"podbój Deltery"

Altair

Debile
Dołączył
11.8.2007
Posty
9
Opowiadanie stare jak jasna cholera... ale w sumie nie jest najgorsze (nie moje, ale autor zezwolił na publikacje).

„Podbój Deltery”

Rozdział I
„Początki w wojsku”


Podczas gdy królestwo Deltery żyło w pokoju, harmonii i zgodzie, krainy mroku, czyli Etra i Kiranter, zamieszkiwane przez ohydne stworzenia zwane orkami, posiadające straszne czerwone ślepia, czarną skórę, stworzenia okrutne, nie znające strachu, litości i przyjaźni zakłócały spokój w Delterze. Z początku ignorowano małe ataki na wioski, wsie, a nawet miasta, lecz zaprzestano to ignorować, gdy kilkuset orkowych wojowników, uzbrojonych w prymitywne, skórzane, i żelazne, często zardzewiałe zbroje, dzidy, piki i miecze, a także kusze, łuki, posiadający balisty zaatakowało żołnierzy na poligonie nad rzeką Tyst, a że była akurat zbiórka, łatwo mogli przygotować obronę. Za kamieniami nad rzeką skryli się łucznicy, zaś w zaroślach skryli się wojownicy walczący toporami i mieczami. Byli to ludzie dopiero szkoleni, więc nie mieli większych szans. Łucznicy byli tirnami, przynajmniej tak się nazywali, jednak większość kontynentu nazywała ich po prostu elfy. Obie rasy miały zbroje wykonane z twardego tworzywa, jakim jest kiltar, o barwie srebra. Ich tułów okrywał napierśnik, sięgający do pasa, zawieszony na ramionach rzemieniami, Był wykonany z kiltaru lekko złoconego, przez co wydawał się bardzo wyrafinowany, lecz jego wykucie nie kosztowało zbyt wiele. Były to tylko dwie płyty okrywające także plecy, łączone rzemieniami ze ścięgien zwierzęcych. Od pasa w dół zwisało kilka kiltarowych płytek, ochraniających krocze. Ich buty okrywały całe łydki, aż po kolana. Naramienniki wykonane było z zwykłego żelaza, jak i płyty na bicepsy i karwasze. Pod zbroją mieli kiltarową kolczugę, która okrywała także dłonie. Hełmy nie były zamknięte, okrywały policzki, tył głowy, czoło z blaszką sięgająca za nos. Hełm był srebrny wykonany z kiltaru ze złotymi wzorami. Szkolił ich generał Dilmer, wielki zasłużony wojownik. Wśród szkolonych szczególnie wyróżniało się 4 mężczyzn: Talin, Tel, Gualan i Islar.
- Orkowie się przedostają! Talinie weź paru ludzi i przejdź przez rzekę, rozbij ich szyk! – krzyczał niczym opętany generał.
- Tak, sir! – odpowiedział przez łzy, przerażony Talin.
Wziął 23 ludzi i przekroczył rzekę. Jednak zanim cokolwiek zdążyli zrobić, tirnowie rozpoczęli ostrzał. Przerażeni orkowie zatrzymali się i wystawili tarcze przed siebie. Wykorzystali ten moment wojownicy z zadaniem rozbicia szyku i rozkazali zatrzymanie ostrzału. Sami wojownicy zbliżali się, a orkom zostały dwa wyjścia – zginąć od strzał, odsłonić tarcze i walczyć z ludźmi lub zginąć od miecza pozostając ukryci pod tarczami.
Wybrali to pierwsze wyjście i zaczęli się odsłaniać, podczas gdy łucznicy zaczęli szyć niemiłosiernie zabijając wiele złych stworów. Kiedy zaczęli przeładowywać, wojownicy Talina uderzyli w orków niczym woda uderzająca w skały. Na pierwszy ogień poszło 3 ludzi. Zostali zranieni w szyję. „Wiedzą, że mamy tam słabszy pancerz” – pomyślał Talin.
Jeden z orków zamachnął się na wojownika i uderzył go mocno w pierś przerażającą maczugą. Zbroja nie pękła jednakże przewróciła wojownika i mocno obiła. Wyjął dłuższy miecz i począł odbijać ciosy z góry, a kiedy udało mu się wstać, zobaczył, że zostało przy nim jedynie 4 kompanów. Poczęli się wycofywać. Łucznicy strzelali do orków bez ni jednej przerwy. Osłabieni wojownicy nie złamali szyku, jedynie dopuścili się śmierci osiemnastu ludzi. Orkowie ich doganiali, mimo, że łucznicy ciągle w nich bili. Jeden z wojowników Talina przewrócił się, po czym Talin podbiegł do niego wziął go pod pachy, podniósł i rzekł:
- Szybko! Chodź! Orkowie się zbliżają!
