(To opowieść nie e świata gothic`a!) Póki, co to opowiadanie nie ma tytułu, więc możecie pisać tu wasze pomysły, co do tytułu! Wybiorę najlepszy.
ROZDZIAŁ 1
"Na Drzewiastej Górze"
Szmery i zapachy (tak wszechobecne w karczmie, co powietrze), przyprawiało młodego elfa, siedzącego skromnie w kącie z opuszczoną w dół głową, o migrenę. Żółte, długie włosy wraz z spiczastymi uszami ukrył dla niepoznaki pod kapturem w kolorze ściółki leśnej , który spływał mu po plecach –aż do stóp, płaszczem. Wzrok miał wbity w opróżniony do połowy kufel trunku, za którym nie przepadał, jednakże był to jedyny sposób, by zaspokoić jego pragnienie na tym odludziu. Rosselin był najemnikiem, dość walecznym i honorowym, jeżeli czepiać się szczegółów, ale obecnie stał się nieco otępiały z powodu długiej podróży, w którą wyruszył już prawie dwa dni temu, by kierując się mało przystępnymi ścieżkami dotrzeć na północ do Seddidad. Miał nadzieję, że tam znajdzie jakieś zajęcie. Koniec, końców –jest świetnym łowcą, choć obecnie nie może znaleźć dla siebie miejsca na świecie, a jego sakiewka jest nie do końca pełna, jeżeli o tym mowa, bo choć brzęczy w niej parę monet to są one jednak podejrzanej wartości. Posiadał jeszcze dość wygodne, skórzane buty, rękawice, pełny -,bo nie wykorzystywany, kołczan strzał, łuk, który przywiózł tu ze sobą –obecnie wiszący swobodnie na rogu krzesła, i miecz, który był jego nowym nabytkiem, a raczej znaleziskiem.
Perfekcyjna robota. Pomyślał. Choć wykonał go nieznany mu kowal to klinga idealnie układała się mu w dłoni, jak gdyby była przygotowana specjalnie dla niego. Jedyne, czego mógł się domyśleć, to, to, iż był to wyrób elfi. Tylko oni wykuwały w tak specyficzny sposób ostrza, zakrzywiając je lekko do tyłu na krańcach. Powstał dzięki temu odrębny styl kowalski, a miecze elfów nazywają ludzie sejmitarami i zawsze chwalebnie się o nich wypowiadają, ceniąc je za ich lekkość i wytrzymałość. Rosselin uśmiechnął się ironicznie na tę myśl, bo rękojeść, choć mało zdobiona –była ciężka.
Według jego obliczeń, by dotrzeć do Seddidad pozostały mu jeszcze trzy dni drogi, ale czy na pewno tam dotrze? Nigdy nie wiadomo, co stanie się na trakcie. Właśnie miał pociągnąć ostatni haust grzanego piwa i udać się do swojego pokoju, gdy kątem oka ujrzał silne ramiona –jakby stworzone do miażdżenia w śmiertelnym uścisku, których właściciel żwawo podążał w jego kierunku. Nosił tradycyjne skórzane obuwie z cholewami pod kolana, a jedyne, co w nich rzucało się w oczy było to, iż były strasznie zużyte, jakby ich właściciel dopiero, co powrócił z półrocznej wyprawy. Elf mimowolnie napiął mięśnie, a lewą dłoń przesunął bliżej rękojeści, jednak nie dał poznać po sobie, iż jest świadom, zbliżającej się postaci. Uwielbiał działać z zaskoczenia. W końcu osobnik zatrzymał się o niecałe dwa metry od najemnika. Usłyszał chrząknięcie. I gdy łowca bez pośpiechu podniósł głowę, jego oczom ukazał się potężny krasnolud, trzymający w jednej z dłoni obusieczny topór. Ślady krwi na ostrzach wskazywały na to, że zmuszony był go niedawno użyć. Karłowaty człowieczek podszedł do elfa, widzącego ukłon krasnoluda, który ten posłał mu w geście przyjaźni, -, więc biorąc to znak „pokoju”, półskrzat zdjął rękę z miecza.
-Czy znajdzie się przy stole miejsce dla skonanego wojownika?- Zapytał z uprzejmą miną, a Rosselin uśmiechnął się samymi wargami.
-Cóż… Tak, właściwie to nie mam nic, przeciwko, ale powiedz czyja to krew krzepnie na twym ostrzu?- Odrzekł pytająco, nieco zmieszany elf, a Hröthgar rzucił topór z łoskotem na środek stołu, siadając ciężko na trójnogim taborecie.
-Okropnie tu dzisiaj. Ludu mrowie i jeszcze to paskudne piwo, które tu dają, nieprawdaż? Aż gębę wykrzywia i pić się nie chce. To może, masz rację –opowiem o tym i owym, co by czas spędzić, co by się nie nudzić. Ale nie będą to żadne historyje cudaczne –jeno, nasze swojskie wilce pod topór mnie się nawinęły podczas podróży z Seddidad, aż tu, do tej obskurnej karczmy. Watahę całą napotkałem. Jeden łowca z twej rasy także tam polował, ale on to był trudny gość, nie słuchać on próśb, nie bać się on gróźb. Powiedział, ile powiedział, zrobił, co sobie umyślił i poszedł precz. Fachowiec. Profysjonał, znaczy.- Ciągnął niestrudzenie krasnolud. -Jeno, jedno mi rzekł, a mianowicie, to, że wilce te to uciekały przed czymś, a, że staliśmy na ich drodze, to zaatakowały. Strachliwe znaczy były, ale łeb mnie pęka jak, sobie rozmyślam o tym, co mogło je przerazić.- Zakrztusił się piwem, które wypił z kufla myśliwego i poprawił sobie brodę, po której spływało jeszcze parę jego kropel trunku.
Elf słuchał w ciszy opowieści wojownika i zastanawiał się nad przyczyna ataku wilków. Co mogło je wystraszyć? Przecież trakt do miasta był bezpieczny. Skąd się na nim wzięły i przed czym uciekały? Zamyślił się do tego stopnia, że przestał słuchać opowieści przyjaciela, ale po chwili jednak odezwał się.
-Przepraszam cię towarzyszu, mam zamiar udać się do Seddidad, ale po tym, co usłyszałem od ciebie zaczynam mieć wątpliwości, czy będzie to bezpieczna podróż.
Przerwał, bo do zajazdu wpadł, fakt, że z wielkim hukiem, -otwierając na oścież drzwi, ranny człowiek. Po jego pancerzu, wywnioskować było można, że przynależał do straży miejskiej. Padł prosto twarzą na podłogę, a na plecach miał wbite po pióropusz dwie łucznicze strzały. Jego widok napełnił bywalców karczmy trwogą.
-Atakują- Mruknął, ale każdy zdołał to usłyszeć. Niektórzy, w tym Hröthgar i Rosselin, sięgnęli po swą broń, a niektórzy zamarli w bezruchu słysząc złowieszcze wycie i jęki zarzynanych ludzi, dochodzące z zewnątrz budynku. -Ja, nie mogłem, nic, zrobić.- Rzekł w chęci usprawiedliwienia swych czynów, po czym zmarł, a elf podbiegł do niego, kucając nad strażnikiem.
-Odszedł do świata za zasłoną.- Skomentował to Rosselin, wyrywając mu z torsu jedną ze strzał. -Gobliny!- Wrzasnął, a wszyscy rzucili się do okien gospody, by wyjrzeć i zobaczyć, co się dzieje.
Hröthgar zaciskając dłonie na toporze stanął w drzwiach. Oślepił go z lekka blask słońca.
-Tylu! Toć, to już prawie armia.- Krzyknął, a elf przegonił gapiów od jednego z okien i ustawił się tak, by był nie widoczny z podwórza, przez gobliny.
-Czy ja dobrze widzę.- Warknął, Rosselin przecierając oczy. -Orkowie. Od kiedy to ich klany współpracują ze sobą?- Spytał się, lecz nikt mu nie odpowiedział, a kilka zbłąkanych strzał raniło jednego z ludzi w zajeździe.
-Tam!- Ryknął karczmarz. -Jakaś zakapturzona postać.- Powiedział, parskając śmiechem na widok elfa, który chciał kuflem rozbić szybę w oknie. -Chyba sobie żartujesz. Nie zrobisz tego.- Zaprotestował otyły, rosły gospodarz.
Rosselin jednakże rozbił szybę, a Hröthgar klepnął grubasa po łbie i porąbał toporem jeden ze stołów, a ludzie automatycznie zatarasowali drzwi pozostałymi po nim resztkami. Półskrzat oparł łuk o ramę okna i przygotował kołczan strzał. Zawahał się, a na ów grymas stojący obok niziołek dał mu kuksańca w bark. Elf wystrzelił parę razy.
-Padło ośmiu.- Burknął barman.
-Dziewięciu.- Szepnął do siebie elf i znów się uśmiechnął. Miał lepszy wzrok od przedstawicieli innych ras.
-,Jak cię zwą?!- Krzyknął krasnolud.
-Uważaj!- Wrzasnął Rosselin, a w mgnieniu oka do karczmy wpadło parę goblinów, niszcząc zatarasowane drzwi.
Padły za jednym cięciem. Było dużo krwi. Mieszkańcy wioski nie byli przyzwyczajeni do widoku śmierdzących zwłok tych potworów, więc, wszyscy albo omdleli, albo poczęli jęczeć ze strachu. Z jednym wyjątkiem. Był tam jeszcze pewien niziołek -ten sam, który mnie uderzył, pomyślał elf, i ten sam, który wybiegł właśnie na podwórze rzucając się w wir walki, ale ona nie trwała zbyt długo, a dzielny kender wrócił po chwili cały umazany we krwi.
