- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
Na początku chciałem podziękować tym, którzy przeczytali o cenili moje dwa poprzednie opowiadania. Liczę też na to, że i to ktoś przeczyta i oceni.
PIES Z PILOTEM
Wielki, brzydki, zaśliniony pysk małego buldoga zdawał się być radosny choć pewności mieć nie można. Sądząc jednak po lśniącym języku wystającym z ust, wysokiej, dumnej postawie oraz ... ekhem .... sterczącym podnieceniu można stwierdzić, że smutek go nie ogarnął.
Było ciepło. Wysoko widniejące słońce wyraźnie dawało o sobie znać, godząc swym potężnym żarem w bezbronne, czarne oczy. W obronie schylił jedynie głowę, przymrużył oczy, a przy okazji oblizał się, chcąc zgarnąć coraz to mniejsze resztki zasychającej śliny. Wtedy podniósł wzrok i momentalnie zaczął machać swym króciutkim ogonkiem.
- Łof, łof – zaszczekał – Chał, chał - dodał
Drugą stroną ulicy szła piękna, biała jak śnieg suczka rasy pudel. Ślicznotka zgrabnie poruszała łapami i merdała ogonkiem, unosząc przy tym dumnie głowę, jakby chciała by wszyscy podziwiali jej chudziutką szyję. Nie tracąc ani chwili dłużej szybko wstał na cztery łapy i poczekawszy aż kilka samochodów przejedzie, przeszedł na drugą stronę.
Była jak anioł. Jeżeli psy robią listy najseksowniejszych lasek to z pewnością on zaliczył b ją do pierwszej trójki. Szybkim liźnięciem wyczyścił okolice pyszczka i lekko chwiejnym krokiem podszedł bliżej. Niezwykle delikatnie i subtelnie zbliżył się, powąchał nos, szyję i odbyt, aż w końcu zrozumiał, że to ta, o której marzył.
- Chał, chał – odezwał się zachęcająco – Chał, chał, chał.
- Łof, łof – odparła dźwięcznie – Łof, łof, łof!
Demonstracyjnie odrzuciła głowę, poczym równie zwinnie i zgrabnie jak poprzednio, odeszła w dal.
- Chał, chał...
Śmiesznie malutka indycza kość tkwiła na dnie niepozornej dziury wykopanej na trawniku w pobliżu parku. Otoczona ziemią, robactwem i wszelkimi innymi bakteriami była niewątpliwie najpiękniejszym widokiem na świecie dla jej właściciela i miłośnika. Dość długo trwało nim złapał ją w swoje zęby i opuścił zieloną krainę.
Była jak nektar, dar bogów. Nie różniła się niczym poza tym, że mogli jej kosztować zwykli śmiertelnicy. Twarda, lecz soczysta, skąpa w dodatki, lecz niezwykle majestatyczna, z mnóstwem brudów, lecz przepyszna. Twarda, lecz soczysta. Niczym ambrozja, słodka i lekka. Raz spróbowawszy nie mogłeś jej zapomnieć.
Ani zostawić.
Wtedy pies upuścił kość.
Chyba, że się przejadła.
Słońce zachodziło już za horyzont, a chmury rozmywały na całym niebie, gdy jego zmęczone oczy ujrzały dom. Nim wszedł do środka zdążył ziewnąć i przebrnąwszy przez psie drzwiczki parę razy fuknąć, jakby ze złości.
W końcu wygodnie usiadł na kanapie i odetchnął głęboko.
Tak, dzień jak co dzień.
Niezbyt wysoki, gruby mężczyzna, o wyglądzie pospolitego alfonsa, wypalał właśnie ostatniego papierosa. Suche, popękane usta nie były tak warte uwagi, jak całkowicie nie zadbane, czarne wąsiska, których nie pielęgnował chyba tylko na przekór ludzkości. Kiepsko pomalowany na złoto łańcuch, zwisający aż do piersi nie świadczył o bogactwie, a już na pewno nie robiły tego stare, podarte jeansy.
Było ciepło. Wysoko widniejące słońce wyraźnie dawało o sobie znać, godząc potężnie w jego wrażliwą skórę. W obronie przyłożył jedyne dłoń nad brwi, puszczając jednocześnie ostatni dymek. Wtedy ujrzał coś, co na długo przykuło jego uwagę.
- O w mordę – odezwał się – Co za dupeczka
Drugą stroną ulicy szła piękna, wysoka blondynka, ubrana w elegancką różową suknię, uwidaczniającą jej wielkie piersi i zgrabną pupę. Nie zwlekając dłużej, szybkim krokiem
przemaszerował przez jezdnię i stanąwszy wreszcie po drugiej czekał tylko aż seksowna bogini podejdzie na swoich długich nogach i okaże mu swoją sympatię.
