, w jakich związkach frazeologicznych występują. Dzięki temu nie naraża się później na ośmieszenie, pisząc „słońce przewijało się przez rozstrzelane chmury”, „spojrzał gromkim wzrokiem” lub „nieziemski blask opiewał miasto”.
Przykład źle dobranych słów, wynikających z nieznajomości ich znaczenia:
Królewna popatrzyła na zamordowanego smoka i przygładziła suknię szamerowaną w kwiaty, która demonstrowała prawdziwą kanonadę barw. Następnie odwróciła swoje błękitne ślozy na rycerza. Młodzieniec był urodziwy, blask prześwitującego zza gór słońca opiewał złocistą kosę jego potarganych włosów.
Innym problemem jest używanie słownictwa przekombinowanego, przez co tekst zaczyna brzmieć cudacznie, a niekiedy niezamierzenie śmiesznie. Pewien typ autorów ma tendencję do stosowania wyrafinowanych wyrażeń tam, gdzie nie jest to zupełnie potrzebne, na przykład coś w stylu „naciągnął obuwie na nogi” zamiast „włożył buty”. Niektórzy twierdzą wprost, że przecież piszą literaturę, więc nie mogą posługiwać się potocznym językiem. Zapewne chcą, żeby ich tekst brzmiał piękniej i mądrzej, ale w czym zdanie „Aragorn dokonał dynamicznego przemieszczenia swojego ciała na górną część organizmu zwierzęcia wierzchowego” jest lepsze od „Aragorn wskoczył na konia"? To oczywiście przykład celowo przejaskrawiony, ale zdarzało mi się czytać teksty niewiele mniej dziwne.
Przykład:
Powierzchnia ekstragalaktycznej planety Irix była pokryta wąwozami powstałymi na skutek erozji oraz kraterami po uderzeniach meteorów o sile dochodzącej do 1000 megaton. Luke Skywalker szedł ostrożnie, omijając utwory piroklastyczne. Nagle zza skały położonej w odległości około 15 metrów wyłonił się wysoki na prawie 2 metry dwunożny gad, z pyskiem nafaszerowanym homodontycznymi zębami o kształcie stożka. Młody Jedi zatrzymał się, by zaobserwować behawioralne formy tego stworzenia. Gad wydał z siebie ryk o ogłuszającym natężeniu i zaczął biec w stronę przedstawiciela gatunku ludzkiego. W zwykłym człowieku pierwotne instynkty wzięłyby w tym momencie górę, jednak Luke był rycerzem Jedi, więc jego reperkusja miała połowę natężenia emocjonalnego reakcji przeciętnej osoby. Aktywował miecz świetlny i zadał cios. Błękitne ostrze ze skondensowanej plazmy zatoczyło łuk. W wyniku tego odcięta głowa zauroida znalazła się na ziemi.
W przykładzie tym jak na dłoni widać trzy grzechy niektórych początkujących autorów:
1. biurokratyczny język („na skutek”, „w wyniku”, „przedstawiciela gatunku ludzkiego”),
2. przekombinowane słownictwo („formy behawioralne” i „reperkusję o połowie natężenia emocjonalnego” pozwoliłam sobie zapożyczyć z autentycznego tekstu, bo sama bym czegoś takiego nie wymyśliła),
3. nadmierną skłonność do określania wszystkiego w liczbach.
Efektem jest – jak widać – niezamierzona komiczność i skuteczne zamordowanie wszelkiej dynamiki, bo opis walki wygląda raczej jak protokół policyjny.
Jasne, że nie jest łatwo oddać na papierze skomplikowaną choreograficznie scenę rozgrywającą się w ciągu ułamków sekund, ale przynajmniej można pisać coś w stylu …i rąbnął mieczem z góry, wkładając w to całą siłę zamiast …a następnie, wykorzystując maksymalną siłę swoich mięśni, wykonał uderzenie pionowo z góry. I naprawdę, opis w stylu …odciął mu rękę, na skutek czego z uszkodzonego naczynia zaczęła tryskać krew tętnicza nie jest opisem powieściowym, lecz technicznym. A takie opisy zdarzają się dość często; czasem na dodatek biurokratyczne sformułowania autor próbuje ubarwiać poetyckimi metaforami, ale tryskającej z uszkodzonego naczynia krwi tętniczej bynajmniej nie pomoże opis, że była czerwona jak ogniste rubiny…
Nieodparta potrzeba określania wymiarów wszystkich opisywanych rzeczy jest również dość częsta u początkujących, zapewne bierze się z chęci jak najdokładniejszego przedstawienia czytelnikowi tego, co autor wymyślił. Rycerz o wzroście 180 cm wszedł do sali wysokości 40 metrów. W ścianie po lewej znajdował się rząd sześciu okien umieszczonych o metr jedno od drugiego i tak dalej, jakby to nie była powieść, a raport konserwatora zabytków. Aby nie narazić się na zarzuty, że tekst jest drewniany, lepiej jest napisać po prostu, że rycerz był wysoki, a salę opisać bardziej obrazowo: …była tak ogromna, że echo jego kroków ginęło po kątach. Światło pochmurnego dnia wlewało się przez wysokie okna coś w tym rodzaju. A jeżeli – w wyjątkowych przypadkach – sytuacja wymaga podania konkretnej liczby, na przykład odległości, to zapisujemy ją słownie, nie cyferkami.