Rosselin spojrzał przez okno.
-Nadciąga jeszcze więcej goblinów.- Rzekł i rzeczywiście, miał rację, bo gobliny, o których mówił właśnie otaczały karczmę.
Krasnolud stanął po środku wejścia do gospody, ale nagle za wrogiem pojawiła się postać, niesamowicie pewna siebie. Była to dość wysoka postać, przynajmniej wyraźnie wyższa od niziołka. Na głowie miała spiczasty kapelusz, a w dłoni dzierżyła drewniany kij, który mówił sam a siebie –ów tajemniczy przybysz był magiem!
Nagle zrobiło się momentalnie chłodno, a na niebie pojawiły się kruczoczarne chmury. Jednakże oko obserwatora niechaj odsunie się nieco, i niech oceni sytuację z innego punktu widzenia.
Południowy las był dziki, wyraźnie nieprzystępny, a na jego północnym krańcu, jarzą się małe światełka tego, co litościwie nazwiemy cywilizacją.
Światło słoneczne wdzierało się w głąb iglastego lasu oświetlając grupkę skradających się po cichu ludzi odzianych w, w pełni płytowe zbroje z herbem Seddidad wykutym na piersi i tarczy.
Miecze i pawęże zmyślnie przewieszone mieli przez plecy, by nie przeszkadzały im podczas wędrówki na brzuchu w stronę wioski. Tylko pewien starzec szedł wyprostowany dumnie przed siebie, a gdy doszli na skraj lasu, mag machnął ręką, a łucznicy od razu ustawili się na pozycjach, wspinając się na drzewa.
Odziany w czerń człowiek wpatrywał się już od dłuższego czasu w owe drzewa. Zatrzęsły się. Łucznicy, pomyślał okrywając się świetlistą kopułą, a znad korony lasu wyleciała w powietrze chmara strzał, która opadając coraz niżej przerzedziła oddziały goblinów.
Później spomiędzy drzew wybiegli rycerze i czarodziej –w dość podeszłym wieku, a wokoło rozgorzała bitwa. Mroczna postać uniosła ręce w górę, a na niebie pojawiły się czarne chmury i wszystko dokoła pokryło się grubą warstwą lodu.
Czarodziej podbiegł do złowieszczo śmiejącego się maga i uderzył weń świetlistą lancą, która uleciała z jego dłoni i wznosząc mroczną postać w górę –rzuciła nią o ziemię, a spod czarnych szat wyleciał kruk, który poleciał na północ, a za nim pobiegły ocalałe z potyczki gobliny. Gdy szare chmury rozpierzchły się zalewając zwycięzców blaskiem słońca, rycerstwo i łucznicy zebrali się wokół gospody, by pomóc jedynym ocalałym z wioski.
Co się stało? Głowił się elf opuszczający zgliszcza na wpół spalonej karczmy.
-Czy towarzysze pozwolą spocząć strudzonemu walką starcowi?- Spytał czarodziej uprzejmie, a Rosselin jedynie kiwnął głową. To już druga osoba, która pytała go dziś o to samo, pomyślał.
-Nie za bardzo jest, na czym. – Parsknął pogardliwie karczmarz, ale wskazał mu kłodę drzewa leżącą obok.
-Mimo to skorzystam. – Rzekł, siadając na wilgotnym, omszałym pniu. Rosselin, Hröthgar i niziołek rozsiedli się wygodnie obok niego.
-To bardzo... Dziwne. – Stwierdził krasnolud po chwili milczenia. – Bardzo dziwne. – Powtórzył.- Te gobliny były dobrze zorganizowane. Działały zapewne z premedytacją, wyglądały jakby czegoś szukały. Przetrząsały każdy dom. Od lat nie spotkałem się z tyloma na raz, choć przyznam, że w okolicznych lasach żyje parę klanów goblińskich, ale są one raczej zajęte wyrzynaniem siebie na wzajem, niż zadzieraniem z innymi rasami, które darzą raczej sympatią.- Złapał oddech, by móc kontynuować, ale kender ubiegł go.
-To znaczy, że ktoś musi nimi dowodzić i to nie byle ktoś. Ktoś mądry. Może ten mag, który zamienił się w kruka?- Zakrzyknął niziołek. Z prawego kącika ust ciekła mu strużka krwi, a gdy wykrzywiał twarz w groźnym grymasie, można było ujrzeć, iż miał dość duże rozcięcie na czole -okrytym girlandą jasnych włosów. Nie wyglądało jednak na to by się tym przejmował.
"Ech, te krasnoludy -rozważał elf. Odziedziczyły po swoim jednym z rodziców cechy ludzkie, miedzy innymi uczucia. Jednak bardzo łatwo odzywała się u nich ich druga osobowość... Zwierzęcia. Pewnie, dlatego są znane ze swej porywczości."
-I był tam ktoś jeszcze.- Dodał już na głos -Postać otulona w czerń. Nie widziałem jej dokładnie, gdyż tylko na chwile wyłoniła się zza zasłony lasu, a potem uniosła się w górę i upadła, czy jakoś tak. Była jakaś...Dziwna, w każdym razie inna niż inne.
-Tak, to rzeczywiście dziwny przypadek.- Odezwał się milczący dotąd mag. Wszyscy spojrzeli na niego z zaciekawieniem. -Podążam jego śladem już od...Dość dawna. A ta wioska nie jest pierwszą, która padła jego łupem. Nie mam pojęcia, jaki jest motyw jego...- Mag przerwał, przełknął, ślinę i ciągnął dalej. -Jego działań. Lecz wiem jedno. Po każdym ataku znikają wszyscy zabici, a także żywi. Po prostu ich uprowadzają i raczej nie robi im różnicy, czy jest to ktoś żywy czy martwy. Jako że nienawidzę takich wynaturzeń, postanowiłem zająć się tą sprawą, a przy okazji zabrałem się z oddziałami patrycjusza, które wracały z Fiu Nimble do Seddidad.
-Dobroczyńca...- Mruknął pod nosem krasnolud.
Nagle do drużyny pogrążonej w rozważaniach nad przyczynami ataków podbiegł mężczyzna.
-Pomocy! Błagam! - Zawył - Porwali ją! Moja malutką! Błagam, pomóżcie mi! - Dopadł do elfa i złapał go za kołnierz. - Musicie mi pomóc, uratujcie mojego kwiatuszka...Moją córeczkę!
-Uspokój się człowieku - odparł elf, delikatnie, lecz stanowczo odrywając ręce mężczyzny od swojej szyi.
"Szlachcic" - pomyślał, ujrzawszy piękny i zapewne cenny sygnet rodowy na jego palcu.
- Gadaj, w czym rzecz, byle szybko - Ponaglił krasnolud
-Zabrali mojego kwiatuszka...Gobliny! Widziałem jak wciągali ją między drzewa. Proszę pomóżcie mi! Odzyskajcie ją, dam wam wszystko...Wszystko, co mam!!
Wouter momentalnie pokraśniał.
-Wy macie mi pomóc! – Ryknął, rzucając elfa na ziemię, silnym pchnięciem rękoma. – Oddajcie mi ją! – Wrzeszczał, w szale rzucając się na wszystkich.
Czarodziej wstał i szepnął coś, a mężczyzna runął na ziemię.
-Ocućcie go!- Rzucił w stronę jednego z krzątających się po okolicy żołnierzy, a ten posłuszny jego słowom wylał na szlachcica wiadro zimnej wody.
Niziołek i krasnolud złapali go pod ramię i usadzili na pieńku obok. Mężczyzna skrył twarz w dłoniach mrucząc coś do siebie.
-Była dla mnie całym światem. Przyprowadźcie ją do mnie całą i zdrową, a oddam wam wszystko. Wszystko. – Powiedział.
-No i wreszcie jest jakiś konkretny powód, by uganiać się za tymi twoimi goblinami magu! –Skomentował to kender.- Wchodzę w to. Wreszcie jakaś szansa zarobku.
-Skoro tak... To ja też idę, ale mam nadzieję, że nagroda okaże się tego warta!- Rzekł Hröthgar.
-I tak nie mam nic do stracenia.- Mówił półskrzat.- Na mnie też możecie liczyć!
„Może w końcu coś zarobię, zapewne nie będzie tego dużo, bo gobliny zdążyły przywłaszczyć sobie wszelkie dobra, jakie znajdowały się w mieście, ale i tak będzie tego wystarczająco dużo, by wynająć sobie pokój w zajeździe, gdzieś w Seddidad.” Pomyślał ponuro elf spuszczając w dół głowę.
-Tego mi tylko brakowało, trzech napalonych młokosów z mieczami- Ocenił sytuację mag, ale machnął na to ręką. – Możecie zabrać się ze mną. – Dodał. – Nie mam nic przeciwko.
-Dziękuję dobrzy... Eee... Ludzie. – Powiedział nieco skrępowany. – Będę wyczekiwał waszego powrotu.
-To zbierajmy się.- Rzucił elf.
-Tak. Masz rację. Im szybciej wyruszymy tym szybciej dogonimy gobliny. Mają bądź, co bądź nad nami sporą przewagę. –Rzekł mag.- Na imię mi Glifion i miło mi poznać przedstawicieli tak wspaniałych ras.-Dodał.
-No właśnie. Elfie!- Wrzasnął krasnolud biegnąc za szybko idącą resztą drużyny.
-Tak?
