Na początek kilka słów. Występują tutaj nazwy, które sam wymyśliłem, ale mogą mieć jakieś znaczenie, o którym nie wiem . To jest dopiero wstęp, rozdział I postaram się dodać w ciągu tego tygodnia jeszcze .
Wstęp - Ostatnie Spotkanie
Księżyc wysoko świecił nad miastem Dyeth, nadając mu wygląd jeszcze bardziej majestatycznego miejsca niż zazwyczaj. Chociaż zmrok zapadł dopiero niedawno, na ulicach nie było już kompletnie nikogo, nie licząc strażników patrolujących ulice z pochodniami w rękach i wyrazami czujności na twarzach. Tak się bowiem składało, że od kilku dni zaczęli ginąć ludzie i to w niewyjaśnionych okolicznościach, co wprowadziło w mieście prawdziwą panikę. Teraz już nikt nie odważył się wyjść ze swojego domostwa po zmroku. Farmerzy i wędrowni handlarze opuszczali miasto już kiedy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Strażnicy miejscy patrolowali ulice dzień i noc, wypatrując czegoś odbiegającego od normalności. Jednak bezskutecznie.
Frung Cornwit skradał się wąską ścieżką pomiędzy drzewami, tuż za murami miasta. Był to mężczyzna o krótkich, czarnych włosach i zawsze lekko przekrwionych, szarych oczach. Nos miał haczykowaty, zęby żółtawe i poszarzałą twarz. Chociaż szedł dość szybko, wciąż oglądając się za siebie, nie wydawał praktycznie żadnego odgłosu. Był osobą, którą nikt się nie interesował, co w ostatnich czasach okazało się bardzo przydatne. Dzięki karierze drobnego złodziejaszka i pewnym kontaktom w mieście, poznał wiele użytecznych informacji na jego temat, jak na przykład to tajne wyjście, którym przed chwilą się posłużył. Pozwalało mu to niepostrzeżenie opuścić miasto, kiedy tylko chciał, co ostatnio zdarzało się coraz częściej.
Obejrzał się jeszcze raz, wbijając wzrok w nieprzeniknioną ciemność. Zaczynał się zastanawiać, czy nie zaryzykować pochodni lub jakiegoś małego zaklęcia światła, co dało by mu o wiele lepszą widoczność, ale też narażało go na zauważenie, co w obecnej chwili było najmniej pożądaną rzeczą. Postanowił jednak iść dalej. Drzewa zaczęły rzednąć i coraz więcej światła księżycowego oświetlało ścieżkę. Był już na tyle daleko od miasta, że przestał rozglądać się na wszystkie strony. Tutaj ryzyko, że go ktoś zobaczy było naprawdę bardzo niewielkie. W końcu doszedł do rozwidlenia. Rzucił okiem w oba końce ścieżki, poczym ruszył w prawo.
Tutaj droga zaczęła biec w dół, a drzewa były rzadkością. Wszystko tutaj przywodziło na myśl jakieś niemiłe skojarzenia. Szara i ponura okolica sprawiała, że niewiele osób zapuszczało się w te rejony. Frung nienawidził tego miejsca. Przyprawiało go o dreszcze i powodowało uczucie, że ciągle jest śledzony, ale trudno o lepsze miejsce spotkań.
Szedł przez około dziesięć minut, praktycznie ciągle tym samym tempem, chcąc mieć to już z głowy. Od miesiąca prawie dzień w dzień musiał tu przychodzić. Nie robiłby tego, gdyby nie góry złota, jakie miał dostać w zapłatę za dobrze wykonaną robotę...już dzisiaj.
Jego oczom ukazała się całkowicie zniszczone ruiny jakiegoś dawno zapomnianego budynku. Były stosunkowo niewielkie. Zaledwie kilka ścian, parę kamieni i kupa gruzu. Przystanął na chwilę, badając wzrokiem okolicę. Westchnął po czym przeszedł pod kamiennym łukiem, wspartym na dwóch filarach i ruszył do przeciwnego końca rozpadającej się budowli. Kiedy doszedł do ostatniego pomieszczenia, rozległ się zimny męski głos:
- No nareszcie, czekam tu od wieków.