Słownictwo należy dopasować nie tylko do opisywanej sceny i dynamiki akcji, ale też do konstrukcji świata i stanu wiedzy bohatera. W świecie fantasy bohaterowie zasadniczo nie powinni posługiwać się współczesnym żargonem naukowym czy biurokratycznym, chyba że potrafimy to uzasadnić – ale wtedy i tak będą zarzuty o zrzynanie z Sapkowskiego
Przykład (na bazie cytatu z sieci):
– A więc słuchajcie, waszmościowie – zaczął pan Butterbur. – Jakiś czas temu na terenach otaczających Bree zaczęły pojawiać się dziwne postacie, niby z mgły czy oparu zbudowane. Najpierw myśleliśmy, że to czczy wymysł albo urojenie, gdyż o onych upiorach doniosło w początkowym okresie czasu tylko kilku obywateli, jednak kiedy zjawy zaczęły pojawiać się z większą częstotliwością, burmistrz uznał, że posłanie po Strażnika będzie optymalnym rozwiązaniem.
Kontrast wynikający ze zderzenia języka stylizowanego na dawny z wyrażeniami typu „optymalne rozwiązanie” większość czytelników rozbawi, więc jeżeli nasz tekst ma być stuprocentowo poważny, musimy takich wpadek unikać. Można, rzecz jasna, wykorzystać zderzenie stylów dla rozbawienia czytelnika, pisząc np. o barbarzyńcy, że „preferował rozwiązania siłowe”, ale – jak zaznaczyłam na wstępie – esej ten nie odnosi się do pisania humoresek.

Przy pisaniu „klasycznej” fantasy nie tylko w dialogach, ale również w narracji dobrze jest ograniczyć używanie słów zbyt współczesnych: zamiast dyskretnie sięgać po sztylet lepiej niech postać zrobi to ukradkiem.
Przykład:
Ania wróciła późno. Otwarła drzwi i zajrzała do pokoju. Telewizor był zgaszony, a na podłodze leżały puste puszki po piwie. Nagle z kuchni wyszedł ojciec. Śmierdział piwem i delikatnie się zataczał.
– Gdzie się znowu szlajałaś?! – wycharczał.
Tutaj wyraźnie niedopasowane jest określenie „delikatnie”, które po pierwsze w ogóle nie pasuje do zataczania (ja w każdym razie nie umiem sobie wyobrazić, jak się zatacza „delikatnie” – że niby jak baletnica czy jak?), a po drugie – przez kontrast z pijanym facetem wygląda jeszcze bardziej nie na miejscu.
Jeżeli tak nie należy pisać, to jak w takim razie? – spytacie. Na początku najlepiej prosto i bez kombinowania, bo można się wkopać.
Kontrprzykład:
Powierzchnia pozagalaktycznej planety Irix była zryta wąwozami i kraterami. Luke Skywalker szedł ostrożnie, omijając wulkaniczne kamienie. Nagle zza niedalekiej skały wyłonił się wielki, dwunożny gad. Młody Jedi zatrzymał się, czekając na jego reakcję. Stworzenie z rykiem rzuciło się w jego stronę, otwierając paszczę pełną jednakowych, spiczastych zębów. Zwykły człowiek zapewne wpadłby w panikę, jednak Luke był rycerzem Jedi. Błyskawicznie włączył miecz świetlny i odciął napastnikowi głowę.
Oczywiście temu fragmentowi również daleko do doskonałości, jednak nie chciałam zmieniać go za bardzo, aby wyraźniej było widać różnice. Opisana sytuacja wygląda tak samo, a tekst nie tylko przestał brzmieć jak raport sierżanta sztabowego i zyskał odrobinę dynamiki, ale w dodatku stał się zauważalnie krótszy. A to może mieć nie byle jakie znaczenie, jeśli zamierzacie publikować swoje opowiadania w czasopismach. A i w publikacjach sieciowych lepiej nie przesadzać z długością, bo jak wielu chętnych zagłębi się w tasiemcowy tekst spłodzony przez kompletnego nowicjusza?
