Nieduży obóz niedaleko miasta Hammerfal, w Nordmarze.
Była szósta rano. Słońce obudziło myśliwego, który powoli wstał z posłania i rzekł:
- Cholera, to już szósta? O rany, wcale się nie wyspałem. -
Po czym wdział swój pancerz, wziął łuk i wyruszył na polowanie. Wyszedł z namiotu. Przeszedł parę metrów ścieżką i skręcił w lewo – do Lasu Potępionych. Polował tam od roku, może dwóch. Szedł pewny siebie, dopóki nie zobaczył czegoś, czego tu nie było. Nigdy tu tego nie było.
Była to starożytna kaplica. Była ozdobiona ludzkimi czaszkami, a na środku leżał złożony w ofierze człowiek. Stał nad nim, ze sztyletem w dłoni, ubrany na czarno człowiek. Myśliwy podkradł się do niego i zdarł mu z głowy kaptur. Zobaczył człowieka z przekrwionymi oczyma, wielką blizną brzez twarz i zębami ostrymi jak pazury zębacza. Człowiek złapał go za szyję i wyszeptał:
- Uciekaj... uciekaj... póki możesz... z tego miejsca... – po czym zniknął, a z kieszeni wypadł mu skrawek papieru. Myśliwy wziął go, a następnie uciekł do swego obozowiska. Nie dane mu było odpocząć. Zaczął czytać list, który głosił:
- Wypełniłem twoje zadanie, Mistrzu. Odkryłem pradawne miejsce kultu. Już niedługo Ciemność i Zło zniszczą to miejsce razem z resztą Myrthany. Zebrałem już kultystów. Lecz brakuje jednego, najsilniejszego – Moradina. Prawdopodobnie przeszedł na stronę wroga.
oddany sługa Zła, Orgavidin
Myśliwy nie zastanawiał się długo. W ciągu godziny się spakował i wyruszył do tawerny. Spotkał w niej swego kumpla Codiego. Grał z innym znajomym, Nikiem, w karty.
-Codi, stary kopę lat. Jest mały problem... – rzekł
-Jasne, Vilhelm, zamieniam się w słuch – odrzekł Codie.
-W Lesie Potępionych jest jakiś kult. Są sługami Zła, no i przez nich nie mam gdzie polować!
-Dobra. Zajmiemy się tym. Tylko z takim sporzętem daleko nie zajdziesz – powiedział Nik.
Poszli do pokoju Nika. On otworzył skrzynię i wyjął zbroję orkowej elity. Pasowała w sam raz na niego.
Odsunął łóżko i otworzył klapę. Wyjął z niej trzy potężne kusze i jeden miecz. Był cały zardzewiały od krwi demonów. Nik kiedyś je masowo mordował, aż stały się gatunkiem zagrożonym i zniknęły.
-Dobra. Kusze są dla was. Przygotujcie się dobrze. Za dwa dni wyruszamy. – powiedział
-Dopiero? – spytał Vilhelm
-Tak, muszę odrdzewić miecz. To na razie. – odrzekł.
-Człowieku, w co ty się wpakoałeś? - powiedział Codi, po czym ruszyli do miasta. na miejscu udali się do kowala.
-Masz jakiś dobry miecz? – spytał Vilhelm.
-Jasne! Co powiesz na miecz półtoraręczny? – powiedział Sam, kowal.
-Dobra. Ale dla mojego kumpla coś specjalnego. – odrzekł
Codi długo wybierał, aż w końcu zdecydował się na magiczny samszir.
-No cóż... może i broń mamy, ale ze skórzanymi zbrojami gówno zdziałamy. – rzekł Codi.
-Wiesz, nawet ładne zbroje mają tutejsi żołnierze. Takie kolczugi wzmocnione skórą cieniostwora. Co na to powiesz? – rzekł Vilhelm
-O północy na rynku. – tajemniczo odpowiedział Codi
Zapadła noc. O północy, na dachy ponad rynkiem, siedziało dwóch zamaskowanych ludzi z kuszami. Strażnik opierał się omur i jadł kurczaka. Codi wycelował i zatopił bełt w jego mózgownicy. Zeskoczył, zdarł z niego zbroję i przymierzył. Pasowała na niego.Zjadł resztę kurczaka. Weszli do gospody i zamordowali we śnie innego strażnika. Wzięli zbroję i poszli do tawerny. Po jednym dniu Nik był gotów.
