[opowiadanie] Elfy U Władzy

adix93

Member
Dołączył
8.4.2008
Posty
42
Witam wszystkich serdecznie i ciepło. Jako mój pierwszy na tym forum (I nie ostatni mam nadzieje) chciałem przedstawić swoje opowiadanie. Przedstawiam na razie 3 pierwsze rozdziały. Jeżeli doczekam się słowa krytyki (Nie pozytywnej koniecznie, ale miło by było) to zapewne umieszczę ciąg dalszy. Planuje napisać 30 rozdziałów i zrobić z tego powieść, ale t długo terminowe plany.

Rozdział I
Ulice Herbi opustoszałe były już od kilku godzin, późnym zmierzchem w środku jesieni nikt nie wychodził z domostw, w oknach widać było zapalone lampy naftowe. W niektórych oknach przelatywały kobiece sylwetki gospodyń sprzątających po wieczerzy. W tym samym czasie przy bramie panowała niezrozumiała i nietypowa zawierucha. Kilku strażników biegało po placu i zaglądało za każdy budynek.
-Nie mógł daleko uciec - Krzyczał jeden, a inni wtórowali mu.
Na środku stał szlachetnie odziany dowódca straży. Miał na sobie wyszywaną złotymi nićmi czerwoną kamizelkę, przy pasie trzymał szablę. Skórzane buty pasowały do długich brązowych spodni również wyszywany złotymi nićmi. Był zdenerwowany, a na jego twarzy malował się grymas niezadowolenia.
Powodem tego zamieszania był młody chłopak Yauron, banita który przybył do miasta trzy dni temu. Osadzony był o morderstwo rodziny szlacheckiej, która wywodziła się wprost od elfów. Siedział teraz pod wozem z sianem, wiedział że ktoś go za chwile wytropi. Miał już nawet gotowy plan ucieczki. W jednej ręce trzymał swoją jedyną broń, sztylet trochę dłuższy niż nóż myśliwski jednak niemogący równać się ze szpadą strażnika królewskiego. Usłyszał tupot kopyt, jeden z gońców konnych zszedł właśnie z rumaka i kiedy miał spojrzeć pod wóz chłopak wyskoczył mu wprost pod nogi, przewracając go wpierw a następnie wskakując na konia ruszył w stronę bramy. Rozległ się krzyk i zaraz w pogoń ruszyli inni gońce konni. Yauron miał przewagę, był drobnej budowy i nie dźwigał pełnej zbroi którą obarczony był każdy ścigający go.
Dysponował dobrymi umiejętnościami jeździeckim, nauczył się tego w rodzinny domu na zachodzie, w wiosce Erldon. Dystans miedzy nim a żołnierzami rósł z każdą chwilą, jednak cały czas nie mógł się zatrzymać. Wiedział że ta noc, będzie długa. Jechał teraz głównym dziedzińcem, wybrał najprostszą drogę by dotrzeć do miejsca gdzie zaplanował pozbyć się ogona. Kiedy wioska znikła mu już z oczu skręcił ostro na wschód, w niewielką ścieżkę. Planował ukryć się z zakamarkach lasu.
W końcu po kilkunastu minutach przestał słyszeć stukot kopyt. Jechał powoli droga otoczoną przez wysokie drzewa. Coś strzeliło w koronach drzew. To pewnie jakiś ptak, pomyślał. Teraz kiedy udało mu się uciec nie mógł udać się na deptak. Postanowił zaryzykować i spędzić noc w lesie. Zdjął materiał którym wyłożone było siodło i przykrył się nim, konia przywiązał kilka kroków od siebie.

Szedł wąskim korytarzem, nie czuł nic poza głodem...głodem który doskwierał mu bardzo długo. Rozglądał się w okół i widział tylko kamienne ściany. Spojrzał w dół - ujrzał nie swoje stopy, te miały tylko trzy palce. Były grube i owłosione. Miał pazury. Spojrzał szybko na ręce, grube pokryte drobną sierścią i również zakończone pazurami. Wydał z siebie przeraźliwy okrzyk, nie panował nad swoim zachowaniem prawie w ogóle. Uderzył ręką w kamienną ścianę a po lochu rozniósł się okropny zgrzyt.

Obudził się na wilgotnej ziemi, było mu gorąco. Przeziębił się, miał tez spora gorączkę. Ledwo słaniał się na nogach. Podszedł do konia, i z ledwością rozwiązał supeł który zrobił zeszłej nocy. Delikatnie usadowił się w siodle, a materiał którym siodło było normalnie pokryte zarzucił na siebie. Na szczęście było dość ciepło jak na środek października. Wędrował lasem bardzo długo aż wyszedł po jego drugiej stronie na wschodnim dziedzińcu. Stamtąd udał się na północ, planował spędzić następną noc w miasteczku Therlin, słynącym z buntowniczego nastawienia do władzy w całym państwie. W drodze po dziedzińcu zaczepił go podróżny handlarz, uporczywa rozmowa wyczerpała Yauron całkowicie.