Część 2. „Wilcze zęby, oczy siwe, groźnie garść obuszkiem furczy”, czyli kilka słów o opisach
Zacznę od truizmu: opis musi być na tyle dokładny, aby czytelnik nie miał problemów z wyobrażeniem sobie danej rzeczy, miejsca czy postaci (zwłaszcza że w fantastyce czasem opisujemy coś, co w naszym świecie nie istnieje), a jednocześnie na tyle zwięzły, aby ów czytelnik nie zasnął w połowie czytania. Wszyscy pamiętamy, choćby z „Nad Niemnem”, stanowiące zmorę uczniów słynne „opisy przyrody”, nieraz całostronicowe. Początkujący autorzy nie poświęcają wprawdzie aż tyle uwagi pszenicznym łanom i omszałym bukowym lasom, jednak już opis postaci w ich wykonaniu może długością dorównywać niejednemu przykładowi z polskiej klasyki.
2a. „…a pod spodem miał majtki w słoniki”, czyli opis to nie inwentaryzacja
To jasne, że wprowadzając do akcji jakąś postać, trzeba ją na tyle szczegółowo opisać, by nie dopuścić do sytuacji, że po wielu stronach akcji czytelnik nagle ze zdumieniem dowiaduje się, że bohater, którego brał za gładko ogolonego szatyna, ma gęstą, czarną brodę albo, co gorsza, nie ma oka. Jednak nie można przesadzać też w drugą stronę. Powiada się, że teksty pisane przez graczy RPG można rozpoznać po tym, że postać – na przykład krasnoludzki wojownik – jest od razu przedstawiona z najdrobniejszymi detalami, jakby miały być to wskazówki dla charakteryzatora i garderobianej, którzy asystują przy kręceniu filmu. Takim osobom, owszem, niezbędna jest informacja o tym, że cholewy butów sięgały nieco powyżej kolan, broda była zapleciona w trzy warkocze przewiązane czerwonymi wstążkami, zaś pochwa sztyletu ozdobiona wzorkiem w smoki… a jeszcze sztylet ma w rękojeści rubin wielkości ziarna grochu. Ale to już nie jest opis – to inwentaryzacja. Wielu czytelników taki fragment przeskoczy po maksimum drugim zdaniu.

Szczegółowe przykłady były typowe dla literatury XIX-wiecznej – widać to choćby w książkach Sienkiewicza, gdzie takie właśnie opisy postaci – od butów po czubek głowy, z guzikami włącznie – były potrzebne, by nieznający kina i telewizji czytelnik mógł sobie wyobrazić, jak ubierali się (mieszkali, jedli, walczyli itp.) ludzie sprzed kilkuset lat. Obecnie jednak ten sposób pisania uchodzi za staroświecki.
Przykład (na bazie cytatu z sieci):
Z krzewów rosnących wzdłuż gościńca wychynęła postać ludzka. Był to mężczyzna, lat około czterdziestu, o ciemnych włosach, błękitnych oczach i jasnej cerze. Odziany był w skórzaną kurtkę pikowaną, takież spodnie i wysokie, znoszone buty podróżnicze. Na głowie miał kaptur przypięty do długiego, brązowego elfiego płaszcza. U pasa miał zawieszony miecz półtoraręczny w drewnianej pochwie, a w cholewie buta widoczna była rękojeść sztyletu. Człowiek rozejrzał się po gościńcu, jego wzrok zatrzymał się na chwilę na majaczących w zachodniej stronie kurhanach, po czym człek ten wylazł na trakt, otrzepując się z listowia i drobnych gałązek.
Widać, jak dzielnie autor próbuje unikać powtórzeń („mężczyzna” – „człowiek” – „człek”), choć „człowieka” można by spokojnie wykreślić (podmiot domyślny będzie dostatecznie jasny, bo konstrukcja poprzedzającego zdania wyklucza sugestię, że to np. miecz rozejrzał się po gościńcu), a „człek ten” jest już zupełnie nadmiarowym grzybkiem w barszcz, bo po co powtarzać podmiot w tym samym zdaniu?