Z cienia wyszedł mężczyzna spowity w ciemny płaszcz. Długie czarne włosy opadały mu na oczy, które miały źrenice barwy czerwieni. Jednak to nie jego wygląd sprawiał, że tak przerażał on Frunga.
Prawdziwym powodem tego strachu były rzeczy, których on dokonywał. Frung pamiętał ich pierwsze spotkanie. Uciekał wtedy przed swoimi dawnymi wspólnikami, którzy chcieli go zabić za oszustwo w interesach. Kiedy sytuacja zdawała się beznadziejna, wtedy jak z nikąd wyłonił się ten człowiek. Jednym ruchem ręki uśmiercił byłych wspólników Frunga, a jemu zaproponował ofertę „nie do odrzucenia”. Właściwie to odrzuciłby ją gdyby nie zapłata. Za te góry złota będzie mógł sobie kupić nowe życie w dalekich krainach, nie martwiąc się o nic. Od tamtego czasu wykonywał jego polecenia, choć niektóre były bardzo trudne i…przerażające.
- Masz to? – bezlitosny głos przerwał jego rozmyślania.
Spojrzał na swojego „wspólnika” siląc się jednocześnie by nie dać nogi. Przełknął ślinę i powoli kiwnął głową. Oczy Gradinga – bo tak się przedstawił ów nieznajomy – rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech. Zrobił kilka kroków w stronę Frunga i wyciągnął rękę. Ten drugi sięgnął za pazuchę i wyciągnął małe zawiniątko, poczym podał je Gradingowi, który gdy tylko wziął je do ręki, natychmiast się zapaliło. Przez kilka następnych sekund ogień trawił brązowy papier i po chwili zgasł równie szybko jak się pojawił. Ich oczom ukazał się stary, zniszczony okrągły medalion. Symbole na nim wyryte były niewyraźnie i dziwnie starte.
- Nareszcie – powiedział cicho Grading – Czekałem tylko na to.
Nagle obrócił się w stronę Frunga
- Dobrze wykonałeś swoje zadanie…
Frung na to czekał. Nic go nie obchodził ten medalion, ani co ten człowiek z nim zrobi. Liczyło się tylko złoto, które teraz otrzyma.
- Ale jednak nie zrobiłeś tego dokładnie – dokończył lodowatym tonem Grading. – Ludzie zaczęli się domyślać. Wezwali Nysabyjczyków, a chyba wiesz co to oznacza.
Frung milczał jak zaklęty, wpatrując się w swojego „wspólnika”.
Wiedział, że Nysabyjczycy to tajemniczy zakon, w którego skład wchodzą tylko najlepsi wojownicy. Nikt dokładnie nie wie co dzieje się za murami ich siedziby. Osoby tam przeszkolone mają nadludzko wyostrzone zmysły, są nieprawdopodobnie silni i szybcy i najlepiej posługują się orężem w całym królestwie. Nikt nie może się z nimi równać, dlatego są wzywani do najtrudniejszych misji. Ich obecność tutaj może oznaczać tylko jedno: niedługo cała sprawa wyjdzie na jaw. Trzeba uciekać i to szybko!
- Zawiodłeś mnie – rzekł Grading – I czeka cię za to śmierć. Mój mistrz nie jest zadowolony.
- Nie! – wykrzyknął Frung, któremu teraz każde słowo przychodziło z trudem – Nie możesz. Służyłem ci wiernie! To nie moja wina, że ludzie się zorientowali! Każdy by się zorientował, że zaczyna się dziać coś dziwnego, skoro ludzie zaczęli znikać…
- Nie postępowałeś zgodnie ze wskazówkami – odparł spokojnie tamten – Listy, które miałeś zostawić były niezbyt przekonywujące, a i nie chciało ci się zatrzeć pozostałych śladów. To błędy, za które przyjdzie ci zapłacić.
Frung zrobił tylko jedno, co przyszło mu do głowy. Obrócił się i puścił biegiem w tą samą stronę, z której przybył, wciąż mając przed oczami Gradinga i jego przerażającą twarz.
