Opowiadanie Z Lorath

Sir Lorath

New Member
Dołączył
8.6.2005
Posty
8
P R O L O G
"Pierzasty Gaj"

Pokój wypełnił się zapachem siarki, a płomienie świec sięgnęły sufitu. Komnata zapełniła się dymem, a książki wypadały z skrzypiących, drewnianych regałów. W mroku rozświetlonym jedynie przez trzy małe świece rozbłysła iskra wydobywająca się z palca młodego, czternastoletniego chłopca. Pobiegł palcem wzdłuż jednego ze zdań z zakurzonej, wielkiej księgi, którą trzymał. W jego błękitnych oczach malowało się zmęczenie, ale chciał za wszelką cenę dokończyć to zaklęcie. Recytował pod nosem, w skupieniu zdanie po zdaniu, a z każdym następnym słowem obłok szarego dymu malał i bardziej bladł, aż została już tylko przeźroczysta mgiełka, skupiona w jego dłoni. „Jestem gotów…” – powiedział do siebie i zacisnął na niej palce.
Rozpłynął się w powietrzu wraz z nią. Świece zgasły, a do tej pory unosząca się nad ziemią księga opadła z hukiem na podłogę.
Poczuł lodowatą wodę wokół swojej twarzy, dłoni i całego ciała. Czyjaś dłoń zacisnęła się mu na ramieniu i pociągnęła w górę wyciągając z pełnej glonów rzeki. Usiadł na kamieniu łapiąc z trudem oddech. Na niebie nie było gwiazd ni księżyca, ale była już noc.
- Nikt cię nie widział? Czy nikt cię nie widział, gdy opuszczałeś Ghaarak. Odezwij się! – Wypytywał go ciągle starzec, który wyciągnął go z rzeki.
- Nikt. – Odburknął młodzieniec zakrztuszając się wodą, a mężczyzna poklepał go po plecach.
- Przeniosłem się tu z biblioteki.
- I trafiłeś do rzeki. – Skomentował to mag wyżymając jego płaszcz. Okrył go nim i podźwignął go na nogi. – Czas przyśpiesza. Nie możemy zwlekać. Idziemy… - Mówił ruszając przodem przez las.
* * *
Szli pomiędzy wielkimi, pięknymi drzewami Pierzastego Gaju. Pierwszy z nich był wysoki, ale przygarbiony. Zakrywał swe siwe, nieliczne włosy spiczastym kapeluszem. Miał na sobie workowatą, niebiesko-szarą szatę i płaszcz z owczej skóry. Podpierał się wykrzywioną laską, na której górnym krańcu tlił się mdły, mały płomyk. Płomień nie rozświetlał zbytnio mroków lasu i nocy, ale gdyby nie on to widoczność byłaby znikoma. Światło płynące z laski ograniczało się do oświetlenia jedynie najbliższego otoczenia. Podróżnicy widzieli jedynie kilka pobliskich, ogromnych drzew, za, którymi był już tylko mrok i niewidoczna pustka. Drzewa obrósł bluszcz i jak co jesień jego liście przybrały piękny, czerwono-brązowy kolor. Tu i ówdzie były pajęczyny stworzone przez znane Olbrzymie Pająki.
Za starcem szedł młody, schylony człowiek trzymający się po omacku jego płaszcza, by całkowicie nie zgubić się w ciemnościach. Młody człowiek zakrywał się ciemnozielonym płaszczem z kapturem przysłaniającym jego lodowato błękitne oczy i okolonym czerwono-żółtą koronką. Miał blade dłonie kryte przez długie, szerokie rękawy, spod, których ledwie można było je dostrzec. Jego włosy były dość długie i lekko falowane, wystawały spod kaptura. Na oko przeciętnego człowieka był to chłopiec. Ledwie czternastoletni. Był skory do zdobywania wiedzy i wydawało się, że cały otaczający go świat odbija się gromkim echem w jego oczach.
Młody Alryk pociągnął idącego na przedzie maga za płaszcz, którego się tak uporczywie trzymał chcąc zapewne zadać mu pytanie lub usłyszeć odpowiedź na zadane już wcześniej. Starzec mimo to jednak szedł dalej przed siebie czasami rozglądając się na boki, ale nie zwalniając kroku. Chłopiec szarpnął czarodzieja jeszcze raz…
- … Musimy się pospieszyć dziecko. – Powiedział półszeptem – Zmierzch już, a my musimy odnaleźć schronienie. Jeśli nas rozdzielą musisz dostać się do Wysoczyska. Tam będziesz bezpieczny. Spotkasz tam Ashę – niziołka, jest moją przyjaciółką i możesz jej zaufać… - Mówił pospiesznie starzec z chęcią wyjaśnienia tak nagłego opuszczenia Ghaarak . Jednakże ta odpowiedź nie uspokoiła Alryka i jedynie stworzyła jeszcze więcej pytań, na które nie znał odpowiedzi i, które ciągle zaprzątały mu głowę.
