Polowanie

Vasemir

Mistrz Areny i zrzędzenia
Dołączył
8.4.2008
Posty
752
- K*rwa, nie potrafisz nawet przytrzymać kawałka mięsa?!
Falkon włożył krwawiącą dłoń do wiadra z wodą, patrząc groźnie na zmieszanego Jisara. Ten spuścił głowę tak, że długie, jasne włosy zwisały swobodnie w dół.
- Przepraszam, jestem trochę rozkojarzony…
Falkon sapnął. Nie miał sił się denerwować po dzisiejszym polowaniu. „Dzieciak to dzieciak”, myślał. Sam Falkon był około 40-stki, choć mimo to nieźle się trzymał. Nie stroił się ani szczególnie nie dbał o swój wygląd – jego ciemna zbroja była trochę zakurzona, czarne włosy już od dłuższego czasu niemyte, zresztą jak wszystkich.
Jisar był natomiast młodym, niebieskookim blondynem. Był bardem, iluzjonistą i bawidamkiem, niezbyt lubianą fuchą wśród „prawdziwych mężczyzn”. Dołączył w ostatniej wiosce, by móc opisać polowanie z pierwszej ręki.
- Falkon, daruj mu, pewnie pierwszy raz zobaczył prawdziwą krew – zaśmiała się kobieta w lekkiej zbroi, trzymając kuszę przewieszoną przez ramię. – Dobrze wiesz, że nie powinieneś go do tego brać.
Artis uśmiechnęła się raz jeszcze, a Jisar się zaczerwienił. Artis była jedyną kobietą w „drużynie”. Wysoka, zwinna i szybka, zwykle osłaniała resztę z pewnej odległości. Miała za to cięty język.
W tym momencie z krzaków wyszła trójka mężczyzn, niosących wiadra z wodą.
Pierwszy był wysoki, dobrze zbudowany, miał szorstką skórę i zniszczoną twarz. Mówiono na niego „Rewag”, chociaż miał inaczej na imię. Jak? A czy to ważne?
Tuż obok niego zatrzymał się drugi. Bardes, bo tak miał na imię, był chyba najniższy, ale za to najszybszy. Był zwiadowcą - przydawał się, gdy trzeba było zdobyć jakieś informacje, otworzyć jakąś skrzynię i załatwić coś po cichu. Niewdzięczni nazywali jego profesję „złodziejem”.
Trzeci tylko pokręcił głową i podszedł do płonącego ogniska. Miał krótkie, prawie białe włosy i zwykle to on myślał za całą resztę. Czasami mówiono na niego „mózg”, czasami po imieniu – Wedris. I to on pierwszy się odezwał.
- Nie można już Was nawet na chwilę zostawić? Idziemy po wodę, wracamy, a zamiast obrobionego mięsa mamy krwawiącego Łowcę.
- Zamknij się, Mózgu. Nie moja wina, że młody nie dostał od bogów siły, bo nie miał być mężczyzną. – odburknął Falkon, a reszta się zaśmiała.
- W dzisiejszych czasach inteligencja i dar elokwencji znaczyć może więcej, niźli bezrozumna siła. – odparł dumnie bard, na co przez las przebiegł gromki śmiech. Wedris tylko pokręcił z rezygnacją głową – nie wiadomo, czy na arogancję Jisara, czy na żart Falkona.
Cała piątka – czyli wszyscy prócz barda, miała na sobie ciemne, połyskujące zbroje i naszyjniki ze smoczych kłów. Dołączali do kolekcji po jednym zębie po każdym zabitym smoku. Tak, smoku, bowiem byli Łowcami Smoków – ludźmi, którzy albo nie mieli po co żyć, albo byli na tyle głupi, by polować na Starożytne Bestie, albo tak chciwi pieniędzy, że się na to decydowali. W każdym razie tym Łowcom szło całkiem nieźle – w przeciągu tych pięciu czy sześciu lat, od kiedy się spotkali, całkiem skutecznie zmniejszali smoczą populację.
Teraz wszakże trwało polowanie na jednego z ostatnich smoków – Fea`Trago`seafa, jak brzmiało jego Smocze Imię, a Czarny Ogień, jak brzmiało jego imię w przekładzie na ludzki. Był to jeden z najstarszych, czarnych smoków. Za zabicie go dostaliby niezłą sumkę, a za trofea jeszcze więcej. Tak więc postanowili, że zabiją bestię i będzie to ich ostatnie wspólne polowanie.
Był już późny wieczór, a następnego dnia mieli już stanąć w smoczej grocie. Dokończyli przygotowywać kolację – pieczone dziki, a gdy ją zjedli, położyli się spać, oczywiście stawiając warty. Zasnęli, niepewni, a zarazem niezmiernie ciekawi nadciągającego dnia.
*********
O świcie wszyscy zjedli śniadanie w milczeniu. Po posiłku zabrali się za ekwipunek – wyczyścili go, sprawdzili pasy, bełty, kołczany i pochwy mieczy. Całe przygotowania zajęły im tyle czasu, że wyruszyli z obozowiska dopiero w południe. Nawet nie próbowali się ukrywać w gęstym lesie – nie byli zwykłymi poszukiwaczami przygód, niewiedzącym nic o świecie. Byli pewni, że smok wie o ich obecności i już na nich czeka.
Przed celem wędrówki – grotą pod dawną wieżą maga, stanęli po jakichś trzech godzinach spokojnej podróży. Cały dzień minął w milczeniu, bo każdy wiedział, że właśnie dziś może być jego dzień – dzień jego śmierci.