Biegnąc, potykał się o kamienie i korzenie drzew, ale ani na chwilę nie zwolnił. Strach dodawał mu sił. Zatrzymał się dopiero kiedy wybiegł na główną drogę, prowadzącą do miasta. Oddychając ciężko, oparł się o pień drzewa. Rozejrzał się wokół, ale nie zobaczył nawet śladu jakiejkolwiek żywej istoty. Poczuł się, jakby zrzucił jakiś spory ciężar z serca. Nareszcie jest wolny. Teraz musi jak najszybciej ukryć się w jakimś bezpiecznym miejscu, a potem uciekać daleko. Najlepiej na wschód. Kiedy udało mu się uporządkować myśli i opanować strach, ruszył chwiejnym krokiem w kierunku miasta. Nie udało mu się ujść nawet kilka kroków, gdy za nim wiatr zawiał nienaturalnie mocno. Obrócił się błyskawicznie i sięgnął do pasa po swój krótki miecz, lecz niczego nie zauważył. Przyglądał się tak długo, aż miał całkowitą pewność, że nic nie czai się w żadnym cieniu. Wtedy mocno uspokojony, obrócił się i widok, który zobaczył odebrał mu głos w krtani.
Stanął twarzą w twarz z Gradingiem. Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, lub zrobić, rozbłysło czerwone światło i padł martwy twarzą w trawę. Do ciała podszedł zabójca. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. W ręku ciągle ściskał medalion. Wiedział, że musi się przygotować na Nysabyjczyków, z nimi nie ma żartów. Teraz każdy kolejny błąd może zaprzepaścić wszystko nad czym pracował z mistrzem od tak dawna.
Obrócił się i spojrzał w niebo. Po krótkiej chwili wykonał gest ręką, szepcąc coś pod nosem. Pojawiła się dookoła niego jakaś dziwna aura, pokrywając go od stóp do głów, następnie na ziemi wokół pojawiły się symbole. Wszystko rozbłysło, a potem ustąpiło, pozostawiając martwe ciało samotnie.
Mam nadzieję, że czytało się przyjemnie i z góry dziękuję za krytykę ^^.
Wstęp - Ostatnie Spotkanie
Księżyc wysoko świecił nad miastem Dyeth, nadając mu wygląd jeszcze bardziej majestatycznego miejsca niż zazwyczaj. Chociaż zmrok zapadł dopiero niedawno, na ulicach nie było już kompletnie nikogo, nie licząc strażników patrolujących ulice z pochodniami w rękach i wyrazami czujności na twarzach. Tak się bowiem składało, że od kilku dni zaczęli ginąć ludzie i to w niewyjaśnionych okolicznościach, co wprowadziło w mieście prawdziwą panikę. Teraz już nikt nie odważył się wyjść ze swojego domostwa po zmroku. Farmerzy i wędrowni handlarze opuszczali miasto już kiedy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Strażnicy miejscy patrolowali ulice dzień i noc, wypatrując czegoś odbiegającego od normalności. Jednak bezskutecznie.
Frung Cornwit skradał się wąską ścieżką pomiędzy drzewami, tuż za murami miasta. Był to mężczyzna o krótkich, czarnych włosach i zawsze lekko przekrwionych, szarych oczach. Nos miał haczykowaty, zęby żółtawe i poszarzałą twarz. Chociaż szedł dość szybko, wciąż oglądając się za siebie, nie wydawał praktycznie żadnego odgłosu. Był osobą, którą nikt się nie interesował, co w ostatnich czasach okazało się bardzo przydatne. Dzięki karierze drobnego złodziejaszka i pewnym kontaktom w mieście, poznał wiele użytecznych informacji na jego temat, jak na przykład to tajne wyjście, którym przed chwilą się posłużył. Pozwalało mu to niepostrzeżenie opuścić miasto, kiedy tylko chciał, co ostatnio zdarzało się coraz częściej.
