- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
NOSOROŻEC
Prolog
To była wspaniała impreza.
Angelika wyszła z mieszkania swojej dobrej znajomej, pożegnała się i ruszyła w swoją stronę, idąc dalej ulicą Medyczną. Jak na środek maja było nad wyraz ciepło, nawet nocą, toteż nie musiała zakładać na siebie żadnej kurtki, a jedynie bladoniebieski sweter. Wyjęła z torby paczkę niebieskich L&M-ów i zapaliła jednego papierosa.
- Ten Artur to miły facet – myślała, krocząc modnie na swoich wysokich szpilkach. – Magda najwidoczniej nie potrafiła go docenić. Ze mną będzie inaczej.
Wciąż była pod wpływem alkoholu.
- Pół litra Jacka Danielsa i szampan to dawka, która odurzyłaby niejednego chłopa, a co dopiero taką dżagę jak ja – pomyślała.
Mimo to, szła równym tempem i na pewno nie wyglądała na pijaną. Choć ulice tego małego miasta były puste, wolała nie rzucać się w oczy i nie dawać okazji jakiemuś nocnemu pijaczynie, który na jej widok uśmiechnąłby się od ucha do ucha i powiedział:
„Siemasz, mała, he he”
Zaśmiała się w duszy, słysząc te słowa z ust Marioli, dobrej koleżanki, która specjalizowała się w tego typu żarcikach. Nie ma to jak dowcipy, zwłaszcza, gdy dostałeś od życia w kość.
Minął już miesiąc od śmierci jej ojca. Był to dla niej szok, gdy dowiedziała się, że po wielogodzinnych poszukiwaniach, znaleziono jego zwłoki na zapyziałej ziemi, dwa kilometry na południe od Bielska, niedaleko wsi Glinowo. Nigdy nie była z ojcem blisko, bywały dni kiedy wyprowadzała się do koleżanek, robiąc mu zwyczajnie na złość. Choć nigdy tego nie przyznała, w głębi serca go nie nienawidziła, uważała bowiem, że to przez niego, gdy miała pięć lat, jej matka zmarła na zawała serca.
Nienawidziła go.
Ale to był jej ojciec.
Była pewna, że lepiej zniosłaby jego utratę, gdyby nie fakt, że jego zwłoki zostały bestialsko poćwiartowane. Sprawca zbrodni nawet nie pokusił się o to, by wsadzić części ciała do worka. Zwyczajnie rozrzucił je w błocie, jak nic nie warte śmieci. Policja przeszukała teren, lecz nie znalazła żadnych śladów. Rzecz jasna Angelika nie miała ochoty patrzeć na kupkę mięsa, która kiedyś była jej ojcem; rzecz jasna nie było pochówku a jedynie skromna msza w tutejszej parafii.
Minął bardzo długi i ciężki miesiąc. Dzięki przyjaciołom trzymała się naprawdę nieźle, dalej studiowała na wydziale dziennikarstwa w Warszawie i pracowała jako przedstawiciel handlowy w biurze firmy Progress Project. Gdy jednak miała więcej czasu, przyjeżdżała tu, do Bielska, dbała o pozostawione jej mieszkanie, odwiedzała dziadków i przyjaciół. To głównie dzięki nim powoli odzyskiwała radość, której ostatnio tak bardzo jej brakowało. To stąd zgodziła się przyjść na imprezę, choć nie miała na nią wielkiej ochoty. Chciała na chwilę zapomnieć o tym, co się stało i zwyczajnie się zabawić.
Gdy przechodziła przez pasy na jezdni, nagle poczuła, że jej nie dobrze.
- O ho, Jack Daniels spotkał się z panią Martini – pomyślała – Chyba szykuje się szybki numerek.
Gdy tylko znalazła się na chodniku, od razu odgarnęła długie blond włosy i zwróciła na trawnik wszystkie drobne przekąski, które zjadła na zabawie, dodając do tego skromny posiłek zrobiony tuż przed wyjściem. Gdy już przestała wymiotować i złapała kilka oddechów, nastąpiła druga seria.