Po czym jego kompan wyjął miecz i w jego ślady poszedł Talin. Zbliżyło się zaledwie czterech orków. Jednego z nich, w hełmie zdaje się z kości zaatakował Talin. Uderzył go w brzuch, ork jedynie zaryczał i oddał równie mocnym ciosem, jednak powstrzymanym przez Talina. Talin nie zastanawiając się uderzył po raz drugi i trzeci w ramię stwora, ten chwycił się za ranę i przewrócił się.
- Uderz go! Uderz! – krzyknął Talin widząc jak jego towarzysz walczy zażarcie z orkiem.
Kompan posłuchał go i pchnął orka w brzuch, po czym Talin rzucił się na orka który pozostał, a jego towarzysz na drugiego. Talin z początku nie radził sobie z orkiem. Uderzał go ciągle w ramię i lewą rękę. Po czwartym ciosie zaprzestał tego i przyjął mocny cios w brzuch. Straszliwa szabla orka przebiła zbroję wojownika i ciężko go raniła,on zaś nie poddał się i uderzył orka w prawie ramię.
- Szybko daj sobie spokój i uciekajmy! Zbliża się reszta orków! – krzyczał towarzysz Talina.
Talin obejrzał się na kompana, wbił miecz w brzuch orka i uciekał co sił w nogach. Kiedy doszli do rzeki Talin potknął się i został raniony strzałą w plecy – strzała przebiła zbroję lecz nie weszła głęboko.
- Zbudź się! Bitwa się skończyła! Nie musisz się już martwić … zostałeś ranny strzałą, ale świetnie się spisałeś! – mówił do Talina jego towarzysz broni.
- Co … Ach … Bolą mnie plecy … Czy to nie Ty walczyłeś ze mną?
- Tak to ja … Nazywam się Islar. Razem z nami był jeszcze Gualan, ale kiedy my się zatrzymaliśmy on biegł dalej. A ty jak się nazywasz?
- Ja? Ach … jestem Talin … Dobrze walczysz … Kto z tych co przekroczyli rzekę jeszcze przeżył?
- Nikt. Tylko ty, Gualan i ja. – rzekł spuszczając głowę Islar.
- Ach, jestem kiepskim dowódcą … - odpowiedział uśmiechając się Talin.
- Tak, masz rację, straszny z ciebie dowódca. – odpowiedział i roześmiał się Islar.
- A jak bitwa?
- Wygraliśmy. Orkowie przekroczyli rzekę lecz wojownicy wylecieli z zarośli, a orkowie nie zdążyli nawet się zdziwić.
- Więc Ci którzy zostali nie zginęli?
- Przeżyli. Ale wierz mi – gdybyśmy nie wyszli na pewno zginęłoby ich więcej.
- Nie wiem co o tym myśleć.
- Jest jeszcze jedno …
- Co?
- Król przestał ignorować te stwory i wypowiedział im otwartą wojnę.
- Ach … teraz wyślą nas na wojnę?
- Zapewne tak. Teraz odpoczywaj. Pozwolisz, że już sobie pójdę?
- Oczywiście. Możesz iść.
Talin wypoczywał długo. Ciągle kaszlał i ciężko oddychał po postrzeleniu. Kiedy tylko był w stanie poszedł na plac treningowy w zbroi i wyposażony w ciężki oburęczny miecz.
- No to jedziemy panienki! Chciałem wam oznajmić cztery rzeczy. Po pierwsze: teraz wszyscy służymy w wojsku, czas pokoju się skończył. Jesteśmy oddziałem Tilia. Druga rzecz: Talin i Islar zasłużyli się bardzo w ostatniej bitwie, dlatego są dla nich przygotowane przyjęcia.
Teraz obydwoje wojowników niezmiernie się uradowało, jednak zachowali powagę i nadal stali na baczność.
- Trzecia sprawa: Gualan jest moim zastępcą … macie się go słuchać tak samo jak mnie. A czwarta sprawa: pierwsza akcja – mówił z przerażeniem – to wypędzenie z lasu Trilia orkowych pułków. To ciężkie zadanie, tym bardziej, że w tej strasznej dżungli roi się od elfickich – w tym momencie jeden z elfów chrząknął – znaczy tirnowych szamanów. To duchy, o niebieskiej barwie, półprzeźroczyste. Mogą opętać każdego. Po tym jak opętanie nastąpi, opętanemu oczy robią się całe czerwone, wraz z źrenicami. A wybawić z opętania może ich tylko jedno – śmierć.