Nawiasem mówiąc, dwa typowe błędy początkujących: albo do każdego czasownika muszą koniecznie dodawać „mężczyzna”, „Piotr”, „on” itp. (nawet jeśli z budowy zdań jasno wynika, że jest to wciąż ta sama osoba), albo odwrotnie – stosując podmiot domyślny jednocześnie składają zdania tak, że wychodzi coś w stylu: Elfirion był wysokim mężczyzną o brązowych włosach. Dosiadał śnieżnobiałego konia ze złotą uprzężą. Koń miał na imię Skrzydlaty. U jego pasa wisiał miecz z rubinem w rękojeści. Jego oczy miały kolor nieba przed burzą. (Na upartego można by wywnioskować, że miecz z oczami koloru nieba wisiał u pasa konia).
A teraz wracamy do naszego tajemniczego przybysza z krzaków.
Kontrprzykład:
Spomiędzy krzewów rosnących wzdłuż gościńca wychynęła jakaś postać. Był to mężczyzna w podróżnym stroju i z mieczem. Odsunął kaptur, ukazując czarne włosy i kontrastujące z nimi niebieskie oczy, i rozejrzał się po gościńcu. Na chwilę zatrzymał wzrok na widocznych w oddali kurhanach, po czym wyszedł na trakt, otrzepując swój elfi płaszcz z liści i poprawiając wiszący u pasa miecz.
Kolor cery, pikowaną kurtkę i sztylet można sobie darować, bo przeładowują opis szczegółami. „Postać” jednoznacznie wskazuje na człowieka – no, w warunkach fantastyki: humanoida – a nie zwierzę, więc obcięłam „ludzka”. „Mężczyzna” mniej więcej definiuje nam wiek bohatera: nie młodzieniec i nie starzec, a czy ma około czterdziestu lat, czy około trzydziestu pięciu, to naprawdę na tym etapie akcji nie jest ważne. Informacje o tym, że bohater posiada płaszcz z kapturem, wplotłam w akcję, każąc mu robić różne rzeczy z tymi częściami odzieży. Czytelnik zobaczy, co trzeba, a my unikamy „inwentaryzacji”. Elfie płaszcze zwykle są zielonobrązowe, więc opis koloru też sobie darowałam. Sztylet w cholewie pominęłam, jako w tym momencie nieistotny, a informację, że miecz był akurat w drewnianej pochwie potraktowałam jako nieistotną zupełnie, a wręcz mieszającą w głowie. Mnie osobiście w trakcie czytania oryginału mignęła przed oczami pochwa miecza zrobiona z ledwie oheblowanego drewna…
Rzecz jasna, opis „człowieka z krzaków” można sformułować na wiele innych sposobów, chodzi po prostu o to, aby nie przeładowywać go niepotrzebnymi szczegółami, a zawrzeć jedynie najważniejsze elementy, które od razu w wyobraźni czytelnika „namalują” postać.
Powiedzmy, że zamiast wyłaniającego się z krzaków łowcy opisujemy krasnoluda. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że czytelnik fantastyki wie, jak wygląda przeciętny krasnolud. Przeciętny krasnolud składa się z brody, topora i krasnoluda właściwego, schowanego gdzieś pod kolczugą. Jeżeli zatem napiszemy „Do karczmy wszedł krasnoludzki wojownik w bogato zdobionym stroju” (albo odwrotnie – „w obszarpanym i zakurzonym ubraniu podróżnym”), to czytelnik od razu sobie wyobrazi postać z mniej więcej odpowiednim strojem i uzbrojeniem. Można napomknąć o jakimś zwracającym uwagę szczególe – wisiorek, klamra od pasa w kształcie smoczej głowy itp., ale raczej wtedy, kiedy jest to istotne dla akcji (na przykład wskazuje, że ten konkretny krasnolud to jakaś znana osoba) albo kiedy w danych warunkach bohaterowi od razu się to rzuci w oczy.
Przykład 2:
Sala była prawie pusta, tylko pod oknem siedział chudy, długowłosy chłopak w koszulce Metalliki.
Tak zwięzły opis naprawdę wystarczy, aby czytelnik dokładnie wyobraził sobie postać, i pisanie czegoś w stylu:
Sala była prawie pusta, tylko pod oknem siedział chudy chłopak w wieku licealnym, z włosami do ramion. Ubrany był w koszulkę ozdobioną obrazkiem z okładki jednej z płyt Metalliki, czarne dżinsy i tego samego koloru wojskowe buty.
est już klasycznym przypadkiem przegadania. Można się domyślić, jakie buty będzie miał na nogach długowłosy metalowiec, a jeżeli zamiast czarnych dżinsów czytelnik wyobrazi sobie bojówki, to wizerunek postaci na tym specjalnie nie ucierpi. Zresztą informację o spodniach można wpleść w tekst później, na przykład przy okazji sięgania po coś do kieszeni.