- Rozdzielą? O czym ty mówisz? Gdzie jesteśmy? – Zadawał starcu wciąż zdawałoby się te same pytania.
- …Jesteśmy przy Kamiennych Kręgach. Musimy omijać miasta i gościńce. One nie są w tak niebezpiecznych czasach miejscami, w, których będziemy bezpieczni od plotek przechodniów i… - Zandalor westchnął ciężko i nie dokończył zdania. Alrykowi wydawało się, że mag bał się tego słowa. - … Nie trap się. Wszystko ci wyjaśnię w odpowiednim czasie. Musimy się spieszyć dziecko! Czekaj, słyszałeś to? – Zatrzymali się, a płomień na krańcu laski powiększył się. Stali w samym centrum kamiennego kręgu. Dwanaście kamieni, pokrytych runami i po stronie wewnętrznej porośniętych mchem, tworzyły krąg o średnicy około osiemnastu metrów. Baldachim z gałęzi otaczających go drzew całkowicie zasłaniał mocno udeptaną ziemię wewnątrz kręgu stojących kamieni, w wielu miejscach pokrytą plamami zakrzepłej krwi. Zandalor był zakłopotany tym wszystkim. Bał się i nie bardzo sam wiedział, czego. Zdawało mu się, że coś słyszał, ale oświetlił cały krąg i nadal nikogo ani niczego nie widział. Alryk, zmęczony usiadł na wewnętrznym kamieniu i odetchnął głęboko.
- Słyszałeś to? Szykuj się! Wpadliśmy w zasadzkę! – Powiedział stanowczo mag zachowując kamienną, pozbawioną wyrazu zmęczenia i zaniepokojenia twarz.
Wstał blady księżyc, a pomiędzy iglastymi drzewami Pierzastego Gaju zaczęły lśnić z lekka małe kulki – ogniki . Odbijały światło księżyca i rozjaśniały mrok lasu. Lucjan zadrżał ze strachu, a Alryk nawet nie mógł się poruszyć. Jego błękitne oczy szybko, niepewnie i z zawziętością lustrowały całą okolicę. Byli z każdej strony otoczeni wysokimi, odzianymi w czarne zbroje i powiewne szaty postaciami o kościstych dłoniach i twarzach całkowicie zasłoniętych czarnym kapturem. Pomiędzy mrocznymi postaciami stali orkowie i gobliny. Każdy z czarnych upiorów miał obusieczny, żelazny i zardzewiały miecz, który ściskały w rękach. Otaczał ich chłód i przerażenie, a ogniki w ich obecności gasły i powoli rozpływały się w powietrzu. Jedna z postaci powoli szła ku Zandalorowi, który dla dodania otuchy swemu synowi położył mu dłoń na ramieniu. Cień idący w stronę podróżników bez wytchnienia spoglądał w twarz Alrykowi, mimo, iż szedł w stronę jego ojca. Upiór zatrzymał się naprzeciwko wędrowców i zacisnął złowieszczo rękę na mieczu.
-Gravah par ramr! (wydaj swego wychowanka) – Powiedziała zakapturzona, widmowa postać.
-Durniem jesteś, jeśli mniemasz, że postąpię zgodnie z twym rozkazem! Tak, czy tak nas zabijecie. Nieważne, w jaki sposób i kiedy! – Mówił stanowczym głosem mag.
-Bystry jesteś, jak na starca. – Powiedział chłodnym, ochrypłym głosem Alryk, a Zandalor szybko cofnął się od niego. Chłopiec odwrócił głowę do stojącego w tyle ojca i posłał mu szyderczy uśmiech. W pewnym momencie Alryk zatrząsł się i na myśl o tym, co zrobił zamarł w bezruchu spoglądając litościwie na maga. Cień ruszył teraz już szybkim i pewnym krokiem w stronę Zandalora i gdy już brał zamach swym mieczem – mag wypowiedział słowa zaklęcia.
-Asthem Avaratilm Esuem Arovastar Siellen Sanctum… - wypowiedział te słowa szybko i wyglądało na to, że ma w tym nie lada wprawę. Podczas wymawiania zaklęcia mag uniósł prawą dłoń do góry, wyrzucając w bok laskę i zasłonił się nią przed mieczem cienia, a gdy ów miecz miał już godzić Zandalora w rękę w miejscu pomiędzy magiem, a cieniem pojawiła się tarcza. Rycerska, żelazna tarcza żarząca się błękitem, która uchroniła starca przed ciosem. Zaraz po tym, jak miecz w nią uderzył ona rozpłynęła się w powietrzu, a starzec wypowiedział kolejne zaklęcie.
