Znajdowali się w ciemnym pomieszczeniu, w którym jedynym meblem był stół, z niezliczoną ilością szklanych butelek, probówek i innego alchemicznego cholerstwa.
Xiros w amoku spojrzał na człowieka stojącego przed nim. Mężczyzna ubrany był w wytworną szatę, wszystko wskazywało na to, że jest magiem.
-Co...- wychrypiał Xiros- co... jej... zrobiłeś...
-Jej?- zapytał mężczyzna tak spokojnie, jakby gawędzili przy piwie- Której „jej”? Z tego co wiem...
-Zamknij się!
Xiros zachwiał się i runął na podłogę. Posadzka była zimna i dziwnie wilgotna. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Poczuł, że wnętrzności mają problem z utrzymaniem się na właściwym miejscu. Po chwili krew cieknąca z poszarpanego tułowia dotarła do jego twarzy. Xiros poczuł okropny smród, jad zaczął działać. Mimo woli zaczął się miotać po podłodze w nagłym ataku jego układu nerwowego.
-O tak, kheneriusy mają to do siebie, że potrafią bardzo boleśnie uśmiercać...
-Gdzie... o-ona... j-jest...- każde kolejne słowo sprawiało, że Xiros słabł coraz bardziej.
-Nie musisz wiedzieć. Umrzesz wkrótce.
Ale nie umarł...
***
Wchodząc do karczmy zorientował się, że wszyscy na niego patrzą. Ci co byli najbliżej drzwi już zdążyli wyjść. W budynku pozostało kilka osób, w zasadzie samych mężczyzn, ale nigdy nie wiadomo. Xiros przeszedł obok skulonego ze strachu karczmarza i ruszył po schodach na górę. Zabrał z pokoju siodło i wyszedł, a raczej próbował bo w drzwiach stanęło dwóch mężczyzn, którzy z pewnością nie byli nastawieni pokojowo. Jeden z nich miał za pasem nóż, jej nóż.
Xiros bez namysłu rzucił w nich krzesłem i chwycił miecz. Po chwili, potrzebnej napastnikom na odrzucenie krzesła i wskoczenie do pokoju Xiros natarł na jednego, ale ten sparował jego cięcie i odpowiedział tym samym. Xiros uskoczył i z półobrotu, na odlew ciął tego, który stał za nim. Zginął na miejscu.
-Skąd masz nóż?- powiedział Xiros przystawiając ostrze do podbrzusza przeciwnika.
-Ja... nie wiem- odparł tamten dysząc ze strachu i zdenerwowania- Leżał... tam... Koło bramy... na południe...
-Widziałeś coś?
-Ja... ty... khenerius... ty... żyjesz... nic...
-Nie o mnie się pytam. O nią.
-Nie... Ty... nic... ty...-napastnik wyglądał jakby zobaczył ducha. W pewnym sensie był usprawiedliwiony- Jak?
-Też chciałbym wiedzieć, nic nie pamiętam-odpowiedział Xiros zabierając nóż.
Napastnik uciekł zostawiając go samego. Xiros rzeczywiście nic nie pamiętał. Tylko tyle, że stracił przytomność leżąc na zimnej i wilgotnej posadzce...
Wyskoczył przez okno na dach przybudówki, w której znajdował się Earnqhius. Koń był ostatnio w złym stanie, wynędzniały i słaby. Wszystko przez tych cholernych magów- pomyślał, spoglądając na czarne chmury ciągnące się po nieboskłonie od czasu bitwy pod Aten’chan. Wyjechał z miasta i ruszył na południe...
Xiros w amoku spojrzał na człowieka stojącego przed nim. Mężczyzna ubrany był w wytworną szatę, wszystko wskazywało na to, że jest magiem.
-Co...- wychrypiał Xiros- co... jej... zrobiłeś...
-Jej?- zapytał mężczyzna tak spokojnie, jakby gawędzili przy piwie- Której „jej”? Z tego co wiem...
-Zamknij się!
Xiros zachwiał się i runął na podłogę. Posadzka była zimna i dziwnie wilgotna. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Poczuł, że wnętrzności mają problem z utrzymaniem się na właściwym miejscu. Po chwili krew cieknąca z poszarpanego tułowia dotarła do jego twarzy. Xiros poczuł okropny smród, jad zaczął działać. Mimo woli zaczął się miotać po podłodze w nagłym ataku jego układu nerwowego.
-O tak, kheneriusy mają to do siebie, że potrafią bardzo boleśnie uśmiercać...
-Gdzie... o-ona... j-jest...- każde kolejne słowo sprawiało, że Xiros słabł coraz bardziej.
-Nie musisz wiedzieć. Umrzesz wkrótce.
Ale nie umarł...
***
Wchodząc do karczmy zorientował się, że wszyscy na niego patrzą. Ci co byli najbliżej drzwi już zdążyli wyjść. W budynku pozostało kilka osób, w zasadzie samych mężczyzn, ale nigdy nie wiadomo. Xiros przeszedł obok skulonego ze strachu karczmarza i ruszył po schodach na górę. Zabrał z pokoju siodło i wyszedł, a raczej próbował bo w drzwiach stanęło dwóch mężczyzn, którzy z pewnością nie byli nastawieni pokojowo. Jeden z nich miał za pasem nóż, jej nóż.
Xiros bez namysłu rzucił w nich krzesłem i chwycił miecz. Po chwili, potrzebnej napastnikom na odrzucenie krzesła i wskoczenie do pokoju Xiros natarł na jednego, ale ten sparował jego cięcie i odpowiedział tym samym. Xiros uskoczył i z półobrotu, na odlew ciął tego, który stał za nim. Zginął na miejscu.
-Skąd masz nóż?- powiedział Xiros przystawiając ostrze do podbrzusza przeciwnika.
-Ja... nie wiem- odparł tamten dysząc ze strachu i zdenerwowania- Leżał... tam... Koło bramy... na południe...
-Widziałeś coś?
-Ja... ty... khenerius... ty... żyjesz... nic...
-Nie o mnie się pytam. O nią.
-Nie... Ty... nic... ty...-napastnik wyglądał jakby zobaczył ducha. W pewnym sensie był usprawiedliwiony- Jak?
-Też chciałbym wiedzieć, nic nie pamiętam-odpowiedział Xiros zabierając nóż.
Napastnik uciekł zostawiając go samego. Xiros rzeczywiście nic nie pamiętał. Tylko tyle, że stracił przytomność leżąc na zimnej i wilgotnej posadzce...
Wyskoczył przez okno na dach przybudówki, w której znajdował się Earnqhius. Koń był ostatnio w złym stanie, wynędzniały i słaby. Wszystko przez tych cholernych magów- pomyślał, spoglądając na czarne chmury ciągnące się po nieboskłonie od czasu bitwy pod Aten’chan. Wyjechał z miasta i ruszył na południe...