Była jak anioł. Aż dziwne, że przechadza się uliczkami zwykłego miasta zamiast robić to na wybiegu, gdzieś we Włoszech dla bogatszych ludzi. Szybko przylizał włosy, powąchał czy śmierdzą mu pachy; śmierdziały; poprawił koszulę i stanął niemalże na baczność. Gdy byli już blisko siebie przyjrzał się uważnie jej piersiom i pośladkom. To była bez wątpienia ta na dziką noc.
- Hej, ślicznotko – zagadał do niej – Może skoczymy do mnie i zobaczymy jaka jesteś w łóżku?
- Spadaj palancie – odparła i machnęła ręką – Idź do swojej mamusi, może ona cię zaspokoi -
Demonstracyjnie pokazała środkowy palec i przeszła obok, równie seksownie jak przedtem.
- O, tak. Niezła dupka.
Zapakował do koszyka najtańszy browar jaki był na sklepie. Do tego dorzucił paczkę orzeszków, chipsów i Playboya, tak by ten dzień zakończył się równie dobrze co poprzednio. To była stała lista zakupów. Bo po cóż komu coś innego jak browar, żarcie i goła dupa do szczęścia? Wychodzi więc na to, że nie trzeba wielu pieniędzy by być zadowolonym.
Browar był jak siki, jak najgorsze szczyle żulów. Nie różnił się niczym poza tym, że kosztował dwa złote podczas gdy przy odrobinie uprzejmości mógłbyś go mieć za darmo. Tania, lecz warta pieniędzy, płynna, lecz jakby z dodatkami w środku, słodka, lecz z dzielnicy nędzy. Tania, lecz warta pieniędzy. Raz spróbowawszy nie mogłeś się oprzeć.
Ani zostawić.
Wtedy wyrzucił puszkę.
Chyba że się skończy.
Słońce zachodziło już za horyzont, a chmury rozmywały się na niebie, gdy jego zmęczone oczy ujrzały dom. Nim wszedł do środka zdążył jeszcze pierdnąć i otworzywszy drzwi nabluzgać na zdecydowanie za wysoki próg.
W końcu wygodnie usiadł na kanapie i westchnął głośno.
Tak, dzień jak co dzień.
Spojrzał na psa, pies na niego i w końcu ich wzrok skupił się na pilocie.
Zagadką jest:
Kto tu jest głupi
Człowiek czy pies?
PIES Z PILOTEM
Wielki, brzydki, zaśliniony pysk małego buldoga zdawał się być radosny choć pewności mieć nie można. Sądząc jednak po lśniącym języku wystającym z ust, wysokiej, dumnej postawie oraz ... ekhem .... sterczącym podnieceniu można stwierdzić, że smutek go nie ogarnął.
Było ciepło. Wysoko widniejące słońce wyraźnie dawało o sobie znać, godząc swym potężnym żarem w bezbronne, czarne oczy. W obronie schylił jedynie głowę, przymrużył oczy, a przy okazji oblizał się, chcąc zgarnąć coraz to mniejsze resztki zasychającej śliny. Wtedy podniósł wzrok i momentalnie zaczął machać swym króciutkim ogonkiem.
- Łof, łof – zaszczekał – Chał, chał - dodał
Drugą stroną ulicy szła piękna, biała jak śnieg suczka rasy pudel. Ślicznotka zgrabnie poruszała łapami i merdała ogonkiem, unosząc przy tym dumnie głowę, jakby chciała by wszyscy podziwiali jej chudziutką szyję. Nie tracąc ani chwili dłużej szybko wstał na cztery łapy i poczekawszy aż kilka samochodów przejedzie, przeszedł na drugą stronę.
Była jak anioł. Jeżeli psy robią listy najseksowniejszych lasek to z pewnością on zaliczył b ją do pierwszej trójki. Szybkim liźnięciem wyczyścił okolice pyszczka i lekko chwiejnym krokiem podszedł bliżej. Niezwykle delikatnie i subtelnie zbliżył się, powąchał nos, szyję i odbyt, aż w końcu zrozumiał, że to ta, o której marzył.
- Chał, chał – odezwał się zachęcająco – Chał, chał, chał.
- Łof, łof – odparła dźwięcznie – Łof, łof, łof!
Demonstracyjnie odrzuciła głowę, poczym równie zwinnie i zgrabnie jak poprzednio, odeszła w dal.
- Chał, chał...
Śmiesznie malutka indycza kość tkwiła na dnie niepozornej dziury wykopanej na trawniku w pobliżu parku. Otoczona ziemią, robactwem i wszelkimi innymi bakteriami była niewątpliwie najpiękniejszym widokiem na świecie dla jej właściciela i miłośnika. Dość długo trwało nim złapał ją w swoje zęby i opuścił zieloną krainę.