„No, a jeżeli nie powiemy nic o spodniach i butach i czytelnik pomyśli, że bohater siedzi pod tym oknem w koszulce, majtkach i boso?”, zapyta ktoś. Otóż nie. Bohater znajduje się nie u siebie w sypialni, tylko w jakiejś sali, a więc odruchowo zakładamy, że jest kompletnie ubrany – bo gdyby nie był, autor by nas o tym poinformował, jako o ważnym szczególe. Tak jak tu:
Przykład 3:
Do sklepu wpadł mężczyzna ubrany w marynarkę narzuconą na goły tors, pasiaste spodnie od piżamy i adidasy bez sznurowadeł.
W tym przypadku dokładny opis ubrania z butami włącznie jest niezbędny, bo całą istotą sprawy jest fakt, że poszczególne elementy są do siebie niedopasowane.
2b. Opis żywy czy martwy?
Wyobraźmy sobie taki oto początek jakiegoś opowiadania:
Po piaszczystej drodze jechał na siwym koniu młody rycerz. Miał na sobie stalową kolczugę i zielony, sukienny płaszcz. Niebo było zachmurzone. Rycerz podążał w stronę wsi.

Wprawdzie każde ze zdań jest zbudowane prawidłowo, ale całość sprawia wrażenie tekstu pisanego przez pierwszoklasistę. Tymczasem wystarczy odrobina wysiłku (i wprawy), by ten krótki opis uczynić żywszym, bardziej „filmowym”. Na przykład tak:
Siwy koń stąpał żwawo, wzbijając na drodze kłęby pyłu. Jeździec spojrzał w zachmurzone niebo i ciaśniej owinął się płaszczem. Przebłyskująca spod fałdów zielonego sukna kolczuga wskazywała, że mimo młodego wieku mężczyzna jest już rycerzem.

Oczywiście, rycerza na koniu można opisać na dziesiątki innych sposobów, wplatając przy okazji w tekst rozmaite drobne informacje, budujące klimat opowieści:
Przykład 1:
Drogą podążała samotna postać na koniu. Wierzchowiec stąpał ostrożnie, omijając szczątki porzuconego w pospiesznej ucieczce dobytku. Jeździec obejrzał się niespokojnie, poprawiając kaptur zielonego płaszcza. Niebo było zasnute chmurami i dymem z dopalających się chałup.
Przykład 2:
Dzień był, jak na lipiec, niezbyt upalny. Jadący drogą na potężnym siwku młody rycerz rozparł się w siodle i wystawił twarz na wietrzyk, który leniwie przesuwał po niebie spiętrzone chmury. Koń stąpał raźno, wyciągając co chwila szyję, by skubnąć przydrożne bylice.
Przykład 3:
Koń ledwo już powłóczył nogami. Simon poklepał go współczująco po szyi – siwa sierść pozlepiana była od zaschniętego potu w ostre kłaki. Szare, jednostajne chmury wydawały się wisieć tuż nad głową, zimny wiatr na wylot przewiewał wytarty, zielony płaszcz jeźdźca i źle dopasowaną kolczugę.
W każdym z przykładów mamy mniej więcej to samo – konia, jeźdźca, drogę, niebo – a jednak odpowiednio dobrane szczegóły sprawiają, że od pierwszych zdań czytelnik jest wprowadzony w atmosferę tekstu. Umiejętne umieszczenie już na początku paru zupełnie drobnych informacji może sprawić, że czytelnik od pierwszych zdań zainteresuje się tajemniczym jeźdźcem i jego światem (Porzucony dobytek i spalone chaty? – pewnie wojna, ciekawe, z kim i o co. Niedopasowana kolczuga i zmęczony koń? – bohatera zapewne ktoś ściga. Spokojny, letni dzień? – pewnie za chwilę coś strasznego się wydarzy. I tak dalej).