- O ho, Jack Daniels i pani Martini mają ochotę na ciut dłuższy szybki numerek.
Wtedy usłyszała czyjeś kroki. Odwróciła się, lecz ulica była pusta.
- Musiałam się przesłyszeć – pomyślała, przypominając sobie zdarzenie z przed prawie roku.
Wracała z biblioteki do swojego mieszkania, gdy zaczepił ją facet w średnim wieku. Zapytał czy ma ogień, odpowiedziała, że ma. Potem było tak, jak na tych nudnych filmach edukacyjnych dla nastolatków. On złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie, objął i położył dłoń na jej tyłku. Jednak w porównaniu z rówieśnikami, Angelika bardzo poważnie traktowała edukację, nawet głupie filmy mówiące o samoobronie, puszczane przez feministyczną wychowawczynię. Dojrzałość często się jej przydawała, ale nigdy tak, jak tego wieczoru.
Choć mocno ją obejmował, zdołała go trochę odepchnąć i kopnąć w krocze ( tego akurat nauczyła się na szkolnym boisku jak miała dziesięć lat ). Facet był pijany, więc w ogóle nie skojarzył, co się stało. Poczuł jedynie potworny ból lewego jądra. Miał na sobie obcisłe jeansy, więc Andżelika nie zdziwiłaby się, gdyby zmiażdżyła mu klejnoty. Zamiast się jednak zastanawiać, wyjęła z torebki pieprz w spray’u i prysnęła mu nim w oczy. Mężczyzna miał dość, padła na chodnik, nie wiedząc, co go boli bardziej i za co ma się złapać. W efekcie po prostu leżał i jęczał. Ten widok był dla Angeliki budujący. Koniec końców była trochę feministką, ale chyba każda dziewczyna byłaby w tej sytuacji z siebie zadowolona.
Gdy już zdołała ochłonąć po nudnościach, znów ruszyła chodnikiem. Już nie bała się iść samotnie nocą. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś.
Ciągle jednak miała nieodparte wrażenie, że ktoś ją śledzi.
I wtedy usłyszała jakiś dźwięk, dokładniej dziwny pisk. Z początku przypominał odgłos starego wózka niemowlęcego, wolno popychanego po chodniku. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to zupełnie inny dźwięk.
Odgłos ocierającej się gumy nowych tenisówek – była tego pewna. Dochodził zza jej pleców i stale narastał, ale za każdym razem gdy się odwracała, widziała jedynie pustą ulicę. Znów poczuła w sobie strach, który towarzyszył jej w trakcie pierwszych sekund tamtej napaści.
Najpierw przyspieszyła kroku żeby w końcu zacząć biec. Była już w swojej okolicy, więc skręciła ścieżką w stronę blokowisk. Po minucie dotarła pod swoją klatkę. Choć nie słychać już było pisku, nie ociągała się z otwarciem drzwi i dotarciem po schodach na trzecie piętro.
- Zaraz – pomyślała, gdy była już blisko swojego mieszkania – Nie słyszałam, żeby drzwi się zamknęły. Zawiasy z pewnością są do wymiany, ale i tak powinnam była usłyszeć zamek.
Wolno podeszła do schodków, oparła się o barierkę i spojrzała w dół na parter.
Ujrzała czubki białych tenisówek.
***
Zamknęła drzwi na zamek, poszła do kuchni i wyjęła z szuflady duży nóż. Była gotowa na wszystko, chociaż piekielnie się bała.
- Udowodniłam raz, że nie warto ze mną zadzierać, udowodnię i drugi – myślała – Nie pozwolę by jakiś sukinsyn mnie zgwałcił.
Lecz tej nocy do żadnego gwałtu nie doszło. Angelika nie słyszała jak ktoś wszedł po rynnie na jej piętro i znalazł się w mieszkaniu, uchylając bezszelestnie na oścież otwarte okno; oparł obie ręce na parapecie, podniósł się i delikatnie postawił nogi na kuchennych płytkach.
