Opowiadanie O Jichanu

Cor Angar

Member
Dołączył
18.9.2004
Posty
242
Stary temat zniknął
ohmy.gif

Dopisałem także trzeci rozdział, ale prezentuję całość.

Autor: Michał Petrus vel Cor Angar

Księga Pierwsza
Prolog

Khorinis, pobliże Górniczej Doliny.
- Dowódco, te potwory wciąż spychają nas w pobliże Górniczej Doliny!
- Do cholery, wysłać resztę chłopaków do walki!
- Ale oni są ranni..
- Nie kwestionuj rozkazów! WYKONAĆ!

Młody dowódca najemników, niejaki Jichanu siedział na wzgórzu, był ciężko ranny. Musiał na dodatek patrzeć jak jego banda najemników wykrwawia się w walce przeciw tym monstrom.. Wszystko zaczęło się nieszczęsnego dnia, gdy jego chłopcy postanowili napaść na karawanę dostarczającą towary do Koloni skazańców. Obudzili się rano, zjedli upolowane wcześniej ścierwojady, założyli zbroje, przypieli miecze i ruszyli w drogę. Byli najmocniejszą bandą najemników na terenie całej wyspy.. większość z nich urodziła się na kontynencie i przypłynęła do Khorinis wraz z swym wodzem, szukając lepszych warunków do życia. Tutejsza straż nie mogła im zagrozić, ale i tak najemników nie interesowało miasto. Tak więc, napadli na karawanę, zdobywając wiele drogocennych towarów. Po udanej akcji, rozłożyli obozowisko jakieś 2 mile od miasta. W nocy, gdy straż pełnił Tatho rozpętała się straszliwa burza, kompania szukając schronienia udała się w pobliże dużej jaskini. Nagle usłyszeli krzyk któregoś z najemników, gdy obejrzeli się ujrzeli coś przerażającego. Armia nieumarłych wychynęła z lasu. Widocznie szykowała atak na miasto już od dawna.. było także kilku ludzkich wyznawców beliara. Dowódcy tej armii wiedzieli że żaden najemnik nie może przeżyć, bo mógłby ostrzec strażników. Tak rozpoczęła się ta parszywa bitwa, trwająca już od wielu godzin. Jichanu stracił już około połowy ludzi, a tych potworów było coraz więcej. Podczas jednej z decydujących walk dowódca kompani najemników, w lśniącej zbroi ruszył do walki. Swym przepięknym dwuręcznym mieczem - kupionym za ostatnie oszczędności - ciął monstra, jedno po drugim. Lecz z każdym zabitym najemnikiem armia wroga rosła.. Banda ledwo odbiła swojego dowódcę. Teraz zostało ich około dwudziestu, wiedzieli że długo się nie utrzymają.

- Cholera.. nie tak wyobrażałem sobie koniec - rzekł po cichu do siebie Jichanu.
Wstał, z pleców zdjął dwuręczny miecz i z krzykiem rzucił się do walki. Reszta najemników - wiedząca zresztą że to już koniec - ruszyła wraz z dowódcą do ataku.
Armia ożywieńców nie była przygotowana na tak silny atak i mimo liczebnej przewagi cofnęła się pod szaleńczym i samobójczym atakiem bandy. Ludzie cieli, zabijali i niszczyli wszystko na swojej drodze.. nagle zza przegrywającego pierwszego szeregu nieumarłych wychynęły mocniejsze potwory. Najemnik, za najemnikiem ginął... Wtedy dwóch najemników - Diego oraz Fisk - złapało przywódcę i biegiem odciągnęło siłą swojego przywódcę od walki.
- Co wy do ku*** nędzy robicie?! Wracamy tam natychmiast!
- Nie ma mowy szefie, zabieramy cię stąd. Nie oddamy cię na pastwę tych potworów.

Ostatni najemnicy zgineli, w bohaterskiej walce. Tak o to - najsilniejsza niegdyś w regionie - banda najemników przestała istnieć. Armia nieumarłych ruszyła spowrotem w stronę Khorinis.. co do dalszych ich losów - została rozbita tygodnie później pod miastem przez Magów Ognia z Klasztoru.
Jichanu się obudził. Zobaczył obok Fiska oraz Diego którzy wpatrywali się w niego.
- Musieliśmy cię uspokoić szefie.. inaczej tamte trupy by nas zauważyły.
- Do diabła! Czy wy wiecie co zrobiliście? Zostawiliśmy naszych braci w najtrudniejszej chwili! - wykrzyczał młody dowódca najemników.
Najemnicy nie odpowiedzieli. Dowódca w rozterce obejrzał się. Widział magiczną barierę.. była piękna.. potężna i niedostępna.
- Gdzie my właściwie jesteśmy?
- W punkcie wymiany - odpowiedział mu krótko Diego.
- Niestety straciliśmy twoją broń szefie.. - powiedział niepewnie Fisk
- Kur.. nieważne.. to w tej chwili jest najmniej ważne - uspokoił się Jichanu.
- Co teraz robimy szefie?
- A cholera wie.. z jednej strony armia trupów, z drugiej kolonia skazańców. Na dodatek zostaliśmy sami, a nasz oddział wącha kwiatki od spodu..
- Sytuacja jest rzeczywiście nieciekawa szefie.. może wrócimy do miasta? - zaproponował Diego, młodszy najemnik który zawsze chciał mieć duży dom w mieście portowym.
- Heh, chyba przez tą bitwę mózg ci się zlasował Diego.. jesteśmy poszukiwani listami gończymi
- Ale..
- Proponuję znaleźć jakąś jaskinię.
- Dobry pomysł Fisk - pochwalił najemnika dowódca.

Tak też uczynili. Niebawem znaleźli jakąś małą jaskinię, była ciepła i "przytulna" a co najważniejsze - nie zamieszkana. Diego i przywódca złożyli swoje przedmioty na kupce, natmiast Fisk wszystko "zachował na sobie". "Tak będzie bezpieczniej" wytłumaczył. Jak się później okaże - rzeczywiście fiskowi to się przydało. Ostatni raz spali jako wolni ludzie..

Dowódca obudził się. Tym razem pierwszy. Usłyszał jak ktoś "z góry" mówi:
- W imieniu Króla Rhobara II, skazuję was - rozbójników, gwałcicieli porządku oraz bandytów - na pracę w kopalniach rudy w kolonii karnej.
- Co do cholery?
- Jak śmiesz tak mówić do sędziego?! - krzyknął strażnik miejski.
- Zrzucić ich - wydał wyrok sędzia.
Po kilku minutach szarpaniny najemnicy wylądowali w niewielkim jeziorku. Dowódca wyłowił swoich kompanów, na górze nie było już śladu po strażnikach.
Ku zdziwieniu Jichanu, Górnicza Dolina była miejscem pięknym, a nawet piękniejszym od samych terenów Khorinis. Wokół rosły nieznane mu rośliny oraz zioła, panował tu odmienny klimat oraz było cieplej. Zauważył także konstrukcję samego punktu wymiany. Była ona wybudowana niestarannie, wszystko ledwo się trzymało. Po chwili wrócił myślami do nieprzytomnych towarzyszy.
- No dalej chłopaki! Wstawać!
- Eee.. co jest grane szefie? - pierwszy obudził się Diego.
- Jesteśmy w kolonii karnej.. potem sobie pogadamy. Musimy się z tąd szybko zrywać, mam złe przeczucia.
Diego pomógł "szefowi" obudzić Fiska, ten wyszedł z przygody najbardziej szczęśliwie. Miał cały ekwipunek, niewiele sinaków i dosyć dobry humor.
- Miałem fajny sen.. byłem bogaty..
- Stary, tylko mi teraz nie odpływaj. Musimy się zbierać - przywrócił go do rzeczywistości dowódca.
Złe obawy Jichanu sprawdziły się. Do punktu wymiany zbliżał się strażnik. Miał inną zbroję, ale pozostawał strażnikiem.
- Oo, nasze ptaszki się obudziły. Jak ślicznie. No, a teraz grzecznie pójdziecie ze mną i będziecie dla mnie pracować w kopalni. RUCHY! - wykrzyczał ostatnie słowa strażnik.
- Kim ty u diabła jesteś? - spytał Diego
- Nazywają mnie Szakal, ale tobie nic do tego. Południe się zbliża, lepiej szybko zabiorę was do kopalni, moi niewolnicy.
- Coś mówiłeś? - powiedział Fisk wyjmując swój jednoręczny miecz.
- No dalej gnido!
Rozpoczęła się walka. Fisk szybko parował ciosy przeciwnika, używał dodatkowo "ciała". Szakal natomiast miał potężny miecz, dlatego najemnikowi trudno było cokolwiek mu zrobić. Walka była wyrównana do czasu gdy strażnik nie dostał strzały w ramie. Fisk szybko wykorzystał sytuację, wybił broń przeciwnikowi i ogłuszył go obuchem. Szakal upadł na ziemię. W oddali stał Diego, który podczas zamieszania zobaczył w pobliżu konstrukcji długi łuk oraz strzały. Miał wprawę, dlatego szybko i celnie trafił przeciwnika. Później tłumaczył się "to było niehonorowe zagranie, ale chodziło w końcu o naszą wolność. No i strzeliłem mu tylko w ramię." Byli najemnicy ruszyli ścieżką, pozostawiając za sobą nieprzytomnego i ograbionego strażnika. Zostawili mu tylko zbroję. Po drodze pozbierali zioła oraz upolowali ścierwojady. Nie było już tak łatwo - drużyna była słabo uzbrojona i zmęczona. Zeszli w końcu z góry, oraz rozbili obóz w pobliżu rzeki. Przy moście na szczęście nie było straży. Teraz widzieli już z bliska potężną bazę - Stary Obóz. Nie wiedzieli oni jeszcze o istnieniu Nowego Obozu oraz - nowo co powstałego - Obozu na bagnie.