-Wracając do zadanego już wcześniej pytania, to jak masz na imię?- Zapytał się, podpierając się na rękojeści topora.
-Cóż, tak. Pamiętam, że pytałeś, ale już ci chyba zdradziłem me imię.
- Nie. Więc możesz powiedzieć mi je na ucho, jeżeli nie chcesz, by inni słyszeli.-Powiedział, a półskrzat tylko mu przytaknął i szepnął mu „Rosselin”.
-Ha! Rosselin, czyż nie?- Krzyknął krasnolud. Wszyscy wokoło już je znali, pomyślał elf rzucając w krasnala zabójczym spojrzeniem.- Fajnie cię spotkać! Jam jest Hröthgar Thunderstone!- Mówił ściskając Rosselinowi dłoń.
-Cipher Whiteland.- Burknął od nie chcenia niziołek, nie podając jednakże nikomu dłoni.
-, A masz jakieś nazwisko panie Rosselin?- Zapytał Hröthgar.
-Nie i moim zdaniem to powinniśmy już iść.
-, A niby, co innego robimy? – Ryknął oburzony kender, który już powoli zaczął się męczyć wędrówką w stronę lasu.
-Tak, wiem, ale miałem raczej na myśli bieg.
-, A wiesz, w którą stronę biec?- Spytał Glifion.
W tym momencie zapadła cisza, a podróżnicy zatrzymali się i spoglądali smętnie na elfa, który delikatnie badał dłońmi podłoże, po którym stąpali. Fachowym wzrokiem ocenił ślady wydeptane na trawie i wydał swój osąd i wskazał palcem las.
-Kierowali się na północ.
-No, i właśnie tam idziemy.- Dodał krasnolud.
Rosselin wzruszył jedynie ramionami i podążył za trzema towarzyszami, pogrążając się w zapadających powoli mrokach nocy.
Wkrótce po tym na nieboskłonie rozbłysły pierwsze gwiazdy, a wędrowcy szybkim krokiem szli już godzinę, może dwie –każdy pogrążony we własnych myślach.
,”Co ja tu robię?" - Myślał, Cipher. - "Idziemy nocą przez jakiś nawiedzony las, prowadzeni przez jakiegoś obłąkanego maga. Przecież ja nienawidzę lasów, ani czarodziei.." - Podniósł głowę i spojrzał na ciemną postać idącą przed nim. Mag szedł pewnym i nad wyraz szybkim, jak na swój wiek, krokiem. Podpierał się kijem, ale widać było, że wcale go nie potrzebuje. "Może ma jakieś magiczne właściwości" - pomyślał, kender, po czym odwrócił wzrok. Nie chciał już myśleć ani o magu, ani o misji. Był bardzo zmęczony.
- Może byśmy się zatrzymali? Noc jest dobra dla wilków, a nie dla bohaterów! - Powiedział, z wyczuwalną prośbą w głosie.
- Jeszcze nie czas - odrzekł mag. - Po wyjściu z tego lasu rozbijemy obóz, ale nie tutaj, nie tu..
- A dlaczego nie? Co jest nie tak z tym lasem? - Mimowolnie spojrzał w prawo, w gęstwinie drzew ujrzał parę oczu. Oczu tak dzikich i drapieżnych, jakich jeszcze w życiu nie widział.
- C-co to jest? - Zapytał wskazując palcem w stronę zarośli.
- Obserwuję go już od godziny. Wydaje się niegroźny, ale lepiej się nie zatrzymywać -odrzekł spokojnie Rosselin. - Póki idziemy nic nam nie grozi. Mag dobrze mówi, nie zatrzymujmy się.
- A co może nam zrobić jakiś zwierz?! - Krzyknął, idący dotąd w milczeniu, Cipher.
Dobiegł ich odgłos poruszanych gałęzi - oczy, dotąd cały czas wpatrujące się w bohaterów, nagle znikły w gęstwinie. Utwierdziło to Ciphera w jego ocenie sytuacji i wprowadziło w bardzo dobry nastrój.
- Głupcze! - Mag podniósł na wojownika rękę, gotową do rzucenia czaru. Ten, nie czekając na rozwój wypadków, chwycił swój młot. Przez chwilę stali tak, wpatrując się w siebie groźnym wzrokiem. Zdawać by się mogło, iż zaraz dojdzie do walki, jednakże mag opuścił rękę "Jeszcze niejedna bitwa przed nami. Może się przydać " - pomyślał, a na głos spytał.
- Czy wiesz, co żeś uczynił? Igrasz z siłami, których nawet nie pojmujesz!! Wynośmy się stąd!!
Ruszyli szybkim krokiem w kierunku wskazanym przez Rosselina, który w czasie, gdy prawie doszło do rozlewu krwi, dokładnie zbadał ślady. Ich wędrówka przez las z czasem stawała się coraz bardziej uciążliwa. Mrok zalał wszystko dookoła, zmęczenie coraz bardziej zaczynało dawać znać o sobie. Nie mogli się jednak zatrzymać, gdyż mieli świadomość, że są cały czas obserwowani. Co jakiś czas dał się słyszeć szum wiatru, jakieś kroki, czasem szczęk łamanych gałęzi. Postój był dla nich bardzo niebezpieczny. Podążali jednak, nadal zagłębiając się coraz bardziej w cisze i mrok.... Nagle elf zatrzymał się.
- Cisza, coś się zbliża.-Rzekł.
Hröthgar i Cipher przygotowali swoją broń, mag przygotował się do rzucenia czaru, a Rosselin ściągnął z ramienia swój łuk. W pewnym momencie dynamicznym ruchem wyciągnął strzałę z kołczanu, wymierzył w mrok i strzelił. Jego towarzysze, początkowo byli zdziwieni, że strzała do niczego nie doleciała, ale szybko zmienili zdanie, ponieważ usłyszeli przeraźliwy krzyk umierającego goblina. Wkrótce po tym zewsząd dochodziły jęki goblinów, które biegły w stronę wędrowców. Kilka z nich zbiegało w dół z drzew skacząc na suche gałęzie, w dole i rzucając się z krzykiem na drużynę. Mag wbił kij w ziemię i wypowiedział jakieś tajemnicze zaklęcie, a grupka bohaterów została otoczona jasną barierą, która nie dopuszczała do nich wroga. Elf wykorzystał tę okazję i ostrzeliwał z łuku gobliny, dopóty dopóki nie usłyszeli mrożącego krew w żyłach, zawistnego głosu, który jeszcze przez długi czas rozbrzmiewał im w uszach, i który przepłoszył wszystkie gobliny.
- Magu, te siły, o których mówiłeś, wiesz, co to jest, czy jest jakaś szansa, że je pokonamy, albo czy chociaż wiesz, z, czym mamy do czynienia?- Spytał Cipher z wyraźnie słyszanym strachem w głosie.
- Nie wiem, ale obawiam się najgorszego, musimy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce na odpoczynek, żeby przygotować się do walki. Ruszajmy wiec, czym prędzej, nie możemy tu zostać ani chwili dłużej.
Drużyna nie miała wyboru i bez dłuższego namysłu poszła za radą maga i wyruszyła w dalszą drogę, lecz ich wznowiona wędrówka nie trwała długo, bo gdy przed ich oczami wyrósł krajobraz Wielkiej Doliny i Drzewiastej Góry –ich zmęczenie było na tyle wielkie, że postanowili wreszcie rozbić obóz.
- Ściemnia się - Rzekł elf spoglądając w szare niebo.
- Właśnie! - Wykrzyknął zbulwersowany krasnolud, o mały włos nie opluwając sobie brody. - Jestem krasnoludem! Zatrzymajmy się na nocleg, bo zmęczony wojownik, to martwy wojownik! – Rzekłszy to stanął w miejscu, manifestując tym samym swoje postanowienie.
- Dobrze - odparł mag wzdychając cicho. - Przygotujcie obozowisko.
- Pójdę po drewno – oznajmił bez ogródek Cipher, po czym nie zastanawiając się dłużej udał się w głąb lasu.
Mag ruszył do najbliższego drzewa i opuściwszy rąbek swego spiczastego kapelusza na oczy położył się na ziemi opierając o pień.
- Nie ufam mu - szepnął Hröthgar do Rosselina, upewniwszy się wcześniej, że nikt inny nie usłyszy jego słów. - Nigdy nie lubiłem magów...
- A ja mam niby ufać tobie? – Przerwał mu w pół zdania nabuzowany elf.
- Ech... – Westchnął krasnal wlepiając wzrok gdzieś w ziemie. - Racja. To... Może pójdziemy poszukać czegoś do jedzenia? – Spytał.
Na twarzy młodego łowcy pojawił się grymas zadowolenia. Najwidoczniej na to właśnie czekał, bowiem ochoczo złapał z łuk i popędził w stronę ściany drzew. Cipher splunął na bok, wymamrotał parę niezrozumiałych słów i ruszył spokojnie za nim. Jakiś ptak, najwidoczniej bardzo zdziwiony widokiem takiej pary intruzów, przeleciał z głośnym piskiem między drzewami. Gdy krasnolud dogonił swojego towarzysza ten stał oparty jedną ręką o ziemię spoglądając gdzieś w dal.
- Właściwie, to... – Zaczął wojownik.
- Cii... – Przerwał mu Rosselin, przykładając jednocześnie swój palec do ust. Po chwili jego druga ręka wskazała gdzieś między omszałe pnie. Krasnolud wytężył wzrok, lecz nie dojrzał niczego, prócz masy różnokolorowych liści. Zamrugał dwa razy i przetarł oczy ręką. Dopiero po tych zabiegach zauważył jakiś ruch w zaroślach przed nimi.