Po tych słowach wszyscy zatrwożyli się. Jeden z tirnów wyjął miecz i wbił go w ziemię po czym zawołał:
- Idziemy na pewną śmierć generale! Nie zamierzam poza tym zabijać rodaków. Nie idę! Kto sądzi tak jak ja, niech wyjmie broń i wbije ją w ziemię.
Nagle wszyscy jak na komendę wyjęli miecze i wbili w ziemię. Nie wbił jedynie Talin.
- Co ty robisz, chcesz zginąć? – szturchał i szeptał do Talina Islar.
- Weźcie miecz psy i zbiórka na strzelnicy! Chcecie czy nie, pójdziecie. Wszyscy biegiem. Aha i ty Talinie zostań na słówko.
Kiedy wszyscy odbiegli, na placu przy rzece został tylko generał i Talin.
- Talinie, jesteś odważny. Pamiętaj jedną zasadę. Kiedy zobaczysz szamana uciekaj. Nie udawaj bohatera i nie próbuj walczyć. Szamanowi opętanie chwilę zajmuje, więc kiedy zobaczysz, że jeden z twoich przyjaciół klęczy a nad nim stoi szaman nie wahaj się chwycić szamana za jego wisiorek. Wszyscy mają amulety. Chwyć amulet i pociągnij do siebie, wtedy szaman zniknie. Po prostu zniknie. Mówię to tylko tobie, bo wiem, że tylko ty jesteś tak odważny by podejść do szamana. Pamiętaj także, że szaman zawsze zareaguje gdy się zbliżysz, chyba, że będzie próbował kogoś opętać. Masz – wręczył mu sztylet – jeśli zobaczysz kogoś z czerwonymi oczyma, wbij mu to w serce. To wyjątkowy sztylet mojego dziadka Itlutara. Widzisz? Piękne klejnoty i pozłacana rękojeść.
- Dziękuje sir. Będę pamiętał.
- A teraz chodź na strzelnice.
Po paru chwilach dotarli na strzelnicę i wzięli dla siebie łuki. Po tym jak mieli już cały ekwipunek łuczniczy, czyli lekką zbroję skórzaną ze skórzaną także czapką, szpiczastą do góry i w przód, łuki z kolwaru tzn. drewna niezwykle twardego, rosnącego tylko nad rzeką Tyst.
Żołnierze stanęli na dużym placu, po stronie przeciwnej do tarcz, okrągłych na których było 7 białych i 8 niebieskich kręgów, były rozstawione w ten sposób, że na krawędziach był niebieski krąg, obok biały, dalej niebieski itd. Na samym środku było koło, całe czerwone.
Nagle na plac wbiegł zziajany mężczyzna wołający do generała:
- Panie! Tel i Gualan … nie żyją! Wszedłem do ich kwater i widziałem ich na swoich łóżkach … całe mają oczy czerwone i, i … sztylety w sercach! Musi pan to sam zobaczyć.
- Talinie! Chodź ze mną!
Dwaj wojownicy biegli wąskim korytarzem, na rogu zatrzymali się i zaniemówili. Przed nimi stał szaman tirnów. Był do nich odwrócony plecami, szedł przed siebie.
- To podejrzane … To nie może być szaman … - powiedział generał Dilmer.
Po czym podszedł, chwycił za ramię szamana i uderzył go pięścią w twarz. Rzekomy szaman padł na ziemię po czym wielki wojownik podszedł jeszcze raz i kopnął, a raczej nadepnął mu na brzuch, i nie odrywając nogi mówił:
- Kim jesteś !? Nie możesz być elfim szamanem! On sunie nad ziemią jak duch i ma zerwane szmaty, a nie nogi łachudro!
- Ach … - zakaszlał boleśnie uzurpator – pozwól mi wstać … Ach …
- Nie! Będziesz leżał psie! Kim jesteś!? Zdejmuj ten kaptur!
- Ach … Jestem … Jestem … Nazywam się Aternis … Ach … Chciałem nastraszyć Tela i Gualana …
- Oni nie żyją psie … Domyślasz się co z tobą będzie?