- O mość pan nie wygląda najlepiej - Mówił niski i gruby kupiec - za kilka miedziaków sprzedam panu zioła lecznicze! Są na prawdę dobre, wyleczą każdą dolegliwość. Dostałem je od znajomego czarodzieja ze stolicy!
- Nie jestem zainteresowany - Bronił się chłopak.
Doświadczony kupiec, prawdopodobnie bardziej bezwzględny niż niejeden zbój nie dawał za wygraną. Kilka minut stał na wprost Yaurona, który nie mógł nawet podjąć próby odjechania bo bał się iż spadnie z konia z powodu braku sił. W końcu rzucił kupcowi srebrną monetę i przyjął w zamian małe zawiniątko. Handlarz powiedział jak to przygotować i padać.
- Wrzuć to do wrzącej wody i przykryj. po chwili wypij póki ciepłe
W końcu ruszył. Podróż konna, nawet tak powolna, była wykańczająca. W oddali ujrzał dym wychodzący z kominka pierwszego domu. Therlin była malmy miasteczkiem, a raczej wioską. Żyło własnym życiem, i lekceważyło prawo nadawane przez króla. Było to chyba ostatnie miejsce w całym królestwie gdzie Yauron mógł czuć się bezpiecznie. Zszedł z konia przy karczmie "Pijany paw", wszedł do środka. W środku było kilka osób, wzrok wszystkich powędrował na przybysza, ale tylko na chwile by sprawdzić czy to ktoś znajomy. Podszedł do lady i usiadł opierając głowę o drewniany blat.
- W czymś pomóc? - Zapytał siwy karczmarz obsługujący w tym czasie innego mężczyznę
- Strawy i noclegu - Wymamrotał.
- I Lekarza - dodał karczmarz - Donat i Elrin, pomóżcie no mu. Zanieście go na górę.
Dwóch masywnych facetów podniosło się sprzed stolika
- Dobrze ojcze - Złapali go pod ręce i zanieśli do jednego z czterech pokojów na piętrze.
Stracił przytomność.

Rozdział II
Yuron obudził się dopiero następnego dnia, był obolały jednak czuł się znacznie lepiej. Spojrzał w biały sufit a następnie przed siebie. W pokoju siedziała starsza kobieta w krótkich sinych włosach. Wpatrywała się w niego ślepo
- Wstałeś - Powiedział, a jej głos przypomniał mu jak zajmowała się nim matka. - Twoje ciuchy schną na dole
Odruchowo spojrzał pod pościel, miał na sobie białą koszulkę i szorty. Na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec.
- Nazywam się Sale - Powiedziała kobieta
- Ja Yauron - przedstawił się
- Jałron? - Zadrwiła i zaśmiała się
- Nie, Ia-u-ron - poprawił
- O, Elficikie imię! - Niemalże krzyknęła - Masz długoucha w rodzinie?
- Nie sądzę... ojciec pracował w ratuszu i spotykał często Elfy.
Kobieta podała mu jadło i przyniosła rzeczy, później opuściła gospodę co Yuron zauważył przez okno w izbie. Zszedł na dół, gdzie oddany mu został jego ekwipunek. Zdziwił się z tak miłego powitania, zaciekawiony zapytał dlaczego został tak potraktowany. Odpowiedź zmartwiła i zdziwiła go.
- Jesteś ścigany przez straż, więc jesteś naszym przyjacielem - Powiedział mężczyzna
- Tak kobieta która się mną zajęła - powiedział cicho bo nadal czół ból gardła - Nie podziękowałem jej nawet
- To moja żona - Powiedział wesoło
- A więc podziękuje panu
- Jestem Florian
Yauron postanowił pomóc, jednak nikt nie pozwolił mu ruszyć się z miejsca. Koń na którym przyjechał odprowadzony został do stajni właścicieli karczmy, jak się później dowiedział. Po tygodniu pozwolono mu na prace w gospodzie w zamian ze wyżywienie i nocleg. Rąbał drewno na zapleczu, i co jakiś czas obsługiwał klientów. Nawiązał kontakt z synami karczmarza, polubił Donata który był otwarty i wesoły. Elrin był skryty, jednak i o nim Yauron miał pozytywne zdanie. Pewnego dnia udał się z nim do lasu po drewno. Dowiedział się dlaczego w tym miasteczku nie lubi się władzy.
- Tutaj żyje się głównie z uprawy zboża, nie mamy dostępu do rzeki - Mówił Donat - Władze zabroniły polowań w tym lesie, przez co głodujemy.
- Oczywiście co jakiś czas łamiemy te przepisy. Zima umarli byśmy z głodu.. - Wtrącił Elrin - A to wszystko przez długouchy które siedzą w miastach.
- Stary Pergrin mówił że elfy które nadal żyją w lasach są sympatyczniejsze
Po powrocie do gospody Florian przywitał ich w drzwiach ze spuszczoną miną. W wiosce byli strażnicy, szukali Yaurona. Nikt oczywiście nie pisnął słówka.