Rozdział I
Pobliże Starego Obozu

Wszyscy trzej przyjaciele siedzieli przy ognisku, piekąc świeżo co ubite ścierwojady. Teraz był już czas na rozmyślania, ale wcale nie było to plusem. Podczas tych wszystkich działań byli najemnicy parli tylko do przodu, mijając przeszkody. W tej chwili - gdy przyszło co do czego - przyszedł czas na rozmyślania. Rozmowa także coś się nie kleiła, dlatego wszyscy siedzieli cicho, porzucając możliwość rozmowy dla zabicia czasu i złych myśli. Jednak Diego postanowił rozpocząć debatę dotyczącą ich dalszego losu.
- Szefie.. - zaczął niepewnie - to co teraz z nami będzie?
Jichanu nadal siedział cicho, pogrążony w myślach.
- Powiedz co mamy robić? Pójść do tego obozu strażników czy żyć w lesie jako łowcy?
- Gdybym ja to tylko wiedział Diego.. - w końcu odpowiedział dowódca.
Do rozmowy dołączył się Fisk, także zainteresowany swoją przyszłością.
- Może powinniśmy ruszyć do tego obozu? Ci ludzie nie wyglądają mi na strażników ślepo posłusznych królowi Rhobarowi. W końcu to kolonia karna...
- Posłuchajcie chłopaki. Zrobimy to tak: jutro z rana ruszymy do lasu coś upolować. Podzielimy się zapasami i każdy z nas rozejrzy się w obozie. Pod wieczór spotkamy się przed tą główną bramą.. o tam, widzicie?
- Heh, dobry pomysł szefie - podsumował Fisk - ale teraz chyba potrzebujemy odpoczynku. Kto pierwszy staje na warcie?
Noc mijała spokojnie, byli najemnicy zmieniali się co jakiś czas w pilnowaniu obozu. Rano drużyna była gotowa. Pewniejsi losu ruszyli na polowanie.
Polowali głównie na ścierwojady, zabijali je prostą techniką. Diego "wabił" jednego strzałą, a Fisk dobijał lub zabijał oszalałe z bólu potwory. Jednak gdy zaszli dalej w las trafił im się także wilk. Gdy zeszli trochę ze ścieżki zobaczyli ciało człowieka ubranego w grube ubrania z krótkim mieczem u boku. Był to jeden z prostszych, magicznie wykutych mieczy sprzedawanych w obozie, niezbyt drogi a jednak dosyć wytrzymały i o średniej sile rażenia. Był to miecz jednoręczny. Jichanu podszedł do ciała, zabrał mieczyk oraz 10 bryłek rudy gdy nagle zza krzaka rzucił się na niego wilk. Miał cholerne szczęście że bestia polowała sama a nie w stadzie. Kontynuując - wilk rzucił mu się na szyję, mimo iż nie ugryzł to przewrócił dowódcę na ziemię. Gdy miał go już dobić dostał strzałę w korpus z długiego łuku Diega. Strzała przebiła się ciężko przez ciało zwierzęcia, zadając mu ogromny ból. Wtedy też Jichanu poderwał się na nogi i nowo co zdobytą bronią dobił wilka. Fisk, który znał się trochę na technikach łowieckich zdobył trofeum z tego wilka - mianowicie - wilczą skórę. Po udanych łowach wrócili oni do obozu piekąc mięso oraz dzieląc zapasy. Wczesnym popołudniem ruszyli do obozu, nie wiedząc co ich tam czeka. Przy bramie zatrzymał ich strażnik.
- Hej wy.. chyba jesteście tutaj nowi co? - zaczął rozmowę strażnik bramy.
- Właściwie to tak... czy możemy dostać się do tego obozu? - odparł Fisk.
- Myślicie że wpuszczam pierwszego lepszego nieroba który poprosi mnie o to bym go wpuścił?
- Nie jesteśmy nierobami. Przychodzimy w pokojowych zamiarach - odpowiedział nieco gniewniej Jichanu.
- Ach tak? Udowodnicie mi to? Myślicie że Szakal nie opowiedział nam o swojej przygodzie w punkcie wymiany?
"O cholera, wpadliśmy" pomyślał dowódca..
- To on pierwszy zaczął! Bronimy swoich interesów - tym razem odpowiedział Diego.
- Nooo.. dajcie mi sto bryłek rudy to was wpuszczę.
Jichanu i Diego już sięgali po broń gdy Fisk..
- Masz tu moją wilczą skórę. I jednego ścierwojada. Starczy?
- Może być.. wchodźcie.
Drużyna przeszła przez bramę. W obozie, zwanym "Starym" przez kopaczy którzy przechodzili obok nich, panował duży ruch, kopacze szykowali się do wędrówki do Starej Kopalni. Przyszedł czas zmiany swoich współtowarzyszy. Wymarsz ten nadzorowało paru Cieni oraz dwóch strażników. Patrząc dalej byli najemnicy ujrzeli kolejną bramę, prowadzącą do górnej części obozu. Pilnował jej wysoki strażnik, o śniadej cerze oraz krótkich czarnych włosach. Na plecach miał potężny dwuręczny miecz. Jego srebrno-czerwona zbroja połyskiwała w słońcu, obok niego stało dwóch innych strażników. Drużynę najbardziej zaskoczył styl architektoniczny oraz zbroje/stroje ludzi w obozie. Konstrukcje były zbudowane na "szybko", niestarannie oraz krzywo. Ubrania były w podobnym stanie, dziury były ponaszywane jakimiś materiałami. Jedynie strażnicy posiadali piękne uszyte i zrobione zbroje. Co najciekawsze - każdy miał przy pasie bądź na plecach broń i nie tylko białą ale także łuki i kusze.
- Hej chłopaki.. co tak sterczycie? Coś z wami nie tak? - zagadał młodzieniec ubrany w zbroję tak zwanych w obozie "Cieni".
- Nie.. my tylko rozglądamy się po obozie - odrzekł Diego
- Nowi co? Nazywam się Zły, chodźcie, pokażę wam moją chatę. Mam także paru wpływowych znajomych, może wam pomogą.
Drużyna udała się do chaty Złego, mijając po drodze wielu kopaczy. Bardzo ciekawie spędzali czas - siedzieli, piekli jakieś ochłapy z ścierwojadów i rozmawiali. Tak całe dnie. Tylko co jakiś czas na tydzień udawali się do pracy w kopalni. W końcu dotarli do chaty młodzieńca. Ten opowiedział im o zwyczajach panujących w obozie, o Gomezie - najważniejszej osobistości w kolonii - przywódcy Starego Obozu. Zły jednak w całym opowiadaniu nie wspomniał o pozostałych obozach. A raczej pozostałym obozie. Jakieś kilka dni później od spotkania w chacie Złego, pewien młodzieniec zwany Berion Erath zwany później Y'Berionem, przywódcą duchowym, będzie miał wizję w, której zobaczy postać zwaną Śniącym. Zbierze on swoich kompanów i założy niejaki Obóz na Bagnie, który wyrzekł się Innosa, Adanosa i Beliara, a uwierzył w Śniącego. W tydzień po rozmowie ze Złym drużyna całkiem nieźle sobie radziła. Fiskowi dzięki charyzmatycznemu gadaniu udało się pohandlować trochę na targowisku niedaleko południowej bramy. Diego i Jichanu narazie nie mieli zajęcia, lecz co dwa dni chodzili na polowania, dało się z tego wyżyć. Trofea, które nauczył ich zbierać Fisk, dostarczali swojemu przyjacielowi. Wszystko było dobrze do czasu, gdy..

Epizod Diega.

Fisk poprosił swojego przyjaciela by spróbował się dostać do górnej części obozu, aby tam znaleźć pewnego handlarza od którego miał odebrać towar. Gdy dotarł do bramy oczywiście zatrzymał go ten śniady facet w błyszczącej zbroi.
- Kolego, gdzie się wybierasz?
- Ja.. ehm.. potrzebuję się spotkać z kimś w górnej części.
- Hahaha, a to dobre! Myślisz że wpuszczamy każdego..
- ... śmiecia, który chce tam wejść.. tak wiem.. ale naprawdę muszę się tam dostać.
- Jak śmiesz! Odejdź i udajmy, że tej sytuacji nie było zanim stracisz głowę chłopcze. - odparł gniewnie strażnik.
- Czemu mnie nie możesz tam wpuścić.. jak właściwie masz na imię?
- Thorus. Nie możesz tam wejść ponieważ to siedziba magnatów i magów ognia. Najważniejszych osób w obozie!
- No dobrze.. - skończył rozmowę Diego.
- Hej szefie, co ten burak chce? - dołączył się strażnik bramy.
- Jakim prawem tak do mnie mówisz?! - wykrzyczał Diego.
- Wydaje ci się że jesteś taki silny i super? Spróbuj ze mną amigo. - po tych słowach strażnik wyjął miecz.
- DOSYĆ do cholery! - przerwał im Thorus. - młody zmywaj się stąd, a ty pogadasz sobie ze mną Kervyn.
Diego wrócił do przyjaciela, oświadczając mu że niestety nie może wejść do górnej części. "Cholera!" rzekł Fisk, "no dobra, nieważne, jakoś sobie poradzę. Wracaj do domu przyjacielu" - skończył. Diego wrócił do domu, Jichana nie było tam. "Pewnie poluje, trochę późno ale on tak lubi", pomyślał były najemnik. Poszedł spać, zmęczony dzisiejszym polowaniem i zajściem z Thorusem. W nocy obudził go jakiś powiew wiatru. Diego szybko zerwał się na nogi - gdyby nie to - byłoby po nim. Potężny miecz dwuręczny walnął o łóżko rozwalając je na dwie połowy.
- Ja ci dam cholero! - krzyknął Kervyn podnosząc miecz i nacierając znowu na zdumionego Diega.
Były najemnik błyskawicznie wyjął broń, którą kupił dosyć niedawno za sprzedaż zdobytych na polowaniu dóbr i sparował cios. Z wielkim trudem odrzucił broń przeciwnika do tyłu nacierając na niego trzema szybkimi ciosami. Strażnik obronił wszystkie. Szczęk mieczy obudził kopaczy mieszkających w pobliżu. Posypały się szybkie serie ataków Diega, oraz potężne ciosy Kervyna. Diego ostatecznie kopnął Strażnika gdy ten odsłonił gardę, wykorzystując moment nieuwagi ciął przeciwnika. Na końcu wbił mu miecz w krtań. Polała się krew. Kervyn, z przerażonym wzrokiem w agonii wpatrywał się w Diega, bezwładnie osunął się po ścianie na ziemię, zostawiając za sobą smugę krwi.
- Adanosie.. co ja zrobiłem! - krzyknął zrozpaczony Diego.

Rozdział II
Pobliże Starego Obozu

- Chłopcze, wiesz że nic nie można już dla ciebie zrobić. Zabiłeś człowieka, a co ważniejsze - strażnika i człowieka Gomeza.
- Tak Thorusie, ale on na mnie napadł! - mówił przerażony Diego.
- Ja ci wierzę, ale nie ma na to dowodów. Udało mi się wytargować dla ciebie niższą karę niż śmierć. Będziesz od dzisiaj pracował w Starej Kopalni jako zwykły, podrzędny kopacz.
- Dziękuję.. chciałbym się pożegnać z moimi kumplami...
- To nie możliwe - odrzekł inny strażnik - wyruszasz natychmiast. Idziesz tam ze mną, przypilnuję abyś nie dał nogi.
- Diego.. to wszystko przez to .. że ten strażnik był także wysłannikiem Magów Ognia. Dlatego kara jest wysoka. Obawiam się że do końca życia będziesz pracował w Starej Kopalni. - zakończył rozmowę Thorus.

Tak więc Diego wyruszył w drogę do Kopalni, jako niewolnik. Zabrano mu wszystko, z jego nową osobowością nie wiązał się miecz, ani zbroja - lecz - kilof i ciężka praca. Po drodze nie spotkali niczego groźnego, strażnik nic do niego nie mówił, jedynie go popędzał. Kopacz patrzył na piękne widoki Górniczej Doliny, sądząc że ostatni raz je widzi. Stracił także nadzieję że odbiją go przyjaciele - Jichanu i Fisk bądź Zły. Po dwóch godzinach wędrówki zobaczył dwie potężne wieże. Były one opuszczone i bardzo zaniedbane. Dalej ciągnęła się pusta przestrzeń, a za nią - wejście do Kopalni. Diego zatopił się w mroku potężnej groty, po chwili ujrzał światło pochodni i strażnika o czarnych włosach, potężnej postury. Strażnicy zaczęli rozmowę:
- To ten nowy kopacz? Coś cherlawy! - zagadał stróż o czarnych włosach
- Ee tam, ja tylko wykonuję rozkazy. Doprowadziłem go - teraz się zmywam, nie mam całego dnia. Dopilnuj żeby dostał ciężką posadkę - siedzi tu za morderstwo. Za Gomeza! - zakończył rozmowę.
- Za Gomeza - odrzekł strażnik kopalni. - Chodź młodzieńcze, zaprowadzę cię do Iana, on zdecyduje co masz tutaj robić i gdzie pracować.