Angelika zdołała już się trochę uspokoić – patrzyła przez wizjer i nie widziała żywej duszy. Wtedy jednak usłyszała w głowie narastający dźwięk głosowych symfonii, dokładnie takich, jakie za pewne można było usłyszeć w kościele w czasach epoki średniowiecza; z tym, że nie rozpoznawała żadnych słów, a jedynie smutne, przeciągłe wołanie.
Następnie ujrzała za drzwiami tlące się światło, które przypominało iskry ze sztucznych ogni.
Ten widok wzbudził w niej nieodparte piękno.
Lecz iskry szybko zamieniły się w żywy ogień, wyłaniający się spod drobnego ciałka piegowatej dziewczynki. Angelika wiedziała od razu. To był stos.
Dziewczynka nie zdradzała bólu, choć jej skóra coraz bardziej przypominała węgiel. Spoglądała w niebo wielkimi oczami, jakby w poszukiwaniu swojego własnego, wyimaginowanego świata.
Wielki ogród – to było pierwsze, co ujrzała. Zaraz potem trawę pokrył śnieg, pojawiły się kwitnące drzewa, niebo poczęły wypełniać pojedyncze balony wszelakiej barwy, a księżyc powiększył się i teraz zajmował pół sklepienia.
Tylko jedno nie pasowało w tej pięknej, bajkowej krainie. Choć wydawała się być kwintesencją dziecięcej fantazji, powiewało tu grobowym chłodem, a cały teren otaczała aura grozy. Jakby ktoś położył zdechłego szczeniaka na przyjęciu urodzinowym czyjejś córki, a klaun dodatkowo ukręcił mu łeb i nadział na śrubokręt.
Angelika wiedziała dlaczego. Widziała.
Za domem znajdował się mały cmentarz. Koło większości nagrobków przeszła obojętnie, lecz ostatnie sprawiły, że zamarła ze strachu.
Antoni Sochaczewski
30 XI 1924 – 21 XI 1997
Pradziadek, który często opowiadał jej bajki, jak była mała. Udusił się we śnie.
Mariusz Prymas 1
2 III 1974 – 02. IX 2001
Dorota Prymas
17 X 1975 – 02 IX 2001
Małżeństwo, daleka rodzina – zginęli w wypadku samochodowym.
Grzegorz Sochaczewski
14 V 1955 – 17 I 2004
Wujek, został potrącony przez samochód. Zmarł na miejscu.
I w końcu.
Robert Sochaczewski
04 XII 1957 – 12 IV 2009
Jej ojciec.
Na cmentarzu zostało jeszcze trochę miejsca. Właściwie, to tuż obok znajdował się świeżo wykopany grób. Napisy wyryte na nagrobku mówiły jedno.
Grób należał do niej.
Angelika Sochaczewska
07 VI 1989 – 15 V 2009
Gdy znów usłyszała odgłos ocierającej się gumy tenisówek, było już za późno. Ostry nóż do mięsa wbił się w jej biodro i otarł o kręgosłup. Angelika wrzasnęła z bólu i upadła na ziemię.
Poczuła się dokładnie tak samo, jak dziewczynka, która na jej oczach płonęła na stosie. Czuła ból, lecz w towarzystwie pięknych obrazów i wizji, które ukazywały się przed jej oczami, w ogóle nie zwracała na niego uwagi.
Niebo wypełniły balony, księżyc zajmował pół sklepienia, a śnieg pokrywał rosnące w zatrważającym tempie drzewa i trawę.
Dół był pusty.
Zamknęła oczy i powoli, z pełną świadomością, ułożyła się do swojego grobu. Chwilę później zasnęła.
Jeden mały nosorożec dreptał właśnie po gęsto zarośniętej trawie. Spojrzał w kierunku cmentarza pustymi, czarnymi oczami i jakby nigdy nic, powrócił do spoglądania w przestrzeń.