Obejrzał się jeszcze raz, wbijając wzrok w nieprzeniknioną ciemność. Zaczynał się zastanawiać, czy nie zaryzykować pochodni lub jakiegoś małego zaklęcia światła, co dało by mu o wiele lepszą widoczność, ale też narażało go na zauważenie, co w obecnej chwili było najmniej pożądaną rzeczą. Postanowił jednak iść dalej. Drzewa zaczęły rzednąć i coraz więcej światła księżycowego oświetlało ścieżkę. Był już na tyle daleko od miasta, że przestał rozglądać się na wszystkie strony. Tutaj ryzyko, że go ktoś zobaczy było naprawdę bardzo niewielkie. W końcu doszedł do rozwidlenia. Rzucił okiem w oba końce ścieżki, poczym ruszył w prawo.
Tutaj droga zaczęła biec w dół, a drzewa były rzadkością. Wszystko tutaj przywodziło na myśl jakieś niemiłe skojarzenia. Szara i ponura okolica sprawiała, że niewiele osób zapuszczało się w te rejony. Frung nienawidził tego miejsca. Przyprawiało go o dreszcze i powodowało uczucie, że ciągle jest śledzony, ale trudno o lepsze miejsce spotkań.
Szedł przez około dziesięć minut, praktycznie ciągle tym samym tempem, chcąc mieć to już z głowy. Od miesiąca prawie dzień w dzień musiał tu przychodzić. Nie robiłby tego, gdyby nie góry złota, jakie miał dostać w zapłatę za dobrze wykonaną robotę...już dzisiaj.
Jego oczom ukazała się całkowicie zniszczone ruiny jakiegoś dawno zapomnianego budynku. Były stosunkowo niewielkie. Zaledwie kilka ścian, parę kamieni i kupa gruzu. Przystanął na chwilę, badając wzrokiem okolicę. Westchnął po czym przeszedł pod kamiennym łukiem, wspartym na dwóch filarach i ruszył do przeciwnego końca rozpadającej się budowli. Kiedy doszedł do ostatniego pomieszczenia, rozległ się zimny męski głos:
- No nareszcie, czekam tu od wieków.
Z cienia wyszedł mężczyzna spowity w ciemny płaszcz. Długie czarne włosy opadały mu na oczy, które miały źrenice barwy czerwieni. Jednak to nie jego wygląd sprawiał, że tak przerażał on Frunga.
Prawdziwym powodem tego strachu były rzeczy, których on dokonywał. Frung pamiętał ich pierwsze spotkanie. Uciekał wtedy przed swoimi dawnymi wspólnikami, którzy chcieli go zabić za oszustwo w interesach. Kiedy sytuacja zdawała się beznadziejna, wtedy jak z nikąd wyłonił się ten człowiek. Jednym ruchem ręki uśmiercił byłych wspólników Frunga, a jemu zaproponował ofertę „nie do odrzucenia”. Właściwie to odrzuciłby ją gdyby nie zapłata. Za te góry złota będzie mógł sobie kupić nowe życie w dalekich krainach, nie martwiąc się o nic. Od tamtego czasu wykonywał jego polecenia, choć niektóre były bardzo trudne i…przerażające.
- Masz to? – bezlitosny głos przerwał jego rozmyślania.
Spojrzał na swojego „wspólnika” siląc się jednocześnie by nie dać nogi. Przełknął ślinę i powoli kiwnął głową. Oczy Gradinga – bo tak się przedstawił ów nieznajomy – rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech. Zrobił kilka kroków w stronę Frunga i wyciągnął rękę. Ten drugi sięgnął za pazuchę i wyciągnął małe zawiniątko, poczym podał je Gradingowi, który gdy tylko wziął je do ręki, natychmiast się zapaliło. Przez kilka następnych sekund ogień trawił brązowy papier i po chwili zgasł równie szybko jak się pojawił. Ich oczom ukazał się stary, zniszczony okrągły medalion. Symbole na nim wyryte były niewyraźnie i dziwnie starte.
- Nareszcie – powiedział cicho Grading – Czekałem tylko na to.
Nagle obrócił się w stronę Frunga
- Dobrze wykonałeś swoje zadanie…
Frung na to czekał. Nic go nie obchodził ten medalion, ani co ten człowiek z nim zrobi. Liczyło się tylko złoto, które teraz otrzyma.