- Czyli muszę was opuścić?
- Nie... musisz uważać. Przeprowadzisz się na razie do mojego domu, stoi on na drugim krańcu drogi.
- Dlaczego mi pomagacie? - Zdziwił się, nigdy nie spotkał się z taką życzliwością ze strony innych ludzi
- To dość oczywiste - powiedział - pozbyłeś się tych Earionów. Mieliśmy ich dość, co prawda potępiam morderstwo jednak ich śmierć była dla nas pożyteczna.
Nie wiedział co o tym myśleć. Wiec ród który niby wybił zwał się to Ród Earion. Słyszał już gdzieś ta nazwę, jednak nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
Jeszcze tego samego dnia przeniósł się do dworku na granicach wioski. Mieszkał w podobny pokoju do tego w gospodzie. Codziennie zajmował się zwierzętami. Powoli zbliżała się zima, w czasie której we wsi organizowany był jarmark. Festyn świąteczny trwał tydzień, w tym czasie do miasta zjeżdżali się mieszkańcy całego królestwa oraz krasnoludy z południa prezentujące swoje wyroby w postaci biżuterii i broni. Yauron uczestniczył raz na ów jarmarku, był wtedy jeszcze młody i przyjechał tu z ojcem i wujem. Teraz zastanawiał się jak przebrać się by nie rozpoznały go straże, wiedział też że jeden nie pewny ruch i mógł by sprawić problemy gospodarzą którzy tak mile go ugościli.
Większość stanowisk rozkładano wzdłuż drogi głównej, niektórzy, w tym handlarze bronią robili to jednak w bocznych alejkach, gdzie łatwiej było dokonać nielegalnych transakcji. Od czasu zabójstwa w stolicy broń można było nosić wyłącznie straży i obywatelom wyższej strefy. W tym Ci drudzy mogli posiadać wyłącznie sztylet, straż zaś wyposażana była za pieniądze państwa. Myśliwi mogli posiadać łuk i nóż myśliwski, jednak takimi towarami nikt nie handlował bo były one zbyt pospolite.
Yauron pożyczył od Donata pelerynę z kapturem, byłą na niego trochę przyduża jednak pomagało to zakryć twarz. Od czasu kiedy podjął się pracy w domostwie 'uzbierała' mu się sumka pieniędzy, której nie chciał przyjąć zapierając się iż umówili sę na prace tylko za pokój i jedzenie.
- Ale pracowałeś za trzech, należy Ci się ta cześć pieniędzy - powiedział Florian dzień przed festynem
- Ależ nie - kłócił się Yauron - zostałem ugoszczony, nie mogę przyjąć pieniędzy.
Jednak nie było rozmowy, zwłaszcza kiedy dołączyła do niej pani Sale, była uparta. Yauron z żalem przyjął mieszek z monetami i schował go pod ubranie które kupił za resztę własnych pieniędzy. Szybko zorientował sie iż było tego więcej niż się umówili. Wyliczył kilkanaście srebrnych monet. Starał sie omijać stanowiska oznaczone państwowymi barwami. Zatrzymał się przy jednym ze stanowisk krasnoluda. Ten przywitał go ochoczo. Pokazał mu masę rupieci oraz kilka broni 'pod stolikiem'. Yauron był nawet przez chwile zainteresowany krótkim mieczem jednak zniechęciła go cena
- Tylko trzydzieści srebrniaków - Powiedział cicho niski brodacz
- Nie, nie można nam nosić broni - Odparł
- To przez te przeklęte elfy - zaklną bardziej do siebie krasnolud. - Ale ten utarg będzie niski.
Rzeczywiście, w tym roku było o wiele mniej ludzi niż miało to miejsce w zeszłych latach.
Przechadzając się po głównym placu Yauron usłyszał przypadkowo dyskusję dwóch mężczyzna przyodzianych w ozdobne szaty, byli to czarodzieje ze stolicy.
- Ale elfy żyją tyle lat. I Siedem wieków są w stanie przeżyć - Powiedział wyższy, długowłosy mędrzec.
- Ano, dlatego nie powinny się mieszać w ludzkie urzędy. Ich polityka różni się od ludzkiej. Ba! One nawet myślą inaczej niż ludzie!
- Ale co poradzisz. Źle się teraz dzieje, wszystko przez króla. Mówią że zachciało mu się nieśmiertelności i jakiś elf mu ją obiecał! W zamian za piastowanie stanowisk w urzędzie. Sprytnie to zaplanował i wprowadził braci.
- Może są i mądre! Ale nie dla ludzi ich mądrość, ona wymaga lat...
Rozmowę przerwał jakiś strażnik który zapewne tez śledził jej przebieg. Obaj starcy przedstawili swoje dokumenty, żołnierz bez słowa odszedł. Do rozmowy jednak nie powrócili.