Prolog
To była wspaniała impreza.
Angelika wyszła z mieszkania swojej dobrej znajomej, pożegnała się i ruszyła w swoją stronę, idąc dalej ulicą Medyczną. Jak na środek maja było nad wyraz ciepło, nawet nocą, toteż nie musiała zakładać na siebie żadnej kurtki, a jedynie bladoniebieski sweter. Wyjęła z torby paczkę niebieskich L&M-ów i zapaliła jednego papierosa.
- Ten Artur to miły facet – myślała, krocząc modnie na swoich wysokich szpilkach. – Magda najwidoczniej nie potrafiła go docenić. Ze mną będzie inaczej.
Wciąż była pod wpływem alkoholu.
- Pół litra Jacka Danielsa i szampan to dawka, która odurzyłaby niejednego chłopa, a co dopiero taką dżagę jak ja – pomyślała.
Mimo to, szła równym tempem i na pewno nie wyglądała na pijaną. Choć ulice tego małego miasta były puste, wolała nie rzucać się w oczy i nie dawać okazji jakiemuś nocnemu pijaczynie, który na jej widok uśmiechnąłby się od ucha do ucha i powiedział:
„Siemasz, mała, he he”
Zaśmiała się w duszy, słysząc te słowa z ust Marioli, dobrej koleżanki, która specjalizowała się w tego typu żarcikach. Nie ma to jak dowcipy, zwłaszcza, gdy dostałeś od życia w kość.
Minął już miesiąc od śmierci jej ojca. Był to dla niej szok, gdy dowiedziała się, że po wielogodzinnych poszukiwaniach, znaleziono jego zwłoki na zapyziałej ziemi, dwa kilometry na południe od Bielska, niedaleko wsi Glinowo. Nigdy nie była z ojcem blisko, bywały dni kiedy wyprowadzała się do koleżanek, robiąc mu zwyczajnie na złość. Choć nigdy tego nie przyznała, w głębi serca go nie nienawidziła, uważała bowiem, że to przez niego, gdy miała pięć lat, jej matka zmarła na zawała serca.
Nienawidziła go.
Ale to był jej ojciec.
Była pewna, że lepiej zniosłaby jego utratę, gdyby nie fakt, że jego zwłoki zostały bestialsko poćwiartowane. Sprawca zbrodni nawet nie pokusił się o to, by wsadzić części ciała do worka. Zwyczajnie rozrzucił je w błocie, jak nic nie warte śmieci. Policja przeszukała teren, lecz nie znalazła żadnych śladów. Rzecz jasna Angelika nie miała ochoty patrzeć na kupkę mięsa, która kiedyś była jej ojcem; rzecz jasna nie było pochówku a jedynie skromna msza w tutejszej parafii.
Minął bardzo długi i ciężki miesiąc. Dzięki przyjaciołom trzymała się naprawdę nieźle, dalej studiowała na wydziale dziennikarstwa w Warszawie i pracowała jako przedstawiciel handlowy w biurze firmy Progress Project. Gdy jednak miała więcej czasu, przyjeżdżała tu, do Bielska, dbała o pozostawione jej mieszkanie, odwiedzała dziadków i przyjaciół. To głównie dzięki nim powoli odzyskiwała radość, której ostatnio tak bardzo jej brakowało. To stąd zgodziła się przyjść na imprezę, choć nie miała na nią wielkiej ochoty. Chciała na chwilę zapomnieć o tym, co się stało i zwyczajnie się zabawić.
Gdy przechodziła przez pasy na jezdni, nagle poczuła, że jej nie dobrze.
- O ho, Jack Daniels spotkał się z panią Martini – pomyślała – Chyba szykuje się szybki numerek.
Gdy tylko znalazła się na chodniku, od razu odgarnęła długie blond włosy i zwróciła na trawnik wszystkie drobne przekąski, które zjadła na zabawie, dodając do tego skromny posiłek zrobiony tuż przed wyjściem. Gdy już przestała wymiotować i złapała kilka oddechów, nastąpiła druga seria.