Minęły już dwa tygodnie od przybycia Diega do kopalni. Znał tu już prawie każdego, ostatnio dostał nawet awans i teraz pracował bliżej wejścia. Strażnicy w mig go polubili, był bardzo towarzyski... aczkolwiek czasem nadużywał tej przyjaźni kradnąc z kumplami ich zapasy. Ale za to jaką mieli ucztę.. na koszt Gomeza. Nie to co żarcie które dawali im zwykle. Pewnego razu do młodzieńca zawołał strażnik:
- Hej ty, zbierz swoich kopaczy i natychmiast na sam dół! Ale już!
Diego zaciekawiony zebrał kolegów i ruszył do ostatniego poziomu. Idąc dalej za strażnikiem trafił do dużego wyłomu w skale. Szybko mu objaśniono, że odkryto tutaj pokaźne złoże magicznej rudy. Szybko zabrał się do pracy. Po kilku dniach wydobyli już sporo rudy, gdy Diego trafił kilofem z złoże rozwaliło się, a w ścianie ukazała się dziura.. Wraz z kumplami kilofami powiększyli ją. Wtedy stało się coś niespodziewanego. Słychać było coś w rodzaju pisku, aczkolwiek mocniejszego. Z dziury wyskoczyła tajemnicza bestia, podobna do modliszki tylko większa od niektórych strażników. Na miejscu zabiła dwóch kopaczy i ruszyła na Diega. Ten nie stracił głowy, zablokował szybko cios kilofem, a strażnicy dobili bezbronną bestię. "Jednak doświadczenie żołnierskie się przydało.." pomyślał młodzieniec. Usłyszał rozmowę strażników kopalni.
- Co to do cholery było?! Nigdy przedtem nie widziałem czegoś takiego..
- To jest stąd... w Khorinis i na kontynencie czegoś takiego nie było. - odpowiedział tajemniczo drugi.
- Kopaczu! - krzyknął do Diega - chodź no tutaj. Co zrobiliście?
- No.. wydobywaliśmy rudę z chłopakami, nagle zrobiła się dziura i wyszła ta poczwara..
Rozmowę zakończyły podobne piski jak poprzednio.
- O w mordę Jack! Spier*****y!
W tym momencie cała ściana w której wydobywali rudę runęła, a z niej wybiegło około 30-40 podobnych stworzeń. Kopacze totalnie stracili głowę, zaczeli prędko uciekać na górę. Diego również podążył ich śladami. Tutejszy kowal - Wąż - próbował atakować bestie wykrzykując coś o Gomezie i chwale, ale szybko odciągneli go strażnicy.
Rozpoczęła się wielka ucieczka. Strażnicy, którzy utknęli wyjeli miecze i zaczeli zabijać spanikowanych kopaczy. Podczas całego tego zamieszania bestie podbiegły do nich i zaatakowały. Ludzie Gomeza ustawili się przed kopaczmi, z bladymi twarzami i odparli atak. Drugi.. trzeci.. pod czwartym się załamali. Diego wraz z kopaczami byli już prawie przy najwyższym piętrze gdy usłyszeli rozpaczliwe krzyki Strażników. Te bestie rozdzierały ich żywcem bądź dobijały jadem. Tylko cząstka z monstrów poległa. Nagle jakiś kopacz krzyknął
- Do cholery, nie spiep****** jak baby tylko do roboty! Jeśli czegoś nie zrobimy to one i tak nas dogonią i zabiją! Łapać za kilofy i do walki!
- A kim ty u diabła jesteś wogóle, hę? - krzyknął jakiś starszy kopacz
- Nazywam się Dexter, ale to nie jest teraz ważne! Patrzcie, doganiają nas! Do broni!
Posłuchali. Wraz z 10 strażnikami, pozostałymi przy życiu zaatakowali bestie. Wielu kopaczy poległo, ale ich bohaterska walka wyzwoliła kopalnię od bestii.
Kilka dni później sytuacja się ustabilizowała. Zaczęto budować bramę w miejscu tej dziury, postanowiono jej nie otwierać - mimo dużej ilości rudy. Wszyscy ochłonęli po tej bitwie i wrócili do roboty. Bestie nazwano Pełzacze, od ich sposobu chodzenia. Dostano także meldunki iż w Nowej Kopalni także pojawiły się te monstra, jednak silniejsze i opancerzone. Wtedy właśnie Diego dowiedział się o Nowym Obozie. Podczas gdy inni dyskutowali, on układał plan ucieczki. W nowym obozie miałby większe szanse na przeżycie, nikt by go nie oskarżał o zabójstwo.. może załapał by się na posadkę obrońcy obozu.. w końcu miał doświadczenie. Wtedy przed Gomezem chronili by go Magowie Wody. Podjął decyzję. Plan miał zrealizować 2 dni później, po konsultacji z kumplami i tym nieznajomym Dexterze - ekspercie od kombinowania. Tak więc następnego wieczora, po pracy jak zwykle co tydzień - zakradł się z towarzyszami do zapasów strażników i włamał się. To była działka Rączki.. bardzo polubił tego złodzieja. Spakowali zapasy i spotkali się o północy z Dexterem. Omawiali do ranka plan ucieczki. Pobudzeni nadzieją wydostania się z więzienia pracowali ciężko, aby nikt nie nabrał podejżeń. Gdy nastał wieczór spotkali się na drugim poziomie, za beczkami. Nowy towarzysz upierał się że należy zabić strażników, a Diego - żeby ogłuszyć. Rączka dodał tylko "Chłopaki.. zaczęło się. Kto chce zrezygnować niech idzie teraz." Nikt nie poszedł. Zbyt wielkie nadzieje wiązano z ucieczką. Robotę zacząl Rączka z Dexterem. Skradli się za "ladę" na najwyższym poziomie i ogłuszyli sprzedawcę. Gdy strażnik - ten sam który powitał Diega, o kruczoczarnych włosach - zainteresowany hałasem i brakiem sprzedawcy podszedł do lady.. dostał obuchem kilofa. Stracił przytomność. To był Diego.
- Coś kiepsko tej kopalni pilnują.. - powiedział Diego.
- Po tym pogromie, gdy zostało 6 strazników na całą kopalnię a nowi ludzie jeszcze nie przyszli trudno by było tak dokładnie bronić kopalni. Nie spodziewali się naszej ucieczki. Ale dość gadania - odrzekł Dexter - teraz albo nigdy. Wyłazimy. Tak też się stało. Gdy Diego poczuł cudowny wiatr górniczej doliny i zobaczył nad górami księżyc.. poczuł, że wróciła jego wojownicza osobowość.
- Jesteśmy wolni chłopaki! - ktoś krzyknął
"Cicho nie tak głośno" rączka odrzekł.. ale nikt nie krył radości. Ruszyli szybkim krokiem do lasu. Okazało się że Dexter jest także świetnym myśliwym, upolował szybko młodego kretoszczura i dwa ścierwojady.. głęboko w lesie, aby nikt nie zauważył ognia, rozpalili ognisko. Pieczone mięso smakowało pysznie.. a zwłaszcza młody kretoszczur. Nie zabawili tam długo. Wiedzieli że niebawem obudzą się strażnicy i co najmiej jeden, wyruszy na poszukiwania. Także oczywiste było że schowali się w lesie. Dlatego bez spania, wyruszyli szybko dalej. Na szczęście księżyc świecił mocno i widzieli dobrze drogę. Diego i paru innych kopaczy zachwycali się przyrodą, słodką wolnością. Wszystko tak pięknie wyglądało jesienią....

Rozdział III
Droga do Nowego Obozu

Wyczerpani w końcu ujżeli swój cel wędrówki. Dwie wieże pomiędzy skałami i palących skręty strażników obozu. Podeszli bliżej. Pierwszy zaczął Diego:
- Witaj, nazywam się Diego, a to moja kompania. Daliśmy drapaka... - któryś z kopaczy szturchnął go, aby nie mówił prawdy, ale młodzieniec kontynuował - .. z Starej Kopalni.. Chcielibyśmy tutaj mieszkać i pracować dla Magów Strażniku..
- Witaj. Nie nazywaj mnie strażnikiem, jestem Szkodnikiem Laresa. Jeśli miałbym wam coś doradzić to praca dla niego.. nie przyjąłem awansu na najemnika Lee, ta robota jest super! A tak wogóle - witamy w Nowym Obozie! Tylko nie psoćcie bardzo.. coprawda tutaj każdy dba o własną skórę. - szkodnik zakończył szybko rozmowę i wypuścił zielony dym w powietrze..

Nie mieli zbytnich problemów prócz jednego człowieka w obozie - mianowicie Lewusa - ciągle za nimi łaził i prosił aby pomogli mu wszcząć bunt przeciw Laresowi. Dexter nawet był chętny, ale reszta drużyny nie. Nie chcieli rozróby. Jak tylko donieśli na przywódcę "buntu", został on za karę obarczony obowiązkiem pracowania w polu. Wkrótce stał się na tyle sprytny, że innych wykorzystywał do tej roboty siłą. Tak więc część chłopców miała tyle szczęścia że dostała się do bandy Laresa, część poprostu pracowała jako krety - kopacze z nowego obozu - ponieważ nie potrafili się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Diego i Dexter byli wolnymi strzelcami. Wkrótce przestali się interesować sobą, każdy pracował samotnie. Po pewnym czasie jednak Nowy Obóz przestał im się podobać. Nikt nie pilnował tu porządku. Kilku kumpli Diega pobito, kazano im pracować na polach ryżowych oraz przy naprawie tamy. Ciągle trafiały się jakieś niemiłe wypadki. Diegowi ukradziono sporo bryłek, Dexter w obronie własnej pobił dwóch szkodników. Wszyscy mieli dość. Zebrali się w większą gromadę, z całym swoim wyposażeniem i majątkiem. "Odbili" także zniewolonych towarzyszy. Po naradzie w karczmie na jeziorze, zdecydowali że założą nowy obóz. Wymyślił to Dexter. Wszyscy poparli ideę, dlatego szybko opuścili Nowy Obóz. Znaleźli także lokację. Wzgórze, nad kanionem "trolla". Ostrożnie minęli bestię i rozpoczęli budowę. Zwinęli dosyć sporo materiałów potrzebnych do rozłożenia nowego, ich własnego obozu. Krótkie były ich dzieje, a przynajmiej części z nich. Ci którzy zostali w obozie, zostali bandytami. Pewnego dnia Diego, Dexter, Rączka oraz jeden nowo poznany młodzieniec, zwerbowany z Nowego obozu - Świstak - wybrali się na polowanie, by dostarczyć obozowi jedzenia oraz innych dóbr, jak zioła i chrust natrafili na niemiłą niespodziankę. Spotkali magnata Kruka oraz 10 strażników na polowaniu. Chłopcy ruszyli do walki, pokonując dwóch strażników, ale szybko ich obezwładniono.
- Spokojnie, skąd te nerwy - zagadał do nich magnat.
- Żądam żebyście mnie wypuścili! Jestem przywódcą nowo powstałego obozu! Puszczajcie! - wyrywał się Dexter.
Strażnicy ogłuszyli ich i zabrali aż do Starego Obozu, przed oblicze Gomeza. Zabrano im broń. Najpotężniejsza osoba w kolonii rozpoczęła rozmowę:
- Ach, to wy. Dużo o was słyszałem. Morderstwa, ucieczka z mojej kopalni, napady na moich ludzi... prawdę mówiąc mieliście cholerne szczęście. A szkoda mi marnować takich ludzi, rzucając ich na pożarcie topielcom. Macie spryt, znajomości, siłę ii.. to coś - nikt nie przerwał magnatowi, ponieważ byli zaskoczeni - Tak więc zostajecie przyjęci do moich ludzi. Witajcie w szeregach Cieni. Rozmawiajcie z Krukiem, ja jestem zmęczony, idę odpocząć.
Po czym Gomez wstał i wyszedł z pokoju. Nadal zaskoczonej grupie, wręczono zbroje cieni, oraz oddano bronie.
- Ale... jak to możliwe? - zapytał Diego.
- Lepiej dziękujcie Innosowi, za wasze szczęście i łaskę Gomeza - dorzucił Blizna, jego osobisty strażnik.
Całej scenie przyglądał się Mag Ognia. Doniósł o sprawie Mistrzowi Corristo. Ten był oburzony, tak więc następnego dnia wszyscy znów zostali wezwani na zamek. W domu magów był Kruk, dwóch strażników oraz Corristo i Milten, młody nowicjusz magii ognia. Arcymistrz ognia zarzucał magnatowi, iż dawanie nagrody przestępcom jest niewskazane! "To zbrodnia przeciw Innosowi!" Ale Kruk nie zmieniał zdania. Magowie ognia wywalczyli sobie jedynie to - że żaden z owych "przestępców" nie będzie miał prawa awansować na wyższy stopień, Strażnika a co dopiero na Maga Ognia. Wkrótce po tym wydarzeniu, Diego i jego chłopcy stali się najbardziej wpływowymi osobami w zewnętrznym pierścieniu. Młody uciekinier z kopalni, został bliskim przyjacielem Thorusa i dostał świetnie położoną chatę blisko wejścia do zamku i północej bramy. Chata ta niegdyś należała do niejakiego Beriona, założyciela obozu na bagnie, jaśnie oświeconego. Diego, dowiedziawszy się od Fiska, że ich stary kolega - Jichanu, opuścił dwa tygodnie po jego aresztowaniu Stary Obóz i słuch po nim zaginął. Dowódca cieni - jak go potem nazywano - przesiadywał godzinami na ławce, zamyślony, czasem pomagając nowym osobom w koloni. Aż do czasu, gdy sprawy zaczęły się komplikować, a wkrótce po tym bariera upadła.

Koniec Epizodu Diega.