W głowie Yaurona pojawiła się nietypowa myśl, chciał podejść do starców i wypytać ich o wszystko co wiedzą. Wstrzymał się jednak i odszedł, w czasie pierwszego dni jarmarku nie zakupił nic. Tak samo było w ciągu następnych dwóch dni.
Czwartego dnia Yauron został zaproszony przez pewnego pewnego mężczyznę do swojego stanowiska, mówił iż ma dla niego coś specjalnego a jego stragan znajduje się niedaleko. Chłopak nieuważnie poszedł za nieznajomym, okazało się to największym błędem jaki zrobił. Przy straganie stało dwóch strażników, rzucili się w pogoń za nim, fałszywy kupiec uchwycił Yaurona za rękę, jednak zdjął mu tylko pelerynę z kapturem.
Biegł zamarznięta droga przed siebie, do pogoni dołączyło kilku strażników jednak przeszkadzały im zbroje. Udało mu się dobiec do domu Floriana, przy brami stał Donat który szybko zrozumiał co się dzieje. Kazał mu się udać do stodoły i dosiąść konia, a następnie udać się do lasu. Jednak kiedy siedział w stodole i zakładał siodło usłyszał krzyk dochodzący z podwórza. Wyskoczył z szopy i zobaczył jak dwóch strażników okłada jego przyjaciela. Bez wahania pobiegł w tamtą stronę i rzucił się na jednego z nich przewracając na zimną ziemię. Szarpał się z nim kilka chwil, w tym czasie tęgi Donat obezwładnił pierwszego strażnika i pomógł Yauronowi.
- Teraz to nie tylko musisz się pośpieszyć ale i mi pomóc - Powiedział łapiąc jednego strażnika za nogę i ciągnąc w stronę szopy - Bierz drugiego
Niskiemu i chudemu chłopakowi nie przyszło tak łatwo ciągnięcie nieprzytomnego strażnika, jednak zanim przybyli następni zdołał dociągnąć go w wyznaczony cel. Tam Donat przygotował dwa konie. Po jednym dla niego i Yaurona oraz jednym dla dwójki żołnierzy.
- Pojadę z tobą, musimy pozbyć się tych strażników - Powiedział z srogą miną
- Co chcesz im zrobić?
- Jak to Co? - zdziwił się - nakarmię nimi zwierzęta. Trzymaj jego miecz.
Wręczył mu krótki miecz, i załadował pierwszego nieprzytomnego na konia. Obwiązał go tak by nie zsuną się w czasie jazdy.
- Nie będziesz mógł na razie tu wrócić... - Oświadczył po chwili milczenia
- Wiem - Odpowiedział wyraźnie przygnębiony - Cieszyłem się ze będę miał to za sobą
- Co takiego?
- Pościg, ucieczki, oskarżenia - Pomógł mu wiązać drugi supeł - Ruszajmy
Donat sprawdził czy nikt nie kreci się przy bramie, strażników zakneblował i przykrył płachtą. Ruszyli w stronę lasu. Było dość zimno, a na niebie powoli gasło słońce. W lesie syn karczmarza zapalił pochodnię dzięki której mieli choć trochę widoczności. Nikt nie zapuszczał się nocą do lasu, zwłaszcza o tej porze roku. Jechali w całkowitym milczeniu kilka minut, dopiero Yauron rozpoczął rozmowę
- Co planujesz? Jeżeli strażnicy dowiedzą się że mi pomagaliście możecie zostać pojmani
- O nas się nie martw. Prawdopodobnie nikt się już nie dowie. - Zamyślił się na chwilę - Wiedz że u nas w domu zawsze otrzymasz pomoc.
- Wiem... przygarnęliście mnie chociaż jestem podejrzany o morderstwo
- Jak sądzimy to fałszywe oskarżenie, jesteś zbyt miły by móc zabić.
Nie odpowiedział.
Nigdy nie myślał nawet by móc kogoś zabić. Często ranił ludzi w bójkach, jednak nigdy nawet nie próbował pozbawić drugiego człowieka życia.
Donat zatrzymał się na niewielkiej polanie, oświetlał ją blask księżyca i światło pochodni.
- Jedź tą drogą, kiedy dojedziesz do północnego dziedzińca skręć znów na wschód. W górach znajduje się obóz buntowników. znajdziesz tam schronienie, zwłaszcza kiedy dowiedzą się iż to ty stoisz za morderstwem Earionów. Teraz zostaw mnie tu.
- Zabijesz ich?
- Nie wiem...
Yauron odjechał, ruszył wyznaczoną drogą. Zmarzł do szpiku kości, nie zdołał nawet zabrać zapasów. Nie było czasu o tym myśleć, wyjechał w końcu na północny szlak. Był strasznie zmęczony, oczy zamykały mu się same, a przenikliwe zimno paraliżowało mięśnie. Dojechał w końcu do ścieżki za wschód, skręcił tam i jechał bardzo długo w stronę gór. Powoli na niebie pojawiało się słońce. Pod nogami konia pojawiało się coraz więcej śniegu, aż było go tyle iż zwierze trzęsło się z zimna. Przed nim pojawiła się trójka mężczyzn w wilczych skórach. Dwójka z nich celowała w niego z łuków.
