Ostatni Nysabyjczyk

Cisu

Member
Dołączył
2.7.2005
Posty
852
Na początek kilka słów. Występują tutaj nazwy, które sam wymyśliłem, ale mogą mieć jakieś znaczenie, o którym nie wiem :p. To jest dopiero wstęp, rozdział I postaram się dodać w ciągu tego tygodnia jeszcze :).

Wstęp - Ostatnie Spotkanie
Księżyc wysoko świecił nad miastem Dyeth, nadając mu wygląd jeszcze bardziej majestatycznego miejsca niż zazwyczaj. Chociaż zmrok zapadł dopiero niedawno, na ulicach nie było już kompletnie nikogo, nie licząc strażników patrolujących ulice z pochodniami w rękach i wyrazami czujności na twarzach. Tak się bowiem składało, że od kilku dni zaczęli ginąć ludzie i to w niewyjaśnionych okolicznościach, co wprowadziło w mieście prawdziwą panikę. Teraz już nikt nie odważył się wyjść ze swojego domostwa po zmroku. Farmerzy i wędrowni handlarze opuszczali miasto już kiedy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Strażnicy miejscy patrolowali ulice dzień i noc, wypatrując czegoś odbiegającego od normalności. Jednak bezskutecznie.

Frung Cornwit skradał się wąską ścieżką pomiędzy drzewami, tuż za murami miasta. Był to mężczyzna o krótkich, czarnych włosach i zawsze lekko przekrwionych, szarych oczach. Nos miał haczykowaty, zęby żółtawe i poszarzałą twarz. Chociaż szedł dość szybko, wciąż oglądając się za siebie, nie wydawał praktycznie żadnego odgłosu. Był osobą, którą nikt się nie interesował, co w ostatnich czasach okazało się bardzo przydatne. Dzięki karierze drobnego złodziejaszka i pewnym kontaktom w mieście, poznał wiele użytecznych informacji na jego temat, jak na przykład to tajne wyjście, którym przed chwilą się posłużył. Pozwalało mu to niepostrzeżenie opuścić miasto, kiedy tylko chciał, co ostatnio zdarzało się coraz częściej.
Obejrzał się jeszcze raz, wbijając wzrok w nieprzeniknioną ciemność. Zaczynał się zastanawiać, czy nie zaryzykować pochodni lub jakiegoś małego zaklęcia światła, co dało by mu o wiele lepszą widoczność, ale też narażało go na zauważenie, co w obecnej chwili było najmniej pożądaną rzeczą. Postanowił jednak iść dalej. Drzewa zaczęły rzednąć i coraz więcej światła księżycowego oświetlało ścieżkę. Był już na tyle daleko od miasta, że przestał rozglądać się na wszystkie strony. Tutaj ryzyko, że go ktoś zobaczy było naprawdę bardzo niewielkie. W końcu doszedł do rozwidlenia. Rzucił okiem w oba końce ścieżki, poczym ruszył w prawo.
Tutaj droga zaczęła biec w dół, a drzewa były rzadkością. Wszystko tutaj przywodziło na myśl jakieś niemiłe skojarzenia. Szara i ponura okolica sprawiała, że niewiele osób zapuszczało się w te rejony. Frung nienawidził tego miejsca. Przyprawiało go o dreszcze i powodowało uczucie, że ciągle jest śledzony, ale trudno o lepsze miejsce spotkań.
Szedł przez około dziesięć minut, praktycznie ciągle tym samym tempem, chcąc mieć to już z głowy. Od miesiąca prawie dzień w dzień musiał tu przychodzić. Nie robiłby tego, gdyby nie góry złota, jakie miał dostać w zapłatę za dobrze wykonaną robotę...już dzisiaj.
Jego oczom ukazała się całkowicie zniszczone ruiny jakiegoś dawno zapomnianego budynku. Były stosunkowo niewielkie. Zaledwie kilka ścian, parę kamieni i kupa gruzu. Przystanął na chwilę, badając wzrokiem okolicę. Westchnął po czym przeszedł pod kamiennym łukiem, wspartym na dwóch filarach i ruszył do przeciwnego końca rozpadającej się budowli. Kiedy doszedł do ostatniego pomieszczenia, rozległ się zimny męski głos:
- No nareszcie, czekam tu od wieków.
Z cienia wyszedł mężczyzna spowity w ciemny płaszcz. Długie czarne włosy opadały mu na oczy, które miały źrenice barwy czerwieni. Jednak to nie jego wygląd sprawiał, że tak przerażał on Frunga.
Prawdziwym powodem tego strachu były rzeczy, których on dokonywał. Frung pamiętał ich pierwsze spotkanie. Uciekał wtedy przed swoimi dawnymi wspólnikami, którzy chcieli go zabić za oszustwo w interesach. Kiedy sytuacja zdawała się beznadziejna, wtedy jak z nikąd wyłonił się ten człowiek. Jednym ruchem ręki uśmiercił byłych wspólników Frunga, a jemu zaproponował ofertę „nie do odrzucenia”. Właściwie to odrzuciłby ją gdyby nie zapłata. Za te góry złota będzie mógł sobie kupić nowe życie w dalekich krainach, nie martwiąc się o nic. Od tamtego czasu wykonywał jego polecenia, choć niektóre były bardzo trudne i…przerażające.