2c. Wejście smoka, czyli kolejność w opisach
Lektura to trochę jak oglądanie filmu: miejsca, postacie i wydarzenia przewijają się płynnie przed oczami czytelnika. Czytając, „spostrzegamy” różne rzeczy – oczywiście w takiej kolejności i z takimi szczegółami, jak przedstawi je autor. Ten jednak powinien pamiętać, że skoro w rzeczywistości występuje pewna kolejność spostrzegania szczegółów przez ludzi, to dobrze jest ją zachować przy opisach, aby czytelnik nie miał wrażenia chaosu lub – co gorsza – nie musiał „cofać sobie filmu” i kasować jakiegoś drobiazgu błędnie wyobrażonego na podstawie mylącego opisu.Jeżeli na bohatera z odległości kilkudziesięciu metrów pędzi wywijający toporem krasnoludzki wojownik, to bohater najpierw zauważy, że jest to wywijający toporem krasnoludzki wojownik, a dopiero potem dostrzeże detale stroju, zdobienia trzonka topora itp., ponieważ sylwetkę i ruch widzi się wcześniej niż szczegóły. To, czy narracja jest w pierwszej czy w trzeciej osobie, czy prowadzona neutralnie czy oczami bohatera, nie ma tu znaczenia. To czytelnik „patrzy” w tym momencie, więc nie każmy mu najpierw z dużej odległości dostrzegać, że krasnolud ma kaftan z łosiowej skóry i złotą klamrę u pasa, a dopiero po chwili – o kurczę, on macha toporem!

Przykład 1:
Trinity szła pustą ulicą, której ciemność rozjaśniały nieliczne działające jeszcze neony. Stukot jej obcasów odbijał się echem od murów. Nagle zza przepełnionego zasobnika na śmieci wyszło dwóch mężczyzn, zastępując jej drogę. Obejrzała się. Trzeci leniwym, pewnym siebie krokiem wyszedł z pobliskiej bramy i stanął na środku jezdni.
Kobieta otarła spływające jej po twarzy krople deszczu i celnym kopniakiem wytrąciła pistolet maszynowy trzymany przez jednego z mężczyzn, po czym łokciem zdzieliła w twarz drugiego. Niestety, ten z tyłu spuścił ze smyczy psa…
W dość szczegółowym opisie, od którego zaczyna się ta scena, powinno znaleźć się miejsce na informację o padającym deszczu, bo inaczej czytelnik ma wrażenie, że krople, spływające po twarzy Trinity, pojawiły się dosłownie znikąd. Znikąd pojawia się też pies, bo przecież bohaterka w żaden sposób nie mogłaby go nie zauważyć (i nie, argument, że może ten pies był na baaardzo długiej smyczy i jeszcze nie wyszedł z bramy, nie zostanie uznany). O ile jeszcze pistolet maszynowy można schować pod kurtką, o tyle z psem udałoby się to tylko w przypadku ras niezbyt nadających się do walki… W ten sposób zmuszamy czytelnika, żeby co chwila przebudowywał sobie wyobrażoną scenę, wzbogacając ją o szczegóły, które powinny w niej być od samego początku. Jeżeli cały tekst będzie napisany w ten sposób, sprawi wrażenie chaotycznego. Żeby nie zaskakiwać czytelnika wyciąganiem informacji niczym królików z kapelusza, powinno być mniej więcej tak:
Trinity szła pustą ulicą, szum deszczu niemal zagłuszał stukot jej obcasów. Światła nielicznych działających jeszcze neonów odbijały się w mokrej jezdni. Nagle zza przepełnionego zasobnika na śmieci wyszło dwóch uzbrojonych mężczyzn, zastępując jej drogę. Obejrzała się. Trzeci, trzymając na smyczy dobermana, leniwym, pewnym siebie krokiem wyszedł z pobliskiej bramy i stanął na środku jezdni.
Kobieta otarła spływające jej po twarzy krople deszczu i celnym kopniakiem wytrąciła pistolet maszynowy trzymany przez jednego z mężczyzn, po czym łokciem zdzieliła w twarz drugiego. Niestety, ten z tyłu poszczuł na nią psa…
Czasem po tekście widać, że autor opisuje pewne szczegóły dopiero wtedy, kiedy zaczynają mu być potrzebne, nie zwracając uwagi na logikę poprzedzających wydarzeń. W skrajnych przypadkach autorzy potrafią nawet opisać idącą postać, która dopiero po chwili otwiera oczy i okazuje się, że są one jakiegoś niezwykłego koloru, lub odwrotnie – opisać postać włącznie z kolorem oczu, po czym poinformować czytelnika, że ona śpi…
Przyjrzyjmy się następującej scenie:
Przykład 2:
Jaś i Małgosia ukryci za krzakami patrzyli, jak przez step biegnie ku nim przerażający ogr, ścigany przez psy gończe i kilkunastu konnych, którzy niemal następowali mu na pięty, zasypując gradem strzał. Potwór, ubrany tylko w obszarpaną przepaskę biodrową, opędzał się od psów, chwytając je potężnymi rękami i miażdżąc jak zabawki.