Trzy dni po aresztowaniu Diega, Jichanu szedł zamyślony po zewnętrznym pierścieniu Starego Obozu. Po długim czasie polowań, mógł je sobie chwilowo odpuścić gdyż posiadał - pokaźną - jak na bezfrakcyjnego skazańca - kwotę, czterystu bryłek rudy. Oprócz tego kupił sobie porządną broń, długi jednoręczny miecz. Był stosunkowo prosty, nie posiadał zdobień i co najważniejsze był lekki. A w rękach Jichanu, była to śmiercionośna broń, nawet dla topielców na które polował. Wiele także się nauczył, w swoich podróżach spotykał myśliwych którzy uczyli go fechsztunku myśliwskiego, zbierania skór, pazurów, rogów... Trochę zarobił także na arenie, w dwóch walkach z cieniami, ale zdobyte pieniądze przeznaczył na kupno paru zwojów, długiego łuku oraz setki strzał. Kupił po promocyjnej cenie u Fiska, lekką zbroję, wykonaną przez niejakiego Wilka z Nowego obozu. Świetna robota płatnerska oraz skóry wilków, cieniostworów i innych zwierząt ochraniały byłego dowódcę najemników przed groźnymi bestiami z Górniczej Doliny. Wiele wieczorów spędził także na wpatrywanie się w barierę, oraz rozmysły nad swoim położeniem. Postanowił pozostać tu i pogodzić się z swoim losem. Gdy przechadzał się koło południowej bramy, na rynku zaczepił go pewien dziwnie ubrany człowiek. Był łysy, miał na sobie szaty jakich Jichanu nigdy przed tem nie widział. Pewnie pełniły także funkcję obronną. U boku nosił toporek wielkości miecza jednoręcznego. Przyjacielskim tonem rozpoczął rozmowę:
- Witaj nieznajomy! Jestem Nowicjusz Parvez i mam dla ciebie pewną ofertę.
- Moje uszanowanie - odpowiedział elegancko - ja natomiast jestem Jichanu, zajmuję się myślistwem.
- Pewnie interesuje cię ta oferta - myśliwy wykonał popierający gest - a więc, chcę ci opowiedzieć o Obozie na Bagnach, naszej wiarze oraz o korzyściach płynących z dołączenia się do nas.
Spojrzał na Jichanu, ten uważnie się wsłuchiwał w słowa Parveza.
- Może usiądźmy, to potrwa dłużej - zaproponował Nowicjusz. Kontynuując, jesteśmy poddanymi Śniącego, wierzymy że to on nas wyzwoli z tej kolonii karnej. Wyrzekliśmy się starych bogów, handlujemy bagiennym zielem z innymi obozami, dzięki czemu zyskujemy broń, pożywienie, a nawet kobiety. Nasza misja jest święta - nawracamy jak największą ilość niewiernych, by w dniu sądu Naszego Pana, jak najmniej osób zostało strąconych do Królestwa Beliara, za nieposłuszeństwo....
- Wyrzekliście się starych bogów? - zapytał zdziwiony mężczyzna - no cóż, kontynuuj.
- Część nowicjuszy przyłącza się tylko z względu, darmowej porcji ziela oraz korzyści - u nas nie ma pracy w kopalniach, ani niewolniczego zbierania ryżu. Ale niektórzy - tak jak na przykład ty - mogą być wybranymi przez Śniącego i podążyć ścieżką jego potężnej magii - zostaniem Baalem - bądź ścieżką mocy wojowników - obrońcami Świątyni, nazywanych przez nas Strażnikami Świątynnymi. Niektórzy nawet łączą obydwa dary! Dzięki przychylności Pana!
- Hm.. sądzisz że nadawałbym się na Strażnika Świątynnego?
- Bracie, masz wielkie umiejętności, słyszałem także o twojej walce z nieumarłymi. Być może Pan wybrał cię, podobnie jak wybrał Jaśnie Oświeconego Y'Beriona! Wiedz jedno - ścieżka wybrańca Śniącego nie jest łatwa. Jeśli zdecydujesz się do nas przyłączyć będziesz musiał wykonać sporo zadań by zostać Nowicjuszem. A później.. jeśli dokonasz czegoś niezwykłego, co pomoże nam w tej kolonii - Cor Angar, chętnie przyjmie cię do szeregów Straży Świątynnej. A więc czy jesteś gotowy wyrzec się bogów, i ruszyć ze mną? Rusz ścieżką Śniącego, a spotka cię zaszczyt!

Jichanu nie odpowiedział. Rozmyślał nad propozycją. Innos, Adanos, Beliar? Panie słońca, ognia - gdzie byłeś gdy moi ludzie umierali, w walce z armią ożywieńców? Adanosie o sprawiedliwy, patrzyłeś na to jak orkowie spalili moją rodzinną wioskę! Beliarze królu cienia, czy to nie ty odpowiadasz za zniszczenia? Nieszczęścia? "Ścieżka zaszczytu, Śniącego czeka na mnie. Podążę nią, by wreszcie spotkać szczęście!"
- Wchodzę w to... bracie - odpowiedział i uśmiechnął się Jichanu.
- Mądra decyzja bracie, mądra decyzja. Chodź za mną.
Nowicjusz Parvez ruszył szybkim krokiem ku południowej bramie, myśliwy podążył za nim. Strażnicy nie sprawiali żadnych kłopotów, znali dobrze Jichanu i jego wypady myśliwskie poza Stary Obóz. Przyszły Nowicjusz spojrzał na Stary obóz. "Żegnaj Fisk. Handel zrobił z ciebie nieuczciwego człowieka.. zostań tu aż do sądu Śniącego.... gdy uzyskam moc, uwolnię Diega. Przyrzekam." "Idziesz?" zapytał Parvez. Jichanu pokiwał głową i ruszył za nowicjuszem. Droga była czysta i bezpieczna, potwory odpoczywały o tej porze w lesie, dopiero nocą i wieczorem wychodziły aby zapolować na nieostrożnych podróżnych. Blisko wodospadu natrafili jedynie na kilka jaszczurów. Były to potwory, pełzające na czterech łapach, z długim ogonem o brudno żołtej, gadziej skórze. Atakowały, gryząc przeciwników. Dla niektórych podróżnych był to ciężki przeciwnik, ale nie dla dwójki uzbrojonych w dobre bronie ludzi. Bez trudu poradzili sobie z nimi, cieli broniami gdy jaszczury atakowały i odsłaniały gardziej oraz podbrzusze. Wodospad był doprawdy piękny. Gdzie w Khorinis można spotkać tak bajecznie czystą wodę? Trafili do rozstaju dróg, Parvez ruszył prosto. Jichanu zauważył ścieżkę prowadzącą ostro w dół, dlatego mógł przyśpieszyć. Po prawo jezioro, przeradzało się w bagno. Niesamowite było to, że podczas tych wszystkich polowań Jichanu tu nie trafił. Rośliny również go zdumiały. Zupełnie odmienne niż w reszcie kolonii, Parvez wytłumaczył mu że to jest właśnie bagienne ziele. Widział też dosyć sporo ziół uzdrawiających. W dole zauważył dwóch ludzi, stojących dumnie przy bramie oraz moście z desek. "Dalej już chyba trafisz prawda? Porozmawiaj z Lesterem bracie, on wyjaśni ci wszystko co i jak, ja idę werbować więcej niewiernych w Starym Obozie. Powodzenia!". Myśliwy ruszył dalej zamyślony. Zagadał do niego strażnik, najwyraźniej ciesząc się na jego widok. Zupełna odmiana niż w Starym Obozie.. przy samym wejściu zauważył dwie rozmawiające osoby, jedną w długiej szacie, zdobionej malowidłami, drugą w prostej zbroi, z .. coś na wzór sukienki, tylko krótsze i brązowe. Na twarzy również miał malowidła. Ku zdziwieniu Jichanu wszyscy byli łysi, jak Nowicjusz Parvez. Przyszły nowicjusz rozejrzał się w lewo, ujrzał kamienny plac, a nad nim wznoszące się w majestacie schody, czterech strażników i świątynię. Cały obóz był położony na pomostach, domostwa były wykonane z różnych materiałów. Gdzie-niegdzie stały fajki wodne.
- Będziesz się tak wpatrywał cały dzień? Przy wejściu? - zagadała druga postać, stojąca na prawo - Nazywam się Lester. Jestem nowicjuszem. Miło cię widzieć.
- Witaj! Właśnie ciebie szukałem. Parvez... to znaczy Brat Parvez polecił mi rozmowę z tobą.
- Podejdź bliżej, opowiem ci o tym obozie. A więc Nowicjusz Parvez pewnie opowiedział ci o naszym panie - Śniącym i o kastach w obozie?
- Tak, znam Nowicjuszy, Baalów oraz Strażników Świątynnych. Dołączenie do tych ostatnich to cel mojego pobytu tutaj.
- Dobrze, ale najpierw musisz zostać nowicjuszem. Pozatym musisz poznać zasady. Baalowie, jak stojący obok mnie Baal Namib nie rozmawiają z niewiernymi. Dopiero gdy uznają ,że jesteś godzień, sami mogą rozpocząć rozmowę. Chodź, pokażę ci świątynię.
Zdziwiony Jichanu ruszył kawałek drogi za Lesterem.
- Słuchaj uważnie, spróbuję ci pomóc. Gdy wrócimy do Baala Namiba, powiedz mi że wyrzekłeś się starych bogów i chcesz zostać wiernym Śniącemu Nowicjuszem. To powinno poruszyć Namiba do rozmowy z tobą. Martwi go problem wiary, wśród nowych nowicjuszy, dlatego pewnie się odezwie.
Jak ustalili, tak zrobili. Baal bardzo ucieszył się z silnej wiary Jichanu, która wcale nie była sztuczna, było słuchać przekonanie w jego głosie. Powiedział że wstawi się za Jichanu u Cor Kaloma, który zajmuje się rekrutacją nowicjuszy, a najbardziej polega na opini innych Baalów. Jichanu był zadowolony i podziękował Lesterowi. Przez pewien czas nowicjusz pozwolił mu nawet spać w jego chacie. Łóżka były bardzo prowizoryczne - dokładnie były to rozłożone na ziemi tkaniny z skór zwierząt. W drugi dzień po przybyciu Jichanu postanowił aby dziś zapracować na zaufanie Baala Tyona, według Lestera - bardzo wpływowego Baala. Przyłączył się do modlących Nowicjuszy i słuchał jego nauk. Wieczorem Tyon przemówił do Jichanu, mówiąc że wzruszyła go chęć pozyskiwania wiedzy i wiara u obcego. Poprosił myśliwego by ten wykonał dla niego zadanie, wtedy odda na niego głos. Zadanie polegało na rozwiązaniu problemu zbieraczy ziela - zabiciu męczących ich krwiopijców. Jichanu uporał się z tym zadaniem do północy, przynosząc na dowód list zbieraczy oraz skrzydła krwiopijców. Zmęczony myśliwy poszedł spać. Gdy rano obudził się i wyszedł z chaty, ktoś go przewrócił i bardzo szybko wybiegł przez bramę. Strażnicy gonili go kawałek ale był zbyt szybki. Zniknął miecz Jichanu. Nowicjusz Lester wysłuchał go i pożyczył mu w zaufaniu swoją broń, by dorwał złodzieja i nauczył go pokory. Przyszły nowicjusz wyszedł przez bramę, obiecując strażnikom, że złapie złodzieja. Słońce wznosiło się leniwie nad horyzontem, a promyki słońca oślepiały byłego dowódcę najemników. Po drodze spotkał kilka ścierwojadów, zabijając je szybko i ruszając dalej. Było południe, a Jichanu mimo upału biegł. Dotarł już do gęstego lasu, gdy zobaczył polanę. Zobaczył na niej złodzieja. Był to nieznany przez niego nowicjusz. Ten, wyjął broń Jichanu i rzucił się na niego. Myśliwy również wyjął broń i sparował cios przeciwnika. Z wielkim trudem odrzucił jego broń do tyłu i wykonał obrót uderzając bronią obuchową w bok złodziejaszka. Ten syknął z bólu, ale wciąż atakował. Jichany ledwo co odbijał ataki, aż w końcu porządnie oberwał w ramię, które zaczęło krwawić. Nie stracił głowy i wykorzystał odsłonięcie gardy przez przeciwnika uderzył go znów w bok, powiększając jego ból, a potem ogłuszając obuchem. Zabrał swój miecz i przeszukał ofiarę. Był przy niej list, Jichanu zabrał się za czytanie.

"Jeśli czytasz ten list, oznacza to że pokonałeś mojego wysłannika i mimo wolnie wykonałeś zadanie dla mnie - Baala Oruna. W Bractwie nie liczy się tylko wiara i posłuszeństwo - coprawda są ważne, ale liczy się także siła. Słuchając opowieści Baala Tyona i Namiba o twojej wierze, postanowiłem sprawdzić twoje umiejętności. Nie zabijaj Nowicjusza, wykonywał on tylko zadanie, podobnie jak ty. Wróć z nim do obozu i wykonaj zadania dla pozostałych baalów, ponieważ moją zgodę masz. Niech nadejdzie przebudzenie Śniącego."

Jichanu zadowolony, poczekał aż Nowicjusz się obudzi i ruszyli razem spowrotem do obozu beztrosko rozmawiając. "Jeszcze tylko zadanie dla Baala Cadara i Tondrala, a otworzy się przedemną Ścieżka Śniącego." Nagle zaczęła go boleć głowa i upadł. Słyszał przytłumione głosy nowicjusza, ale to się już nie liczyło. Albowiem gdy się odwrócił, ujrzał świetlistą postać, w białych szatach lewitującą nad kamienną posadzką świątyni Y'Beriona. Postać przemówiła. A jej słowa brzmiały pięknie i melodyjnie, pobudzając zmysły Jichanu.