- Masz to? – bezlitosny głos przerwał jego rozmyślania.
Spojrzał na swojego „wspólnika” siląc się jednocześnie by nie dać nogi. Przełknął ślinę i powoli kiwnął głową. Oczy Gradinga – bo tak się przedstawił ów nieznajomy – rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech. Zrobił kilka kroków w stronę Frunga i wyciągnął rękę. Ten drugi sięgnął za pazuchę i wyciągnął małe zawiniątko, poczym podał je Gradingowi, który gdy tylko wziął je do ręki, natychmiast się zapaliło. Przez kilka następnych sekund ogień trawił brązowy papier i po chwili zgasł równie szybko jak się pojawił. Ich oczom ukazał się stary, zniszczony okrągły medalion. Symbole na nim wyryte były niewyraźnie i dziwnie starte.
- Nareszcie – powiedział cicho Grading – Czekałem tylko na to.
Nagle obrócił się w stronę Frunga
- Dobrze wykonałeś swoje zadanie…
Frung na to czekał. Nic go nie obchodził ten medalion, ani co ten człowiek z nim zrobi. Liczyło się tylko złoto, które teraz otrzyma.
- Ale jednak nie zrobiłeś tego dokładnie – dokończył lodowatym tonem Grading. – Ludzie zaczęli się domyślać. Wezwali Nysabyjczyków, a chyba wiesz co to oznacza.
Frung milczał jak zaklęty, wpatrując się w swojego „wspólnika”.
Wiedział, że Nysabyjczycy to tajemniczy zakon, w którego skład wchodzą tylko najlepsi wojownicy. Nikt dokładnie nie wie co dzieje się za murami ich siedziby. Osoby tam przeszkolone mają nadludzko wyostrzone zmysły, są nieprawdopodobnie silni i szybcy i najlepiej posługują się orężem w całym królestwie. Nikt nie może się z nimi równać, dlatego są wzywani do najtrudniejszych misji. Ich obecność tutaj może oznaczać tylko jedno: niedługo cała sprawa wyjdzie na jaw. Trzeba uciekać i to szybko!
- Zawiodłeś mnie – rzekł Grading – I czeka cię za to śmierć. Mój mistrz nie jest zadowolony.
- Nie! – wykrzyknął Frung, któremu teraz każde słowo przychodziło z trudem – Nie możesz. Służyłem ci wiernie! To nie moja wina, że ludzie się zorientowali! Każdy by się zorientował, że zaczyna się dziać coś dziwnego, skoro ludzie zaczęli znikać…
- Nie postępowałeś zgodnie ze wskazówkami – odparł spokojnie tamten – Listy, które miałeś zostawić były niezbyt przekonywujące, a i nie chciało ci się zatrzeć pozostałych śladów. To błędy, za które przyjdzie ci zapłacić.
Frung zrobił tylko jedno, co przyszło mu do głowy. Obrócił się i puścił biegiem w tą samą stronę, z której przybył, wciąż mając przed oczami Gradinga i jego przerażającą twarz.
Biegnąc, potykał się o kamienie i korzenie drzew, ale ani na chwilę nie zwolnił. Strach dodawał mu sił. Zatrzymał się dopiero kiedy wybiegł na główną drogę, prowadzącą do miasta. Oddychając ciężko, oparł się o pień drzewa. Rozejrzał się wokół, ale nie zobaczył nawet śladu jakiejkolwiek żywej istoty. Poczuł się, jakby zrzucił jakiś spory ciężar z serca. Nareszcie jest wolny. Teraz musi jak najszybciej ukryć się w jakimś bezpiecznym miejscu, a potem uciekać daleko. Najlepiej na wschód. Kiedy udało mu się uporządkować myśli i opanować strach, ruszył chwiejnym krokiem w kierunku miasta. Nie udało mu się ujść nawet kilka kroków, gdy za nim wiatr zawiał nienaturalnie mocno. Obrócił się błyskawicznie i sięgnął do pasa po swój krótki miecz, lecz niczego nie zauważył. Przyglądał się tak długo, aż miał całkowitą pewność, że nic nie czai się w żadnym cieniu. Wtedy mocno uspokojony, obrócił się i widok, który zobaczył odebrał mu głos w krtani.
Stanął twarzą w twarz z Gradingiem. Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, lub zrobić, rozbłysło czerwone światło i padł martwy twarzą w trawę. Do ciała podszedł zabójca. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. W ręku ciągle ściskał medalion. Wiedział, że musi się przygotować na Nysabyjczyków, z nimi nie ma żartów. Teraz każdy kolejny błąd może zaprzepaścić wszystko nad czym pracował z mistrzem od tak dawna.
Obrócił się i spojrzał w niebo. Po krótkiej chwili wykonał gest ręką, szepcąc coś pod nosem. Pojawiła się dookoła niego jakaś dziwna aura, pokrywając go od stóp do głów, następnie na ziemi wokół pojawiły się symbole. Wszystko rozbłysło, a potem ustąpiło, pozostawiając martwe ciało samotnie.