Nagle ciśnięta celnie włócznia utkwiła w karku ogra. Zaryczał i zamachnął się maczugą, ale niecelnie. Druga włócznia utkwiła mu w gardle. Upadł martwy, niemal przygniatając Jasia. Jeźdźcy zbliżyli się galopem i po kilku chwilach otoczyli ścierwo. Ich dowódca, jadący na mumakilu, wydał radosny okrzyk.
Ogr chwyta psy obiema rękami, nie ma tu ani słowa o żadnej maczudze. Jest ubrany tylko w przepaskę, więc nigdzie jej nie schował, nie mówiąc już o tym, że przeszkadzałaby mu w biegu. Wygląda na to, że ogr niczym królik Bugs w kreskówce potrafi dowolne przedmioty wyciągnąć z… hmm, no, zza pleców. Dla odmiany jeźdźcy najpierw „niemal następują mu na pięty”, czyli są dosłownie kilka metrów za nim, a kiedy pada, „przybliżają się galopem i po kilku chwilach otaczają”, co już oznacza odległość metrów kilkudziesięciu. O pojawiającym się jak z nieba mumakilu nawet nie wspomnę…
Poprawione:
Jaś i Małgosia ukryci za krzakami patrzyli, jak przez step biegnie ku nim przerażający ogr, ścigany przez psy gończe i kilkunastu konnych, dowodzonych przez mężczyznę na mumakilu. Jeźdźcy niemal następowali ogrowi na pięty, zasypując go gradem strzał. Potwór, ubrany tylko w obszarpaną przepaskę biodrową, jedną ręką opędzał się maczugą od psów, drugą chwytał je, miażdżąc jak zabawki.
Nagle ciśnięta celnie włócznia utkwiła w karku ogra. Zaryczał i niecelnie zamachnął się maczugą. Druga włócznia utkwiła mu w gardle. Upadł martwy, niemal przygniatając Jasia. Jeźdźcy otoczyli ścierwo, a ich dowódca wydał radosny okrzyk…
2d. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Oprócz tego, co „widzi” czytelnik przy lekturze naszego tekstu, musimy pamiętać o tym, co mogą zobaczyć tegoż tekstu bohaterowie. Jeżeli tekst jest pisany w pierwszej osobie, to jasne, że autor, wprowadzając na scenę nową postać, opisuje tylko te jej cechy, które są widoczne dla bohatera. Schody zaczynają się przy narracji trzecioosobowej, bo wielu początkujących twórców zapomina, że jeśli opisujemy scenę z punktu widzenia jednej lub wielu osób, to i tak trzeba uważać z wprowadzaniem elementów, które są dla nich niewidoczne lub nieznane.
Mała dygresja na temat rodzajów narracji trzecioosobowej według „Słownika terminów literackich” Głowińskiego i spółki:
W narracji auktorialnej narrator nie uczestniczy w świecie przedstawionym, jest ukryty, zachowuje wobec niego dystans pozwalający mu go interpretować, oceniać, wprowadzać informacje o wydarzeniach poprzedzających właściwy bieg wypadków itp.
Przykład:
Ludzie pracowali od rana, kiedy tylko słońce zaczęło spijać rosę z trawy i zwierzęcej sierści. Długie, wiszące prawie do ziemi kozie runo należało starannie wyczesać zgrzebłem, a kłaczki wełny zebrać do worków. Kóz nie strzyżono tak jak owiec. Wyczeski wędrowały w kobiece ręce, a spod ich zręcznych palców wychodziły następnie wełniane szale niezrównanej delikatności, które można było przewlec przez pierścionek, albo płaszcze słynne w całej prowincji – ciepłe, a jednocześnie tak lekkie, że się ich prawie nie czuło na ramionach.
[E. Białołęcka „Naznaczeni błękitem”]
Narracja personalna pokazuje świat przedstawiony tak, jak on się jawi w świadomości bohatera (lub wielu bohaterów), nierzadko ukazuje emocjonalny stosunek bohatera do świata.
Przykład:
Ranek był słoneczny, ale diablo chłodny. Triss obudziła się zziębnięta, niewyspana, ale uspokojona i zdecydowana. (…) Komnatka Ciri była wierną kopią kwater wiedźminów. Nie było tu praktycznie nic poza zbitym z desek łóżkiem, stołkiem i kufrem. Na drzwiach wisiała skóra olbrzymiego szczura ze wstrętnym łuskowatym ogonem. Triss zwalczyła w sobie chęć, by zerwać śmierdzące paskudztwo i wyrzucić je przez okno.