-, Co to?..– Zaczął ponownie, lecz szybki ruch ręki łowcy ponownie zmusił go do kapitulacji. Kolejny gest elfa także nie pozostawiał złudzeń – „zostań tu”. Krasnolud chwycił mocno za trzonek przypiętego do pasa topora, i poderwał się gwałtownie na równe nogi. Jednak jedno spojrzenie w oczy jego towarzysza wystarczyło, aby utemperować zapędy nadpobudliwego wojaka. Naburmuszył się on tylko, poczym siadł spokojnie na pobliskiej kupce mchu. Elf uśmiechnął się szeroko do niego, co spowodowało jeszcze większą zmianę na twarzy krasnoluda. Po chwili łowca wziął trzy głębokie wdechy i zniknął w zaroślach, chcąc okrążyć ofiarę. Ostatnim, co usłyszał był niezrozumiały bełkot, Hröthgara, który zapewne znów psioczył na cały świat. Później zaczęła liczyć się dla niego tylko jedna rzecz – zdobycz.
Zachodził sarnę tak, aby wiatr wiał mu w twarz. Wiedział doskonale, że póki nie zostanie wyczuty ma dużą szansę na zbliżenie się na odpowiednią odległość. Gdy zdał sobie sprawę, że na podejście bliżej nie pozwoli nieprzenikniona ściana zarośli, nałożył strzałę na cięciwę. Tyle wystarczy w zupełności. Zamknął oczy, a po chwili spokojną ciszę bicia jego serca zagłuszył odgłos strzelającej cięciwy...
Hröthgar siedział tak, jak zostawił go jego towarzysz. Przerzucał między grubymi palcami kółeczka swojej wysłużonej kolczugi dla zabicia czasu. Coś jest w tym chłopaku – myślał. Nie wiem, może to ten błysk w oku, czy może to dziwne uczucie, które powoduje ciarki na moich plecach, jak on na mnie patrzy... Krasnal spojrzał w czyste niebo widoczne w prześwitach między konarami drzew. W ogóle nie mogłem sobie wybrać lepszej kompanii. Młodzik naprawdę jest jakiś dziwny, mag wie wiele więcej niż nam mówi, a od tego przeklętego Ciphera śmierdzi, jakby nigdy w życiu się nie mył. A do tego tarzał codziennie w błocie. I w świńskich odchodach. I do tego jeszcze...
Ze znajdującej się nieopodal kępy krzaków dało się słyszeć odgłosy pękających gałązek. Hröthgar odruchowo złapał za rękojeść topora. Po chwili jednak odetchnął z ulgą, gdy z zarośli wynurzyła się uśmiechnięta od ucha do ucha twarz Rosselina niosącego na plecach dorodnego rogacza. Krasnolud nie dopatrzył się śladów krwi na ciele zwierzęcia.
- No, no... Widzę, że szybki jesteś... I dokładny. Tylko, co Cię tak cieszy?
- A nic – odparł szybko młody łowca. – Tak po prostu...
- No! Jużem się zaczął denerwować - krzyknął Cipher, gdy z lasu wyłoniła się dwójka myśliwych.- Dawajcie tego jelonka do mnie, przyrządzę go według mojego specjalnego przepisu przekazywanego z pokolenia na pokolenie w mojej rodzinie...
Pamięć krasnala zaczęła przywoływać przed jego oczy obrazy, które już dawno chciał z niej wyrzucić. Tyle zła, cierpienia, bólu... I ten wszechobecny strach. Strach, którego nie zapomniał do dziś, który towarzyszył mu w każdej chwili. Strach przed jednym człowiekiem.
- Może lepiej nie? – Z zadumy wyrwało go prychniecie Hröthgara. - Przecież wszyscy wiedzą, że niziołkowie nie potrafią gotować...
- Jak możesz krytykować mój lud...?! - odkrzyknął Cipher znów zapominając o dręczącej go przeszłości.
Kłótnia miedzy towarzyszami trwała długo, Rosselin jednak ich nie słuchał... Zastanawiał się, w co też takiego znowu się wplątał. Już tydzień temu wiedział, że zacznie się dziać coś niedobrego... To właśnie wtedy koło łóżka w gospodzie, w której spędzał noc, znalazł ten dziwny miecz, który miał teraz przy pasie. Zdziwiło go to niezmiernie, któż, bowiem miałby tak po prostu zostawiać tak wyśmienity oręż? Z początku uznał to za zły omen i postanowił nawet nie ruszać tego dziwnego „podarku”. Coś jednak, coś, co nie do końca rozumiał, zmusiło go do zabrania miecza ze sobą. Może był nawet magiczny? Teraz jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Bardziej dziwiła go ta misja, której podjął się wraz z resztą, jeszcze niedawno zupełnie nieznajomych, towarzyszy. O co w tym wszystkim chodzi? Co to za tajemnicze siły, o których mówił stary mag? I po co w ogóle gobliny miałyby porywać jakąś kobietę? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi... Niedobrze.
Jego rozmyślania przerwał głos maga, który najwidoczniej dość już się na wypoczywał, a elf był zdziwiony ciszą, z jaką poruszał się ten stary człowiek. Może to też jakaś magia? Młodemu łowcy to wszystko zaczynało się coraz mniej podobać.
- Może tak przestalibyście się kłócić i zaczęli wreszcie przyrządzać to jedzenie?
Krasnolud i kender puścili jednocześnie łyżkę, o którą jeszcze przed chwilą się szarpali, wlepiając wzrok w czarodzieja. Po chwili zdziwienie ponownie ustąpiło miejsca determinacji i walka o drewniany sztuciec rozgorzała na nowo. Stary człowiek westchnął głośno, po czym przemówił ponownie.
- Widzę, że jesteście zaiste uparci jak osły. Więc zrobimy tak... Hröthgar, idź i zdejmij skórę ze zwierza, tylko błagam cię, delikatnie. A co do ciebie, niziołku, to pomożesz mi...
Przyglądający się całej sytuacji z boku Rosselin ponownie się zamyślił. Do tego jeszcze ma talenty przywódcze zdolne zapanować nawet nad taką dwójką. Ciekawe, co tak naprawdę ukrywa przed nami ten siwy starzec.
Posiliwszy się, krasnolud wyjął ze swego przepastnego plecaka kilka butelek grzanego piwa.
- Po takim posiłku dobrze jest się napić szlachetnego, krasnoludzkiego trunku! Bierzcie! To jeszcze z rodzinnych zapasów.
- Ja nie chcę - odrzekł Rosselin.- Jeszcze się rozejrzę po okolicy. Zresztą i tak ktoś musi czuwać w nocy.
- Ja też dziękuję - odmówił mag, - muszę jeszcze przed snem przestudiować swoją magiczną księgę. Czuję, że jutro czeka nas nie lada walka.
- Świetnie będzie więcej dla nas! - Wykrzyknął Hröthgar. Chwycił butelkę i swoim wystającym kłem wyciągnął korek. Niziołek popatrzył na niego, pokręcił głową i otworzył swoje piwo.
- Wasze zdrowie! -Krzyknął w stronę towarzyszy, po czym wziął pokaźny łyk złocistego trunku.
Łowca skinął głową, wstał, bez słowa i udał się na zwiad, jak zapowiadał. Glifion odsunął się trochę od pijących wojowników i zaczął studiować swój grimuar.
Piwo szybko się skończyło, ale Hröthgar wyjął następną butelkę, a po niej jeszcze jedną i jeszcze jedną. Nie robiło to na nim większego wrażenia. W końcu krasnolud przyzwyczajony był do dużych ilości tego trunku. Natomiast Cipher poczuł w głowie przyjemne kołysanie. Zaczęła mu doskwierać cisza. Postanowił ją zakłócić i począł nucić, najpierw cicho pod nosem, ale w miarę upływu czasu i piwa - coraz głośniej, jakąś nudną piosenkę. Mag podniósł głowę z nad księgi.
Cipher, już porządnie podpity, zerwał się na równe nogi.
-, Co?! Będę śpiewał, kiedy chcę!! A ciebie magu... - Tu urwał, po czym chwycił swój lśniący młot, jednym susem przeskoczył ognisko i wbił go w ziemię tuż przed zaskoczonym czarodziejem. - Od początku podróży ciągle się mnie czepiasz! - Krzyknął. - Czego ty ode mnie chcesz?! Co ja ci zrobiłem?! Jak masz coś do mnie to powiedz to wprost! - Stał tak przez chwilę ciężko dysząc, widać, że się nad czymś zastanawiał. - A może nie podoba ci się, że w moich żyłach płynie krew niziołków?! - Wysyczał, po czym szarpnął swój młot wyciągając go z ziemi. Zamachnął się. Ale nie, zdążył oddać ciosu. Rosselin, który jakiś czas temu powrócił z lasu i przyglądał się całej sytuacji, powalił jednym potężnym ciosem pijanego Ciphera. Wtedy krasnolud skoczył i wyrwał kenderowi butelkę z ręki.
- Jak nie umiesz pić to ci nie będę dawał!! - Wykrzyknął. Cała ta sytuacja spowodowała, że wojownik trochę otrzeźwiał. Wstał, spojrzał groźnie na towarzyszy, mruknął coś pod nosem i odszedłszy parę metrów, usiadł pod pobliskim drzewem.
(To był fragment rozdziału 1, drugi fragment jest dłuższy!)