Mam nadzieję, że czytało się przyjemnie i z góry dziękuję za krytykę ^^.
 

Garrick

Member
Dołączył
20.9.2006
Posty
81
Ja chcę więcej :D
No eleganckie opowiadanko, dobra, wciągająca, mroczna fabuła robi swoje :) Dużą rolę odgrywają opisy, których tutaj nie szczędziłeś i bardzo dobrze :) Większych błędów ortograficznych nie zauważyłem, piszesz przystępnym językiem, dobrze się to czyta. Myślę, że dojdzie do jakiegoś starcia Nasybyjczyków z Gradingiem i na to czekam :p
Sądzę, że ocena 8/10 jest odpowiednia.
Pozdrawiam i czekam na cd
 

Bor@

Member
Dołączył
19.1.2005
Posty
274
Ja także wymagam od ciebie kolejnej części :D doskonalyt klimat i opisy to glowne atuty tego opowiadania. wszystko widzialem w mojej glowie, szczegolnie morde Frunga :) Moja ocena: 8+/10. Czekam na dalsza akcje.

PS:
QUOTE
Kiedy udało mu się uporządkować myśli i opanować strach, ruszył chwiejnym krokiem w kierunku miasta. Nie udało mu się ujść nawet kilka kroków, gdy za nim wiatr zawiał nienaturalnie mocno

Te slowa przypomnialy mi gdy wracalem ostatnio nawalony do domu :lol:
 