[A. Sapkowski „Krew elfów”]
Wracajmy teraz do naszego punktu siedzenia. Oto standardowy (ponoć) dla fantasy opis karczmy, do której wkracza tajemniczy przybysz:
Wersja 1:
Karczma, jak zwykle wieczorem, była pełna. Gwar i pijackie okrzyki wypełniały zadymione pomieszczenie, posługaczki uwijały się między stołami, roznosząc kufle i misy. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki, białowłosy elf, szczelnie otulony zielonym płaszczem. Za pasem miał sztylet, a w schowanej za wyszywaną w liście koszulą sakiewce dwadzieścia sztuk złota.

Narracja jest ewidentnie auktorialna, jednak można się zastanawiać, czy powinno się w tym momencie pisać o tym, co elf ma za koszulą, skoro obecni w gospodzie ludzie tego nie widzą (już nie mówiąc o tym, że nie widzą również koszuli, skoro elf jest szczelnie owinięty płaszczem).
Jeżeli uprzemy się podać te informacje – dalibóg nie będące dla czytelnika sprawą pierwszej rangi, bo trudno mi sobie wyobrazić, jakie znaczenie ma w tym momencie dokładna ilość gotówki posiadanej przez elfa – to lepiej zrobić to tak, aby dyskretnie „przenieść spojrzenie kamery” z ludzi patrzących na elfa na elfa patrzącego na ludzi. Wtedy będzie w porządku, bo wszak elf wie, jaką ma koszulę i co za nią chowa.
Wersja 2:
Karczma, jak zwykle wieczorem, była pełna. Gwar i pijackie okrzyki wypełniały zadymione pomieszczenie, posługaczki uwijały się między stołami, roznosząc kufle i misy. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki, białowłosy elf, szczelnie otulony zielonym płaszczem. Rozejrzał się dookoła i nieznacznie pomacał rękojeść sztyletu. W schowanej za koszulą sakiewce miał dwadzieścia sztuk złota – łakomy kąsek dla rabusiów w miejscach takich jak to.
Jeżeli natomiast opisujemy wchodzącą do karczmy postać poprzez punkt widzenia jakiejś konkretnej osoby, która w tej karczmie siedzi, to wówczas napisać można tylko to, co spostrzega ta osoba, bo inaczej czytelnik będzie myślał, że to jasnowidz albo telepata:
Wersja 3:
Tymoteusz siedział zgarbiony nad kuflem piwa, starając się odciąć od wypełniającego karczmę hałasu i pijackich okrzyków. Nagle wszyscy ucichli. Zaciekawiony Tymoteusz podniósł wzrok i zobaczył, że przyczyną był stojący w drzwiach wysoki, białowłosy elf, szczelnie otulony zielonym płaszczem.
Dwa inne przykłady różnego przedstawiania tej samej sceny:
Narracja auktorialna:
W długiej sali, pełniącej rolę poczekalni dla ludzi zapisanych na audiencję u króla, znajdowało się zaledwie parę osób. Gruba mieszczka nerwowo miętosiła obszytą koronką chusteczkę, zastanawiając się, jakimi słowami najlepiej będzie wybłagać u władcy przywrócenie jej syna do elitarnej szkoły paziów, z której wyrzucono go za wybryki. Mężczyzna w ciemnym stroju przechadzał się od ściany do ściany, bawiąc się trzymaną w kieszeni próbką nowego, ulepszonego stopu, którą chciał zaprezentować. Pozostali siedzieli ponuro, wpatrując się w czubki swoich butów.
Narracja personalna:
Eryk z nudów obserwował ludzi zgromadzonych w sali. Jakaś gruba kobieta nerwowo obracała w dłoniach haftowaną chusteczkę. Czarno odziany mężczyzna przechadzał się niecierpliwie, wciąż trzymając jedną rękę w kieszeni, jakby chował tam coś niezwykle cennego. Pozostali siedzieli ponuro, wpatrując się w czubki swoich butów.
W pierwszym fragmencie mamy wszechwiedzącego narratora, więc wolno nam wplatać w tekst dowolne informacje o znajdujących się w sali ludziach – nawet to, kim były ich babcie, jeżeli uznamy to za stosowne. W drugim fragmencie narracja, choć nadal trzecioosobowa, prowadzona jest niejako „oczami” Eryka, więc możemy opisać tylko to, co bohater widzi lub jest w stanie wywnioskować. „Gruba kobieta” może być „grubą mieszczką” tylko wtedy, jeżeli dla Eryka jest to oczywiste na pierwszy rzut oka (np. rozpoznaje charakterystyczne ubranie).