Talin podniósł Aternisa i wykręcił mu ręce. Potrząsnął nim mocno, gdyż kawalarz nie chciał iść. Stawiał opór nadal. Krzepki młodzieniec uderzył go z całej siły w brzuch, on zawył boleśnie i chciał upaść, gdy generał wyciągnął sztylet i powiedział:
- Słuchaj! Nie mamy czasu się z tobą przekomarzać! Idź grzecznie, albo ten nóż zanurzy się w twoim karku po samą rękojeść, psie!
- Przecież idę. – powiedział przez zaciśnięte zęby młody chłopak – a tak właściwie to gdzie są Tel i Gualan?
- Oni nie żyją! Ale za to co chciałeś zrobić dostaniesz teraz taki łomot, że się udławisz własną krwią! Jestem podwójnie zdenerwowany. Z twojego i z ich powodu! – powiedział Dilmer.
- Chętnie panu pomogę … - powiedział z szerokim uśmiechem młody żołnierz.
Talin chwycił łobuza za ręce tak, aby nie mógł nimi ruszać. Generał podszedł do młodego kawalarza, zamachnął się obiema rękoma i miał go uderzyć, kiedy Aternis kopnął groźnego wojownika, Dilmer przewrócił się. Talin chciał powalić przebierańca na ziemię, ale ten kopnął go w goleń, po czym tyłem głowy uderzył go w nos. Ugodzony w nos młodzieniec zemdlał. Natrętny chłopak wziął miecz i sztylet generała, oraz zbroję Talina. Aternis biegł długim korytarzem. Nagle spotkał jeden z patroli, czyli czterech żołnierzy ze spisami. Jeden z patrolowców odezwał się do Aternisa:
- Hej … Ja cię znam … Czy to nie ty siedziałeś na wieży oddalonej dwie mile od zamku, gdy patrolowaliśmy? Rzucałeś do nas kamieniami … Chłopaki, ja nadal mam guza … Zrobimy mu podobnego.
Wojownik z patrolu już zamachnął się na Aternisa, gdy ten wyjął sztylet i wbił mu go w ramię. Koledzy ugodzonego nie porwali się na napastnika, lecz wyjęli nóż swojemu kompanowi i podnieśli go, ale wtedy nożownik był już daleko. Gdy wybiegł z budynku biegł przez zarośla, gdy przed nim pojawił się Islar. Uderzył go w twarz, a następnie obezwładnił mocnym uderzeniem kamieniem w głowę. Związany uciekinier, ocucony dwa dni później w lochu, rozmawiał z Talinem.
- Głupcze, generał Dilmer nie wstanie z łóżka przez dwa miesiące, z powodu twojego kopnięcia go w żołądek.
Talin podniósł go za głowę do góry. I nachylając go do kolana, uderzył go z całej siły.
- Zdechniesz w męczarniach, ty sukinsynu! Wyruszę na wojnę bez generała, ty szmiro! Giń!
- Nie …!
Talin zostawił więźnia w spokoju po czym poszedł się odmeldować na plac treningowy.
- Dobra dziewczynki! Do wozów! – krzyczał sierżant Galirion.
Dzielny przywódca wszedł do wozu ostatni i zasiadł między wojownikami.
- Teraz tak. – mówił wyjmując mapę. – Tutaj wejdziemy do lasu – pokazywał palcem na mapie – i zaczniemy go przeszukiwać. Jak spotkacie szamana to wynoście się na 5 mil. Każdy, ale to każdy ork ma zostać zlikwidowany, a tutaj – powiedział wskazując centrum mapy – jest obóz w którym się przegrupujemy moi panowie po akcji. Jakieś pytania?
- Nie, sir! – zawołali chórem żołnierze.
Podczas gdy w lesie wrzały walki, elficcy i ludzcy wojownicy śpiewali wesołą piosenkę:

My się wojny nie zlękniemy,
Miecze nasze z pochew wyjmiemy,
Przez nas zostanie przelana krew,
Gdy usłyszymy wojny zew ...

- Wysiadać, szybko, ruchy, ruchy! – krzyczał sierżant.
Talin zdezorientowany wyskoczył z wozu, i ruszył wraz z kompanami do lasu. Kiedy biegli wąską drogą, drzewo przewróciło się tarasując im drogę. Chcieli je obejść, kiedy nagle nie wiadomo skąd pojawiło się czterech szamanów. Otoczyli ich. Kiedy rzucili się na cztery bliżej stojące osoby, Talin zbliżył się nieśmiałym krokiem do ducha. „Pociągnij go za amulet” – powtarzał słowa Dilmera. Wreszcie przemógł strach i szarpnął za amulet … Szaman zniknął. To samo Talin zrobił z resztą szamanów, więc żołnierze ruszyli dalej.