Była jak nektar, dar bogów. Nie różniła się niczym poza tym, że mogli jej kosztować zwykli śmiertelnicy. Twarda, lecz soczysta, skąpa w dodatki, lecz niezwykle majestatyczna, z mnóstwem brudów, lecz przepyszna. Twarda, lecz soczysta. Niczym ambrozja, słodka i lekka. Raz spróbowawszy nie mogłeś jej zapomnieć.
Ani zostawić.
Wtedy pies upuścił kość.
Chyba, że się przejadła.
Słońce zachodziło już za horyzont, a chmury rozmywały na całym niebie, gdy jego zmęczone oczy ujrzały dom. Nim wszedł do środka zdążył ziewnąć i przebrnąwszy przez psie drzwiczki parę razy fuknąć, jakby ze złości.
W końcu wygodnie usiadł na kanapie i odetchnął głęboko.
Tak, dzień jak co dzień.
Niezbyt wysoki, gruby mężczyzna, o wyglądzie pospolitego alfonsa, wypalał właśnie ostatniego papierosa. Suche, popękane usta nie były tak warte uwagi, jak całkowicie nie zadbane, czarne wąsiska, których nie pielęgnował chyba tylko na przekór ludzkości. Kiepsko pomalowany na złoto łańcuch, zwisający aż do piersi nie świadczył o bogactwie, a już na pewno nie robiły tego stare, podarte jeansy.
Było ciepło. Wysoko widniejące słońce wyraźnie dawało o sobie znać, godząc potężnie w jego wrażliwą skórę. W obronie przyłożył jedyne dłoń nad brwi, puszczając jednocześnie ostatni dymek. Wtedy ujrzał coś, co na długo przykuło jego uwagę.
- O w mordę – odezwał się – Co za dupeczka
Drugą stroną ulicy szła piękna, wysoka blondynka, ubrana w elegancką różową suknię, uwidaczniającą jej wielkie piersi i zgrabną pupę. Nie zwlekając dłużej, szybkim krokiem
przemaszerował przez jezdnię i stanąwszy wreszcie po drugiej czekał tylko aż seksowna bogini podejdzie na swoich długich nogach i okaże mu swoją sympatię.
Była jak anioł. Aż dziwne, że przechadza się uliczkami zwykłego miasta zamiast robić to na wybiegu, gdzieś we Włoszech dla bogatszych ludzi. Szybko przylizał włosy, powąchał czy śmierdzą mu pachy; śmierdziały; poprawił koszulę i stanął niemalże na baczność. Gdy byli już blisko siebie przyjrzał się uważnie jej piersiom i pośladkom. To była bez wątpienia ta na dziką noc.
- Hej, ślicznotko – zagadał do niej – Może skoczymy do mnie i zobaczymy jaka jesteś w łóżku?
- Spadaj palancie – odparła i machnęła ręką – Idź do swojej mamusi, może ona cię zaspokoi -
Demonstracyjnie pokazała środkowy palec i przeszła obok, równie seksownie jak przedtem.
- O, tak. Niezła dupka.
Zapakował do koszyka najtańszy browar jaki był na sklepie. Do tego dorzucił paczkę orzeszków, chipsów i Playboya, tak by ten dzień zakończył się równie dobrze co poprzednio. To była stała lista zakupów. Bo po cóż komu coś innego jak browar, żarcie i goła dupa do szczęścia? Wychodzi więc na to, że nie trzeba wielu pieniędzy by być zadowolonym.
Browar był jak siki, jak najgorsze szczyle żulów. Nie różnił się niczym poza tym, że kosztował dwa złote podczas gdy przy odrobinie uprzejmości mógłbyś go mieć za darmo. Tania, lecz warta pieniędzy, płynna, lecz jakby z dodatkami w środku, słodka, lecz z dzielnicy nędzy. Tania, lecz warta pieniędzy. Raz spróbowawszy nie mogłeś się oprzeć.
Ani zostawić.
Wtedy wyrzucił puszkę.
Chyba że się skończy.
Słońce zachodziło już za horyzont, a chmury rozmywały się na niebie, gdy jego zmęczone oczy ujrzały dom. Nim wszedł do środka zdążył jeszcze pierdnąć i otworzywszy drzwi nabluzgać na zdecydowanie za wysoki próg.
W końcu wygodnie usiadł na kanapie i westchnął głośno.
Tak, dzień jak co dzień.
Spojrzał na psa, pies na niego i w końcu ich wzrok skupił się na pilocie.
Zagadką jest:
Kto tu jest głupi
Człowiek czy pies?