Sir Lorath
New Member
- Dołączył
- 8.6.2005
- Posty
- 8
Błyskawica… Huk… przeszywający do szpiku kości, bolesny, mrożący krew w żyłach – przeszył nocne niebo spowite kruczo-czarnymi chmurami i wypełnił powietrze ostrym swądem siarki, podpalając pobliskie drzewo.
Na kłutym piorunami – niby igiełkami, nieboskłonie pojawiły się fioletowe smużki magii…
…Dym z kadzideł wypełnionych wonnościami snuł się bez celu po sypialni. Półprzezroczyste tkaniny wiszące wokół dębowego łoża powiewały na chłodnym wietrze, a jaskrawe podusze leżące na łóżku zostały lekko poruszone jej ruchami.
Bez cienia i uśmiechu, niby widmo człowieka – popłynęła wzdłuż białego namiotu wychodząc na wysokie, piaszczyste wzniesienie. W dole zaległa obozem armia, która ma bronić tego piaszczystego przesmyku - prowadzącego do ludzkiego królestwa, przed orkami. Dalej, na północ przed jej oczyma rozciągała się już tylko pustynia i odległe stepy gdzie niegdzie poprzetykane palmami, drzewami cytrusowymi i malowniczymi, błękitnymi plamkami – oazami.
Noc była chłodna i choć szalała burza – na pustynię nie spadła nawet kropla deszczu. Na wpół naga kobieta o jasnych włosach i paciorkowych oczach objęła dłońmi ramiona, gdy owiał ją mroźny wiatr rozwiewający jej długie włosy.
Spoczywający na łożu Valor ocknął się mrugając wciąż zaspanymi oczami. Podniósł się i wkładając zwiewną, niebieską szatę o złotej koronce, podszedł do kobiety obejmując ją i wąchając jej włosy. <Pachną fiołkami, z moich ogrodów> pomyślał. Na oko przeciętnego człowieka – był on zaledwie dwudziestoletni, lub niewiele starszy. We włosy miał wplecione liczne, różnokolorowe koraliki, a jego policzki okolone były girlandą drobnych piegów. Był szczupły i nie wysoki, a uśmiechając się sprawiał wrażenie osoby uprzejmej i mądrej.
-, Co cię trapi? – Wyszeptał niechętnie jej do ucha, opierając podbródek na jej ramieniu.
- Jak ja mu się wytłumaczę…
- Nie przejmuj się tym teraz, o niczym nie musi się dowiedzieć. – Rzekł.
- Och, Velkanie. Jesteś taki piękny i młody… naiwny. Bardzo różnisz się od Jona. Bardzo. Dla ciebie, wszystko jest proste. Wszystko wydaje ci się możliwym i wykonalnym, podobnie jest z ludźmi, do których przemawiasz. Spójrz na nich. W kanionie spoczywa cała armia twego ojca. Nie posłuchaliby twego ojca gdyby kazał im skoczyć w ogień. Co innego gdybyś to ty im to rozkazał. Pójdą za tobą wszędzie, ale nie tam gdzie się udamy, gdy Jon dowie się o nas. – Wymamrotała półszeptem Sybill.
- Zapominasz się. Obronię cię przed jego gniewem. – Tłumaczył.
- Jest coś jeszcze… - Powiedziała kładąc jego dłoń na swoim brzuchu mniej, więc na wysokości żołądka. – On NAS zabije. – Westchnęła, a z piersi Velkana wyrwało się głębokie westchnienie. Odszedł od niej parę kroków wpatrując się w jej załzawione, zielonkawe – niczym wiosenna koniczyna, oczy. - …Jestem brzemienna. Przez nasze dziecko stracimy życia.
- Nie! Nie warz się nawet tak myśleć. – Warknął podnosząc głos. – Nasze potomstwo to BŁOGOSŁAWIEŃSTWO. Słyszysz. Rad jestem, że wychowasz mi syna. – Odpowiedział, a Sybilla tylko zamknęła oczy w zadumie.
- syna. – Rzekła. – To będzie chłopiec? – Zapytał z uśmiechem.
- Czy to będzie syn, czy córka. Będę kochał i ciebie i jego…
- Lub ją. – Weszła mu w słowo.
- Połóż się. Zaśnij. – Polecił jej, a ona go usłuchała. – Zajmę się… nim. – Stwierdził głucho, a po jego twarzy zygzakowatą linią spłynęła kojąco chłodna łza.
O brzasku z obozu wyjechał oddział zbrojnych, którzy mozolnie, na wielbłądach przeprawiali się przez pustynię kierując się w stronę drugiego z obozów u podłuż pustyni, w miejscy gdzie piasek ustępuje miejsca sawannie.