- Kim jesteś?
- Ya...Yauron, zabójca Earionów... - Powiedział ledwo
- Panowie, pomóc mu! Na co czekacie! - Krzyknął mężczyzna a dwójka zaprowadziła go na koniu do obozu. Przeszli ścieżką jeszcze kilkanaście metrów, następnie skręcili za wielki głaz i przejechali pod wielkim kamiennym łukiem zabudowanym drewnianą bramą. Zaniesiono go do jednej z izb i podano ciepłe piwo na rozgrzanie. Przyniesiono mu suche rzeczy i przydzielono skromny pokój. Po tym wszystkim zaprowadzono do herszta całej bandy.
- Ty podobno jesteś zabójcą Earionów - Powiedział z nutką niedowierzania w głosie wysoki i tęgi mężczyzna
- Tak - Odpowiedział Yauron zachrypniętym głosem
- Jeżeli jest to prawdą to witamy cię w naszych progach - Wstał i uścisną mu dłoń - Jestem Urlon.
Po krótkiej rozmowie pozwolono mu udać się w końcu do pokoju, padnięty położył się na łóżko, nie było tu tak ciepło jak i Floriana z domu, jednak o wiele bardziej wolał to od celi albo zimnego lasu. Leżąc na brzuchu spojrzał w okno, słońce wzeszło już wysoko, nie spał całą noc. Rozpalił w małym kominku i poszedł spać.
Obudził się cały spocony, poprzedniej nocy znów nabawił się gorączki, tutaj jednak nikt nie zajął się nim. W tym momencie przypomniał sobie o ziołach które kiedyś zakupił od wędrownego handlarza. Spojrzał do zewnętrznej kieszeni i wyjął zawiniątko papieru. Zioła były całkowicie wysuszone. Zagrzał wodę na kominku i w glinianym kubku rozrobił zioła. Wyszedł mu ciemny napój, wypił go jednym łykiem. Miał smak mięty jednak o dziwo poczuł się po nim lepiej. Jednak cały dzień spędził w łóżku, tylko w południe rozejrzał się po okolicy, zdobył trochę jedzenia od myśliwych którzy często bywali w obozie. Przypiekł, na ile tylko potrafił spory kawałek mięsa i zjadł z bochenkiem chleba który dostał na stancji.
Trzeciego dnia w obozie postanowił rozejrzeć się za pracą, roboty było mnóstwo w okół, załapał się w końcu do rąbania drzewa.
- Za trzy miedziaki dziennie - Powiedział wysoki i gruby drwal - Oraz za darmo będziesz miał drewno dla siebie
Pracował kilka godzin dziennie, często wycieńczony i głodny. Od czasu do czasu pozwalał sobie na kilkudniową przerwę w pracy.
W okolicy pojawiły się pierwsze oznaki wiosny, śnieg topniał a w miejscach oddalonych od gór nie było go już w cale. Wraz z roztopami przyszły nowe zajęcia. drewno nie było już tak potrzebne to też Yauron załapał się do połowów ryb w niedalekim jeziorze. Nie szło mu to z początku najlepiej, jednak dzięki radą innych udało mu się złapać kilka sporych ryb. Wszystko powoli układało się, jednak spokój zmącił Urlon który prosił Yaurona o przysługę.
- Wiesz, udało mi się nawiązać kontakt z kilkoma handlarzami broni. Nie chcą oni jednak przybyć do nas i umówiliśmy spotkanie w wiosce Therlin. Nie mamy nikogo kto mógłby się tam dostać teraz. A jeżeli ktoś jest to odmawia. Czy ty może mógłbyś?
- Oczywiście! - Powiedział ucieszony, ale zaraz potem wrócił do poprzedniego stanu - Wszystko mi wytłumacz.
- No więc. Dostaniesz pieniądze, konia i wóz. Będziesz musiał przejechać północnym i wschodnim dziedzińcem i w gospodzie niejakiego Floriana czekać będzie na ciebie krasnolud imieniem Elrong oraz człowiek którego zwą Kruk. Reszty dowiesz się na miejscu.
Yauron opuścił obóz z rana następnego dnia, na wierzchowcu dojechał do celu po kilku godzinach. Udał się do karczmy w której odbyć się miała wymiana, jednak po wejściu nie zastał nikogo z opisu. Podszedł do Floriana i przywitał się zdejmując kaptur
- Nie powinno cię tu być -Powiedział Starzec - Ale miło cię widzieć synu
"Synu", wiedział iż to określenie zostało mu nadane przez wiek a nie pokrewieństwo, jednak ucieszył się w głębi siebie z owego faktu. Opowiedział pokrótce co wydarzyło się u niego, i czekał na opowieść przyjaciela
- Donat został pojmany - oświadczył znienacka - zlitował się nad strażnikami i puścił ich wolno. Siedzi teraz w więzieniu. My jesteśmy bezpieczni bo nie ma dowodów na to iż ci pomagaliśmy.