Oceńcie to, pod względem:
-fabuły
-dialogów
-opisów
-błędów
-ogółem
Wszystko w skali od 1 do 10. I napiszcie czy umieścić tu dalszy fragment rozdziału pierwszego.
rosselin@wp.pl
ROZDZIAŁ 1
"Na Drzewiastej Górze"
Szmery i zapachy (tak wszechobecne w karczmie, co powietrze), przyprawiało młodego elfa, siedzącego skromnie w kącie z opuszczoną w dół głową, o migrenę. Żółte, długie włosy wraz z spiczastymi uszami ukrył dla niepoznaki pod kapturem w kolorze ściółki leśnej , który spływał mu po plecach –aż do stóp, płaszczem. Wzrok miał wbity w opróżniony do połowy kufel trunku, za którym nie przepadał, jednakże był to jedyny sposób, by zaspokoić jego pragnienie na tym odludziu. Rosselin był najemnikiem, dość walecznym i honorowym, jeżeli czepiać się szczegółów, ale obecnie stał się nieco otępiały z powodu długiej podróży, w którą wyruszył już prawie dwa dni temu, by kierując się mało przystępnymi ścieżkami dotrzeć na północ do Seddidad. Miał nadzieję, że tam znajdzie jakieś zajęcie. Koniec, końców –jest świetnym łowcą, choć obecnie nie może znaleźć dla siebie miejsca na świecie, a jego sakiewka jest nie do końca pełna, jeżeli o tym mowa, bo choć brzęczy w niej parę monet to są one jednak podejrzanej wartości. Posiadał jeszcze dość wygodne, skórzane buty, rękawice, pełny -,bo nie wykorzystywany, kołczan strzał, łuk, który przywiózł tu ze sobą –obecnie wiszący swobodnie na rogu krzesła, i miecz, który był jego nowym nabytkiem, a raczej znaleziskiem.
Perfekcyjna robota. Pomyślał. Choć wykonał go nieznany mu kowal to klinga idealnie układała się mu w dłoni, jak gdyby była przygotowana specjalnie dla niego. Jedyne, czego mógł się domyśleć, to, to, iż był to wyrób elfi. Tylko oni wykuwały w tak specyficzny sposób ostrza, zakrzywiając je lekko do tyłu na krańcach. Powstał dzięki temu odrębny styl kowalski, a miecze elfów nazywają ludzie sejmitarami i zawsze chwalebnie się o nich wypowiadają, ceniąc je za ich lekkość i wytrzymałość. Rosselin uśmiechnął się ironicznie na tę myśl, bo rękojeść, choć mało zdobiona –była ciężka.
Według jego obliczeń, by dotrzeć do Seddidad pozostały mu jeszcze trzy dni drogi, ale czy na pewno tam dotrze? Nigdy nie wiadomo, co stanie się na trakcie. Właśnie miał pociągnąć ostatni haust grzanego piwa i udać się do swojego pokoju, gdy kątem oka ujrzał silne ramiona –jakby stworzone do miażdżenia w śmiertelnym uścisku, których właściciel żwawo podążał w jego kierunku. Nosił tradycyjne skórzane obuwie z cholewami pod kolana, a jedyne, co w nich rzucało się w oczy było to, iż były strasznie zużyte, jakby ich właściciel dopiero, co powrócił z półrocznej wyprawy. Elf mimowolnie napiął mięśnie, a lewą dłoń przesunął bliżej rękojeści, jednak nie dał poznać po sobie, iż jest świadom, zbliżającej się postaci. Uwielbiał działać z zaskoczenia. W końcu osobnik zatrzymał się o niecałe dwa metry od najemnika. Usłyszał chrząknięcie. I gdy łowca bez pośpiechu podniósł głowę, jego oczom ukazał się potężny krasnolud, trzymający w jednej z dłoni obusieczny topór. Ślady krwi na ostrzach wskazywały na to, że zmuszony był go niedawno użyć. Karłowaty człowieczek podszedł do elfa, widzącego ukłon krasnoluda, który ten posłał mu w geście przyjaźni, -, więc biorąc to znak „pokoju”, półskrzat zdjął rękę z miecza.
-Czy znajdzie się przy stole miejsce dla skonanego wojownika?- Zapytał z uprzejmą miną, a Rosselin uśmiechnął się samymi wargami.
-Cóż… Tak, właściwie to nie mam nic, przeciwko, ale powiedz czyja to krew krzepnie na twym ostrzu?- Odrzekł pytająco, nieco zmieszany elf, a Hröthgar rzucił topór z łoskotem na środek stołu, siadając ciężko na trójnogim taborecie.
-Okropnie tu dzisiaj. Ludu mrowie i jeszcze to paskudne piwo, które tu dają, nieprawdaż? Aż gębę wykrzywia i pić się nie chce. To może, masz rację –opowiem o tym i owym, co by czas spędzić, co by się nie nudzić. Ale nie będą to żadne historyje cudaczne –jeno, nasze swojskie wilce pod topór mnie się nawinęły podczas podróży z Seddidad, aż tu, do tej obskurnej karczmy. Watahę całą napotkałem. Jeden łowca z twej rasy także tam polował, ale on to był trudny gość, nie słuchać on próśb, nie bać się on gróźb. Powiedział, ile powiedział, zrobił, co sobie umyślił i poszedł precz. Fachowiec. Profysjonał, znaczy.- Ciągnął niestrudzenie krasnolud. -Jeno, jedno mi rzekł, a mianowicie, to, że wilce te to uciekały przed czymś, a, że staliśmy na ich drodze, to zaatakowały. Strachliwe znaczy były, ale łeb mnie pęka jak, sobie rozmyślam o tym, co mogło je przerazić.- Zakrztusił się piwem, które wypił z kufla myśliwego i poprawił sobie brodę, po której spływało jeszcze parę jego kropel trunku.
Elf słuchał w ciszy opowieści wojownika i zastanawiał się nad przyczyna ataku wilków. Co mogło je wystraszyć? Przecież trakt do miasta był bezpieczny. Skąd się na nim wzięły i przed czym uciekały? Zamyślił się do tego stopnia, że przestał słuchać opowieści przyjaciela, ale po chwili jednak odezwał się.
-Przepraszam cię towarzyszu, mam zamiar udać się do Seddidad, ale po tym, co usłyszałem od ciebie zaczynam mieć wątpliwości, czy będzie to bezpieczna podróż.
Przerwał, bo do zajazdu wpadł, fakt, że z wielkim hukiem, -otwierając na oścież drzwi, ranny człowiek. Po jego pancerzu, wywnioskować było można, że przynależał do straży miejskiej. Padł prosto twarzą na podłogę, a na plecach miał wbite po pióropusz dwie łucznicze strzały. Jego widok napełnił bywalców karczmy trwogą.
-Atakują- Mruknął, ale każdy zdołał to usłyszeć. Niektórzy, w tym Hröthgar i Rosselin, sięgnęli po swą broń, a niektórzy zamarli w bezruchu słysząc złowieszcze wycie i jęki zarzynanych ludzi, dochodzące z zewnątrz budynku. -Ja, nie mogłem, nic, zrobić.- Rzekł w chęci usprawiedliwienia swych czynów, po czym zmarł, a elf podbiegł do niego, kucając nad strażnikiem.
-Odszedł do świata za zasłoną.- Skomentował to Rosselin, wyrywając mu z torsu jedną ze strzał. -Gobliny!- Wrzasnął, a wszyscy rzucili się do okien gospody, by wyjrzeć i zobaczyć, co się dzieje.
Hröthgar zaciskając dłonie na toporze stanął w drzwiach. Oślepił go z lekka blask słońca.
-Tylu! Toć, to już prawie armia.- Krzyknął, a elf przegonił gapiów od jednego z okien i ustawił się tak, by był nie widoczny z podwórza, przez gobliny.
-Czy ja dobrze widzę.- Warknął, Rosselin przecierając oczy. -Orkowie. Od kiedy to ich klany współpracują ze sobą?- Spytał się, lecz nikt mu nie odpowiedział, a kilka zbłąkanych strzał raniło jednego z ludzi w zajeździe.
-Tam!- Ryknął karczmarz. -Jakaś zakapturzona postać.- Powiedział, parskając śmiechem na widok elfa, który chciał kuflem rozbić szybę w oknie. -Chyba sobie żartujesz. Nie zrobisz tego.- Zaprotestował otyły, rosły gospodarz.
Rosselin jednakże rozbił szybę, a Hröthgar klepnął grubasa po łbie i porąbał toporem jeden ze stołów, a ludzie automatycznie zatarasowali drzwi pozostałymi po nim resztkami. Półskrzat oparł łuk o ramę okna i przygotował kołczan strzał. Zawahał się, a na ów grymas stojący obok niziołek dał mu kuksańca w bark. Elf wystrzelił parę razy.
-Padło ośmiu.- Burknął barman.
-Dziewięciu.- Szepnął do siebie elf i znów się uśmiechnął. Miał lepszy wzrok od przedstawicieli innych ras.
-,Jak cię zwą?!- Krzyknął krasnolud.
-Uważaj!- Wrzasnął Rosselin, a w mgnieniu oka do karczmy wpadło parę goblinów, niszcząc zatarasowane drzwi.
Padły za jednym cięciem. Było dużo krwi. Mieszkańcy wioski nie byli przyzwyczajeni do widoku śmierdzących zwłok tych potworów, więc, wszyscy albo omdleli, albo poczęli jęczeć ze strachu. Z jednym wyjątkiem. Był tam jeszcze pewien niziołek -ten sam, który mnie uderzył, pomyślał elf, i ten sam, który wybiegł właśnie na podwórze rzucając się w wir walki, ale ona nie trwała zbyt długo, a dzielny kender wrócił po chwili cały umazany we krwi.