"Tyś jest moim wybrańcem, a zostałeś wybrany by dołączyć do Straży. Dlatego dziś Baala Cadara najdzie sen, w którym powiem mu iż ma się za tobą wstawić. Wykonaj zadanie dla Tondrala, a połączysz się z moimi wybranymi w wiarze i będziesz blisko mnie. Twoja wiara we mnie jest silna i ty będziesz równie silny. Zaufałeś mi i wyrzekłeś się nieistniejących bogów, za to cię nagrodzę. I pamiętaj - szykuj się albowiem przemówię do ciebie tylko raz jeszcze a wtedy nadejdzie godzina twojej chwały i twego przeznaczenia. Szykuj się do tej chwili, umacniając się w wiarze i duchu."

Wizja urwała się. Jichanu podniósł się spowrotem na nogi, opowiadając nowicjuszowi o swojej wizji z Śniącym. Od tamtej chwili jego towarzysz traktował go poważnie i z szacunkiem, albowiem nie każdemu nowemu przytrafia się takie szczęście. Gdy doszli do obozu, strażnicy pogratulowali Jichanu wykonanego zadania. O swojej wizji opowiedział także Lesterowi, a Baal Namib wysłuchwał jej w milczeniu. I tak, Cadar następnego dnia przybiegł do nich i przemówił do przyszłego nowicjusza, iż ma jego zezwolenie, jeśli sam Śniący to rozkazał. Gdy Jichanu dotarł do "drewnianej sceny" na której Baal Tondral, udzielał nauk od Śniacego, ten pierwszy do niego przemówił.
- Śniący jest z tobą, twoja wiara jest silna, tak samo silny jesteś ty, a pokazałeś to walcząc z domniemanym złodziejaszkiem. Jednakże czeka cię jeszcze moja próba, dzięki której zobaczymy czy naprawdę jesteś godzien. SIŁA DUCHA. Masz oto runę telekinezy. Twoim zadaniem jest unieść mnie w powietrze, na jeden metr. To bardzo trudne zadanie, ale jeśli Śniący rzeczywiście ci sprzyja, odnajdziesz w sobie moc.
Jichanu zamknął oczy, a odrazu po tym poczuł w sobie nieokiełznaną moc. Zaczął unosić Baala w powietrze, jednak słabł, a Tondral unosił się zaledwie parę centymetrów nad ziemią. Gdy stracił nadzieję zobaczył obrazy: płonącą wioskę, ojca ginącego od broni orka, ginących kompanów w bitwie z nieumarłymi, aresztowanie Diega. Usłyszał krzyk, zupełnie odmienny od głosu śniącego: STAĆ CIĘ NA TO GŁUPCZE! ZRÓB TO! Nagle Tondral zaczął unosić się coraz wyżej w powietrze, ale Jichanu odczuwał niewidoczne rany... krzyczał z bólu, skręcał się z niego czuł płynącą po ciele krew, której nie było widać. Nagle coś pękło.. to była runa. Tondral uniósł się wysoko, na metr. Jichanu poczuł jeszcze tylko ból w głowie i upadł. A Baal powoli opadł na ziemię. Gdy wybraniec Śniącego doszedł do siebie, leżał w łóżku w znajomej chacie Lestera.
- Trwa sąd nad tobą. Baalowie zebrali się w chacie Cor Kaloma. Dziś wieczorem poznasz ich decyzję.

Wieczorem pewna postać stała na kamiennym placu, przypatrując się Świątyni Y'Beriona. Była w zbroi takiej jak Lester. To był Jichanu.
"Niech nadejdzie przebudzenie Śniącego." powiedział cicho w duchu.

C.D.N


Uwagi techniczne: Postacie w opowiadaniu są często inne niż znane z Gothic I, ponieważ (przypominam) akcja dzieje się kilka lat przed przybyciem do GD Bezimiennego. Tak więc Parvez jest jeszcze Nowicjuszem, Strażnik Kopalnii którego spotykamy przy wejściu ma jeszcze czarne włosy, a nie siwe etc.
Czekam na oceny oraz komentarze! I proszę aby jednak temat nie został usunięty...

Zapowiedź: W następnym rozdziale dowiemy się o przeszłości Jichanu (ahh, nie ma to jak retrospekcja
wink.gif
oby się udało) oraz... więcej się zobaczy
biggrin.gif


Aktualizacja:

28 sierpnia, 21:24
Usunięta nadmierna ilość podwójnych "i" np. ludzii, kopalnii, ziemii
Ach, nie ma to jak rozpęd i literówki
tongue.gif


14 października, 12:09
Postanowiłem że nowe rozdziały nie będą tutaj dodawane, będą normalnie
smile.gif
w postach na dole. Dodano V rozdział.
 

Konfistador

Member
Dołączył
26.8.2005
Posty
246
Opowiadanie bardzo fajne. Spoko się je czyta i chce sie czytać dalej. Ciekawa fabuła. Błędów ort nie było, powtórzeń również.Bardzo ciekawi mnie kolejny rozdział. Opisałeś historie kilku osób,uważam,że to dobry pomysł. Z niecierpliwością czekam na kolejną część.



pozdrawiam:p
 

Robinhood

Member
Dołączył
9.1.2005
Posty
354
szczerze powiem to jest swietne i jak nie napiszesz kolejnego rozdzialu to sie ciezko obraze:p wiec czekam na nastepnom czesc z niecierpliwoscia dobrze ze towj temat zniknal bo wczesniej to przegapilem
 

Cor Angar

Member
Dołączył
18.9.2004
Posty
242
Cieszę się, że nareszcie ktoś się zainteresował, nawet prywatnych wiadomości nie musiałem rozssyłać ^^ Dzisiaj postaram się zacząć czwarty rozdział a jutro go skończyć. Teraz będzie szło trochę szybciej, ponieważ najtrudniej było mi napisać epizod Diega.. który zresztą wymyśliłem w trakcie pisania
wink.gif
A historię Jichanu, mam calutką w głowie
laugh.gif
Pozdrawiam i dziękuję za pochlebne opinie
biggrin.gif
krytyki trochę też nie zaszkodzi :] dzięki temu poprawia się własne błędy.
 

Lord Vader

Member
Dołączył
8.7.2005
Posty
191
Zdecydowanie udane opowiadanie. Początek to były trochę flaki z olejem, ale jak przyjaciele się rozdzielili to zrobiło się ciekawie. Fabuła się zaognia, jest interesująco a zarazem intrygująco, bez rażących błędów, choć np. takie brak myśnika czy coś, ale co tam
wink.gif
Piszesz bardzo ciekawie, zrozumiałym językiem.
Pozdro
 

Cor Angar

Member
Dołączył
18.9.2004
Posty
242
Jednak nie dowiedzieliśmy się o jego przeszłości ^^ (w zapowiedzi tak pisałem)
Ale nic straconego, ponieważ będzie rozdział V. Mam nadzieję że kolejna część się spodoba. Mam nadzieję także że nie jest zbyt jałowa.. ale naprawdę nie wiedziałem co tam jeszcze dodać
smile.gif
Tak więc o to prezentuję czwarty rozdział (zostanie on także dodany do pierwszego posta)
ph34r.gif
:

Rozdział IV
Obóz na Bagnie

Nowicjuszowi Jichanowi, wiodło się dobrze. Ludzie w obozie byli mili, a na dodatek go szanowali. U Baalów ciągle pobierał lekcje na temat Śniącego, Cadar uczył go natomiast magii, jakże odmiennej od nauk Innosa - ognia i Adanosa - wody. Opierały się na sile umysłu. Zaczął także palić ziele, które dostawał w darmowej, dziennej porcji od Fortuno. Nie miał po nich wizji, lecz wzmacniały jego ducha i często pomagały w bezsensownych momentach. Jego najlepszymi przyjaciółmi zostali Cor Angar, oraz Lester. Z dowódcą strażników świątynnych zaprzyjaźnił się, gdy po codziennych wizytach i obserwowaniu szkolenia straży, Angar zaproponował mu szkolenie. Uczyli go różni Bracia ponieważ Angar był specjalistą od mieczy dwuręcznych, a nie jednoręcznych. Jichanu dostał także własną chatę, w atrakcyjnym rejonie. Miał blisko zarówno do handlarzy, jak i do Fortuno, Świątyni oraz miejsca treningowego strażników świątynnych. Czasem nawet udawał się do Starego Obozu by pomagać Parvezowi w rekrutacji do obozu na bagnie, wiedząc jakie to może być miłe i korzystne dla ludzi. Nie cierpiał na brak zajęć, ponieważ nie zrezygnował z myślistwa i polowania na zwierzynę. Zgodnie z obyczajami obozu, zgolił głowę na łyso.

***

Minął już rok, okrągła rocznica od założenia szaty nowicjatu przez Jichanu. Tajemnicza i boska postać zwąca siebie Śniącym nie pojawiała się więcej w wizjach, snach. Nowicjusz nie wiedział co robić dalej, jaki cel musi podjąć. Wielu nauk już nie pobierał, z powodu przekazania całej wiedzy przez mistrza. Jednakże u niektórych Baalów pobierał nauki, o bardzo głębokiej treści i znaczeniu. Części z nich poprostu jeszcze nie rozumiał i spędzał godziny na przeszukiwaniu księgozbiorów mistrzów, nie sypiając by tylko dowiedzieć się więcej. Jego zapał i entuzjazm był mile widziany w Obozie, prawie wszyscy go lubili. Dzisiaj był dzień wyjątkowy. Tego dnia bowiem miał spotkać się wieczorem z samym Jaśnie Oświeconym Y'Berionem w jego świątyni. Jichanu był niezwykle podekscytowany i zadowolony z tej wizyty. Być może zleci mu zadanie? Albo zechce mu przekazać swoje wizje i kawałek wiedzy? Słońce opadało ciężko nad Górniczą Doliną, spoglądając się na nią niby smutno i żegnając się do kolejnego poranka. Ciężkie, olbrzymie chmury przysłaniały niebo, jednak nie zanosiło się na deszcz. Lekki wiaterek lizał delikatnie korony drzew, jakby się do nich zalecając. No i bariera, która powstrzymuje każdego - niezależnie czy jest on wielkim magnatem czy prostym zbieraczem ryżu - unosiła się złowieszczo nad obozem, a co jakiś czas przechodziła po niej błyskawica. Jichanu ocknął się z zadumy. "Ach tak, Wieczór. Nie mogę się spóźnić." Niezbyt szybkim, ale zdecydowanym krokiem ruszył przez plac świątynny, mijając Nowicjuszy, Baala Tyona na kamiennym wzniesieniu no i Strażników Świątynnych. Nie musieli mu mówić by nie sprawiał kłopotów. Nogi opadały coraz szybciej, z podekscytowania właściciela - na stopnie, aż wreszcie ujrzał wejście. "Jaśnie Oświecony cię oczekuje" rzucił na wejściu Strażnik. Zatrzymał się. Opuścił lekko głowę w dół, zastanawiając się nad tym co powie mu Y'Berion. Po chwili wszedł do środka. Do głównego pomieszczenia prowadziły dwa korytarze, on wybrał ten prawy. Sala była dziwacznie oświetlona, jednak to podkreślało jej duchową aurę, piękno oraz odmienność. Dalej było wzniesienie z wychodzącymi z niego trzema pokojami. Na tym wzniesieniu siedział Duchowy przywódca obozu, a obok niego kobieta, która masowała mu kark. Gdy Jaśnie Oświecony ujrzał Nowicjusza, gestem wskazał kobiecie by wróciła do komnat. Bez słowa, tak też uczyniła. Gdy Jichanu podszedł bliżej i ukłonił się w pokorze, Y'Berion przemówił do niego. Miał głos spokojny i mocny, co pomagało mu w jego charyzmatycznej roli.
- Witaj Nowicjuszu. Słyszałem o twoich niezwykłych postępach, chęci nauki oraz szczerej wiary w naszego Pana.
- Niech nadejdzie przebudzenie Śniącego, o jaśnie Oświecony. Czy pokorny sługa mógłby dowiedzieć się czemu go tu wezwałeś? - Jichanu przemówił bardzo stylowo i odpowiednio do sytuacji. Tego również nauczyli go Baalowie. Nie przemawiał jak dawny Najemnik, prostym i czasem dość ordynarnym językiem.
- Tak, mam w tym swoją misję. Otóż Śniący w wizji przekazał mi niezwykle ważną wiadomość. Mija rocznia twojego przybycia do tego obozu, a raczej od dołączenia się do niego. Przez ten cały rok byłeś w Nowicjacie i wiele się nauczyłeś. Śniący wskazał mi twoje powołanie, które teraz nie może być odkryte. Wiem, że nadszedł twój czas, byś dołączył do wyższej kasty - Strażników Świątynnych bądź Guru.
- Moja radość jest nieopisana, o Pasterze Dusz. Moim marzeniem jest służba w imię Śniącego w straży.
- Stanie się tak, gdy przejdziesz próbę naszego pana. Dokładnie mi ją opisał, jednak będziesz musiał ją przejść bez jego pomocy. Możesz wybrać do pomocy jednego z swoich przyjaciół który nie pełni w obozie większej roli. Nie mogą być to Baalowie nauczający, ani Cor Angar - dowódca zbrojnego ramienia Śniącego. Najlepszy będzie chyba któryś z nowicjuszy. Po czym Y'Berion wstał i zapytał grzmiącym od potęgi magii głosem:
- Kogo wybierasz sługo Pana, by pomógł ci w Twojej misji?!
- Wybrałem mego Brata, Przyjaciela któremu zawdzięczam swoją obecność tutaj! Nowicjusza Parveza! - Jichanu usłyszał swój głos, jakby mówił z oddali, jednak był on pełen magii, tak jak głos Y'Beriona.
Jaśnie Oświecony wzniósł swe ręce w górę i zawołał:
- Śniący, o Śniący! Wysłuchaj naszej prośby i niech rozpocznie się misja wybrana przez ciebie! Wysłuchaj nas, o Panie!
- Powodzenia... - dorzucił Guru Obozu.