- To moja wina - Odpowiedział zasmucony Yauron - Gdyby wiedział! Gdybym mógł to zmienić!
- Ale nie masz czego! Elrin jest teraz w stolicy i stawia się za bratem. Nie damy mu zginąć. Jednak... - Zamilkł na chwile. W karczmie było mało ludzi, wszyscy siedzieli na dziedzińcu bądź zajmowali się dziećmi. - Jednak do więzienia ma przybyć mag który czarami wydusi z niego wszystko co tylko wie.
- Jaki mag!? - Chłopak niemalże podskoczył
- Elf, z samej granicy. Oczywiście czarodzieje są zbyt dumni by pędzić na wezwanie. Jednak jest to nieuniknione
Rozmowę przerwały otwierane drzwi. Do środka wkroczył niski brodaty krasnolud z toporem u pasa.

Rozdział III
Krasnolud rozejrzał się, dopiero po jakimś czasie Yauron zauważył iż z prawego ramienia cieknie mu krew. Zaraz zanim weszła wysoka postać odziana w czarne szaty, z obwiniętą twarzą. Po sylwetce wywnioskował iż to mężczyzna, i to nie lada silny. W ręce trzymał zakrwawione ostrze. Chłopak zauważył iż na ich widok Florian zbladł strasznie.
- Elrong! - Wymamrotał w końcu karczmarz - Ile to lat minęło odkąd cię tu nie widziałem?
Krasnolud uśmiechnął się i usiadł przy stoliku.
- Kruk tutaj? - Starzec spojrzał na czarną sylwetkę stojącą w drzwiach - zaszczyt to was gościć panie.
- O, to na nich czekałem - wtrącił Yauron który zamyślił się chwile wcześniej.
Podszedł do nich i przedstawił się, żaden z dwójki nie wyglądał najlepiej. Florian przyniósł wino i jadło oraz zamkną gospodę na czas rozmowy. Sam udał się na zaplecze, najwyraźniej nie chciał nawet usłyszeć tej rozmowy, bowiem nikt z przybyłych nie wymagał tego
- Zostań! - Mówił Elrong a reszta mu wtórowała.
Florian nie posłuchał jednak. Siedzieli w tróję w ciszy przez dobrą minute, dopóki nie przerwał jej Kruk
- Nie ma broni - Oświadczył sucho. - Dopadła nas straż. Zbiegliśmy ale zostawiliśmy towar.
- Rozumiem życie jest ważniejsze - Odparł Yauron
- Nie życie, informacje - Odparł Kruk swoim bezbarwnym głosem, tak iż przez chwile Yaurona przeszły ciarki.
- Podejrzewam że ktoś nas sprzedał. I gdybym się tylko dowiedział kto to zrobił wywiesił bym jego głowę na palu - Zaklną krasnolud
- Nie Elrong to inna siła
- Co sugerujesz Niferjusie? - Usączył łyk piwa i wziął soczysty kawał mięsa
- Ano to co powiedziałem. Elfy korzystają z magi.
- Przeklęte długouchy! - Klną
Yauron niepewnie zapytał się o dalszy plan.
- Jak to co robimy? - Zdziwił się Kruk - Zgłaszasz to do Urlona, to jego obszar i on tu miał pilnować. - Był wyraźnie zdenerwowany, jednak twarz zasłaniały mu różne chusty i przewiązki.
- Rozumiem - Odpowiedział a w tym samym momencie ktoś zapukał do drzwi karczmy.
Dwójka przybyszów automatycznie przewróciła stół i skierowała się w stronę zaplecza. Było jednak już za późno, dwóch żołnierzy wytargło drugim wejściem. Kruk powalił ich szybkimi cięciami i zamkną drzwi. Podał ich broń Florianowi i Yauronowi.
- Młody zostajesz z krasnoludem tutaj. Florian otwórz stare wyjście, ja zajmę się żołnierzami.
Drewniane drzwi zatrzęsły się, Niferis wbiegł na górę pomieszczenia. Yauron usłyszał brzęk rozbitego szkła i krzyk kilku strażników. Krasnolud cofną go i uderzył w drzwi, na zewnątrz rozszedł się przeraźliwy krzyk, kiedy Elrong wyciągną topór widniała na nim krew. Główne drzwi puściły a do środka wpadło półtuzina żołnierzy w skórzanych zbrojach. Zaatakowali Od razu, niski brodacz powalił pierwszego potężnym ciosem. Florian uderzał mieczem w posadzkę i odkopywał coś rękoma. Elrong powalił kolejnego rycerza, a Yauron stał w bezruchu dopóki miecz nie śmigną mu koło głowy, odwrócił się nieopamiętanie tnąc wzdłuż twarzy jednego ze strażników. Trójka pozostałych ustawiła się w szeregu i napierała dość równo, aż jeden padł przebity ostrzem kruka prosto w plecy. Nie miał on na twarzy swoich chust i dopiero Yauron zrozumiał po co mu ów chusty. trzy wielkie szramy przechodziły mu przez nos, Jedna przez policzek i jedna po łuku brwiowym. Machną kolejny raz mieczem w szyją strażnika, następnie Florian uderzył toporem prosto w głowę.
