- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
Na początku chciałem powiedzieć, że napisałem to opo aby większość z nas mogła je przeczytać z ciekawością, gdyż jest ono o gildiach i jej członkach. Nie zawierają żadnych obraźliwych treści więc bohaterzy tego opowiadania nie powinni się na mnie gniewać, że ich tu umieściłem
Liczę na to, że wam sie spodoba.
NOWY ŚWIAT
PROLOG
Był rok 288 kiedy to cienie złego oręża padły na zielone stepy Nordmaru. Orkowie, którzy to wciągu ostatnich lat rozmnożyli się i wzrośli w siłę, opuściły chłodne góry i natarły na Normar, lecz król clone nie poddał się. Po miesiącu oczekiwań wszyscy wojownicy świata zebrali się w pałacu króla i odtąd bronili Ostatniej Twierdzy. Nieoczekiwanie, gdy przed pałacem rozgorzała ostatnia bitwa, zza oceanu dotarło oślepiające światło. Jakby gwiazda spadła z nieba na równinę. Orkowie zginęli przerażeni potężną magią bijącą od Gwiazdy Oceanu.
To był koniec Nordmaru. Kraina dopełniła swej historii.
Nie był to jednak koniec życia. Wielka mgła przemknęła przez oczy zebranych i wszyscy złożyli się do snu.
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ I
„NIEZNANY ŚWIAT”
Mała postać podniosła się szybko, budząc z głębokiego snu. O dziwo wokół panowała ciemność, której za nic mógł ogarnąć, a która przyprawiała go o dreszcze. Trzymał więc prawą dłoń na rękojeści topora na wypadek nieoczekiwanego. Nic takiego się nie zdarzyło. Przeciwnie, po wielu kwadransach błąkania się po ciemnościach marzył aby kogoś napotkać. Nie ważne kogo. Może to być ork, wilk, harpia, demon i tak rozbije jego łeb swoim toporem. Byle tylko wiedzieć gdzie on jest...
- Hop, hop! Jest tam kto?- nawoływał – Jeżeli jest tu jakiś ork to chętnie naostrzę swój toporek – żaden ork nie odpowiedział jednak na wyzwanie. Rosły krasnolud złapał się za brodę i począł dumać. Ano...Zapomniałem wam powiedzieć że jest on m., jednym z ostatnich widzianych w Normarze. Gdy jego plemię tajemniczo opuściło swój dom, jego dziad trwał u boku władcy Leśników. Było to jednak dawno temu, więc nie będę się rozpamietywał.
- „ Niech no pomyślmy...Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była ta piękna jak blask bursztynu gwiazda, Ba no, nawet piękniejsza. Wtedy to rozbłysła nagle i tak oto trafiłem tu. A gdzie jest to „tu”?” – rozejrzał się – Nigdzie! – Po chwili usłyszał echo swego donośnego głosu. Echo? To coś nowego. Od niewiadomej chwili prowadził dziwne dialogi z samym sobą bądź ze swoim toporem, lecz jak dotąd nie słyszał swego głosu odbijającego się od ukrytych pod ciemnością ścian. – Ano właśnie – rzekł – T0 musi być jakaś jaskinia – Był w błędzie, gdyż nagle, na osmolonym mrocznym dachu zrobiła się dziura, przez którą wpadła smuga światła. Aczkolwiek krasnolud tego nie widział. Pobiegł z niewiadomych mi przyczyn w przeciwną stronę, uderzył w coś potwornie twardego i stracił przytomność...
- Brodaczu? Brodaczu? Obudź się! – krasnolud wybłąkał się z nieprzytomności i znów znalazł się w rzeczywistości. – Nic ci nie jest? – Posiadacz orkobójczego toporka zobaczył wysokiego człowieka ubranego w piękną czerwoną szatę. Bez wątpienia był to Mag Ognia.
- A niech mi spadnie na łeb mój toporek!- wrzasnął uradowany – Albo ja widzę człowieka albo ta ciemność płata mi figle – Lecz gdy rozejrzał się, ujrzał rozpalone ognisko, a przy nim rycerza, którego twarz jarzyła się majestatem. – A niech i drugi toporek spadnie! Toż to dwóch widzę!-
- Nie mylisz się – rzekł mag – Jestem Pirx. Choć wszyscy przyjaciele mówią mi s.e.b.a. – krasnolud ukłonił się i rzekł
- Na imię mi Forin. Lecz pobratyńcy mówią mi Godfather – usiadł przy ognisku – A tobie jak na imię? Jeśli wolno spytać – Rycerz spojrzał na niego i rzekł.