Rosselin spojrzał przez okno.
-Nadciąga jeszcze więcej goblinów.- Rzekł i rzeczywiście, miał rację, bo gobliny, o których mówił właśnie otaczały karczmę.
Krasnolud stanął po środku wejścia do gospody, ale nagle za wrogiem pojawiła się postać, niesamowicie pewna siebie. Była to dość wysoka postać, przynajmniej wyraźnie wyższa od niziołka. Na głowie miała spiczasty kapelusz, a w dłoni dzierżyła drewniany kij, który mówił sam a siebie –ów tajemniczy przybysz był magiem!
Nagle zrobiło się momentalnie chłodno, a na niebie pojawiły się kruczoczarne chmury. Jednakże oko obserwatora niechaj odsunie się nieco, i niech oceni sytuację z innego punktu widzenia.
Południowy las był dziki, wyraźnie nieprzystępny, a na jego północnym krańcu, jarzą się małe światełka tego, co litościwie nazwiemy cywilizacją.
Światło słoneczne wdzierało się w głąb iglastego lasu oświetlając grupkę skradających się po cichu ludzi odzianych w, w pełni płytowe zbroje z herbem Seddidad wykutym na piersi i tarczy.
Miecze i pawęże zmyślnie przewieszone mieli przez plecy, by nie przeszkadzały im podczas wędrówki na brzuchu w stronę wioski. Tylko pewien starzec szedł wyprostowany dumnie przed siebie, a gdy doszli na skraj lasu, mag machnął ręką, a łucznicy od razu ustawili się na pozycjach, wspinając się na drzewa.
Odziany w czerń człowiek wpatrywał się już od dłuższego czasu w owe drzewa. Zatrzęsły się. Łucznicy, pomyślał okrywając się świetlistą kopułą, a znad korony lasu wyleciała w powietrze chmara strzał, która opadając coraz niżej przerzedziła oddziały goblinów.
Później spomiędzy drzew wybiegli rycerze i czarodziej –w dość podeszłym wieku, a wokoło rozgorzała bitwa. Mroczna postać uniosła ręce w górę, a na niebie pojawiły się czarne chmury i wszystko dokoła pokryło się grubą warstwą lodu.
Czarodziej podbiegł do złowieszczo śmiejącego się maga i uderzył weń świetlistą lancą, która uleciała z jego dłoni i wznosząc mroczną postać w górę –rzuciła nią o ziemię, a spod czarnych szat wyleciał kruk, który poleciał na północ, a za nim pobiegły ocalałe z potyczki gobliny. Gdy szare chmury rozpierzchły się zalewając zwycięzców blaskiem słońca, rycerstwo i łucznicy zebrali się wokół gospody, by pomóc jedynym ocalałym z wioski.
Co się stało? Głowił się elf opuszczający zgliszcza na wpół spalonej karczmy.
-Czy towarzysze pozwolą spocząć strudzonemu walką starcowi?- Spytał czarodziej uprzejmie, a Rosselin jedynie kiwnął głową. To już druga osoba, która pytała go dziś o to samo, pomyślał.
-Nie za bardzo jest, na czym. – Parsknął pogardliwie karczmarz, ale wskazał mu kłodę drzewa leżącą obok.
-Mimo to skorzystam. – Rzekł, siadając na wilgotnym, omszałym pniu. Rosselin, Hröthgar i niziołek rozsiedli się wygodnie obok niego.
-To bardzo... Dziwne. – Stwierdził krasnolud po chwili milczenia. – Bardzo dziwne. – Powtórzył.- Te gobliny były dobrze zorganizowane. Działały zapewne z premedytacją, wyglądały jakby czegoś szukały. Przetrząsały każdy dom. Od lat nie spotkałem się z tyloma na raz, choć przyznam, że w okolicznych lasach żyje parę klanów goblińskich, ale są one raczej zajęte wyrzynaniem siebie na wzajem, niż zadzieraniem z innymi rasami, które darzą raczej sympatią.- Złapał oddech, by móc kontynuować, ale kender ubiegł go.
-To znaczy, że ktoś musi nimi dowodzić i to nie byle ktoś. Ktoś mądry. Może ten mag, który zamienił się w kruka?- Zakrzyknął niziołek. Z prawego kącika ust ciekła mu strużka krwi, a gdy wykrzywiał twarz w groźnym grymasie, można było ujrzeć, iż miał dość duże rozcięcie na czole -okrytym girlandą jasnych włosów. Nie wyglądało jednak na to by się tym przejmował.
"Ech, te krasnoludy -rozważał elf. Odziedziczyły po swoim jednym z rodziców cechy ludzkie, miedzy innymi uczucia. Jednak bardzo łatwo odzywała się u nich ich druga osobowość... Zwierzęcia. Pewnie, dlatego są znane ze swej porywczości."
-I był tam ktoś jeszcze.- Dodał już na głos -Postać otulona w czerń. Nie widziałem jej dokładnie, gdyż tylko na chwile wyłoniła się zza zasłony lasu, a potem uniosła się w górę i upadła, czy jakoś tak. Była jakaś...Dziwna, w każdym razie inna niż inne.
-Tak, to rzeczywiście dziwny przypadek.- Odezwał się milczący dotąd mag. Wszyscy spojrzeli na niego z zaciekawieniem. -Podążam jego śladem już od...Dość dawna. A ta wioska nie jest pierwszą, która padła jego łupem. Nie mam pojęcia, jaki jest motyw jego...- Mag przerwał, przełknął, ślinę i ciągnął dalej. -Jego działań. Lecz wiem jedno. Po każdym ataku znikają wszyscy zabici, a także żywi. Po prostu ich uprowadzają i raczej nie robi im różnicy, czy jest to ktoś żywy czy martwy. Jako że nienawidzę takich wynaturzeń, postanowiłem zająć się tą sprawą, a przy okazji zabrałem się z oddziałami patrycjusza, które wracały z Fiu Nimble do Seddidad.
-Dobroczyńca...- Mruknął pod nosem krasnolud.
Nagle do drużyny pogrążonej w rozważaniach nad przyczynami ataków podbiegł mężczyzna.
-Pomocy! Błagam! - Zawył - Porwali ją! Moja malutką! Błagam, pomóżcie mi! - Dopadł do elfa i złapał go za kołnierz. - Musicie mi pomóc, uratujcie mojego kwiatuszka...Moją córeczkę!
-Uspokój się człowieku - odparł elf, delikatnie, lecz stanowczo odrywając ręce mężczyzny od swojej szyi.
"Szlachcic" - pomyślał, ujrzawszy piękny i zapewne cenny sygnet rodowy na jego palcu.
- Gadaj, w czym rzecz, byle szybko - Ponaglił krasnolud
-Zabrali mojego kwiatuszka...Gobliny! Widziałem jak wciągali ją między drzewa. Proszę pomóżcie mi! Odzyskajcie ją, dam wam wszystko...Wszystko, co mam!!
Wouter momentalnie pokraśniał.
-Wy macie mi pomóc! – Ryknął, rzucając elfa na ziemię, silnym pchnięciem rękoma. – Oddajcie mi ją! – Wrzeszczał, w szale rzucając się na wszystkich.
Czarodziej wstał i szepnął coś, a mężczyzna runął na ziemię.
-Ocućcie go!- Rzucił w stronę jednego z krzątających się po okolicy żołnierzy, a ten posłuszny jego słowom wylał na szlachcica wiadro zimnej wody.
Niziołek i krasnolud złapali go pod ramię i usadzili na pieńku obok. Mężczyzna skrył twarz w dłoniach mrucząc coś do siebie.
-Była dla mnie całym światem. Przyprowadźcie ją do mnie całą i zdrową, a oddam wam wszystko. Wszystko. – Powiedział.
-No i wreszcie jest jakiś konkretny powód, by uganiać się za tymi twoimi goblinami magu! –Skomentował to kender.- Wchodzę w to. Wreszcie jakaś szansa zarobku.
-Skoro tak... To ja też idę, ale mam nadzieję, że nagroda okaże się tego warta!- Rzekł Hröthgar.
-I tak nie mam nic do stracenia.- Mówił półskrzat.- Na mnie też możecie liczyć!
„Może w końcu coś zarobię, zapewne nie będzie tego dużo, bo gobliny zdążyły przywłaszczyć sobie wszelkie dobra, jakie znajdowały się w mieście, ale i tak będzie tego wystarczająco dużo, by wynająć sobie pokój w zajeździe, gdzieś w Seddidad.” Pomyślał ponuro elf spuszczając w dół głowę.
-Tego mi tylko brakowało, trzech napalonych młokosów z mieczami- Ocenił sytuację mag, ale machnął na to ręką. – Możecie zabrać się ze mną. – Dodał. – Nie mam nic przeciwko.
-Dziękuję dobrzy... Eee... Ludzie. – Powiedział nieco skrępowany. – Będę wyczekiwał waszego powrotu.
-To zbierajmy się.- Rzucił elf.
-Tak. Masz rację. Im szybciej wyruszymy tym szybciej dogonimy gobliny. Mają bądź, co bądź nad nami sporą przewagę. –Rzekł mag.- Na imię mi Glifion i miło mi poznać przedstawicieli tak wspaniałych ras.-Dodał.
-No właśnie. Elfie!- Wrzasnął krasnolud biegnąc za szybko idącą resztą drużyny.
-Tak?
-Wracając do zadanego już wcześniej pytania, to jak masz na imię?- Zapytał się, podpierając się na rękojeści topora.