- Wiesz co robić przyjacielu - powiedział Kruk rzucając mieszek z pieniędzmi i wskakując do dziury którą otworzył właściciel tawerny. Krasnolud zrobił to samo, Florian pokazał tylko by chłopak poszedł za nimi. Wskoczył szybko do tunelu pod karczmą a drzwiczki nad nimi zamknęły się i prawdopodobnie coś na nich położono.
- Jak on wyjdzie z tej sytuacji? - Zapytał Yauron
- Powie że go szantażowaliśmy - Odpowiedział mu Kruk
Przeszli wykopanym w ziemi tunelem, prowadził on może kilkaset metrów w dół, kierowali się w całkowitej ciemności aż do momentu kiedy przednimi pojawiło się światło. Wyszli na brzeg rzeki, wstali w wejściu do jaskini zrobionym w klifowym brzegu. Kruk wyją z pod płaszcza line i zarzucił nią do góry. Po chwili całka trójka była na górze, niedaleko zauważyli młyn. Stał już obok starszy łysy, z zaledwie resztkami sinych włosów mężczyzna. Garbił się i podpierał laską. Przywołał ich ręką, podeszli do niego szybko.
- Jestem młynarzem, zapewne Florian wpadł. Moim obowiązkiem jest pomóc wam. Wejdźcie, na piętrze jest mała izba. Weź tylko linę
W środku panował straszny bałagan, wszędzie walały się worki z mąką. Pomieszczenie oświetlały zaledwie dwa okienka, a mechanizm napędzany wodą chodził strasznie głośno. Na piętro prowadziły schody ulokowane po lewej stronie od drzwi, weszli po nich i znaleźli się w niewielkim korytarzu z parą drzwi po przeciwnych stronach. Jedne prowadziły do kuchni, rozpoznali to po unoszącym się stamtąd zapachu i dźwięku smażonego mięsa, drugie pomieszczenie to zapewne pokój.
W kuchni panowała córka młynarza Satrin, Yauron zwrócił na nią od razu uwagę. Miała długie kruczoczarne włosy. W ciasnym gorsecie eksponowała swoje nad wyraz kształtne piersi, a zielona cekinowa suknia dodawała jej wdzięku. Yauron zapatrzył się na nią przez dłuższa chwile dopóki z transu nie wyrwał go krasnolud.
- Walczyć to ty może i nie umiesz - Klepnął go w ramie - Ale waleczny jesteś. My zjemy i udamy się do domu, ty lepiej tu siedź jeszcze dzień czy dwa. Szlaki zapewne będą pilnowane.
- Elrong ma racje, co prawda wolał bym by aby Urlon wiedział o wszystkim od razu, ale w tej sytuacji nie widzą innego wyjścia.
- A ja widzę - Wtrącił krasnolud - My się przejedziemy do obozu. Dawno nas tam nie było!
- Czy ja wiem - Odparł Kruk - Niech będzie, ale dzieciak zostaje tutaj.
- Nie dzieciak mam osiemnaście lat!
- To sie wiem - Zignorował go Erlong.
Zjedli solone mięso i bochenek chleb. Popili to winem i po czym Erlong i Kruk opuścili młyn pod osłoną nocy. Yauron twierdził iż może spać na dole i bałagan mu nie przeszkadza jednak stary właściciel odpowiedział że łatwo by mógł wpaść w ręce strażników którzy na pewno będą sprawdzać młyn w nocy i że ma spać w pokoju. Mały pokoik podzielony był jeszcze na dwie części, oddzielone cienką ścianką. W drugim spała córka młynarza.
- Jak długo uciekasz - Zapytała go, ściana nie trzymała dźwięku
- Pół roku - Odpowiedział jej - Dlaczego twój ojciec pomaga nam?
- Tutaj każdy tak robi. - Odpowiedziała - Nie boisz się?
- Niby czego? - Po jego odpowiedzi drzwi otworzyły się, Satrin wyglądała na trochę załamaną. Miała na sobie tylko koszule nocną.
- Miałam dwóch braci, jeden z nich zmarł zabity przez straż - Po jej policzkach spłynęły łzy
- A drugi?
- Drugi... - Zaczęła głośno szlochać - Wstąpił do armii, wyrzekł się nas.
- Rozumiem - Podszedł i złapał ją za ręce, przez chwilę patrzył jej w oczy
- Podziwiam takich ludzi jak ty - Przytuliła swoją głowę to jego piersi - Jesteście tacy dzielni
Jej ton głosu zmienił się, nie był już głosem kobiety załamanej, był bardziej pewny siebie. W pewnym momencie zbliżyła swoje usta do jego szyi i pocałowała ją.