Nagle Nowicjusz Jichanu oraz Nowicjusz Parvez znaleźli się tuż obok siebie.
- Doskonale... - usłyszeli eteryczny głos, dobiegający z wszystkich stron - więc jeśli Parvez przeżyje i uda wam się sprostać zadaniu, on także zostanie wynagrodzony za lata służby w Bractwie mym....
Głos ucichł, a oczom nowicjuszy ukazał się niesamowity widok. Znajdowali się w jakiejś, tak im podpowiadały zmysły - opuszczonej świątyni. Mury były grube, jednakże w wielu miejscach miały uszczerbki. Z niektórych fragmentów sklepienia zwisały swobodnie zardzewiałe łańcuchy z kajdanami. Ta sala była mała, oraz słabo oświetlona. Na całą przestrzeń były dwie pochodnie, które ku ich zdziwieniu płonęły.
- Wyjdźmy z tej sali.. jest przygnębiająca - zaproponował Parvez.
- Tak bracie.. jedno mnie dziwi. Wogóle nie jesteś zaskoczony, iż zostałeś teleportowany do nieznanego miejsca?
- Nasz Wielki Pan, Śniący wskazał mi moją misję, tuż przed teleportacją. Nie potrzeba było słów, to było.. takie jasne.
Pośpiesznie wyszli z lochów, skrzypiącymi od starości drzwiami. Ujrzeli pokaźny korytarz, a w nim dwie harpie, które po ich wejściu się obudziły. Obydwaj nowicjusze wyjęli miecze, Parvez uderzył z zaskoczenia i zabił szybko harpię, natomiast Jichanu oberwał pazurem w twarz. Syknął z bólu i przygotował do zablokowania kolejnego ataku. Klinga zablokowała uderzenie harpii, a po odrzuceniu przeciwnika w tył, Nowicjusz wykonał obrót i harpia straciła nogi. Wtedy przebił ją mieczem. Wszystko trwało bardzo szybko, dlatego też po chwili znów ruszyli korytarzem. Dalej trafili na "dziurę" w przejściu. Mianowicie, most był opuszczony. Szukali przełączników, na ścianach, podłodze.. wszędzie. Niczego podobnego nie znaleźli. Parvez po chwili usiadł i wskazał na coś Jichanowi. "Spójrz!" Był to kamień, po drugiej stronie drogi. Nowicjusz zaczął domyślać się o co chodzi, wyciągnął zwój telekinezy, otrzymany od Baala Tondrala i odczytując go zaczął unosić kamień w górę. Od czasu próby z podniesieniem Baala, wiele się nauczył o magii, oraz samej magii. Z lekkim trudem przeniósł kamień na inne miejsce, a przełącznik na "wgniatanie" poszedł w górę. Tym samym most również. Przeszli po nim i znów szli korytarzem. Po krótkim czasie ukazała im się sala z ośmioma wyjściami. Wszystkie miały na końcu zamurowane przejście, grube sądząc po wydawanym "odgłosie" po puknięciach Jichanu. Na środku sali znajdowała się okrągła kolumna, wznosząca się na metr. Na niej było pięć przełączników. Jichanu użył pierwszego. Przy pierwszym wejściu pojawił się Ork-Wojownik. Nowicjusze odrazu wyjęli miecze. Po chwili namysłu Jichanu powiedział Parvezowi by on użył drugiego, dzięki temu pójdzie im szybiej. "Ja sam sobie poradzę z Orkiem. No idź już!". Myśliwy rzucił się na Orka, wykonując serię szybkich ciosów, ale wróg wszystkie sparował. Okrążył Jichana i chciał mu zadać cios w plecy, ale człowieka nie było już na jego wysokości. Topór przeszył powietrze, gdy Nowicjusz rzucił się na ziemię i przeciął mieczem Wojownikowi po brzuchu. Ten zawył z bólu i zatoczył się do tyłu, a wtedy Jichanu z perfekcją wbił mu broń w serce. Wyjął broń i oczyścił ją z plugawej krwi. Zobaczył czy Parvezowi nic nie jest - ten bił się z drugim wojownikiem. Stosując prostą taktykę, aczkolwiek czasochłonną, w końcu zabił potwora. Obydwaj przeszukali zwłoki, niczego nie znaleźli. Po chwili ciała i bronie orków rozpłynęły się w powietrzu. Natomiast uniosły się wrota pierwszego i drugiego przejścia. Ukazały im się podobne obrazy, jakieś kości, pajęczyny, trochę zielska i chwastów oraz klucze. Ruszyli do następnych dwóch przełączników. "Ciekawe co teraz będzie.. hehe." zagadał Jichanu. "Gotowy?" zapytał Parvez, a gdy Jichanu pokiwał głową, ukazały im się nowe bestie. Były to cieniostwory. Trudny przeciwnik, ale dzięki swojej masie był bardzo powolny. Nowicjusze znów uderzyli do ataku. Słychać było krzyk Parveza, bestia rozcięła mu ramię. Ale mimo tego atakował. Kandydat na Strażnika Świątynnego także ruszył do ataku. Krążył wokół bestii, zadając niezbyt silne ciosy, jednak w czułe punkty. Gdy Cieniostwór był wyjątkowo okaleczony, Jichanu wskoczył na niego, pobiegł do łba i mimo prób zrzucenia go przez bestię, przebił mieczem głowę, aż po gardziel. Odrazu ruszył pomóc koledze, razem szybko wykończyli zdezorientowanego Cieniostwora. Tym razem otworzyły się cztery przejścia, zebrali również cztery klucze. Parvez z wielkim bólem w głosie powiedział koledze że nie może chwilowo walczyć, ponieważ dostał parę mocnych ran. Jichanu zostawił mu zwój "Uzdrowienia" oraz kilka napojów, a później ruszył do ostatniego już przełącznika. Teraz, miej więcej na środku dwóch bram pojawił się Troll. Na "powitanie" uderzył zaskoczonego nowicjusza tak, że ten przeleciał na drugi koniec sali. Wstał, otrząsnął się i ruszył do ataku. Nie był w stanie parować ciosów dlatego biegał wokół potwora, siekąc go po stopach, podobnie jak wcześniej cieniostwora. Gdy drugi raz potwór nie chybił, Nowicjusz dosyć mocno uderzył o ścianę. Miecz wypadł mu z ręki, a z czoła lała się krew. Nie był w stanie się podnieść. Nagle usłyszał jakieś słowa, a wtedy Troll pomniejszył się do niewielkich rozmiarów. Jichanu odnalazł resztę sił, podniósł miecz i zabił potwora. Teraz z kolei Parvez zajął się rannym przyjacielem. Słyszał słowa podziękowań i pochwał za uratowanie życia poprzez pomniejszenie Trolla czarem. Po dłuższym odpoczynku, ruszyli by zabrać ostatnie klucze i otworzyć przejście. Poszli rozglądać się, gdzie je można włożyć i uruchomić, a wtedy odkryli że w kolumnie, niżej jest miejsce na osiem kluczy. Włożyli je starannie i przekręcili. Wtedy do sali, dosłownie zjechały schody. Byli zszokowani możliwościami mechanizmu. Wcześniej nie zauważyli, iż w górze unosi się dalsze przejście. Zmęczeni, ale pobudzeni nadzieją że to już koniec zadania przyśpieszyli. Na górze ujrzeli inną salę od poprzedniej. W niej były dwie świetliste postacie, jedna natomiast emanowała energią cienia. Zaciekawieni, podeszli bliżej. Gestem ręki zaprosiła ich pierwsza postać, krzepki mężczyzna, który miał na swojej dziwnej szacie ornamenty ognia.
- Witajcie, jestem Innos, pan dobra i ognia. Zdradziliście mnie, wyrzekliście. Jednak daję wam szansę powrotu do mnie. Ukorzcie się przedemną w pokorze, a zbawię was ponownie i wybaczę grzechy przeciw mnie! Otrzymacie błogosławieństwo ognia!
Nowicjusze nie byli w stanie nic powiedzieć. Jichanu jednak.. czuł że to nieprawda. Jego wiara w Śniącego była wielka, poświęcił się jej w całości!
- Nigdy! Nie jesteś prawdziwy... odejdź nieziemska istoto, moim jedynym panem jest Śniący!
Innos opuścił głowę, po czym po chwili zniknął. Teraz zawołał ich mężczyzna, w wieku średnim, miał na sobie niebieskie szaty i był bardzo spokojny.
- Jam jest Adanos, pan równowagi i ładu. Powróćcie do mnie, a ześlę wam wieczny spokój, ani Innos ani Beliar nie będą was gnębić z powodu swej wojny! Powróćcie do mnie a dam wam schronienie, w mojej krainie gdzie ani ogień, ani ciemność nie mają wstępu.
Jichanu tym razem niezbyt dawał sobie radę.. propozycja była kusząca jak na śmiertelnika.
- Ale.. czy tam będzie mój Ojciec..?
- Milcz głupcze! - odezwał się Parvez - On chce cię omamić! Wyrzekliśmy się starych bogów, pamiętasz?
Po chwili również i Adanos rozpłynął się w powietrzu. Podeszli do najbardziej odrażającej postaci. Nie widać było kim jest, miał na sobie czarne szaty, a spod nich patrzyły na nich demonicznie czerwone oczy.
- Jestem Beliar, władca Królestwa umarłych przed którym nikt się nie uchroni, a nawet wybrańcy dwóch bogów. Jeśli uznacie mnie za władcę waszego i Pana, oraz będziecie czcić moje imię i spełniać rozkazy, tak by ziemia była moja, dam wam potęgę, ponad czasowe życie oraz skarby, bogactwa! Czy któryś z bogów wam to zaoferował?
- Plugawy demonie ciemności, odejdź, nie interesują nas twoje przeklęte dary. Potęga, kosztem wolności, ponad czasowe życie, by przemijało w królestwie koszmaru, jakie byś uczynił z naszych ziemi, oraz bogactwa za które nie będzie co kupić... - odzywali się na przemian Jichanu i Parvez.
Beliar znikając śmiał się głośno, ale żaden Nowicjuszy nie wiedział czemu.
- Przeszliście moją próbę - orzekł głos - więc zasłużyliście na mą łaskę.

Obydwaj pojawili się spowrotem w świątyni Y'Beriona.
- Pan oznajmił mi iż udało wam się. Parvezie - twoim marzeniem było zostanie Baalem, oraz nawracanie niewiernych z Starego Obozu. Tak też się stanie. Weź od Cor Kaloma swe nowe szaty i ruszaj, nauczać mądrości Śniącego Niewiernych. Jichanu - ty natomiast od samego przybycia marzyłeś o zostaniu Strażnikiem Świątynnym. Idź do Cor Angara, swego nowego mistrza po swoją nową zbroję i miecz, pełnij swą nową misję dobrze - chroń, nas Braci przed niebezpieczeństwami wraz z Strażą. Ale oprócz przedmiotów idź po naukę, abyś był silny w razie zagrożenia. Pamiętaj że jako Strażnik powinieneś także podszkolić jeszcze swoje władanie magią Śniącego. A teraz ruszaj. Oby Śniący wskazał ci właściwą drogę - zakończył rozmowę Jaśnie Oświecony.