-Cóż, tak. Pamiętam, że pytałeś, ale już ci chyba zdradziłem me imię.
- Nie. Więc możesz powiedzieć mi je na ucho, jeżeli nie chcesz, by inni słyszeli.-Powiedział, a półskrzat tylko mu przytaknął i szepnął mu „Rosselin”.
-Ha! Rosselin, czyż nie?- Krzyknął krasnolud. Wszyscy wokoło już je znali, pomyślał elf rzucając w krasnala zabójczym spojrzeniem.- Fajnie cię spotkać! Jam jest Hröthgar Thunderstone!- Mówił ściskając Rosselinowi dłoń.
-Cipher Whiteland.- Burknął od nie chcenia niziołek, nie podając jednakże nikomu dłoni.
-, A masz jakieś nazwisko panie Rosselin?- Zapytał Hröthgar.
-Nie i moim zdaniem to powinniśmy już iść.
-, A niby, co innego robimy? – Ryknął oburzony kender, który już powoli zaczął się męczyć wędrówką w stronę lasu.
-Tak, wiem, ale miałem raczej na myśli bieg.
-, A wiesz, w którą stronę biec?- Spytał Glifion.
W tym momencie zapadła cisza, a podróżnicy zatrzymali się i spoglądali smętnie na elfa, który delikatnie badał dłońmi podłoże, po którym stąpali. Fachowym wzrokiem ocenił ślady wydeptane na trawie i wydał swój osąd i wskazał palcem las.
-Kierowali się na północ.
-No, i właśnie tam idziemy.- Dodał krasnolud.
Rosselin wzruszył jedynie ramionami i podążył za trzema towarzyszami, pogrążając się w zapadających powoli mrokach nocy.
Wkrótce po tym na nieboskłonie rozbłysły pierwsze gwiazdy, a wędrowcy szybkim krokiem szli już godzinę, może dwie –każdy pogrążony we własnych myślach.
,”Co ja tu robię?" - Myślał, Cipher. - "Idziemy nocą przez jakiś nawiedzony las, prowadzeni przez jakiegoś obłąkanego maga. Przecież ja nienawidzę lasów, ani czarodziei.." - Podniósł głowę i spojrzał na ciemną postać idącą przed nim. Mag szedł pewnym i nad wyraz szybkim, jak na swój wiek, krokiem. Podpierał się kijem, ale widać było, że wcale go nie potrzebuje. "Może ma jakieś magiczne właściwości" - pomyślał, kender, po czym odwrócił wzrok. Nie chciał już myśleć ani o magu, ani o misji. Był bardzo zmęczony.
- Może byśmy się zatrzymali? Noc jest dobra dla wilków, a nie dla bohaterów! - Powiedział, z wyczuwalną prośbą w głosie.
- Jeszcze nie czas - odrzekł mag. - Po wyjściu z tego lasu rozbijemy obóz, ale nie tutaj, nie tu..
- A dlaczego nie? Co jest nie tak z tym lasem? - Mimowolnie spojrzał w prawo, w gęstwinie drzew ujrzał parę oczu. Oczu tak dzikich i drapieżnych, jakich jeszcze w życiu nie widział.
- C-co to jest? - Zapytał wskazując palcem w stronę zarośli.
- Obserwuję go już od godziny. Wydaje się niegroźny, ale lepiej się nie zatrzymywać -odrzekł spokojnie Rosselin. - Póki idziemy nic nam nie grozi. Mag dobrze mówi, nie zatrzymujmy się.
- A co może nam zrobić jakiś zwierz?! - Krzyknął, idący dotąd w milczeniu, Cipher.
Dobiegł ich odgłos poruszanych gałęzi - oczy, dotąd cały czas wpatrujące się w bohaterów, nagle znikły w gęstwinie. Utwierdziło to Ciphera w jego ocenie sytuacji i wprowadziło w bardzo dobry nastrój.
- Głupcze! - Mag podniósł na wojownika rękę, gotową do rzucenia czaru. Ten, nie czekając na rozwój wypadków, chwycił swój młot. Przez chwilę stali tak, wpatrując się w siebie groźnym wzrokiem. Zdawać by się mogło, iż zaraz dojdzie do walki, jednakże mag opuścił rękę "Jeszcze niejedna bitwa przed nami. Może się przydać " - pomyślał, a na głos spytał.
- Czy wiesz, co żeś uczynił? Igrasz z siłami, których nawet nie pojmujesz!! Wynośmy się stąd!!
Ruszyli szybkim krokiem w kierunku wskazanym przez Rosselina, który w czasie, gdy prawie doszło do rozlewu krwi, dokładnie zbadał ślady. Ich wędrówka przez las z czasem stawała się coraz bardziej uciążliwa. Mrok zalał wszystko dookoła, zmęczenie coraz bardziej zaczynało dawać znać o sobie. Nie mogli się jednak zatrzymać, gdyż mieli świadomość, że są cały czas obserwowani. Co jakiś czas dał się słyszeć szum wiatru, jakieś kroki, czasem szczęk łamanych gałęzi. Postój był dla nich bardzo niebezpieczny. Podążali jednak, nadal zagłębiając się coraz bardziej w cisze i mrok.... Nagle elf zatrzymał się.
- Cisza, coś się zbliża.-Rzekł.
Hröthgar i Cipher przygotowali swoją broń, mag przygotował się do rzucenia czaru, a Rosselin ściągnął z ramienia swój łuk. W pewnym momencie dynamicznym ruchem wyciągnął strzałę z kołczanu, wymierzył w mrok i strzelił. Jego towarzysze, początkowo byli zdziwieni, że strzała do niczego nie doleciała, ale szybko zmienili zdanie, ponieważ usłyszeli przeraźliwy krzyk umierającego goblina. Wkrótce po tym zewsząd dochodziły jęki goblinów, które biegły w stronę wędrowców. Kilka z nich zbiegało w dół z drzew skacząc na suche gałęzie, w dole i rzucając się z krzykiem na drużynę. Mag wbił kij w ziemię i wypowiedział jakieś tajemnicze zaklęcie, a grupka bohaterów została otoczona jasną barierą, która nie dopuszczała do nich wroga. Elf wykorzystał tę okazję i ostrzeliwał z łuku gobliny, dopóty dopóki nie usłyszeli mrożącego krew w żyłach, zawistnego głosu, który jeszcze przez długi czas rozbrzmiewał im w uszach, i który przepłoszył wszystkie gobliny.
- Magu, te siły, o których mówiłeś, wiesz, co to jest, czy jest jakaś szansa, że je pokonamy, albo czy chociaż wiesz, z, czym mamy do czynienia?- Spytał Cipher z wyraźnie słyszanym strachem w głosie.
- Nie wiem, ale obawiam się najgorszego, musimy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce na odpoczynek, żeby przygotować się do walki. Ruszajmy wiec, czym prędzej, nie możemy tu zostać ani chwili dłużej.
Drużyna nie miała wyboru i bez dłuższego namysłu poszła za radą maga i wyruszyła w dalszą drogę, lecz ich wznowiona wędrówka nie trwała długo, bo gdy przed ich oczami wyrósł krajobraz Wielkiej Doliny i Drzewiastej Góry –ich zmęczenie było na tyle wielkie, że postanowili wreszcie rozbić obóz.
- Ściemnia się - Rzekł elf spoglądając w szare niebo.
- Właśnie! - Wykrzyknął zbulwersowany krasnolud, o mały włos nie opluwając sobie brody. - Jestem krasnoludem! Zatrzymajmy się na nocleg, bo zmęczony wojownik, to martwy wojownik! – Rzekłszy to stanął w miejscu, manifestując tym samym swoje postanowienie.
- Dobrze - odparł mag wzdychając cicho. - Przygotujcie obozowisko.
- Pójdę po drewno – oznajmił bez ogródek Cipher, po czym nie zastanawiając się dłużej udał się w głąb lasu.
Mag ruszył do najbliższego drzewa i opuściwszy rąbek swego spiczastego kapelusza na oczy położył się na ziemi opierając o pień.
- Nie ufam mu - szepnął Hröthgar do Rosselina, upewniwszy się wcześniej, że nikt inny nie usłyszy jego słów. - Nigdy nie lubiłem magów...
- A ja mam niby ufać tobie? – Przerwał mu w pół zdania nabuzowany elf.
- Ech... – Westchnął krasnal wlepiając wzrok gdzieś w ziemie. - Racja. To... Może pójdziemy poszukać czegoś do jedzenia? – Spytał.
Na twarzy młodego łowcy pojawił się grymas zadowolenia. Najwidoczniej na to właśnie czekał, bowiem ochoczo złapał z łuk i popędził w stronę ściany drzew. Cipher splunął na bok, wymamrotał parę niezrozumiałych słów i ruszył spokojnie za nim. Jakiś ptak, najwidoczniej bardzo zdziwiony widokiem takiej pary intruzów, przeleciał z głośnym piskiem między drzewami. Gdy krasnolud dogonił swojego towarzysza ten stał oparty jedną ręką o ziemię spoglądając gdzieś w dal.
- Właściwie, to... – Zaczął wojownik.
- Cii... – Przerwał mu Rosselin, przykładając jednocześnie swój palec do ust. Po chwili jego druga ręka wskazała gdzieś między omszałe pnie. Krasnolud wytężył wzrok, lecz nie dojrzał niczego, prócz masy różnokolorowych liści. Zamrugał dwa razy i przetarł oczy ręką. Dopiero po tych zabiegach zauważył jakiś ruch w zaroślach przed nimi.