Cisu

Member
Dołączył
2.7.2005
Posty
852
Rozdział I - Przybycie

Nysabyjczyk. To słowo budziło powszechny respekt w królestwie. Postacie obdarzane tym przydomkiem były otaczane szacunkiem graniczącym z czcią. Wielka sława spłynęła na zakon, który teraz był prawdziwą potęgą. A wszystko dzięki czynom, które dokonywali członkowie tego zakonu. Nysabyjczycy byli obdarzeni niesamowitymi zdolnościami. Mieli nadludzką siłę i zręczność. Ich szybkość przewyższała ludzkie wyobrażenia, a zdolność posługiwania się orężem zadziwiała nawet najbardziej zaprawionych w bojach. Nic więc dziwnego, że byli wybierani do najbardziej trudnych misji.
Alessio był dumny, że jest jednym z Nysabyjczyków. Chociaż dopiero kończył szkolenie, jego umiejętności zachwycały zwyczajnych ludzi. Pamiętał kiedy został przyjęty do zakonu. Miał wtedy dokładnie cztery lata, został odkryty przez Mistrza Yena, który zabrał go do klasztoru i otoczył swoją opieką. Alessio nie pamiętał, czy miał rodzinę. Od piętnastu lat zastępowali mu ją bracia z klasztoru. Yen był dla niego jak ojciec, zawsze mógł się do niego zwrócić po pomoc. Ale teraz był zdany wyłącznie na siebie. Ta misja dowiedzenia się, co się stało z zaginionymi ludźmi z miasta Dyeth była zarazem jego testem, po którym zostanie pełnoprawnym członkiem zakonu.
Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Dyeth. Miasto było niezwykle majestatyczne, a z tej wyżyny, na której się teraz znajdował, wyglądało szczególnie pięknie. Pogłaskał Nasila, swojego wiernego konia, który nieraz uratował go w wielu sytuacjach, poczym pociągnął za uzdy, kierując się szeroką drogą prosto do bram miasta.
Wszystko wokoło było zielone i pełne życia. Nic więc dziwnego, że tylu ludzi zakochało się w tych okolicach, pomyślał Alessio, przypatrując się kwiecistym łąkom, które widać było ze szlaku. Miał ochotę zatrzymać się i pozachwycać się tym widokiem jeszcze jakiś czas, ale miał teraz ważniejsze rzeczy do roboty. Kilka minut później dotarł do bram miasta. Strażnicy przypatrywali mu się dłuższą chwilę, poczym jeden z nich uniósł rękę na znak, żeby się zatrzymał. Kiedy to uczynił, drugi ze strażników zapytał:
- Witaj, wędrowcze. Co cię sprowadza do tych stron? Nie wyglądasz mi na tutejszego – rzucił okiem na podróżny płaszcz Alessia.
- Również cię witam, strażniku – odparł chłopak, poczym odgarnął płaszcz i pokazał swój pierścień – symbol przynależności do zakonu i ciągnął dalej – Przybywam z dalekiego wschodu, a cel mojej wyprawy powinien ci być znany. Jestem Nysabyjczykiem i mam rozwiązać wasze tutejsze problemy.
Na te słowa strażnik zrobił sceptyczną minę.
- Słyszałem takie pogłoski, ale nie sądziłem, że przyślą nam tutaj jakiegoś młokosa – burknął.
- Uważaj na słowa – warknął Alessio, już teraz lekko zdenerwowany na dźwięk słowa „młokos” – Prowadź mnie lepiej do twojego przełożonego, bo niedługo możesz stracić posadę.
- Próbujesz mi grozić? – strażnik położył dłoń na rękojeści miecza. – Zaraz cię oduczę pyskować, chłoptasiu!
Alessio miał nadzieję, że tak się stanie. Kolejna okazja, by pokazać jakiemuś niedowiarkowi potęgę Shin. Zszedł z konia, ale nawet nie rzucił spojrzenia na miecz. Zamiast tego całkowicie odgarnął płaszcz i ułożył dłonie do siebie, jakby chciał się pomodlić. Zapadła głucha cisza, którą tylko on słyszał. W tej ciszy nagle usłyszał szept – tak jak podczas treningu. Ten szept narastał i narastał, aż w końcu osiągnął moc krzyku. W tym samym momencie strażnicy ujrzeli dziwne, niebieskawe światło, które zdawało się wychodzić z przybysza. Światło przybrało postać mgły, która teraz zastygła, wciąż oplatając ciało chłopaka, gdy ten otworzył oczy i powiedział:
- Jestem gotowy. Pokaż, co umiesz.
Strażnik nie wiedział co to za dziwna magia, ale nie mógł tego tak po prostu zostawić. Spojrzał na swojego kompana, poczym obaj równocześnie wyciągnęli miecze i rzucili się na nieznajomego.
Alessio stał jednak ciągle spokojnie i obserwował ich chłodnym wzrokiem. Czas, aby wykorzystać moc Shin. Poczekał, aż jego przeciwnicy będą dostatecznie blisko na wykonanie cięcia, poczym uskoczył w górę i zrobiwszy salto wylądował za dwoma strażnikami. Niebieskawa mgła, podążała cały czas za nim, zostawiając w powietrzu smugę. Nysabyjczyk wyprostował się i spojrzał na osłupiałych strażników. Miał zamiar tym razem zaatakować i już chciał zrobić krok do przodu, kiedy za nim rozbrzmiał stalowy, męski głos:
- Co to za zamieszanie?!
Chłopak obrócił się błyskawicznie i ujrzał wysokiego mężczyznę z potężnymi barkami i sumiastymi wąsami, biegnącego w jego kierunku. Na prawym ramieniu, miał na zbroi wyryte insygnia dowódcy. Na jego widok Alessio rozluźnił się nieco. Niebieska mgła zniknęła, co było oznaką końca walki mimo tego, że obaj strażnicy wciąż stali z ostrzami skierowanymi ku niebu.
- Co tu się dzieje? – powtórzył dowódca, dobiegając na miejsce – Khran – zwrócił się do jednego ze strażników – wytłumacz to!