- Na imię mi Sword i tak też mi wszyscy mówią.
Siedzieli przy ognisku przez długi czas nie odzywając się słowem. Wreszcie żołądek krasnoluda upomniał się o swoje głośnym bulgotem.
- Zapewne zgłodniałeś – rzekł seba i podał mu talerz gorącego gulaszu.
- Dziękuję ci po stokroć mości magu, lecz niestety nie mam się jak odwdzięczyć -
- Wystarczy, że twój żołądek ucichnie na jakiś czas – Godfather szybko złapał za miskę i po kilku chuchach, jednym susem wciągnął zawartość miski. Wreszcie odezwał się milczący dotąd rycerz.
- Zmrok już zapadł. Trzeba będzie postawić straż -
- Racja, nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa mogą czyhać za cieniem drzew – przyznał mag
- A tak właśnie, jeśli można znów zapytać. Gdzie my właściwie jesteśmy?- spytał Godfather.
- Nie wiemy – odpowiedział seba – Nie mogliśmy się rozejrzeć. Kiedy tylko się tu pojawiliśmy już panowała noc.
Mag opowiedział krasnoludowi o tym jak się spotkali i jak go znaleźli. Za każdym razem krasnolud powtarzał „ A niech mnie! Przysiągł bym na mój toporek, że....” Tak też połowa nocy minęła na wyjaśnieniach i przemyśleniach. Głównie jednak wspominali Ostatnią Bitwę i Gwiazdę Oceanu, której za nic nie mogli opisać. Senność skleiła wreszcie Godfatherowi powieki, także udał się na zasłużony odpoczynek.
Gdy otworzył oczy, ku jego wielkiej radości ukazały się jaskrawe promienie słońca, przebijające się przez bujnie porośnięte liście wielkiego dębu, na który wczoraj tak niefortunnie wpadł. Spojrzał ukradkiem na swoich nowych towarzyszy, ci szykowali się do drogi.
- Która to godzina?- spytał krasnolud ziewając
- Pół po ósmej – odpowiedział seba – Pora wstawać i iść – Godfather ocucił się szybko kilkoma wstrząsami głowy i założył swój toporek z powrotem na plecy.
- A więc pora poznać nieznany świat – rzekł i ruszył za ekipą. Ta zaczęła podróż przez skraj rozciągającego się lasu, idąc wąską ścieżką. Równina ta była gładka, tylko gdzie nie gdzie musieli iść pod górę. Wokół rosła bujnie trawa z wieloma gatunkami roślin, o których nawet seba nic nie wiedział.
Nie było jednak czasu podziwiać natury ani jej badać. Podróżnicy musieli zachować ostrożność. Kto wie co może ukrywać powłoka nieznanej roślinności. Prowadzeni jednak przez czujne oko Sworda uniknęli niebezpieczeństw i wkrótce na jasnym horyzoncie dostrzegli, że ścieżka prowadzi na pola. Godfather skakał z radości.
- No! Nareszcie! Już myślałem, że aż toporek sam się wyszczerbi. A to by trwało bardzo długo ho, ho....- zbiegł z małej skarpy i skierował się w stronę pól. Tak też, gdy skręcili za wąską uliczkę i las odchylił się, ujrzeli małą stodołę, a za nią chatę. Tak! Nie są tutaj sami. Lecz, gdy już myśleli o tym, że ujrzą starego poczciwego człowieka, który siedząc w bujanym fotelu powie im gdzie się znajdują, nagle, zza krzaków wyskoczyło dwóch chłopców.
- Stać w imieniu króla!- trzymali ręcznie wyrzeźbione drewniane miecze. – Mówcie! Coście za jedni i czego tu szukacie?- mały piegowaty rudzielec wyglądał tak niewinnie w swej rycerskiej postawie, że Sword ledwo powstrzymał się od śmiechu. Mimo to rzekł poważenie.