Stali przed jaskinią dobrą chwilę, aż spojrzeli na siebie wszyscy i rozstawili się wokół jaskini. Patrząc ze środka: Artis z napiętą kuszą po prawej, Bardes z krótkim łukiem na plecach i krótkim mieczem w ręku po prawej, a Falkon z korbaczem, Rewag z toporem i Jisar z… piórem i kartkami centralnie przed jaskinią. Werdis natomiast stanął za Artis, trzymając w rękach kilka mikstur.
- Wyjdź, Czarny Ogniu! – krzyknął Falkon – Nie jesteśmy dziećmi, ani Ty, ani my! Oszczędźmy sobie tych gierek!
Przez chwilę nic się nie działo, ale potem dało się słyszeć ruch gdzieś głęboko pod ziemią. Po jakichś dwóch minutach z ciemności groty wyłoniła się wielka, czarna, smocza paszcza. Smok miał piękne, ogromne rogi, dwa z tyłu głowy i jeden na nosie. Dumnie prezentował swe potężne kły, odsłaniając wargi. Wyszedł, ciężko stąpając, przed jaskinię i warkną, a Łowcy usłyszeli jego głos w swych głowach.
- Kim jesteście i czego tu szukacie, śmiertelnicy? Zresztą, mieliśmy „darować sobie gierki”… Dobrze wiem, kim jesteście, Smokobójcy. Zbyt wiele braci moich zabiliście, byście mogli teraz odejść z życiem sprzed mej siedziby. Naprawdę myślicie, że jesteście w stanie pokonać Tyrul`fa-Redord, Bestię Czarnego Ognia? – prawie wykrzyczał smok w myślach ludzi i ryknął w górę pięknym, a zarazem przerażającym, czarnym płomieniem. Teraz smok był w całej swej okazałości – czarne łuski błyszczały w popołudniowym słońcu, skrzydła rzucały wielki cień na ziemię, pazury zostawiały wgłębienia w ziemi. Smok, na oko, mierzył jakieś 40 metrów od końca potężnego ogona, po czubek nozdrzy, z których unosiły się strużki dymu.
Ryk rozniósł się po lesie i wszystkie ptaki poderwały się z drzew. Tym samym zaczęła się walka.
Artis wprawnym ruchem zwolniła mechanizm kuszy i wypuściła bełt w stronę smoka. Ten, instynktownie wręcz zasłonił się skrzydłem i praktycznie nic mu się nie stało. Wtedy do ataku ruszyli Falkon i Rewag. Zgodnie z zamierzeniem smok skierował się w ich stronę, a wtedy Mózg rzucił w jego stronę swoje mikstury. Te uderzyły o ciało bestii, wybuchając i tworząc duże kłęby dymu.
Smok został ranny, ale skuteczny atak tylko go rozwścieczył. Wypuścił z pyska strumień czarnego ognia w stronę Artis i Werdisa, ale Ci od razu się zasłonili. Żyli tylko dzięki swym zbrojom, ale nie obyło się bez poparzeń. Gdy smok, zadowolony, odwrócił się znów w stronę dwóch wojowników, Bardes pobiegł błyskawicznie w jego stronę i wdrapał się po ogonie między jego skrzydła. Wściekła bestia próbowała zrzucić z siebie człowieka, lecz bezskutecznie. Kiedy Falkon zamachnął się swym korbaczem, Czarny Ogień skoczył i, machając szybko swymi skrzydłami, wzleciał w powietrze. Artis wypuściła kolejny bełt, który jednak nie sięgnął celu.
Smok przeleciał nad lasem kilkadziesiąt metrów, po czym zrobił obrót, lecz Badres dobrze trzymał się jego ciała. Bestia, zrozumiawszy to, wzleciała wysoko w górę, aż w chmury. Już po kilku chwilach była cała mokra, a łuski śliskie. Zanurkowała w dół i zbliżała się w stronę jaskini z przerażającą wręcz prędkością. Wypuściła przed siebie płomień w celującą w nią Artis i odwróciła się, zrzucając jednocześnie Badresa. Ten się nie utrzymał i uderzył o ziemię, zabarwiając ziemię wokół siebie na czerwono. Jisar zbladł, Artis zacisnęła szczękę i wypuściła bełt w bestię.
Trafiła w brzuch, a smok zaryczał z bólu. W szale spadł na dół, porywając z ziemi Falkona i rzucając go na Artis. Gdy Ci próbowali się podnieść, Czarny Ogień wylądował ciężko przed Rewagiem, który uniósł miecze w górę. Na nic to się jednak zdało, ponieważ smok najpierw zionął krótko ogniem, a następnie odgryzł z łatwością głowę Łowcy – nawet najlepszy pancerz był niczym przeciw kłom czarnego smoka.
Z jakby uśmiechem Czarny Ogień zwrócił się ku Artis i Falkonowi. Kobieta wystrzeliła bełt w stronę smoka, ale ten unikną go z niezwykłą łatwością. W jednej chwili dopadł do Artis i przycisnął ją do ziemi łapą. Falkon zaatakował smoka, celując w paszczę, ale ten użył chyba całej swej siły i odrzucił napastnika ogonem. Łowca Smoków przeleciał parę metrów w powietrzu, uderzył w skałę i spadł na ziemię. Ciężkim wzrokiem popatrzył, jak smok kłami dosłownie rozrywa jego towarzyszkę.
Teraz na polu bitwy leżały cztery ciała. Cztery… „Heh, przynajmniej młody uciekł”, pomyślał Falkon i spojrzał na smoka. Ten podszedł i zatrzymał się kilka metrów od niego i szyderczo uśmiechnął się na człowieka.
„Warto było, śmiertelniku?” – usłyszał w głowie Falkon.
A ostatnim, co zobaczył, były czarne płomienie.






Zaznaczam, iż pisałem końcówkę na szybko :p
 
Do góry Bottom