- O ho, Jack Daniels i pani Martini mają ochotę na ciut dłuższy szybki numerek.
Wtedy usłyszała czyjeś kroki. Odwróciła się, lecz ulica była pusta.
- Musiałam się przesłyszeć – pomyślała, przypominając sobie zdarzenie z przed prawie roku.
Wracała z biblioteki do swojego mieszkania, gdy zaczepił ją facet w średnim wieku. Zapytał czy ma ogień, odpowiedziała, że ma. Potem było tak, jak na tych nudnych filmach edukacyjnych dla nastolatków. On złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie, objął i położył dłoń na jej tyłku. Jednak w porównaniu z rówieśnikami, Angelika bardzo poważnie traktowała edukację, nawet głupie filmy mówiące o samoobronie, puszczane przez feministyczną wychowawczynię. Dojrzałość często się jej przydawała, ale nigdy tak, jak tego wieczoru.
Choć mocno ją obejmował, zdołała go trochę odepchnąć i kopnąć w krocze ( tego akurat nauczyła się na szkolnym boisku jak miała dziesięć lat ). Facet był pijany, więc w ogóle nie skojarzył, co się stało. Poczuł jedynie potworny ból lewego jądra. Miał na sobie obcisłe jeansy, więc Andżelika nie zdziwiłaby się, gdyby zmiażdżyła mu klejnoty. Zamiast się jednak zastanawiać, wyjęła z torebki pieprz w spray’u i prysnęła mu nim w oczy. Mężczyzna miał dość, padła na chodnik, nie wiedząc, co go boli bardziej i za co ma się złapać. W efekcie po prostu leżał i jęczał. Ten widok był dla Angeliki budujący. Koniec końców była trochę feministką, ale chyba każda dziewczyna byłaby w tej sytuacji z siebie zadowolona.
Gdy już zdołała ochłonąć po nudnościach, znów ruszyła chodnikiem. Już nie bała się iść samotnie nocą. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś.
Ciągle jednak miała nieodparte wrażenie, że ktoś ją śledzi.
I wtedy usłyszała jakiś dźwięk, dokładniej dziwny pisk. Z początku przypominał odgłos starego wózka niemowlęcego, wolno popychanego po chodniku. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to zupełnie inny dźwięk.
Odgłos ocierającej się gumy nowych tenisówek – była tego pewna. Dochodził zza jej pleców i stale narastał, ale za każdym razem gdy się odwracała, widziała jedynie pustą ulicę. Znów poczuła w sobie strach, który towarzyszył jej w trakcie pierwszych sekund tamtej napaści.
Najpierw przyspieszyła kroku żeby w końcu zacząć biec. Była już w swojej okolicy, więc skręciła ścieżką w stronę blokowisk. Po minucie dotarła pod swoją klatkę. Choć nie słychać już było pisku, nie ociągała się z otwarciem drzwi i dotarciem po schodach na trzecie piętro.
- Zaraz – pomyślała, gdy była już blisko swojego mieszkania – Nie słyszałam, żeby drzwi się zamknęły. Zawiasy z pewnością są do wymiany, ale i tak powinnam była usłyszeć zamek.
Wolno podeszła do schodków, oparła się o barierkę i spojrzała w dół na parter.
Ujrzała czubki białych tenisówek.
***
Zamknęła drzwi na zamek, poszła do kuchni i wyjęła z szuflady duży nóż. Była gotowa na wszystko, chociaż piekielnie się bała.
- Udowodniłam raz, że nie warto ze mną zadzierać, udowodnię i drugi – myślała – Nie pozwolę by jakiś sukinsyn mnie zgwałcił.
Lecz tej nocy do żadnego gwałtu nie doszło. Angelika nie słyszała jak ktoś wszedł po rynnie na jej piętro i znalazł się w mieszkaniu, uchylając bezszelestnie na oścież otwarte okno; oparł obie ręce na parapecie, podniósł się i delikatnie postawił nogi na kuchennych płytkach.
