Dawno nie pisałem, więc w razie miażdżącej krytyki proszę o odrobinę wyrozumiałości
Siedział na peronie PKP na ławce. Patrzył się beznamiętnym wzrokiem na rozkradzione szyny kolejowe.
Podniósł papierosa do ust. Myślał. Rozpamiętywał. Jak wszyscy. Uniósł oczy ku niebu, tym razem z ziejącą z nich nienawiścią.
Sfrustrowany tym, jaki jest bezsilny wobec świata. Zanurzył się we wspomnieniach.
Wstał, podszedł do torów, w zadumie spojrzał na postawiony wśród torowiska kamień pamięci.
Przywoływał cienie przeszłości.
Trzy lata minęły. Wtedy też tutaj był, jako inny człowiek. Szczęśliwy i uśmiechnięty, w otoczeniu rodziny.
Było piękne lato, jechał z dziećmi i kochaną żoną nad morze. Ale oni musieli zniszczyć jego amerykański sen.
Peron jak zwykle był zatłoczony. Jeden z najwspanialszych w Polsce. Zaraz przyjedzie pociąg. Tłumy ludzi pojadą na zasłużony odpoczynek.
Słoneczko grzeje, zdrowie dopisuje. I wtedy zawyły syreny...
Nigdy w życiu nie widział takiej paniki. Złudzenie prysło, wszystko ogarniał chaos. Ludzie, przed chwilą uprzejmi i przepuszczający starsze kobiety, zamienili się w zwierzęta.
Każdy próbował się przepchać. Byle do schronów. Łokcie poszly w ruch, nikt nie zważał na biedne dziecko, które się potknęło - deptali po nim jakby go tam nie było.
Kiedyś spokojny peron Włoszczowa-Północ wypełnił się nienawiścią i strachem. Pamiętał to jak przez mgłę, bezlitosny tłum oderwał go od rodziny, i pchał dalej.
Huk. Błysk. Kolejne. Biegnie na złamanie karku, strach i niezłomna wola życia dodaje mu nóg. W dół po schodach. Odpycha starca na bok. W oddali majaczą ciężkie drzwi, oznaczajace zbawienie.
Przestąpił próg. Ścisk. Tłok. Jeśli bomba przebije dach, nie będzie trzeba kopać masowych grobów... Żandarmi zamykają drzwi, zapada cisza.
Czuje że coś cieknie mu po plecach. Dotyka ręką, z trudem, tłum nie pozwala na wiele. Czerwień...
Odrzucił papierosa, szybko załozył maskę. Chwila ekspozycji na promieniowanie go przecież nie zabije...
Denerwuje go ta niewiedza i brak informacji. W trzy lata nie uformowała się od nowa struktura władzy państwowej. Ziemia niczyja.
Po kraju włóczyły się ledwo zorganizowane grupy, próbując po prostu przeżyć.
Podniósł starego Abakana z ławki, nałożył pas nośny i ruszył wzdłuż torowiska. Znał drogę na pamięć. Schodami w lewo, przez drzwi do starych toalet w podziemnym przejściu.
Podał rękę Ukraińcowi stojącemu przy kiblach, wszedł do środka. Kabin, pisuarów ani żadnego takiego dziadostwa nie było, za to na środku pomieszczenia paliło się ognisko, a naokoło siedzieli ludzie.
W kacie parę osób spało, a na kilku skrzynkach po drugiej stronie pomieszczenia siedział stary człowiek w Lubawce. Mówili na niego Kornet, słuchali się go.
Miał autorytet. Poszedł w jego stronę.
- Nu, Rafał. Dobrze że jesteś - rzekł Kornet ściszonym, ponurym głosem.
- Co? - odpowiedział, poprawiając Abakana.
- Eh, no, kryzys.. -
Pojął w lot. Znowu brakowało jedzenia, wody, amunicji i medykamentów.
- I? -
- Trzeba dokonać redystrybucji dóbr.. - Kornet nigdy nie mówił niczego wprost.
- Daj mi OBW i paru naszych, a będzie zrobione. -
- Trzech. Ni jednego, ni więcej. Spiesz się.. pamiętaj o Starym. - rzekł Kornet, odkorkowując małą flaszkę.
- Jasne. Nu zdorowia.. - odrzekł Rafał po tym, jak sobie golnął.
OBW. Dumnie brzmi ten skrót. Opancerzony Wóz Bojowy. Zaśmiał się. Bo jak stary Żuk bez dachu, obity jakimiś blachami, może być wozem bojowym?
Dziwny jest ten świat. Kiedyś, jak było Stare, wszystko było lepiej. Tylko pamięć o Starym trzymała ich przy życiu.
Wyszli poza ubikacje. Dwóch Polaków, Gruzin i Wietnamczyk. Teraz to się nie liczyło. Teraz inaczej się dzieliło ludzi.
Ubrani w stare stroje mundurowe, każdy miał inny wzór, bo o standartyzacji w takich warunkach nie było mowy, udali się szybkim krokiem do starej stodoły pod miastem.
Dumnie zasiedli w OBW, po czym ruszyli drogą. Dobrze że droga była tak beznadziejna, że Oni jej nie zbombardowali, bo nie miała "wartości strategicznej".
Było już ciemno. Przyspieszyli. Bystre oko Gruzina wypatrzyło światła. Co gorsza, było ich dużo. Warkot silników burzył ciszę. Kierowca wyłączył światła, i szybko zjechał z drogi, zaskoczony. Mieli fart, że nie uderzyli w drzewo albo nie spadli do rowu.
Patrzyli bezsilnie jak obok nich jadą Hummery i czołgi. Rafał nadawał przez radio, informując o niebezpieczeństwie. A więc wojna wciąż trwa... przeczekali i ruszyli dalej drogą.