- Ale jednak nie zrobiłeś tego dokładnie – dokończył lodowatym tonem Grading. – Ludzie zaczęli się domyślać. Wezwali Nysabyjczyków, a chyba wiesz co to oznacza.
Frung milczał jak zaklęty, wpatrując się w swojego „wspólnika”.
Wiedział, że Nysabyjczycy to tajemniczy zakon, w którego skład wchodzą tylko najlepsi wojownicy. Nikt dokładnie nie wie co dzieje się za murami ich siedziby. Osoby tam przeszkolone mają nadludzko wyostrzone zmysły, są nieprawdopodobnie silni i szybcy i najlepiej posługują się orężem w całym królestwie. Nikt nie może się z nimi równać, dlatego są wzywani do najtrudniejszych misji. Ich obecność tutaj może oznaczać tylko jedno: niedługo cała sprawa wyjdzie na jaw. Trzeba uciekać i to szybko!
- Zawiodłeś mnie – rzekł Grading – I czeka cię za to śmierć. Mój mistrz nie jest zadowolony.
- Nie! – wykrzyknął Frung, któremu teraz każde słowo przychodziło z trudem – Nie możesz. Służyłem ci wiernie! To nie moja wina, że ludzie się zorientowali! Każdy by się zorientował, że zaczyna się dziać coś dziwnego, skoro ludzie zaczęli znikać…
- Nie postępowałeś zgodnie ze wskazówkami – odparł spokojnie tamten – Listy, które miałeś zostawić były niezbyt przekonywujące, a i nie chciało ci się zatrzeć pozostałych śladów. To błędy, za które przyjdzie ci zapłacić.
Frung zrobił tylko jedno, co przyszło mu do głowy. Obrócił się i puścił biegiem w tą samą stronę, z której przybył, wciąż mając przed oczami Gradinga i jego przerażającą twarz.
Biegnąc, potykał się o kamienie i korzenie drzew, ale ani na chwilę nie zwolnił. Strach dodawał mu sił. Zatrzymał się dopiero kiedy wybiegł na główną drogę, prowadzącą do miasta. Oddychając ciężko, oparł się o pień drzewa. Rozejrzał się wokół, ale nie zobaczył nawet śladu jakiejkolwiek żywej istoty. Poczuł się, jakby zrzucił jakiś spory ciężar z serca. Nareszcie jest wolny. Teraz musi jak najszybciej ukryć się w jakimś bezpiecznym miejscu, a potem uciekać daleko. Najlepiej na wschód. Kiedy udało mu się uporządkować myśli i opanować strach, ruszył chwiejnym krokiem w kierunku miasta. Nie udało mu się ujść nawet kilka kroków, gdy za nim wiatr zawiał nienaturalnie mocno. Obrócił się błyskawicznie i sięgnął do pasa po swój krótki miecz, lecz niczego nie zauważył. Przyglądał się tak długo, aż miał całkowitą pewność, że nic nie czai się w żadnym cieniu. Wtedy mocno uspokojony, obrócił się i widok, który zobaczył odebrał mu głos w krtani.
Stanął twarzą w twarz z Gradingiem. Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, lub zrobić, rozbłysło czerwone światło i padł martwy twarzą w trawę. Do ciała podszedł zabójca. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. W ręku ciągle ściskał medalion. Wiedział, że musi się przygotować na Nysabyjczyków, z nimi nie ma żartów. Teraz każdy kolejny błąd może zaprzepaścić wszystko nad czym pracował z mistrzem od tak dawna.
Obrócił się i spojrzał w niebo. Po krótkiej chwili wykonał gest ręką, szepcąc coś pod nosem. Pojawiła się dookoła niego jakaś dziwna aura, pokrywając go od stóp do głów, następnie na ziemi wokół pojawiły się symbole. Wszystko rozbłysło, a potem ustąpiło, pozostawiając martwe ciało samotnie.
Mam nadzieję, że czytało się przyjemnie i z góry dziękuję za krytykę ^^.