C.D.N

informacje szczegółowe w pierwszym poście
wink.gif
 

Robinhood

Member
Dołączył
9.1.2005
Posty
354
Cor angarze kolejny raz sie popisales to czesc jest jeszcze lepsza od poprzedniej podoba mi sie to ze wcalym opowiadniu wyspepuja postacie i miejsca z gothica
to opowiadnia jest to jakby przygody herosa ale mniejszego od bezia

P.s zapraszam cie zebys przyczytal moje opowiadanie
czekam na twoja nastepną czesc
 

Lord Vader

Member
Dołączył
8.7.2005
Posty
191
Bardzo fajne opowiadanie. Muszę powiedzieć, że masz talent. Nie zmarnuj go i pisz. W twoim opo można uświadczyć nawet dużo akcji i widać do tego, że się starasz przy opisach, niestety nie jest to mistrzostwo świata, ale i tak zasługuje na uwagę. 8+/10
 

Cor Angar

Member
Dołączył
18.9.2004
Posty
242
Ten rozdział jest stanowczo średni. Wybaczcie za to, ale musiałem go tak szybko skończyć. Tak to jest, gdy pisze się w za dużych odstępach czasowych. Rozdział VI na bank będzie lepszy. A teraz zapraszam do lektury:

Rozdział V
Kontynent Myrthany


Już nigdy nie będę walczył. Nigdy... nigdy... NIGDY! - ostatnie słowo huczało w głowie Shanghorna, pełne rozgoryczenia jak i zarówno żalu i smutku. Samotny mężczyzna szedł w całych brudnych od błota i krwi ubraniach, na plecach miał dużą trójkątną tarczę, a przy pasie dwie jednoręczne bronie - wielki młot oraz długi jednoręczny miecz. Jego twarz była niezwykle smutna, również cała umazana w krwi. Włosy były pozlepiane od mieszanki potu i pyłu. Oczy miały w sobie hipnotyczne piękno, głębię. Te dwa piwne punkciki, przenikliwe, normalnie roztańczone i podziwiające piękne polany Myrthany teraz patrzyły na świat inaczej, oglądając ponure doświadczenia. Odziany był w oliwkową koszulę oraz czarne spodnie. Na to była założona zbroja paladyna... ile musiał się wycierpieć by zasłużyć na tą zbroję, miano i szacunek? Ale na cóż to wszystko, wszystko w obliczu wojny gaśnie niczym Królestwo Myrthany. Położył trupem dwudziestu orków. Niesamowity wynik jak na człowieka który walczy dopiero rok z tymi bestiami. Zatrzymał się w miejscu, nie widząc sensu iść dalej. Szedł by tylko zabić czas.. wspomnienia i rozmyślania, których i tak nie uniknął. Gdy opuścił głowę, jego długie kruczo-czarne włosy opadły mu swobodnie na twarz, a z oczu posączyły się łzy. Musiał się z tym pogodzić, że przegrali.. kolejny strategiczny obszar wszedł w władanie Orków. Przeżyła jedynie garstka, dwóch paladynów i trzech łuczników oraz ośmiu piechurów z lekkiej piechoty. Łucznicy w panice, uciekli oraz zdezerterowali widząc, iż pozostałość armii Orków rzuca się do ataku. Wraz z łucznikami uciekło czterech piechurów. Paladyni oraz reszta wzywając Innosa, rzucili się do walki. Bohaterska szarża była wspaniała, w swych ostatnich pięknych chwilach. Wojownicy cięli potwory, jeden po drugim nie zważając na zmęczenie. Walczyli za swego Boga, ogień i światłość oraz swego króla i lud. Szkoda że zaledwie niedobitkowie potrafili się tak bić...

A on został wysłany. Widział jeszcze w pamięci kapitana jego oddziału, pochylonego tak jak on teraz - nad kartką papieru z piórem w ręku. Ręce drżały mu, a podczas pisania, a raczej składania pojedyńczych wyrazów łzy samoistnie spadały na list. Gdy skończył powiedział z smutkiem aczkolwiek spokojem Shanghornowi aby zaniósł list. "Nic więcej wymyślić nie.. nnie mogłem. Zanieś to królowi Rhobarowi... niech Innos ma cię w swojej opiece." Widzi także gdy wychodzi wykrwawiających się zołnierzy, defensywy paladynów i salwy strzał. W powietrzu unosił się zapach zginilizny, krwi oraz potu. W powietrzu unosił się pył, który rozwiewał przenikliwy, zimny wiatr. Żołnierz upadł na kolana i gorzko zapłakał. Wspomnienia raniły go tak ciężko jak orkowa broń. Nieskończone męki, cierpienia wojny.

Niech ona się skończy... Innosie.. Adanosie... niech Wojna się skończy. Ja..
Nie dokończył. Otrząsnął się z wspomnień. W szybszym niż dotychczas marszu ruszył dalej, przed siebie. Gdy stanął na wzgórzu zobaczył Myrthanę, stolicę królestwa. Obok niej, w oddali ziemię cięła niczym ostrzem niebieska nić, rzeka o tej samej nazwie co miasto i kraj. Słońce chyliło się ku horyzontowi, na niebie unosiły się fioletowe oraz dalej różowawe chmury. Nadal wiał zimny, przenikliwy wiatr. Było słychać powolne i ponure życie miasta. Niegdyś codziennie rano wraz z zaczęciem dnia, zaczynały się hałasy dobiegające z jarmarku, kaplicy Innosa oraz z ulic. Teraz ludzie, w strachu przed ewentualnym atakiem, nie wiadomo skąd, starali się być jak najciszej. Wszystko to było strasznie dziwne, ale także dodawało miastu aury smutku i powagi. W miarę jak żołnierz zbliżał się do bramy miasta rozbrzmiewały coraz głośniej słowa kapłana Innosa, który pocieszał ludzi i dodawał im otuchy. Te słowa powtarzane codziennie, coraz bardziej stawały się nierealne i nawet sam kapłan dawno już w nie zwątpił. Z cichą fascynacją opowiadał przypowieści bogów oraz odprawiał litanie za Myrthanę. Przy potężnej bramie stała duża ilość paladynów oraz strażników. Nic nie mówili, wpatrywali się jedynie w żołnierza. Tłum zareagował inaczej. Gdy tylko Shanghorn wkroczył na ulicę, ludzie dobiegli do niego. Pytali o rozmajte sprawy, kowal o wynik bitwy chociaż widział list w ręku żołnierza oraz jego smutek na twarzy, starsza pani o swego syna, chociaż wiedziała że nawet go nie zna.. jest z innego pułku. Kobiety wpatrywały się w niego cicho. A on rzekł tylko ponuro:
- Mam ważny list do Króla.. proszę.. oddejdźcie.
Tłumek się rozstąpił, a on dalej, przygarbiony ruszył powolnym i ciężkim krokiem ku zamkowi. Gdy już znalazł się w środku, pomyślał, iż nie może się tak pojawić w sali króla. Wyprostował się i szedł z dumą, tak jak żołnierz powienien, mimo końca. Nikt nie powinien ukazywać, że jest przegrany. To błąd. Nikt go nie zatrzymywał, strażnicy byli przyzwyczajeni do takich posłańców z różnych frontów. Wszędzie to samo. Ostatnią pociechą Rhobara, króla Myrthany był generał Lee, zwyciężył on niedawno Orków pod Varantem. Wtedy to ludzie świętowali, to był prawdziwy przełom. Ale radość szybko się skończyła, gdy z różnych księstw napływały same złe wieści. Otworzył drzwi, wkraczając do ogromnej sali. Były w niej wielkie gotyckie okna oraz gobeliny. A na samym końcu sali, za ołtarzem, stertą papierów i doradcami siedział pogrążony w smutku król. Ciężko opierał się o swój tron na podwyższeniu. Shanghorn podszedł do króla, po czym odsalutował. Znał formułę.
- Żołnierz Shanghorn, Zastępca Kapitana Czterdziestego siódmego Pułku Lekkiej Piechoty zgłasza raport z frontu!
Mimo zmęczenia i przygnębienia powiedział to dumnie i czysto.
- Daj mi ten list żołnierzu...
Rhobar spojrzał na niego w trwodze, po czym wyrzucił go gdzieś na bok. Ciągle to samo.. Widząc zaniepokojony wzrok zastępcy kapitana powiedział mu, że na każdym liście jest to samo i nie musi ich czytać. Ale zareaguje. Ofensywa musi podejść z strony gdzie przegrali, bo inaczej Orkowie po pokonaniu fortecy Immalshar, mogą niebezpiecznie zbliżyć się do stolicy. Dziura w formacji obronnej jest nie do przyjęcia.
- Zajmę się tym na naradzie generałów. Możesz odejść żołnierzu. A teraz odpocznij, byś był gotowy do dalszej walki. - dodał król na zakończenie.
Shanghorn zasalutował, po czym odszedł.
Wziął z koszarów jakąś pajdę chleba, trochę ryżu oraz piwo. Przysługiwał mu też kawałek pieczonego mięsa za wykonaną misję. Odrazu po tym ruszył po ulicach. Dzieci beztrosko się bawiły, jednak wiedziały o niebezpieczeństwie. Żołnierz pomachał im przyjacielsko po czym uśmiechnął się. Dzieci odwzajemniły uśmiech i śmiały się wesoło. Gdy odszedł kawałek dalej, wzdechnął ciężko. Jescze kawałek.. już dotarł. Zastanowił się chwilę. Nie może się pokazać w domu z krwią i pyłem na twarzy. Podszedł do wiadra z wodą i obmył twarz oraz włosy. Nie była to wymarzona dzielnica, ale przynajmiej porządna. Jak narazie nie ma tu złodziei ani żadnych burd. Otworzył drzwi chaty po czym zdjął pas z bronią i powiesił ją na ścianie. Na stole położył prowiant i usiadł ciężko na krześle. Zaledwie po paru sekundach było słychać szybkie kroki. Z góry schodów biegła do niego jakaś kobieta, niosąca na rękach conajmiej trzy letniego chłopca. Ten był uśmiechnięty, a kobieta rzuciła się w ramiona żołnierzowi płacząc ze szczęścia.
- Wróciłeś.. wróciłeś do nas Shangi..
Na jego twarzy pojawił się uśmiech i mocno przytulił kobietę.
- Tak moja kochana Isabell.. wróciłem. Jak tam nasz malutki chłopczyk? - powiedział, po czym pocałował namiętnie Isabell.
Chłopczyk podbiegł do taty, także przytulając się do niego. Był niezmiernie szczęśliwy, w ręku trzymał mały drewniany mieczyk.
- Hehe, widzę że Jichanu jest teraz malutkim wojowniczkiem, co? - rzekł Żołnierz podrzucając do góry i łapiąc chłopca
- Tak tatusiu, chcę być taki odważny jak ty!
Cała rodzina świętowała przybycie ojca i żywiciela familii. Z przyniesionych prowiantów żona Shanghorna zrobiła pyszną i ekonomiczną zarówno kolację. Mieli sobie wiele do powiedzenia, dlatego rozmawiali aż do zmroku. Matka z ojcem położyli chłopca spać. Zanim zasnął powiedział ojcu:
- Tato.. chcę walczyć tak jak ty! Z tymi Orkami! O nasz kraj, wolność!
Nie odpowiedział. Życzył mu tylko dobrych snów i opowiedział bajkę o chłopcu, który został nowicjuszem klasztoru Innosa i jak niesamowicie nawracał ludzi. Wszystko dzięki przychylności boga. Gdy wyszedł z jego pokoju pomyślał: "Oby nie synku.. oby nie przyszło ci jednak walczyć.. to wielkie zło do którego człowiek mimo swej natury nie powinien się włączać."

* * *

Poranek był zimny, a powietrze było bardzo wilgotne. Żołnierz opłukał twarz w wiadrze z wodą, po czym ruszył szybko spowrotem do chaty. Na stole leżał jego pas, bardzo dobrej jakości z mocnej i trwałej skóry cieniostworów. Założył go zręcznym ruchem, po czym przypiął do niego bronie. Założył świeżą koszulę, wygładził włosy. Na schodach stała kobieta, która wpatrywała się w niego ciekawie, jednak była smutna.
- Już odchodzisz... dwa tygodnie minęły tak szybko...
Nic nie odpowiedział. Podszedł jedynie i ją pocałował.
- Wrócę.. zawsze ci obiecuję, że wrócę i teraz również dotrzymam słowa!
Założył swoją zbroję i usiadł na krześle. Z ziemi podniósł buty, również je założył i porządnie zawiązał. Musiał wyjść wcześniej gdyż oprócz musztry i zbiórki oddziału miał wcześniej się zameldować u jego przyjaciela, maga Ognia, Lorda Wardstone. Rzucił jej ostatnie pożegnalne spojrzenie, które było troskliwe i pełne smutku. Po chwili odwrócił się i wyszedł poza dom. Po pewnym czasie, trafił do kwatery przyjaciela. Odbywała się tam skromna uroczystość. Lord wyjaśnił mu, iż nie mają czasu na pełną ceremonię. Gdy Żołnierz spytał się o co chodzi, odpowiedział mu że został właśnie mianowany na Rycerza, w służbie Innosa.