- To pułapka! Wycofać się! – krzyczał Galirion.
Jednak żołnierze nie mogli się cofnąć, musieli walczyć. Jeden z orków uzbrojony we włócznię, wyglądający na dowódcę ( niósł sztandar ), rzucił się na Talina. On był kompletnie zaskoczony, zdążył wyjąć piękny, dwuręczny, pozłacany miecz i począł nieśmiało odbijać ciosy włóczni.
- Nie cackaj się z nim Talinie, uderz go! – krzyczał Islar.
Wojownik został ugodzony boleśnie w ramię. Nie mogąc utrzymać miecza, rzucił go na ziemię i wyciągnął krótki, poręczny mieczyk. „Ach, ten ork się nie poddaje” – myślał Talin.
Żołdak zamachnął się i jednocześnie uchylił przed ciosem orka, po czym rozciął mu brzuch. Krew tryskała z rany orka. Zdesperowany ork wyjął wielki dwuręczny topór. Tutaj zaczęły się problemy. Stwór machał toporem na wszystkie strony i z wielką mocą trafił sierżanta. Właściwie to był przypadek, że akurat Galirionowi się dostało  . Wojownik cofnął się i wpadł na swojego kompana, który nieudolnie próbował zabić orka. Talin korzystając z okazji wyrzucił mieczyk w przeciwnika swojego przyjaciela i ta właśnie broń wylądowała w szyi stwora. To była okazja do zabicia herszta. Najwyraźniej ich dowódca zajął się kim innym. Talin sięgnął po jakiś większy kij z pozostałości drzewa i uderzył z całej siły w głowę wielkiego orka, ten zachwiał się nieprzytomnie i padł. Talin wziął jego ogromny topór i ruszył zabijać kolejnych wrogów. Pierwszym który padł z jego ręki był najprawdopodobniej jakiś rekrut, który niezbyt wprawnie władał buzdyganem. Następnie rozpoczął walkę z innym żołnierzem. Zadał cios, lecz ork uchylił się i przeciął go w brzuch, potwór nie mogąc się wywinąć od przerażającego ostrza topora również został pozbawiony życia. To już koniec pierwszej bitwy. Ale przed naszymi bohaterami jeszcze długa droga …



Rozdział II
„Rozproszenie armii”

Po morderczej bitwie, z oddziału została jedynie trzecia część żołnierzy. Dokładnie czterdziestu wojów udało się na odpoczynek. Rozbili obóz i wesoło bawili się przy ogniu, kiedy nagle z namiotu sierżanta usłyszeli jakieś dziwne krzyki. Talin podbiegł do namiotu. Nie mógł złapać oddechu, kiedy zobaczył straszną niebieską istotę stojącą koło sierżanta. Był to elficki szaman. Talin przerażony wybiegł z namiotu i krzycząc pobiegł w las. Islar pobiegł za przerażonym wojownikiem, zaś reszta żołnierzy pobiegła do sierżanta Galiriona. Niestety. Było za późno. W namiocie zastano samego sierżanta, z czerwonymi oczami. Wszyscy osłupieni rzucili się do ucieczki, ale został jeden z żołnierzy, który wyjął miecz i wbił opętanemu w krtań. Ten oczywiście padł martwy, a „morderca” poszedł poszukać reszty ludzi.
- Talinie! – krzyczał Islar w lesie.
- Ech … Tu jestem … - odpowiedział mu głos zza krzaka.
- Co … Do diabła, co ci się stało …?
- Ech … - mówił przez łzy – zobaczyłem w namiocie sierżanta tą cholerną istotę … Tego szamana. Więc uciekłem. Pewnie teraz sierżant nie żyje … 
- A skąd te rany?
- Ech … Biegłem, biegłem, biegłem, bie ...
- No dobra! Biegłeś i co dalej?
- No mówię przecież … Biegłem, aż zauważyłem pół orka …
- Jak to pół orka?
- No wystawał zza drzewa.
- Acha …
- No to …
- Podszedłeś i zacząłeś walczyć?
- NIE! Nie przerywaj mi do cholery! Oczywiście skręciłem na lewo i …
- No i co?
- Dość tego! Nie powiem ci! Ciągle mi przerywasz …
- No już, mów!