CD N?
Siedział na peronie PKP na ławce. Patrzył się beznamiętnym wzrokiem na rozkradzione szyny kolejowe.
Podniósł papierosa do ust. Myślał. Rozpamiętywał. Jak wszyscy. Uniósł oczy ku niebu, tym razem z ziejącą z nich nienawiścią.
Sfrustrowany tym, jaki jest bezsilny wobec świata. Zanurzył się we wspomnieniach.
Wstał, podszedł do torów, w zadumie spojrzał na postawiony wśród torowiska kamień pamięci.
Przywoływał cienie przeszłości.
Trzy lata minęły. Wtedy też tutaj był, jako inny człowiek. Szczęśliwy i uśmiechnięty, w otoczeniu rodziny.
Było piękne lato, jechał z dziećmi i kochaną żoną nad morze. Ale oni musieli zniszczyć jego amerykański sen.
Peron jak zwykle był zatłoczony. Jeden z najwspanialszych w Polsce. Zaraz przyjedzie pociąg. Tłumy ludzi pojadą na zasłużony odpoczynek.
Słoneczko grzeje, zdrowie dopisuje. I wtedy zawyły syreny...
Nigdy w życiu nie widział takiej paniki. Złudzenie prysło, wszystko ogarniał chaos. Ludzie, przed chwilą uprzejmi i przepuszczający starsze kobiety, zamienili się w zwierzęta.
Każdy próbował się przepchać. Byle do schronów. Łokcie poszly w ruch, nikt nie zważał na biedne dziecko, które się potknęło - deptali po nim jakby go tam nie było.
Kiedyś spokojny peron Włoszczowa-Północ wypełnił się nienawiścią i strachem. Pamiętał to jak przez mgłę, bezlitosny tłum oderwał go od rodziny, i pchał dalej.
Huk. Błysk. Kolejne. Biegnie na złamanie karku, strach i niezłomna wola życia dodaje mu nóg. W dół po schodach. Odpycha starca na bok. W oddali majaczą ciężkie drzwi, oznaczajace zbawienie.
Przestąpił próg. Ścisk. Tłok. Jeśli bomba przebije dach, nie będzie trzeba kopać masowych grobów... Żandarmi zamykają drzwi, zapada cisza.
Czuje że coś cieknie mu po plecach. Dotyka ręką, z trudem, tłum nie pozwala na wiele. Czerwień...
Odrzucił papierosa, szybko załozył maskę. Chwila ekspozycji na promieniowanie go przecież nie zabije...
Denerwuje go ta niewiedza i brak informacji. W trzy lata nie uformowała się od nowa struktura władzy państwowej. Ziemia niczyja.
Po kraju włóczyły się ledwo zorganizowane grupy, próbując po prostu przeżyć.
Podniósł starego Abakana z ławki, nałożył pas nośny i ruszył wzdłuż torowiska. Znał drogę na pamięć. Schodami w lewo, przez drzwi do starych toalet w podziemnym przejściu.
Podał rękę Ukraińcowi stojącemu przy kiblach, wszedł do środka. Kabin, pisuarów ani żadnego takiego dziadostwa nie było, za to na środku pomieszczenia paliło się ognisko, a naokoło siedzieli ludzie.
W kacie parę osób spało, a na kilku skrzynkach po drugiej stronie pomieszczenia siedział stary człowiek w Lubawce. Mówili na niego Kornet, słuchali się go.
Miał autorytet. Poszedł w jego stronę.
- Nu, Rafał. Dobrze że jesteś - rzekł Kornet ściszonym, ponurym głosem.
- Co? - odpowiedział, poprawiając Abakana.
- Eh, no, kryzys.. -
Pojął w lot. Znowu brakowało jedzenia, wody, amunicji i medykamentów.
- I? -
- Trzeba dokonać redystrybucji dóbr.. - Kornet nigdy nie mówił niczego wprost.
- Daj mi OBW i paru naszych, a będzie zrobione. -
- Trzech. Ni jednego, ni więcej. Spiesz się.. pamiętaj o Starym. - rzekł Kornet, odkorkowując małą flaszkę.
- Jasne. Nu zdorowia.. - odrzekł Rafał po tym, jak sobie golnął.
OBW. Dumnie brzmi ten skrót. Opancerzony Wóz Bojowy. Zaśmiał się. Bo jak stary Żuk bez dachu, obity jakimiś blachami, może być wozem bojowym?
Dziwny jest ten świat. Kiedyś, jak było Stare, wszystko było lepiej. Tylko pamięć o Starym trzymała ich przy życiu.
Wyszli poza ubikacje. Dwóch Polaków, Gruzin i Wietnamczyk. Teraz to się nie liczyło. Teraz inaczej się dzieliło ludzi.
Ubrani w stare stroje mundurowe, każdy miał inny wzór, bo o standartyzacji w takich warunkach nie było mowy, udali się szybkim krokiem do starej stodoły pod miastem.
Dumnie zasiedli w OBW, po czym ruszyli drogą. Dobrze że droga była tak beznadziejna, że Oni jej nie zbombardowali, bo nie miała "wartości strategicznej".
Było już ciemno. Przyspieszyli. Bystre oko Gruzina wypatrzyło światła. Co gorsza, było ich dużo. Warkot silników burzył ciszę. Kierowca wyłączył światła, i szybko zjechał z drogi, zaskoczony. Mieli fart, że nie uderzyli w drzewo albo nie spadli do rowu.
Patrzyli bezsilnie jak obok nich jadą Hummery i czołgi. Rafał nadawał przez radio, informując o niebezpieczeństwie. A więc wojna wciąż trwa... przeczekali i ruszyli dalej drogą.
CD N?