Była szósta rano. Słońce obudziło myśliwego, który powoli wstał z posłania i rzekł:
- Cholera, to już szósta? O rany, wcale się nie wyspałem. -
Po czym wdział swój pancerz, wziął łuk i wyruszył na polowanie. Wyszedł z namiotu. Przeszedł parę metrów ścieżką i skręcił w lewo – do Lasu Potępionych. Polował tam od roku, może dwóch. Szedł pewny siebie, dopóki nie zobaczył czegoś, czego tu nie było. Nigdy tu tego nie było.
Była to starożytna kaplica. Była ozdobiona ludzkimi czaszkami, a na środku leżał złożony w ofierze człowiek. Stał nad nim, ze sztyletem w dłoni, ubrany na czarno człowiek. Myśliwy podkradł się do niego i zdarł mu z głowy kaptur. Zobaczył człowieka z przekrwionymi oczyma, wielką blizną brzez twarz i zębami ostrymi jak pazury zębacza. Człowiek złapał go za szyję i wyszeptał:
- Uciekaj... uciekaj... póki możesz... z tego miejsca... – po czym zniknął, a z kieszeni wypadł mu skrawek papieru. Myśliwy wziął go, a następnie uciekł do swego obozowiska. Nie dane mu było odpocząć. Zaczął czytać list, który głosił:
- Wypełniłem twoje zadanie, Mistrzu. Odkryłem pradawne miejsce kultu. Już niedługo Ciemność i Zło zniszczą to miejsce razem z resztą Myrthany. Zebrałem już kultystów. Lecz brakuje jednego, najsilniejszego – Moradina. Prawdopodobnie przeszedł na stronę wroga.
oddany sługa Zła, Orgavidin
Myśliwy nie zastanawiał się długo. W ciągu godziny się spakował i wyruszył do tawerny. Spotkał w niej swego kumpla Codiego. Grał z innym znajomym, Nikiem, w karty.
-Codi, stary kopę lat. Jest mały problem... – rzekł
-Jasne, Vilhelm, zamieniam się w słuch – odrzekł Codie.
-W Lesie Potępionych jest jakiś kult. Są sługami Zła, no i przez nich nie mam gdzie polować!
-Dobra. Zajmiemy się tym. Tylko z takim sporzętem daleko nie zajdziesz – powiedział Nik.
Poszli do pokoju Nika. On otworzył skrzynię i wyjął zbroję orkowej elity. Pasowała w sam raz na niego.
Odsunął łóżko i otworzył klapę. Wyjął z niej trzy potężne kusze i jeden miecz. Był cały zardzewiały od krwi demonów. Nik kiedyś je masowo mordował, aż stały się gatunkiem zagrożonym i zniknęły.
-Dobra. Kusze są dla was. Przygotujcie się dobrze. Za dwa dni wyruszamy. – powiedział
-Dopiero? – spytał Vilhelm
-Tak, muszę odrdzewić miecz. To na razie. – odrzekł.
-Człowieku, w co ty się wpakoałeś? - powiedział Codi, po czym ruszyli do miasta. na miejscu udali się do kowala.
-Masz jakiś dobry miecz? – spytał Vilhelm.
-Jasne! Co powiesz na miecz półtoraręczny? – powiedział Sam, kowal.
-Dobra. Ale dla mojego kumpla coś specjalnego. – odrzekł
Codi długo wybierał, aż w końcu zdecydował się na magiczny samszir.
-No cóż... może i broń mamy, ale ze skórzanymi zbrojami gówno zdziałamy. – rzekł Codi.
-Wiesz, nawet ładne zbroje mają tutejsi żołnierze. Takie kolczugi wzmocnione skórą cieniostwora. Co na to powiesz? – rzekł Vilhelm
-O północy na rynku. – tajemniczo odpowiedział Codi
Zapadła noc. O północy, na dachy ponad rynkiem, siedziało dwóch zamaskowanych ludzi z kuszami. Strażnik opierał się omur i jadł kurczaka. Codi wycelował i zatopił bełt w jego mózgownicy. Zeskoczył, zdarł z niego zbroję i przymierzył. Pasowała na niego.Zjadł resztę kurczaka. Weszli do gospody i zamordowali we śnie innego strażnika. Wzięli zbroję i poszli do tawerny. Po jednym dniu Nik był gotów.