- No to skręciłem w lewo i … Potknąłem się o cholerny kamień i jak nie wyryłem w jakiś krzew cierniowy …
- Cholera, ale z ciebie oferma …
- Ech …
- No wiesz …
W tym momencie Islara ktoś chwycił za szyję … Ktoś, a może raczej coś. Talin podniósł się z ziemi i poszedł w stronę krzaków. I zobaczył, resztę oddziału żołnierzy z Islarem którzy śmiali się. Wygląda na to, że po prostu wycięli przyjaciołom kawał. Wszyscy udali się na spoczynek. Rano oddział wybrał nowego dowódcę którym został Taror, jeden z żołnierzy. Kiedy maszerowali szeroką drogą, Usłyszeli świst strzały. Wszyscy padli na ziemię i schowali się za swoimi tarczami. Kiedy zobaczyli ruchy w krzakach, przestraszyli się i dech zaparł im w piersiach. Ptaki odleciały z drzew, a wojownicy usłyszeli dziwne „urrmmmghhh”. I jeszcze szczelniej zasłonili się tarczami. Dwóch łuczników ustawiło się i wystrzelili z łuków w krzaki. Zabrzmiał dźwięk „arghh” i wyraźnie coś zwaliło się na ziemię.
- Teraz! – powiedział szeptem Taror.
Oddział zerwał się i z krzykiem uderzyli na krzaki. Nagle spadła na nich sieć i większość została ogłuszona kamieniami, a ci którzy w sieci nie wpadli - zostali zabici.
Talin obudził się w ciemnym pomieszczeniu. Kiedy poznał, że to jednak namiot i przyzwyczaił oczy do ciemności mógł rozpoznać gdzie się znajduje. Koło niego leżały jakieś szmaty, materiały, materace i zardzewiałe bronie. Na środku stał stół, a przy nim siedział ork, widocznie dowódca. Widać było piękną zbroję miejscami pozłacaną i posrebrzaną, z wielkim zdobionym toporem. Kiedy podniósł się i podszedł do Talina, który był przywiązany do jakiegoś pala, przy „ścianie” namiotu. Ork zatrzymał się przed nim i zaczęli rozmowę, lecz orkowie nie znają ludzkiego języka, więc mówił dość „kulawo”.
- Ty walczyć przeciwko my! – mówił wielki stwór. – My was pokonać! Wy słabi! Twoi przyjaciele być uwięzieni w inne namioty. Co my z tobą mamy zrobić?
- Dlaczego rozmawiasz z oprawcą swoich kompanów? Przecież okazując mi nienawiść powinieneś sprawić, abym czuł się …
- Zamknąć się! Wieczór jest! Teraz ty spać, ja pilnować, żebyś nie uciekać.
- Taaa ... Dobranoc …
Kiedy Talin zapadł w sen, oczywiście udawany ork uspokoił się i siadł przy stole. Nagle rozległy się krzyki, świst strzał, odgłos walk i herszt wybiegł z namiotu. Talin oczywiście wykorzystał tą chwilę, a że był silny niczym wół rozerwał liny własnymi rękoma, i wyślizgnął się z namiotu. Był ciekawy kto walczy i miał nadzieję, że to jego przyjaciele, lecz pomylił się. Wyszedł i zobaczył coś dziwnego. Wielkie stworzenia, ludzkich kształtów, tj. miały ręce i nogi oraz głowę. Talin przyjrzał się im bliżej. Nie widział wiele, ale gdy podszedł na dwadzieścia kroków, widział już wyraźnie. Te istoty miały wielkie szable, i zbroje jak z łusek smoka. Ogromne pazury pozwalały im ciąć nawet bez broni. Miały jaszczurzą mordę, oraz długi ogon jak pospolite jaszczury. Jednak gdy Talin podszedł jeszcze bliżej, zobaczył, że to nie zbroja tylko skóra. Ogromne szable swobodnie chodziły im w „dłoniach”. Całe z czerwonej łuski, jedynie przez środek tułowia przechodził czarny „pasek” z łusek. Te dziwaczne potwory miały kolce na ogonie i długie pazury, oraz róg na czole. Oczywiście Talin wziął swój ekwipunek i chciał uciekać, lecz za pierwszym drzewem zobaczył tego 3-metrowego stwora. Miał wielką pawęż i szeroką, ostrą maczetę. Talin wyjął miecz i zaczęła się walka.