***

Wtedy właśnie ostatni raz Jichanu słyszał o swoim ojcu. Zginął bohatersko, tydzień później, podczas bitwy o fortecę. Była to poniżająca klęska ponieważ część oddziałów poprostu uciekła, jeden z ludzi zdradził i tak kolejne terytorium popadło w okupację orków. Od tego wydarzenia minęło 18 lat, a królestwo po porażkach z tamtego okresu, zaczęło gwałtownie upadać. Jichanu był sierotą, jego matka zmarła z żalu, popadając w ciężką chorobę. Większość swego młodego życia spędził na ulicach miasta, żebrząc bądź służąc rycerzom. Pewnego dnia jednak postanowił opuścić miasto. Miał wtedy 22 lata. Po długiej podróży, dotarł do pewnej małej wioski rybackiej. Odrazu skierował się do pobliskiej tawerny, pod jakiekolwiek zadanie by zdobyć środki na przeżycie. Na szyldzie było napisane: "Pod Dzikim Trollem". Spokojny chłopak, wszedł do karczmy i odrazu uderzył go smród piwa i ryb. Była to zatęchła dziura, posiadała jedynie dwa okna, stoliki były brudne a ściany odrapane. Towarzystwo nie było tu także najlepsze, parę twarzy znał z listów gończych, facet w kącie właśnie puścił pawia a karczmarz tylko niechętnie jęknął. "Cholera Joe, sprzątaj to! Nie będziesz mi tu tawerny zarzygiwał". Ale Joe się tym nie przejął, pijackim krokiem szedł w stronę wyjścia. Jichanu usunął się mu z drogi i wtedy właśnie go zauważono. Czuł na sobie nieprzyjazne spojrzenia. Gdzieś słyszał "hej, to jakiś nowy". Gdy jeszcze raz rozejrzał się po tawernie, zauważył, że z stolika przy kącie ktoś macha do niego ręką. Był to mężczyzna o żołtej cerze, z krótkimi czarnymi włosami zapiętymi z tyłu w kitkę. Skośne, spostrzegawcze oczy patrzyły na niego. Miał na sobie jakieś ubrania i skóry, co można było uznać za zbroję. Bohater ruszył powolnym krokiem w jego stronę. Gdy już tam doszedł, zauważył przy stoliku, jeszcze jedną - skuloną - postać. Człowiek z kitką zaczął rozmowę:
- Witaj, nazywam się Diego. Ten facet obok mnie to Fisk - w tym momencie towarzysz Diega rzekł pod nosem coś w stylu "Witam" i sięgnął po jeszcze jedno piwo. - A ty jak się nazywasz?
- Matka mówiła na mnie Jichanu. Jestem tu nowy, przybyłem z miasta na wschodzie. Chciałbym rozpocząć nowe życie.
- Ho, ho niezłe masz plany. Możemy ci w nich pomóc, o ile cokolwiek wiesz o broni i walce?
- Jedyne co mi pozostało to miecz jednoręczny ojca. Nie umiem zbyt dobrze walczyć...
- No to nie będziesz dobrym najemnikiem. A głupio, bo tak się składa, że właśnie szukamy nowych członków do naszej bandy.
- Bandy? - rzekł zdziwiony Jichanu.
- Tak, jest nas dosyć sporo. Ja, Fisk, Arto, Cavalorn, Vadalan, Qubeniusz, Kharim, Uthar, Dajvan. Czasem napadamy na karawany, walczymy za pieniądze no i trzymamy się razem, tak jest bezpieczniej. W dziewięciu łatwiej jest się obronić przed małym patrolem orków, a nawet Trolem! Hehe...
- Całkiem interesujące.. a mogę się dołączyć?
- Więc, jeśli nie znasz się na broni to nie ma mowy. Bez obrazy chłopcze, ale nie potrzebne nam żołtodzioby, które tylko obciążały by grupę.
- Czekaj stary.. hep.. a Dajvan nie mógłby go podszkolić? - pijackim tonem dołączył się nagle do rozmowy Fisk.
- W sumie.. niby tak. Ale to będzie kosztować. Powiedzmy, dwieście sztuk złota. Jeśli ci się uda, dostaniesz odrazu lekki pancerz. Co ty na to?
- Mam trochę oszczędności. Dwieście sztuk złota to dużo, ale nie mam zamiaru pracować jako rybak, albo żebrak. Biorę to - powiedział zdecydowany i uśmiechnięty Jichanu.
- No to umowa stoi. Jutro przy porcie będzie na ciebie czekał Dajvan i Arto. Pomogą ci w szkoleniu. Rzecz jasna nie będzie trwało to dzień czy dwa, ale mamy zamiar trochę pokwaterować w tej wiosce. Jakby co to ja z Fiskiem i Vadalanem jesteśmy tutaj, albo na górze w pokojach. Resztę znajdziesz w porcie lub drugiej karczmie. Powodzenia mały. - zakończył rozmowę Diego i dodał jeszcze do karczmarza - Riveen, jeden pokój dla tego chłoptasia.

Pokój był tak samo obskurny jak karczma. Jichanu spostrzegł z obrzydzeniem, że po podłodze latają karaluchy i pająki. Niby był przyzwyczajony do takiego życia, ale nawet na ulicy było lepiej. Jedyną zaletą było okno w pokoju. Młodzieniec położył się na twardej pryczy i rozmyślając o swojej przyszłości zasnął. Następnego ranka, ubrał się w swoje łachmany i udał się do portu. Tam czekał na niego, śniady i wysoki mężczyzna. Mało kto tu bywał o tej porze. W porcie dokowały dwa statki rybackie oraz jeden transportowy. Teraz zrozumiał czego banda Diega szuka w tej wiosce. Wracając do mężczyzny, był ubrany w białą koszulę i eleganckie spodnie oraz buty. Włosy miał czarne, długie, które sięgały aż do ramion. W jego zielonych oczach iskrzyła się przygoda, jednak po jego postawie można było stwierdzić, że woli miłe i leniwe życie. Przy boku miał szablę. Za nim, na ławeczce, 10 metrów dalej siedział drugi mężczyzna, ubrany w myśliwską zbroję. Przy boku miał krótki jednoręczny miecz oraz długi łuk na plecach. Jichanu podszedł do nich bez namysłu.
- Witaj, to pewnie ty jesteś tym rekrutem. Jestem Dajvan, a za mną siedzi Arto. Ja będę cię uczył posługiwania się mieczem, a Arto łukiem. Zrozumiano? A teraz poproszę moją zapłatę.. - w tym momencie Arto spojrzał wymownie na Dajvana, a ten powiedział w jego stronę - a twoją część towarzyszu, przeznaczę na spłacenie TWOJEGO długu.
Młodzieniec podał swojemu mistrzowi złote monety. Gdy ten je przeliczył i uśmiech pojawił się na jego twarzy, powiedział tylko "Zaczynajmy". Jichanu wyjął swój miecz i przygotował się do treningu. W tym czasie podbiegł do nich inny młodzieniec.
- Achh, to ty Wadkan. Dobrze, dołącz do Jichanu i wyjmij broń.
Mistrz uczył ich głównie sprytnych zagrań, nie stosowanych w klasycznej szermierce, raczej w walkach ulicznych. Jichanu uczył się także podstaw, podczas gdy Wadkan ćwiczył serie ciosów. Po półtora tygodnia ćwiczeń, Jichanu potrafił już wiele rzeczy. Tego poranka miał się zmierzyć z współtowarzyszem ćwiczeń.
Dajvan dał tylko znak do rozpoczęcia, natychmiast po tym szczęk mieczy przebił głuchą ciszę portu. Wadkan atakował zdecydowanie i pewnie, natomiast Jichanu głównie przechodził do defensywy. Gdy zdawało się że za chwilę przeciwnik wytrąci mu broń z rąk, Jichanu niespodziewanie wykonał salto do tyłu i teraz on atakował z zimną furią. Zaskoczony towarzysz ciągle cofał się do tyłu, aż dotknął plecami ściany budynku. Wtedy młodzieniec wybił mu broń z ręki i podłożył miecz pod gardło. Dajvan ogłosił werdykt i był bardzo zadowolony z ucznia. Powiedział mu, aby codziennie ćwiczył dokładnie ciosy, a nawet wymyślał własne kombinacje. Polecił także mu udanie się do Arto, po nauki w dziedzinach łuków. To szło mu gorzej. Arto na dodatek z skfaszoną miną, ciągle karcił go za to, że mu coś nie wychodzi. W głębi duszy niecierpiał Dajvana, a tym bardziej jego ulubieńców. Pewnego dnia, gdy Jichanu trenował strzelanie, Arto niespodziewanie wyciągnął kuszę i nacelowywując na młodzieńca rzekł: "Na cholerę nam taki partacz..." gdy już miał strzelić Dajvan zauważył go i z przerażeniem szybko podbiegł oraz zbił kuszę Arto. Ale bełt wystrzelił, trafiając w Jichanu. Ten padł na ziemię. Po dwóch dniach, ocknąwszy się Jichanu zauważył że leży w swoim pokoju. Coś strasznie kuło go w boku. Podniósł koszulę i zauważył, iż pod żebrem ma głęboką ranę. Fisk powiedział mu, że Arto został wywalony z bandy, oraz oddany w ręcę straży miejskiej. Był to okres, gdy za lekkie przestępstwa szło się do koloni karnej, by wydobywać rudę dla króla. Tam też został wysłany dawny członek najemników, pod zarzutem usiłowania zabójstwa.

Wszystko potoczyło się potem szybko. Diego podjął decyzję o ulotnieniu się z miasta, ponieważ mają niemałe kłopoty i grozi im kolonia. Wiadomości z miasta na wschodzie dotarły już tutaj. Dlatego też Jichanu został na szybko mianowny młodszym członkiem bandy, dostał zbroję oraz łuk na własność. Po południu, cała grupa, wraz z Wadkanem i Jichanu udała się do portu.
- Dobra chłopaki... - zaczął Diego - zdobywamy statek transportowy, szybko i z zaskoczenia. Według informacji Vadalana, na okręcie jest czterech strażników oraz paladyn. Miejcie się na baczności. A teraz - DO ATAKU!
Cała banda najemników żuciła się do statku. Przerażeni strażnicy miejscy, zaczęli biec do krawędzi statku, by zrzucić mostki i cumy. Jednak było za późno, najemnicy wlali się na okręt i zaczęły się walki. Zainteresowana ludność wyszła na ulice, by to obejrzeć. Diego właśnie dobijał paladyna, reszcie szło podobnie. Na niego rzucił się strażnik miejski jednak szybko przeszył go bełt Wadkana. Młodzieniec mu podziękował i wszedł na okręt.
- Dobra, pośpieszcie się - mówił Fisk - mamy mało czasu, zaraz będzie tu Straż Miejska. Do okrętu podszedło dwóch młodzieńców, którzy prosili o to by popłynąć z nimi. Matki płakały, błagały by ich zabrać z kontynentu. Tu panowała bieda i głód, a tam gdzie płynęli zawsze mogło być lepiej. Diego zmieszany nic nie mówił, za to dwaj rekruci zrzucili im mostek. Młodzieńcy mieli 19 i 16 lat, a nazywali się Hared i Baramorht. Cavalorn postanowił ich uczyć za darmo, by mogli dołączyć się do bandy. Po parunastu minutach, statek odbił od portu, a do przystani biegli strażnicy miejscy. Mieszkańcy żegnali okręt i nie zważali na grzywny nadane przez straż. Tak też rozpoczynała się dla nich nowa przygoda. Później, po wielu podróżach i walkach musieli sprzedać statek w niejakim mieście portowym Khorinis, by znaleźć środki na życie. I tak utknęli na tej wyspie. A młody, nieznaczący z początku chłopak, szedł do przodu, po szczebelkach kariery i dzięki swoim umiejętnościom, oraz poparciu swego patrona - Śniącego został przywódcą większej już bandy. Diego temu się nie sprzeciwiał. Lecz los tak chciał, że najemna grupa się rozpadła, a trzech którzy przeżyli, trafili za magiczną barierę...

Cavalorn i Kharim wcześniej opuścili grupę, ale i tak trafili za barierę.
C.D.N
 
Do góry Bottom