Angelika zdołała już się trochę uspokoić – patrzyła przez wizjer i nie widziała żywej duszy. Wtedy jednak usłyszała w głowie narastający dźwięk głosowych symfonii, dokładnie takich, jakie za pewne można było usłyszeć w kościele w czasach epoki średniowiecza; z tym, że nie rozpoznawała żadnych słów, a jedynie smutne, przeciągłe wołanie.
Następnie ujrzała za drzwiami tlące się światło, które przypominało iskry ze sztucznych ogni.
Ten widok wzbudził w niej nieodparte piękno.
Lecz iskry szybko zamieniły się w żywy ogień, wyłaniający się spod drobnego ciałka piegowatej dziewczynki. Angelika wiedziała od razu. To był stos.
Dziewczynka nie zdradzała bólu, choć jej skóra coraz bardziej przypominała węgiel. Spoglądała w niebo wielkimi oczami, jakby w poszukiwaniu swojego własnego, wyimaginowanego świata.
Wielki ogród – to było pierwsze, co ujrzała. Zaraz potem trawę pokrył śnieg, pojawiły się kwitnące drzewa, niebo poczęły wypełniać pojedyncze balony wszelakiej barwy, a księżyc powiększył się i teraz zajmował pół sklepienia.
Tylko jedno nie pasowało w tej pięknej, bajkowej krainie. Choć wydawała się być kwintesencją dziecięcej fantazji, powiewało tu grobowym chłodem, a cały teren otaczała aura grozy. Jakby ktoś położył zdechłego szczeniaka na przyjęciu urodzinowym czyjejś córki, a klaun dodatkowo ukręcił mu łeb i nadział na śrubokręt.
Angelika wiedziała dlaczego. Widziała.
Za domem znajdował się mały cmentarz. Koło większości nagrobków przeszła obojętnie, lecz ostatnie sprawiły, że zamarła ze strachu.
Antoni Sochaczewski
30 XI 1924 – 21 XI 1997
Pradziadek, który często opowiadał jej bajki, jak była mała. Udusił się we śnie.
Mariusz Prymas 1
2 III 1974 – 02. IX 2001
Dorota Prymas
17 X 1975 – 02 IX 2001
Małżeństwo, daleka rodzina – zginęli w wypadku samochodowym.
Grzegorz Sochaczewski
14 V 1955 – 17 I 2004
Wujek, został potrącony przez samochód. Zmarł na miejscu.
I w końcu.
Robert Sochaczewski
04 XII 1957 – 12 IV 2009
Jej ojciec.
Na cmentarzu zostało jeszcze trochę miejsca. Właściwie, to tuż obok znajdował się świeżo wykopany grób. Napisy wyryte na nagrobku mówiły jedno.
Grób należał do niej.
Angelika Sochaczewska
07 VI 1989 – 15 V 2009
Gdy znów usłyszała odgłos ocierającej się gumy tenisówek, było już za późno. Ostry nóż do mięsa wbił się w jej biodro i otarł o kręgosłup. Angelika wrzasnęła z bólu i upadła na ziemię.
Poczuła się dokładnie tak samo, jak dziewczynka, która na jej oczach płonęła na stosie. Czuła ból, lecz w towarzystwie pięknych obrazów i wizji, które ukazywały się przed jej oczami, w ogóle nie zwracała na niego uwagi.
Niebo wypełniły balony, księżyc zajmował pół sklepienia, a śnieg pokrywał rosnące w zatrważającym tempie drzewa i trawę.
Dół był pusty.
Zamknęła oczy i powoli, z pełną świadomością, ułożyła się do swojego grobu. Chwilę później zasnęła.
Jeden mały nosorożec dreptał właśnie po gęsto zarośniętej trawie. Spojrzał w kierunku cmentarza pustymi, czarnymi oczami i jakby nigdy nic, powrócił do spoglądania w przestrzeń.