- Już, panie kapitanie – Khran zaczął się lekko jąkać – Ten osobnik podaje się za Nysabyjczyka, ale już po wyglądzie widać, że to nieprawda…
- A pokazał ci pierścień? – przerwał mu ze złością kapitan.
- P-pierścień, panie kapitanie? – teraz Khran z trudem łapał oddech.
- Tak, pierścień – powtórzył dowódca – pokazał ci?
- T-tak…m-myślę, że tak, ale nie widziałem wyraźnie…
- Chłopcze – kapitan zwrócił się do Alessia, który jak dotąd stał spokojnie w tym samym miejscu – pokaż mi ten pierścień, jeśli łaska.
Chłopak uczynił, o co go poproszono. Dowódca przyglądał się mu przez dłuższą chwilę, poczym powiedział, chyląc głowę w przepraszającym geście.
- Zechciej wybaczyć temu niedołędze. Powinienem lepiej go przygotować na rozpoznawanie kogoś z waszego zakonu.
- Nic się nie stało – odrzekł Alessio – Mieli szczęście, że przybył pan zanim zrobiłem z nimi porządek.
- Twoja pewność siebie dobrze o tobie świadczy. Tak przy okazji nazywam się Horn, kapitan Horn.
- Na imię mi Alessio – wymienił z Hornem uścisk dłoni – Będziemy tutaj tak stali, czy wreszcie wejdziemy do miasta? Muszę natychmiast porozmawiać z gubernatorem.
- Naturalnie – odparł kapitan – Khran, zabierz rzeczy szanownego pana do jego pokoju. Konia zaprowadź do stajni, napój i jesteś odpowiedzialny za to, aby niczego mu nie brakowało.
Po tych słowach oboje z Alessiem obrócili się i przeszli przez bramę miasta. Oczom chłopaka ukazał się widok ogromnych budowli, otaczających go zewsząd, pomiędzy którymi rozciągały się liczne kręte uliczki. Wszystko wyglądało na zadbane, co tylko potwierdzało, że w mieście panuje dobrobyt. Kiedy przechodził u boku Horna, oglądali się za nim wszyscy przechodnie. Był do tego typu sytuacji przyzwyczajony. Wspólnie skręcili w jeszcze jedną z alejek, która po kilkunastu metrach rozszerzyła się do rozmiarów sporego placu. Na samym środku stał ogromny pomnik jakiegoś rycerza z ostrzem uniesionym nad głową. Alessio jednak nie bardzo się tym zainteresował. Jego uwagę zwrócił na siebie budynek naprzeciwko posągu. Był bardzo ozdobny i zadbany. Straże stali przy drzwiach, a cała budowla była wykonana z jakiegoś rzadkiego kamienia, ponieważ ściany mieniły się niesamowicie w barwach słońca.
- To już tutaj – rzekł Horn – Ratusz. Gubernator oczekuje cię w środku. Ja mam jeszcze sporo rzeczy do wykonania – zrobił zniesmaczoną minę – Bywaj.
Alessio kiwnął mu nieznacznie głową, poczym ruszył w kierunku wejścia. Kiedy mijał strażników zastanawiał się, czy nie wybuchnie jakaś kolejna bitka, ale najwidoczniej ci byli lepiej poinformowani, ponieważ tylko przyglądali mu się ciekawie, gdy znikał w przejściu.
Znalazł się w sali wejściowej. Była dość duża i jak wszystko w około – bogato zdobiona. Na ścianach wisiały głowy najróżniejszych zwierząt, a na półkach leżały różne inne trofea. Chłopak nie zdążył się porządnie rozejrzeć, gdy podszedł do niego starszy jegomość i oficjalnym tonem zapytał:
- W czym mogę panu służyć?
- Nazywam się Alessio – odrzekł chłopak – Jestem Nysabyjczykiem.
- Ach, tak – mężczyźnie od razu pojaśniała twarz – Gubernator oczekuje na pańską wizytę. Proszę za mną.
Wspólnie przeszli przez kilka następnych pokoi, aż doszli do przestronnego pomieszczenia, wypełnionego jakimiś notatkami i innymi tego typu rzeczami. W środku stały jeszcze dwie osoby. Starszy, łysiejący facet z wielkim brzuchem musiał być zapewne rządcą miasta, o czym świadczyły przede wszystkim ozdobny ubiór i naszyjnik z herbem państwa. Drugim człowiekiem okazał się również mężczyzna, jednak trochę młodszy. Miał ciemne włosy, bystre oczy i bliznę na prawym policzku. Jego postawa mówiła sama za siebie – to był jakiś nieprzeciętny wojownik. Gubernator gdy tylko spostrzegł, że ktoś wszedł do środka rzucił pytające spojrzenie w ich stronę. Alessio teraz zauważył, że mężczyzna miał bardzo strapiony wyraz twarzy. Postanowił przemówić pierwszy.
- Witam cię, namiestniku miasta – rzucił, ukłoniwszy się lekko – Na imię mi Alessio i zostałem wysłany tutaj przez zakon w misji, która jest ci zapewne znana.
- Miło poznać kogoś takiego jak ty – odparł Gubernator – Szkoda tylko, że w tak niesprzyjających okolicznościach – rzucił spojrzenie na młodego mężczyznę z blizną, poczym wskazał na niego zamaszystym ruchem ręki – To jest Alian, jeden z kapitanów naszej straży miejskiej. Właśnie przed chwilą przybył do mnie z wieściami, które jak sądzę mogą się okazać bardzo przydatne.
- Co to za wieści?
- Na wschód od miasta jest dość obszerny las. Kiedy dzisiaj nasze straże przeszukiwały jego tereny, natknęły się na coś co jest kluczową poszlaką w tym całym śledztwie. – jego mina wskazywała na to, że nie jest jednak zbytnio zadowolony z tego faktu – Chyba najlepiej będzie jeśli sam to zobaczysz. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy czegoś równie…potwornego.