Pierwszy cios przyjął jaszczur. Oberwał z lewe ramię mieczem dwuręcznym mężnego wojownika. Talin powtórnie uderzył, lecz tym razem niefartownie w tarczę stwora. Miecz ześliznął mu się po tarczy, a on stracił równowagę i poleciał na drzewo. Wykorzystał ten moment jaszczur i uderzył go z całej w plecy. Talin nie mógł już nic zrobić, przewrócił się i czekał na śmierć, kiedy jaszczur nie wiedzieć czemu padł. Zobaczył za powalonym potworem orka z łukiem, który widocznie zignorował Talina, myśląc, że nie żyje. Jednak Talin jakoś się podniósł i uciekał ile sił w nogach. Biegł wąską dróżką i zobaczył jednego z orków. Stał plecami do niego więc żołnierz wyjął łuk i strzelił. Niestety nie trafił go, lecz w ziemię. Ork odwrócił się i zaczął biec w stronę nieudolnego strzelca. Był coraz bliżej, Talin zaryzykował i oddał jeszcze jeden strzał, tym razem trafił w rękę orka. Resztką nadziei wziął jeszcze jedną strzałę, lecz nie zdążył wystrzelić. Ork był za blisko, wojownik nie wiedział co zrobić więc po prostu wyrzucił strzałę w przód i chciał wyjąć miecz, lecz w pewnym momencie zobaczył orka pod nogami z strzałą w oku. „Tak, to był fart” pomyślałby każdy. Ale jednak to był … Właśnie, to był Taror, który stał na pagórku z łukiem i uśmiechał się do Talina.
- Co tu robisz? – spytał Talin.
- To samo co ty, przyjacielu … - odpowiedział Taror lekko się uśmiechając.
- Wiesz, jakoś nie chciałbym dłużej tu zostawać.
- I ja nie. Chodźmy więc do obozu, o którym mówił Galirion.
- Świętej pamięci Galirion – poprawił go Talin szczerząc podle zęby.
Tak więc żołnierze bez problemów dotarli do obozu w centrum lasu, gdzie większość z ich towarzyszy już tam czekała. Był tam także Islar. Obóz był otoczony palisadą, w wysokości nie przekraczającą czterech metrów. Weszli niewielką furtką, widać zakamuflowaną, między krzakami, liśćmi i drzewami. Pijąc wino i posilając się przy ognisku, żołnierze powiedzieli do Islara i Talina:
- Hej, z nas wszystkich tylko o was nic nie wiemy.
- Ehe… Ja – mówił Islar – pochodzę z odległego Konteronu, za morzem Angartah, Przypłynąłem do Deltery kiedy mój kraj najechały drowy.
- A co to drowy są? – zawołało kilku żołnierzy.
- Drowy to istoty blisko spokrewnione z tirnami. Mają czarną pomarszczoną skórę i dziękujcie Bogom, że walczycie z orkami, a nie z nimi. – powiedział jeden z tirnów.
- A jak to się stało, że istnieją? - znów zawołało kilku wojowników.
- Kiedyś, kiedy Deltera jeszcze nie istniała, te tereny zamieszkiwały elfowie, czy jak ktoś woli, tirnowie. Kiedy orkowie w Etrze zaczynali się zasiedlać, do Kiranteru dotarli ludzie. Orkowie, chcąc zachować tamten kraj, zaatakowali ludzi, którzy uciekali w trwodze na południowy-zachód. Tirnowie musieli się bronić, przed najeźdźcami… - w tym momencie jeden z wojowników uderzył rękojeść miecza – e… Znaczy przed uciekinierami. Ludzie chcieli zdobyć Delterę, mimo, że tirnowie oferowali podział królestwa. Elfy, które przyłączyły się do ludzi, zostały zaklęte przez człowieczych magów, którzy zastosowali na nich pewien rodzaj hipnozy. Ci omamieni przez czarowników tirnowie, byli za słabi w takiej liczebności, aby zwyciężyć swoich pobratymców.
- No i co się stało? – spytał jeden z żołnierzy.
- No i ludzie odnaleźli pewien starożytny magiczny krąg, w którym był ołtarz ofiarny. Jeden z tirnów, który chciał dostąpić tej mocy, złożył swego brata ( który był tym normalnym elfem ) w ofierze przy kręgu. Od tej pory, władał wielką mocą, jak wszyscy pozostali, tyle, że karą za zabicie brata była szpetna, czarna skóra i niemożność pokazywania się na powierzchni w dzień, oraz nieśmiertelność. Nigdy nie umierają, chyba, że wyjdą na powierzchnie. Wtedy będą umierać w strasznych mękach co najmniej kilka lat.