-, Co to?..– Zaczął ponownie, lecz szybki ruch ręki łowcy ponownie zmusił go do kapitulacji. Kolejny gest elfa także nie pozostawiał złudzeń – „zostań tu”. Krasnolud chwycił mocno za trzonek przypiętego do pasa topora, i poderwał się gwałtownie na równe nogi. Jednak jedno spojrzenie w oczy jego towarzysza wystarczyło, aby utemperować zapędy nadpobudliwego wojaka. Naburmuszył się on tylko, poczym siadł spokojnie na pobliskiej kupce mchu. Elf uśmiechnął się szeroko do niego, co spowodowało jeszcze większą zmianę na twarzy krasnoluda. Po chwili łowca wziął trzy głębokie wdechy i zniknął w zaroślach, chcąc okrążyć ofiarę. Ostatnim, co usłyszał był niezrozumiały bełkot, Hröthgara, który zapewne znów psioczył na cały świat. Później zaczęła liczyć się dla niego tylko jedna rzecz – zdobycz.
Zachodził sarnę tak, aby wiatr wiał mu w twarz. Wiedział doskonale, że póki nie zostanie wyczuty ma dużą szansę na zbliżenie się na odpowiednią odległość. Gdy zdał sobie sprawę, że na podejście bliżej nie pozwoli nieprzenikniona ściana zarośli, nałożył strzałę na cięciwę. Tyle wystarczy w zupełności. Zamknął oczy, a po chwili spokojną ciszę bicia jego serca zagłuszył odgłos strzelającej cięciwy...
Hröthgar siedział tak, jak zostawił go jego towarzysz. Przerzucał między grubymi palcami kółeczka swojej wysłużonej kolczugi dla zabicia czasu. Coś jest w tym chłopaku – myślał. Nie wiem, może to ten błysk w oku, czy może to dziwne uczucie, które powoduje ciarki na moich plecach, jak on na mnie patrzy... Krasnal spojrzał w czyste niebo widoczne w prześwitach między konarami drzew. W ogóle nie mogłem sobie wybrać lepszej kompanii. Młodzik naprawdę jest jakiś dziwny, mag wie wiele więcej niż nam mówi, a od tego przeklętego Ciphera śmierdzi, jakby nigdy w życiu się nie mył. A do tego tarzał codziennie w błocie. I w świńskich odchodach. I do tego jeszcze...
Ze znajdującej się nieopodal kępy krzaków dało się słyszeć odgłosy pękających gałązek. Hröthgar odruchowo złapał za rękojeść topora. Po chwili jednak odetchnął z ulgą, gdy z zarośli wynurzyła się uśmiechnięta od ucha do ucha twarz Rosselina niosącego na plecach dorodnego rogacza. Krasnolud nie dopatrzył się śladów krwi na ciele zwierzęcia.
- No, no... Widzę, że szybki jesteś... I dokładny. Tylko, co Cię tak cieszy?
- A nic – odparł szybko młody łowca. – Tak po prostu...
- No! Jużem się zaczął denerwować - krzyknął Cipher, gdy z lasu wyłoniła się dwójka myśliwych.- Dawajcie tego jelonka do mnie, przyrządzę go według mojego specjalnego przepisu przekazywanego z pokolenia na pokolenie w mojej rodzinie...
Pamięć krasnala zaczęła przywoływać przed jego oczy obrazy, które już dawno chciał z niej wyrzucić. Tyle zła, cierpienia, bólu... I ten wszechobecny strach. Strach, którego nie zapomniał do dziś, który towarzyszył mu w każdej chwili. Strach przed jednym człowiekiem.
- Może lepiej nie? – Z zadumy wyrwało go prychniecie Hröthgara. - Przecież wszyscy wiedzą, że niziołkowie nie potrafią gotować...
- Jak możesz krytykować mój lud...?! - odkrzyknął Cipher znów zapominając o dręczącej go przeszłości.
Kłótnia miedzy towarzyszami trwała długo, Rosselin jednak ich nie słuchał... Zastanawiał się, w co też takiego znowu się wplątał. Już tydzień temu wiedział, że zacznie się dziać coś niedobrego... To właśnie wtedy koło łóżka w gospodzie, w której spędzał noc, znalazł ten dziwny miecz, który miał teraz przy pasie. Zdziwiło go to niezmiernie, któż, bowiem miałby tak po prostu zostawiać tak wyśmienity oręż? Z początku uznał to za zły omen i postanowił nawet nie ruszać tego dziwnego „podarku”. Coś jednak, coś, co nie do końca rozumiał, zmusiło go do zabrania miecza ze sobą. Może był nawet magiczny? Teraz jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Bardziej dziwiła go ta misja, której podjął się wraz z resztą, jeszcze niedawno zupełnie nieznajomych, towarzyszy. O co w tym wszystkim chodzi? Co to za tajemnicze siły, o których mówił stary mag? I po co w ogóle gobliny miałyby porywać jakąś kobietę? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi... Niedobrze.
Jego rozmyślania przerwał głos maga, który najwidoczniej dość już się na wypoczywał, a elf był zdziwiony ciszą, z jaką poruszał się ten stary człowiek. Może to też jakaś magia? Młodemu łowcy to wszystko zaczynało się coraz mniej podobać.
- Może tak przestalibyście się kłócić i zaczęli wreszcie przyrządzać to jedzenie?
Krasnolud i kender puścili jednocześnie łyżkę, o którą jeszcze przed chwilą się szarpali, wlepiając wzrok w czarodzieja. Po chwili zdziwienie ponownie ustąpiło miejsca determinacji i walka o drewniany sztuciec rozgorzała na nowo. Stary człowiek westchnął głośno, po czym przemówił ponownie.
- Widzę, że jesteście zaiste uparci jak osły. Więc zrobimy tak... Hröthgar, idź i zdejmij skórę ze zwierza, tylko błagam cię, delikatnie. A co do ciebie, niziołku, to pomożesz mi...
Przyglądający się całej sytuacji z boku Rosselin ponownie się zamyślił. Do tego jeszcze ma talenty przywódcze zdolne zapanować nawet nad taką dwójką. Ciekawe, co tak naprawdę ukrywa przed nami ten siwy starzec.
Posiliwszy się, krasnolud wyjął ze swego przepastnego plecaka kilka butelek grzanego piwa.
- Po takim posiłku dobrze jest się napić szlachetnego, krasnoludzkiego trunku! Bierzcie! To jeszcze z rodzinnych zapasów.
- Ja nie chcę - odrzekł Rosselin.- Jeszcze się rozejrzę po okolicy. Zresztą i tak ktoś musi czuwać w nocy.
- Ja też dziękuję - odmówił mag, - muszę jeszcze przed snem przestudiować swoją magiczną księgę. Czuję, że jutro czeka nas nie lada walka.
- Świetnie będzie więcej dla nas! - Wykrzyknął Hröthgar. Chwycił butelkę i swoim wystającym kłem wyciągnął korek. Niziołek popatrzył na niego, pokręcił głową i otworzył swoje piwo.
- Wasze zdrowie! -Krzyknął w stronę towarzyszy, po czym wziął pokaźny łyk złocistego trunku.
Łowca skinął głową, wstał, bez słowa i udał się na zwiad, jak zapowiadał. Glifion odsunął się trochę od pijących wojowników i zaczął studiować swój grimuar.
Piwo szybko się skończyło, ale Hröthgar wyjął następną butelkę, a po niej jeszcze jedną i jeszcze jedną. Nie robiło to na nim większego wrażenia. W końcu krasnolud przyzwyczajony był do dużych ilości tego trunku. Natomiast Cipher poczuł w głowie przyjemne kołysanie. Zaczęła mu doskwierać cisza. Postanowił ją zakłócić i począł nucić, najpierw cicho pod nosem, ale w miarę upływu czasu i piwa - coraz głośniej, jakąś nudną piosenkę. Mag podniósł głowę z nad księgi.
Cipher, już porządnie podpity, zerwał się na równe nogi.
-, Co?! Będę śpiewał, kiedy chcę!! A ciebie magu... - Tu urwał, po czym chwycił swój lśniący młot, jednym susem przeskoczył ognisko i wbił go w ziemię tuż przed zaskoczonym czarodziejem. - Od początku podróży ciągle się mnie czepiasz! - Krzyknął. - Czego ty ode mnie chcesz?! Co ja ci zrobiłem?! Jak masz coś do mnie to powiedz to wprost! - Stał tak przez chwilę ciężko dysząc, widać, że się nad czymś zastanawiał. - A może nie podoba ci się, że w moich żyłach płynie krew niziołków?! - Wysyczał, po czym szarpnął swój młot wyciągając go z ziemi. Zamachnął się. Ale nie, zdążył oddać ciosu. Rosselin, który jakiś czas temu powrócił z lasu i przyglądał się całej sytuacji, powalił jednym potężnym ciosem pijanego Ciphera. Wtedy krasnolud skoczył i wyrwał kenderowi butelkę z ręki.
- Jak nie umiesz pić to ci nie będę dawał!! - Wykrzyknął. Cała ta sytuacja spowodowała, że wojownik trochę otrzeźwiał. Wstał, spojrzał groźnie na towarzyszy, mruknął coś pod nosem i odszedłszy parę metrów, usiadł pod pobliskim drzewem.
(To był fragment rozdziału 1, drugi fragment jest dłuższy!)
Oceńcie to, pod względem:
-fabuły
-dialogów
-opisów
-błędów
-ogółem
Wszystko w skali od 1 do 10. I napiszcie czy umieścić tu dalszy fragment rozdziału pierwszego.
rosselin@wp.pl