Ten kawałek był raczej bardziej bogaty w opisy wprowadzające, niż w walkę. Nie cieszy mnie ten fakt, ale moim zdaniem tak trzeba było bo nie lubię jak nie ma dobrego wprowadzenia :p
 

Bor@

Member
Dołączył
19.1.2005
Posty
274
Bardzo dobre opowiadanie. moim zdaniem nie jest wadą iż nie ma tu za duzo walki a wiecej jest opisow. to pozwala na dokladniejsze zainteresowanie sie swiatem akcji. bardzo podoba mi sie tutaj widok z innych perspektyw: najpierw nacisk polozony byl na tego maga i frunga, a teraz na nysabijczyka.szczegolnie interesujaco zakonczyles ten kawalek.domyslam sie iz ta potwornosc to zwloki frunga. :) moja ocena: 9/10. czekam na dalszy rozwoj akcji i cos czuje ze jeszcze z dwa kawalki i bede mogl postawic z pewnoscia 10 . :)
 

Garrick

Member
Dołączył
20.9.2006
Posty
81
No zgrabnie Ci to wyszło muszę przyznać :)
QUOTE
Nysabyjczycy byli obdarzeni niesamowitymi zdolnościami. Mieli nadludzką siłę i zręczność. Ich szybkość przewyższała ludzkie wyobrażenia, a zdolność posługiwania się orężem zadziwiała nawet najbardziej zaprawionych w bojach.

Normalnie od razu skojarzenie z Wiedźminem :p :p
Domyślam się, że w końcowym fragmencie jest pewnie mowa o tym czymś co pozostało z Frunga :p
W opowiadaniu zdecydowanie przeważają opisy dlatego czekam z wytęsknieniem na jakąś większą potyczkę :)
Ocena pozostaje ta sama czyli 8/10
Pozdrawiam i czekam na cd oczywiście
 

Sever Sharivar

Słodka...
VIP
Dołączył
1.5.2005
Posty
1339
Hm, bardzo ładnie Cisu. Naprawde bardzo ładnie. Czyta się przyjemnie, stopniowo wprowadzasz czytelnika do swego wykreowanego świata.
QUOTE
Wspólnie przeszli przez kilka następnych pokoi, aż doszli do przestronnego pomieszczenia, wypełnionego jakimiś notatkami i innymi tego typu rzeczami.

Troche dziwne, coś dużo tych kartek tam musiało być^^ MOgłeś zastąpić słowo notatki -> księgi, tomy
Pomysł z zakonem Nysabyjczyków wydaje się dość ciekawy. Jednak sam tytuł opka może sugerować, że Alessio zostanie jedynym Nysabyjczykiem, jego ziomkowie zostaną albo zabici bądź wygnani. Ale to tylko moje domysły.
Pisz dalej, Cisu. Z chęcią poczytam
 
Do góry Bottom