- Spokojnie młody człowieku, nie jesteśmy wrogami – oznajmił – Zabłądziliśmy. Chcieliśmy więc spytać kogoś o drogę, a widząc te chaty niechybnie odgadliśmy, że ktoś tu mieszka -
- Zabłądziliście?- zdziwił się malec – Niestety, nie znam dokładnie okolic poza gospodarstwem, ale mój papcio pomoże wam na pewno - schował mieczyk za pas i zaprowadził ich do małej przytulnej chatki, w której mieszkał ( jak przypuszczali ) poczciwy stary właściciel ziemi – pan Markuk. Widząc trzech nieznajomych przyjrzał im się dokładnie, a na widok Godfathera oczy niemal spadły mu na podziurawioną i starą, skrzypiącą podłoge.
- Któż to?- wykrztusił – Markus któż to jest?- rzekł do syna – Rudzielec odwrócił się i dopiero teraz spostrzegł krasnoluda.
- Nie wiem – oznajmił – Z początku myślałem, że to tylko jakaś dziwna torba, ale teraz dostrzegłem, że ma oczy, nogi i wielką, wielką brodę -
- „Ma oczy”? „Ma nogi”? „ I wielką, wielką brodę”?- oburzył się Godfather – Ciekaw jestem od kiedy to traktują krasnoluda jak zwykłą głupią torbę, wypchaną pewnie sianem. Krasnolud, który powalił na ziemię więcej orków niż jest desek w tym domu powinien chyba być darzony większym szacunkiem -
- Krasnolud?- odezwał się Markuk – Wybacz panie kros...kra...karno...ludzie, czy jakoś tak ale moje stare robotnicze oczy nigdy w swym zapracowanym życiu nie widziały....tego,no...krasno....-
- Krasnoluda- dokończył Godfather
- Ach tak, tak -
- Pan wybaczy ale musimy się zapytać o drogę – rzekł Sword, wyprzedzając ripostę Godfathera, który to zapewne zacząłby kolejną opowieść o swoim toporku – Zabłądziliśmy. Jesteśmy podróżnymi z dalekich stron i niestety zgubiliśmy szlak. Na imię mi Sword, to jest mag seba, a ten to jak już wiesz krasnolud, a na imię mu Godfather -
- Ależ oczywiście – powiedział Markuk – Z przyjemnością pomogę rycerzowi, magowi i ...kra....krasnoludowi, o tak! – opowiedział im w miarę najdokładniej tutejsze okolice. Z tego tłumaczenia, w którym było wiele nazw własnych i nieznanych znaków, Sword wywnioskował tylko tyle, że pięć staj na północ stąd leży Varda – największe miasto w zachodniej części Varantu.
- Varantu?-
- Tak – rzekł Markuk – Varantu. Jednej z czterech krain Myrthany. Zaprawdę musicie być z bardzo dalekich stron skoro nie wiecie takich rzeczy -
- Którą drogę obrać?-
- Najlepiej będzie jeśli zejdziecie ze ścieżki i powędrujecie skrótem przez las. Nie powinno tam być nic niebezpiecznego. O ile dobrze pamiętam, na jego krańcu ujrzycie małe jezioro. Ooo!....- gospodarz wyskoczył z fotela jakby sobie coś przypomniał i usiadł znowu – Zdradzę wam pewien sekret. Łatwiej wam będzie się dostać przez jezioro. Ano nim prowadzi mało znany tunel do miasta. Radzę wam z niego skorzystać, bo z tym...krasnoludem będą bardzo nie ufni – Godfather znów zrobił tęgą minę.
- Dziękuję ci gospodarzu. Niechaj mleko poleje się na twoje pola i obdaruje je niebiańskim smakiem -
- Nie, nie. To ja dziękuję, że mogłem zobaczyć trzech przybyszów z dalekich stron. Od dawna nie miałem gości tak, tak....- Pożegnał ich jeszcze jak przystało – Niechaj słońce oświetla drogę po której stąpicie- Oparł się z wolna na fotelu i sięgnął po fajkę. Potem spojrzał na starą ścianę, na której widniał jeszcze starszy obraz. „Rycerze i Bóg co ich prowadził”. Uśmiechnął się doń i wyjął spod fotela książkę. Wydawała się stara lecz nowa zarazem. Otrzepał ją z kurzu i otworzył.