- Kontynuując moją historię – przerwał mu Islar - kiedy przypłynąłem do Deltery, zamieszkałem w małej wiosce Sambindor, na wschodnim wybrzeżu. W wieku ośmiu lat, zacząłem naukę walki mieczem, strzelania z łuku – w tym momencie Taror uśmiechnął się do Talina – kiedy skończyłem czternaście lat, rodzice wysłali mnie do koszar w Alwerii.
- Nie no, uczyłeś się w stolicy? – spytał Talin – i nic mi nie powiedziałeś?
- A co tu mówić… Więc kiedy skończyłem dwadzieścia dwa lata wybuchła ta cholerna wojna przez tą bitwę nad Tystem.
- A! Zapomniałem wam powiedzieć – oznajmił jeden z dowódców – generał Dilmer wraca do zdrowia. Za dwa tygodnie będzie mógł wrócić do walki. Miał poważne uszkodzenie żołądka, przez bardzo mocne uderzenie.
- A ty, długowłosy? Opowiesz nam swoją historię? – zwróciła się do Talina jedna z elfickich sanitariuszek.
- Jasne… Urodziłem się w… - zaczął „długowłosy”.
- Otworzyć bramę! – rozległ się doniosły krzyk zza palisady – generał Dilmer przybył!
Napełniony wielką radością Talin podbiegł do bramy i jako pierwszy zaczął krzyczeć w stronę konwoju. Teraz generał wyglądał inaczej niż przed wyjazdem. Ze schorowanego chuderlaka zmienił się w muskularnego szatyna o ogromnej posturze, z pięknie uczesanymi długimi włosami wystającymi spod hełmu.
- Generale! Jak dobrze pana widzieć… Już traciłem tu zmysły…
- Ach, witaj Talinie. Miałem nadzieję, że cię tu spotkam. Wpierw, zanim porozmawiamy, muszę objaśnić sprawy ze sztabem dowodzącym. Więc muszę przeprosić na chwilę… - powiedział generał po czym oddalił się w stronę namiotu.
Kiedy wszyscy dowódcy, czyli bardzo niski i szczupły łucznik, oficer Televor, ogromnej postury strateg, pułkownik Valerzon usiedli przy stole wraz z obwieszonym orderami, medalami, itp. Dilmerem.
- Panowie. Nie jest dobrze, mimo iż wyparliśmy orków z Trilii, znaczy się ja wyparłem wraz z mą świtą, bo wy nie byliście na tyle kompetentni. Ale z tego zostaniecie rozliczeni w urzędzie. Teraz przedstawię wam plan naszych działań na południu. Kiedy straciliśmy Równinę Melleri i Niziny Eletrionu, nasz kraj poważnie ucierpiał. Musimy obronić za wszelką cenę Dolinę Velentru sąsiadującą ze zdobytym terenem – kiedy skończył mówić wyjął mapę – oto mapa.
- Te strzałki to kierunki najazdów. W dolinie jest bardzo wiele fortyfikacje, i cztery zamki. Orki są albo głupie, albo robią to celowo, ale najeżdżają na najbardziej strzeżone obszary.
- W takim razie, kiedy tam ruszamy? – spytał Valerzon.
- Macie chwilę odpoczynku. Dokładnie za dwa tygodnie. W tym czasie pojedziecie do Alwerii i odpoczniecie, oraz trochę potrenujecie walkę, a ty – zwrócił się do Televora – podszkolisz się w zarządzaniu wojskami. Musisz popracować nad taktyką… Bo straszna żenada ta wasza walka…
- Proszę mnie zrozumieć, wszędzie byli szamani…
- Oczywiście. Nie rozpatrujmy tego dłużej. – powiedział Dilmer po czym oddalił się do niewielkiego namioru, gdzie czekał na niego Talin.
- Sprawa jest niezwykle pilna, Talinie. Musisz mi powiedzieć jak ma na imię twoja matka.
- Felecia. A czemu pan pyta?
- Talinie, jeśli to prawda, iż twoja marka ma na imię Felecia, jest teraz u – tutaj generał ściszył głos – Selviriona…
- U kogo?
- Talinie, to jest władca wszechobecnego zła na całym świecie. Selvirion zwany Płomienistym. Chłopcze, to wcielenie zła… w takim razie podejrzewam, że twoja matka nie żyje…
Talin po tej strasznej wiadomości zamilkł, usiadł, schował głowę w kolana i począł gorzko szlochać.
- Talinie, ja też nie mam matki… rozumiem cię…
- Generale… czy mógłbym zostać sam?
- Oczywiście, powiem, aby do ciebie nie wchodzili.
 
Do góry Bottom