-Fathor Felmardyn… - Zandalor mówiąc to wyciągnął lewą dłoń w stronę upiora, z której wyleciał w jego kierunku krwistoczerwony, ognisty promień, który godził cienia w samo serce, lub może w miejsce, w którym ono powinno być. Upiór wydał z siebie charakterystyczny, głośny pisk i wyrzucił w bok miecz, który wbił się w pobliskie drzewo, z którego szybko sfrunęły wszystkie kruki. Znużony czekaniem i rozwścieczony drugi z upiorów ruszył w kierunku Zandalora i zachodząc go od tyłu - przebił mieczem. Potem opierając lewą dłoń na plecach maga wyciągnął z niego miecz szybkim ruchem prawej ręki. Starzec upadł, a Alryk skoczył szybko i długo się nie zastanawiając ku niemu, krzycząc rozpaczliwie.
-Ojcze!! – Płakał i rozpaczał, co i róż wycierając sobie rękawem oczy i szturchał maga, by sprawdzić, czy żyje? – Tato…
-Ja nie jestem… - Zakrztusił się krwią i zmrużył oczy. - …Twoim ojcem. – Po tych słowach chłopiec złapał jego laskę leżącą na ziemi i ustał na kamieniu w centrum kręgu. Wówczas trzeci cień podszedł do leżącego, rannego maga i wbił w niego swój miecz. Starzec puścił kępkę trawy, którą zacisnął w pięści i zamknął oczy. Zapadła cisza, podczas, której wszystko umilkło, zamarło. Teraz wszystkie upiory spoglądały na bezbronnego chłopca.
-Chaptrakis! – Wysapał Alryk, a kraniec laski na nowo rozbłysnął jasnym płomieniem. Cienie chodziły wokoło kręgu i powoli zbliżając się do środka – do Alryka, szeptały coś do siebie syczącym głosem. Chłopiec wymachiwał we wszystkie strony laską z poskręcanych ze sobą, wykrzywionych gałęzi dębu próbując odpędzić upiory . Zatrzymywało je to, ale nie na długo.
-Ratunku!! – Wołał bez nadziei w stronę otaczających go cieni, orków i goblinów i rosnącym za nimi drzew. – Pomocy! – Wołał. – Precz… - To ostatnie słowo wypowiedział szeptem, ale upiory usłyszały to i jakby posłuszne jego rozkazom odeszły, ale nie orkowie i gobliny. Jeden z orków miał już powalić na ziemię chłopca swym mosiężnym toporem, gdy niespodziewanie pojawił się niziołek wraz z gryfem . Przejechał przez otaczających chłopca orków niczym woda podmywająca piasek. Pędziła na gryfie jak na rumaku i, gdy już była, przy orku, który chciał ranić chłopca, za pomocą swego lśniącego w blasku gwiazd, zakrzywionego do tyłu, tworzącego półkole miecza – powaliła go na ziemię. Zeskoczyła ze swego wierzchowca i dobiła orka. Gryf zaś, by chronić „tyły” niziołkowej kobiety stanął na tylnych nogach i machając skrzydłami wymachiwał w powietrzu groźnie przednimi łapami i tym samym nie pozwalał zbliżyć się do niej orkom. Orkowie ustąpili, więc miejsca goblinom uzbrojonym w łuki, którzy wystrzelili w Srebrzystoskrzydłego swe strzały. Niewiele ze strzał trafiło w niego, ale poważnie zranili jego skrzydło, przez co stało się bezwładne. Gryf ryczał zawzięcie.
-Chodź! – Krzyknęła Asha obracając w swoją stronę, za ramię Alryka. Gdy na nią spojrzał przypomniał sobie, że już od dawna chciał zobaczyć niziołka. Przedstawiciela dumnej, pięknej rasy nieśmiertelnych istot, a teraz. Stał, a raczej stała przed nim. Piękna i niska. Miała długie, kręcone i jak każdy, niziołek – czarne, włosy, spod których wyłaniały się długie, spiczaste uszy poprzetykane wisiorkami i medalikami. Na oko normalnego człowieka jej uszy miały może i nawet dwadzieścia centymetrów. Jak i u każdego niziołka tak i u niej skóra miała różowo-fioletowy kolor, a na twarzy o delikatnej cerze widniały dziwne symbole. Ubrana była w skórzaną, lekką zbroję kolczą, niekrępującą ruchów, dzięki którym z nieludzką zwinnością pokonywała orka za orkiem. Złapała wpół Alryka i posadziła go na grzbiecie gryfa, poczym sama na niego wsiadła i klepiąc swego wierzchowca w szyję powiedziała:
- …Ruszaj przyjacielu.
Zgodnie z jej rozkazem gryf zaczął biec przed siebie. Zręcznie omijał orków i goblinów i kierowany szumem wody biegł ku pobliskiej rzece, gdy Alryk przez przypadek wpadł na ognika – myślał, że już nigdy nie otworzy oczu, bo błysk, który towarzyszył ich zderzeniu był doprawdy oślepiający, ale niziołek mimo to ani drgnął powieką. Ostre igiełki wszechobecnych drzew wiele razy uderzały o młodego czarodzieja, Ashę i gryfa. Byli cali podrapani i zmęczeni. Bystry wzrok niziołka pobiegł za drzewa i ujrzała strome urwisko na dole, którego płynęła Iball. Zadrżała i chwyciła się mocniej piór Srebrzystoskrzydłego. Jedynym sposobem na przejście tej przeszkody był lot, ale gryf miał za bardzo ranne, lewe skrzydło, by wzbić się w powietrze, a co dopiero lecieć.
-Kaome nhi sia, thar Antheron ! (wznieś się ponad rzekę, Srebrnoskrzydły!)
- Krzyczała z nadzieją, że gryf jednak uniesie się w powietrze.
– Kaome nhi, sia thar Antheron!! – Wrzeszczała ponownie, a gdy byli już na skraju lasu i płaskowyżu, w ostatniej chwili Srebrzystoskrzydły wzniósł się w powietrze, ale nie zdążył nawet raz machnąć skrzydłami zaczął spadać bardzo szybko i z wielkim hukiem w dół, do rzeki. Woda była chłodna i wzburzona. Wiele razy małe kropelki wody delikatnie muskały Alryka po twarzy okolonej girlandą piegów i niską niziołkową kobietę. W kojącym chłodzie szumiącej wody młody czarodziej zasnął, a Asha zeskakując z leżącego w wodzie gryfa wzięła go na ręce i położyła pod pobliskim drzewem, okrywając go płaszczem. Antheron stanął niepewnie na nogi i potrząsnął się strzepując z siebie wodę. Zatrzymał się i bystrym wzrokiem zaczął wpatrywać się w falującą taflę wody. Jednym szybkim ruchem dzioba pochwycił rybę wciąż oszołomioną jego upadkiem i dumnie ruszył w stronę ustawiającego drewno na ognisko niziołka.
-Chodź Antheronie. – Nawoływała go Asha. – Wypluj tę rybę, bo ci jeszcze zaszkodzi. Śmierdzi… i idź złap parę królików. – Gryf wykonując jej polecenie udał się na pobliską polanę, która była przed nimi. Znajdowali się na krańcu Pierzastego Gaju. Nie minęło wiele czasu, gdy o policzek niziołki zapatrzonej w krajobraz równiny uderzyło coś włochatego. To Srebrzystoskrzydły szturchał ją królikami, które przyniósł. Wyjęła mu je z dzioba i położyła obok drzewa. – Zajmijmy się teraz tobą. – Powiedziała do siebie i zaczęła dokładnie oglądać zakrwawione skrzydło Antherona. Dotykała delikatnie skrzydła, a gdy natrafiła na ranę Antheron uderzał łapą o ziemie, a ona zakrywała ją dłonią i szeptała coś pod nosem, a rana – goiła się. W dotąd bezwładnym skrzydle, Srebrzystoskrzydłego Asha naliczyła trzy rany, a w drugim strzałę, która utkwiła pomiędzy piórami. „To zaboli” – Pomyślała sobie, a gryf jakby słyszał jej myśli i uniósł dumnie dziób do góry na znak obojętności na ból, a elfka w tym czasie jednym, szybkim ruchem wyciągnęła z niego strzałę i za pomocą magii uleczyła kolejną ranę. – Odpocznij. Ja pójdę po grzyby. Orkowie, by zejść bezpiecznie z płaskowyżu będą musieli iść, aż do źródła, Iball. Będziemy tu póki, co bezpieczni, a jutro wyruszymy przez Równinę Łez do Wysoczyska. Musisz wypocząć. Zdrzemnij się… - Mówił niziołek głaszcząc go po dziobie. Odeszła, a Srebrzystoskrzydły rozsiadł się wygodnie obok śpiącego Alryka, zakrywając go jednym ze skrzydeł i kładąc przednie łapy – jedna, na drugiej. Rozejrzał się, szturchnął dziobem chłopca, by go lekko przesunąć i położył dziób na łapach ciężko oddychając. Mrugał jeszcze przez chwile powiekami chcąc rozjaśnić wciąż blednący obraz równiny, ale nie zdołał. Zasnął, a elfka, gdy przyniosła grzyby – usiadła przy nim i zaczęła gładzić dłonią jego pióra.