„ DZIENNIK WOJENNY – Napisany przez Markuka”
- Ależ byliśmy młodzi....-
Dać CD?
NOWY ŚWIAT
PROLOG
Był rok 288 kiedy to cienie złego oręża padły na zielone stepy Nordmaru. Orkowie, którzy to wciągu ostatnich lat rozmnożyli się i wzrośli w siłę, opuściły chłodne góry i natarły na Normar, lecz król clone nie poddał się. Po miesiącu oczekiwań wszyscy wojownicy świata zebrali się w pałacu króla i odtąd bronili Ostatniej Twierdzy. Nieoczekiwanie, gdy przed pałacem rozgorzała ostatnia bitwa, zza oceanu dotarło oślepiające światło. Jakby gwiazda spadła z nieba na równinę. Orkowie zginęli przerażeni potężną magią bijącą od Gwiazdy Oceanu.
To był koniec Nordmaru. Kraina dopełniła swej historii.
Nie był to jednak koniec życia. Wielka mgła przemknęła przez oczy zebranych i wszyscy złożyli się do snu.
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ I
„NIEZNANY ŚWIAT”
Mała postać podniosła się szybko, budząc z głębokiego snu. O dziwo wokół panowała ciemność, której za nic mógł ogarnąć, a która przyprawiała go o dreszcze. Trzymał więc prawą dłoń na rękojeści topora na wypadek nieoczekiwanego. Nic takiego się nie zdarzyło. Przeciwnie, po wielu kwadransach błąkania się po ciemnościach marzył aby kogoś napotkać. Nie ważne kogo. Może to być ork, wilk, harpia, demon i tak rozbije jego łeb swoim toporem. Byle tylko wiedzieć gdzie on jest...
- Hop, hop! Jest tam kto?- nawoływał – Jeżeli jest tu jakiś ork to chętnie naostrzę swój toporek – żaden ork nie odpowiedział jednak na wyzwanie. Rosły krasnolud złapał się za brodę i począł dumać. Ano...Zapomniałem wam powiedzieć że jest on m., jednym z ostatnich widzianych w Normarze. Gdy jego plemię tajemniczo opuściło swój dom, jego dziad trwał u boku władcy Leśników. Było to jednak dawno temu, więc nie będę się rozpamietywał.
- „ Niech no pomyślmy...Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była ta piękna jak blask bursztynu gwiazda, Ba no, nawet piękniejsza. Wtedy to rozbłysła nagle i tak oto trafiłem tu. A gdzie jest to „tu”?” – rozejrzał się – Nigdzie! – Po chwili usłyszał echo swego donośnego głosu. Echo? To coś nowego. Od niewiadomej chwili prowadził dziwne dialogi z samym sobą bądź ze swoim toporem, lecz jak dotąd nie słyszał swego głosu odbijającego się od ukrytych pod ciemnością ścian. – Ano właśnie – rzekł – T0 musi być jakaś jaskinia – Był w błędzie, gdyż nagle, na osmolonym mrocznym dachu zrobiła się dziura, przez którą wpadła smuga światła. Aczkolwiek krasnolud tego nie widział. Pobiegł z niewiadomych mi przyczyn w przeciwną stronę, uderzył w coś potwornie twardego i stracił przytomność...
- Brodaczu? Brodaczu? Obudź się! – krasnolud wybłąkał się z nieprzytomności i znów znalazł się w rzeczywistości. – Nic ci nie jest? – Posiadacz orkobójczego toporka zobaczył wysokiego człowieka ubranego w piękną czerwoną szatę. Bez wątpienia był to Mag Ognia.
- A niech mi spadnie na łeb mój toporek!- wrzasnął uradowany – Albo ja widzę człowieka albo ta ciemność płata mi figle – Lecz gdy rozejrzał się, ujrzał rozpalone ognisko, a przy nim rycerza, którego twarz jarzyła się majestatem. – A niech i drugi toporek spadnie! Toż to dwóch widzę!-
- Nie mylisz się – rzekł mag – Jestem Pirx. Choć wszyscy przyjaciele mówią mi s.e.b.a. – krasnolud ukłonił się i rzekł
- Na imię mi Forin. Lecz pobratyńcy mówią mi Godfather – usiadł przy ognisku – A tobie jak na imię? Jeśli wolno spytać – Rycerz spojrzał na niego i rzekł.