- Na prawdę chciała bym was wesprzeć - Mówiła całując jego szyję między wypowiadanymi wyrazami
- Co robisz? - W jego głosie zabrzmiał lekki sprzeciw - Wiesz że nic z...
- Nic nie chce! - Odparła przerywając na chwile, ręce miała zaciśnięte na jego ramionach - Zrobię to tylko dlatego iż mam taki kaprys. Chcę trochę uczucia, ale nie przysięgi.
- Rozumiem
Żadne z nich nie powiedziało już nic więcej. Zdjęła jego koszule i zaczęła całować go po ustach, przez chwile nie odwzajemniał tego jednak to było tylko krótkie rozkojarzenie. Objął ją i położył się na łóżku, zsunął z niej koszule nocną i leżała na nim całkowicie naga. Zdjęła z niego spodnie, i chwile potem rytmicznie ruszała się na nim, rekami gładząc jego klatkę piersiową. Trwało to kilka minut po których przewrócił ją na plecy i przejął inicjatywę, gładził jej piersi i z całą siłą jaką posiadał w sobie kochał się z kobietą którą znał tylko kilka godzin.
- To było piękne - Powiedziała ubierając się - Nie żałuję tego - Wróciła do swojego pokoju.
Kiedy się obudził śniadanie szykował młynarz, jego córka udała się do wioski. Ucieszyło go to, bowiem nie musiał patrzeć na nią. A nie wiedział jak ma się zachowywać. Udało mu się przekonać starca iż może już bezpiecznie udać się do obozu. Młynarz kazał mu iść rzeką aż do jeziora, wyposarzył go na dowidzenia w bochenek chleba, wodę i szynkę. Tak też zrobił. Było to błędem, na kraju lasu przez który przepływała rzeka zauważył dwójkę strażników. Udało mu się w ostatnim momencie schować, jednak jeden z nich odwrócił się, wyglądało na to iż go usłyszeli. Yauron poczuł jak serce podchodzi mu do gardła, jedyną bronią jaką przy sobie miał był sztylet, lecz nawet z najlepszym ostrzem nie miał by szans w starciu ze strażnikami. Przyznawał się do tego iż nie umie walczyć. Schował się w niewielkim rowie przykrytym krzakami, strażnicy podeszli obok i rozejrzeli się jednak.
- Co się przejmujemy. Elfy postanowiły go wypatrzeć swoją magią. - Powiedział jeden strażnik - Ciekaw jestem czy to prawda co o niej mówią? - Zapytał drugi
- Czort go wie, wiem ino że Elfy przysięgły złapać go za wszelką cenę i że... - Dalszej części nie usłyszał bowiem strażnicy odeszli od miejsce jego kryjówki.
Ciekawość wzmogła się w nim tak bardzo iż miał zamiar wyskoczyć przed strażników, powstrzymał sie jednak. Wykorzystał moment w którym strażnicy byli daleko i zaczął biec w stronę lasu najszybciej jak tylko potrafił, był już na jego skraju kiedy jeden z żołnierzy odwrócił się i ujrzał go. Automatycznie ruszyli zanim krzycząc "stój", Yauron miał kolejną przewagę, był wysportowany i nie dźwigał ciężkiej zbroi, udało mu się zbiec. Tyle że nie wiedział gdzie zbiegł. Wędrował po lesie kilka godzin, drzewa rosły tu tak gęsto iż promienie słoneczne nie docierały prawie w ogóle, a czym dalej posuwał się w głąb lasu tym trudniej było mu przejść. Drzewa rosły nie naturalnie blisko siebie, korzenie pod nimi musiały plątać się i łączyć tworząc jeden wielki organizm. W końcu zaczęły tworzyć ścianę nie do przejścia w niektórych miejscach, zostawiając tak cienką lukę iż ledwo można było przez nią podglądać. Miejsce to zaczęło działać na umysł Yaurona, chłopak pocił się i i dygotał, a jego serce waliło nierównomiernie. Kręcił się w kółko szukając wyjścia z sytuacji, drzewa zaczęły powoli się ruszać ku niemu, wyglądało to tak dziwnie i tak strasznie iż z krtani chłopaka wydobył się krzyk, krzyk tak mocny iż zbudził by miasto w środku nocy, tu nikt go jednak nie słyszał, a echo odbijało się wiele razy. Powoli tracił panowanie nad sobą, uderzał rekami i nogami we wszystko co widział. Jego ciało zaczęło się zmieniać, ręce urosły znacznie, nogi tak samo. Pojawił się na nich lekki brązowy zarost, podobny do tego ze snu ale lżejszy...jakby jeszcze nie rozwinięty. Uderzył w drzewo łamiąc je i kilka innych. Spojrzał za siebie, w górę, w dół. Znów krzyknął i zaczął przebijać się przez las ciałem, łamał drzewa i gałęzie. Zostawił ogromne piętno w lesie, las powoli rozjaśniał się a w Yauron wracał do normalności...
 
Do góry Bottom