To by było wszytko jeżeli chodzi o prolog. Puźniej zamieszczę tu dalsze jedenaście rozdziałów! Błagam napiszcie coś, czy wam się podobało, itp. Oceńcie ten tekst, pod względem:
- Błędy .../10 (0 - okropnie, 10 - wspaniale)
- Fabuła .../10
- Opisy .../10
- Ciekawość .../10

- Całość .../20
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
No siema!!
No, no ciekawe opowiadanie. Podobało mi się.
Tylko występuje tu sprzeczność, pisałeś, że szli Lucjan i Alryk, a później pisałeś o Zandalorze.

No teraz ocena
Błędy: 8,5/10
Fabuła: 8/10
Opisy: 9,5/10
Ciekawość: 7/10
Nota: 16/20

NaRka
 

<INOS>

Member
Dołączył
29.1.2005
Posty
457
Opowiadanie bardzo fajne ale jak to czytałem to oczy strasznie mnie bolały zamała czcionka.
Opo oceniam na:
Błędy 8/10- występowało pare powturzeń i tak jak napisał paniscus błąd rzeczowy.
Fabuła 5/10- akcja dzieje się bardzo powoli(bo to prolog) jak napiszesz coś więcej jako fabułę ocenie na wyżej.
Opisy 10/10- tu muszę cię bardzo pochwalić wszysyko świetnie opisywałes bardzo mi sie podobało.
Ciekawość 10/10
Dialogi 8/10
Ogólna 18/20
BRAWO!!!

P.S już nie mogę doczekać się następnej części napisz ją szybko
 

Ceasar

Member
Dołączył
17.2.2005
Posty
538
Jak na opowiadanie to całkiem dobre
biggrin.gif
. Fajna fabuła, trochę mniej akcji, przez co opowiadanie stawało się nudniejsze
sad.gif
. Wystąpiło też parę błędów (głównie powtórzeń), ale to aż tak mocno nie raziło w oczy. Ale też popisałeś się z długością, i to się też liczy
smile.gif
.

Po podsumowaniu, ocena ogólna: 8,5/10.
 

viqux

Member
Dołączył
20.5.2005
Posty
252
Podobało mnie się. Ciekawa fabuła, chociaż trochę to wszystko szło za wolno, przez co e pewnym momencie trochę się nudziłem. Ale ogólnie bardzo fajne.
Błędy 9/10 (było tam parę niedociągnłości; czasem te imiona się chrzaniły)
Fabuła 9/10
opisy 10/10
dialogi 6/10 (trochę mine nudziły)
ogólna 17/20
 
Do góry Bottom