- Na imię mi Sword i tak też mi wszyscy mówią.
Siedzieli przy ognisku przez długi czas nie odzywając się słowem. Wreszcie żołądek krasnoluda upomniał się o swoje głośnym bulgotem.
- Zapewne zgłodniałeś – rzekł seba i podał mu talerz gorącego gulaszu.
- Dziękuję ci po stokroć mości magu, lecz niestety nie mam się jak odwdzięczyć -
- Wystarczy, że twój żołądek ucichnie na jakiś czas – Godfather szybko złapał za miskę i po kilku chuchach, jednym susem wciągnął zawartość miski. Wreszcie odezwał się milczący dotąd rycerz.
- Zmrok już zapadł. Trzeba będzie postawić straż -
- Racja, nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa mogą czyhać za cieniem drzew – przyznał mag
- A tak właśnie, jeśli można znów zapytać. Gdzie my właściwie jesteśmy?- spytał Godfather.
- Nie wiemy – odpowiedział seba – Nie mogliśmy się rozejrzeć. Kiedy tylko się tu pojawiliśmy już panowała noc.
Mag opowiedział krasnoludowi o tym jak się spotkali i jak go znaleźli. Za każdym razem krasnolud powtarzał „ A niech mnie! Przysiągł bym na mój toporek, że....” Tak też połowa nocy minęła na wyjaśnieniach i przemyśleniach. Głównie jednak wspominali Ostatnią Bitwę i Gwiazdę Oceanu, której za nic nie mogli opisać. Senność skleiła wreszcie Godfatherowi powieki, także udał się na zasłużony odpoczynek.
Gdy otworzył oczy, ku jego wielkiej radości ukazały się jaskrawe promienie słońca, przebijające się przez bujnie porośnięte liście wielkiego dębu, na który wczoraj tak niefortunnie wpadł. Spojrzał ukradkiem na swoich nowych towarzyszy, ci szykowali się do drogi.
- Która to godzina?- spytał krasnolud ziewając
- Pół po ósmej – odpowiedział seba – Pora wstawać i iść – Godfather ocucił się szybko kilkoma wstrząsami głowy i założył swój toporek z powrotem na plecy.
- A więc pora poznać nieznany świat – rzekł i ruszył za ekipą. Ta zaczęła podróż przez skraj rozciągającego się lasu, idąc wąską ścieżką. Równina ta była gładka, tylko gdzie nie gdzie musieli iść pod górę. Wokół rosła bujnie trawa z wieloma gatunkami roślin, o których nawet seba nic nie wiedział.
Nie było jednak czasu podziwiać natury ani jej badać. Podróżnicy musieli zachować ostrożność. Kto wie co może ukrywać powłoka nieznanej roślinności. Prowadzeni jednak przez czujne oko Sworda uniknęli niebezpieczeństw i wkrótce na jasnym horyzoncie dostrzegli, że ścieżka prowadzi na pola. Godfather skakał z radości.
- No! Nareszcie! Już myślałem, że aż toporek sam się wyszczerbi. A to by trwało bardzo długo ho, ho....- zbiegł z małej skarpy i skierował się w stronę pól. Tak też, gdy skręcili za wąską uliczkę i las odchylił się, ujrzeli małą stodołę, a za nią chatę. Tak! Nie są tutaj sami. Lecz, gdy już myśleli o tym, że ujrzą starego poczciwego człowieka, który siedząc w bujanym fotelu powie im gdzie się znajdują, nagle, zza krzaków wyskoczyło dwóch chłopców.
- Stać w imieniu króla!- trzymali ręcznie wyrzeźbione drewniane miecze. – Mówcie! Coście za jedni i czego tu szukacie?- mały piegowaty rudzielec wyglądał tak niewinnie w swej rycerskiej postawie, że Sword ledwo powstrzymał się od śmiechu. Mimo to rzekł poważenie.
- Spokojnie młody człowieku, nie jesteśmy wrogami – oznajmił – Zabłądziliśmy. Chcieliśmy więc spytać kogoś o drogę, a widząc te chaty niechybnie odgadliśmy, że ktoś tu mieszka -
- Zabłądziliście?- zdziwił się malec – Niestety, nie znam dokładnie okolic poza gospodarstwem, ale mój papcio pomoże wam na pewno - schował mieczyk za pas i zaprowadził ich do małej przytulnej chatki, w której mieszkał ( jak przypuszczali ) poczciwy stary właściciel ziemi – pan Markuk. Widząc trzech nieznajomych przyjrzał im się dokładnie, a na widok Godfathera oczy niemal spadły mu na podziurawioną i starą, skrzypiącą podłoge.
- Któż to?- wykrztusił – Markus któż to jest?- rzekł do syna – Rudzielec odwrócił się i dopiero teraz spostrzegł krasnoluda.
- Nie wiem – oznajmił – Z początku myślałem, że to tylko jakaś dziwna torba, ale teraz dostrzegłem, że ma oczy, nogi i wielką, wielką brodę -
- „Ma oczy”? „Ma nogi”? „ I wielką, wielką brodę”?- oburzył się Godfather – Ciekaw jestem od kiedy to traktują krasnoluda jak zwykłą głupią torbę, wypchaną pewnie sianem. Krasnolud, który powalił na ziemię więcej orków niż jest desek w tym domu powinien chyba być darzony większym szacunkiem -
- Krasnolud?- odezwał się Markuk – Wybacz panie kros...kra...karno...ludzie, czy jakoś tak ale moje stare robotnicze oczy nigdy w swym zapracowanym życiu nie widziały....tego,no...krasno....-
- Krasnoluda- dokończył Godfather
- Ach tak, tak -
- Pan wybaczy ale musimy się zapytać o drogę – rzekł Sword, wyprzedzając ripostę Godfathera, który to zapewne zacząłby kolejną opowieść o swoim toporku – Zabłądziliśmy. Jesteśmy podróżnymi z dalekich stron i niestety zgubiliśmy szlak. Na imię mi Sword, to jest mag seba, a ten to jak już wiesz krasnolud, a na imię mu Godfather -
- Ależ oczywiście – powiedział Markuk – Z przyjemnością pomogę rycerzowi, magowi i ...kra....krasnoludowi, o tak! – opowiedział im w miarę najdokładniej tutejsze okolice. Z tego tłumaczenia, w którym było wiele nazw własnych i nieznanych znaków, Sword wywnioskował tylko tyle, że pięć staj na północ stąd leży Varda – największe miasto w zachodniej części Varantu.
- Varantu?-
- Tak – rzekł Markuk – Varantu. Jednej z czterech krain Myrthany. Zaprawdę musicie być z bardzo dalekich stron skoro nie wiecie takich rzeczy -
- Którą drogę obrać?-
- Najlepiej będzie jeśli zejdziecie ze ścieżki i powędrujecie skrótem przez las. Nie powinno tam być nic niebezpiecznego. O ile dobrze pamiętam, na jego krańcu ujrzycie małe jezioro. Ooo!....- gospodarz wyskoczył z fotela jakby sobie coś przypomniał i usiadł znowu – Zdradzę wam pewien sekret. Łatwiej wam będzie się dostać przez jezioro. Ano nim prowadzi mało znany tunel do miasta. Radzę wam z niego skorzystać, bo z tym...krasnoludem będą bardzo nie ufni – Godfather znów zrobił tęgą minę.
- Dziękuję ci gospodarzu. Niechaj mleko poleje się na twoje pola i obdaruje je niebiańskim smakiem -
- Nie, nie. To ja dziękuję, że mogłem zobaczyć trzech przybyszów z dalekich stron. Od dawna nie miałem gości tak, tak....- Pożegnał ich jeszcze jak przystało – Niechaj słońce oświetla drogę po której stąpicie- Oparł się z wolna na fotelu i sięgnął po fajkę. Potem spojrzał na starą ścianę, na której widniał jeszcze starszy obraz. „Rycerze i Bóg co ich prowadził”. Uśmiechnął się doń i wyjął spod fotela książkę. Wydawała się stara lecz nowa zarazem. Otrzepał ją z kurzu i otworzył.
„ DZIENNIK WOJENNY – Napisany przez Markuka”
- Ależ byliśmy młodzi....-
Dać CD?