Droga dłużyła się, a gdy dotarli na miejsce słońce chyliło się ku zachodowi. Wśród wysokich traw leżały ciała orków, a pomiędzy nimi leżało dwa razy tyle ciał ludzi.
- Generale! – Krzyknął kapral Vimes wpadając do namiotu. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna spojrzał znad biurka na Vimesa. – Generale uciekaj! – Powtórzył zdyszany żołnierz. – Te goryle od tego przydupasa Valora idą tu po ciebie. - W tym samym momencie fragment namiotu rozchylił się i cherlawy knypek podszedł do o głowę wyższego generała spojrzał na niego, bez cienia należnego szacunku i zapytał:
- Generał Jon??
To ja- odpowiedział Lorath spokojnie.
-Zabrać tę łachudrę!- Syknął egzekutor. Generał aż zadrżał słysząc tę obelgę.
-Słuchaj czy chcesz czy nie ja idę z Generałem!
- Tak się składa, łamago, że ciebie taż mam na liście. – Z uśmiechem zakpił z kaprala. – Brać go! – Syknął, a grupa strażników rzuciła się na niego i po krótkiej szamotaninie przywiązała do siodła jednego z wielbłądów.
Wyruszyli w dalszą drogę. Powoli pustynia zamieniła się w łąki i liczne pola otaczające południowe granice Palaedry. Wielbłądy ustąpiły miejsca koniom, a więźniów osadzono w wozie, którego ściany były wykonane z żelaza na kształt klatki.
Karawana z monotonnym turkotem kół toczyła się przez zielone łąki Coranthy, sąsiedniego królestwa. W powietrzu unosiły się wszędzie pyłki kwiatów i nasiona mleczy niesione powiewami słodkiego wiatru. <Nadchodzi lato.> Pomyślał Jon patrząc na jezioro, obok, którego przejeżdżali. <Sybilla uplecie sobie wianek z stokrotek. Jadłaby pierwsze truskawki.> - Tę myśl przerwało mu nagłe zatrzymanie się wozu. Jon chwycił dłońmi kraty i rozejrzał się po okolicy.
Na śnieżnobiałym koniu jechała w jego stronę kobieta w orszaku ubrana w purpurową szatę z kapturem przysłaniającym jej oczy. Zsiadła z rumaka i podeszła do Jona patrząc mu głęboko w oczy, zdjęła kaptur z głowy.
- Ukochana. – Odezwał się niepewnie, ale ona milczała. Założyła mu na głowę wianek z błękitnych niezapominajek pocałowała.
- To, żebyś o mnie nie zapomniał! – Warknęła uderzając go ręką w twarz i wsiadając powrotem na konia. Ruszyła. Tam skąd do niego przyjechała, a strażnicy buchali ze śmiechu.
- Sybillo… - Powiedział dygocząc Jon.
- Generale? – Spytał Vimes.
- Coś się stało? – Zapytał się ponownie.
- Nie, nic. – Odrzekł mu.
„Spinać konie! Przed zmierzchem mamy być na miejscu!” – Dobiegł ich głos egzekutora z czoła karawany, która ruszyła w dalszą drogę...
(fragment dłuuuuugiego opowiadania. Jeżeli się spodoba to pomyślę nad umieszczeniem tu całości!) got4ce@poczta.onet.pl
Na kłutym piorunami – niby igiełkami, nieboskłonie pojawiły się fioletowe smużki magii…
…Dym z kadzideł wypełnionych wonnościami snuł się bez celu po sypialni. Półprzezroczyste tkaniny wiszące wokół dębowego łoża powiewały na chłodnym wietrze, a jaskrawe podusze leżące na łóżku zostały lekko poruszone jej ruchami.
Bez cienia i uśmiechu, niby widmo człowieka – popłynęła wzdłuż białego namiotu wychodząc na wysokie, piaszczyste wzniesienie. W dole zaległa obozem armia, która ma bronić tego piaszczystego przesmyku - prowadzącego do ludzkiego królestwa, przed orkami. Dalej, na północ przed jej oczyma rozciągała się już tylko pustynia i odległe stepy gdzie niegdzie poprzetykane palmami, drzewami cytrusowymi i malowniczymi, błękitnymi plamkami – oazami.
Noc była chłodna i choć szalała burza – na pustynię nie spadła nawet kropla deszczu. Na wpół naga kobieta o jasnych włosach i paciorkowych oczach objęła dłońmi ramiona, gdy owiał ją mroźny wiatr rozwiewający jej długie włosy.
Spoczywający na łożu Valor ocknął się mrugając wciąż zaspanymi oczami. Podniósł się i wkładając zwiewną, niebieską szatę o złotej koronce, podszedł do kobiety obejmując ją i wąchając jej włosy. <Pachną fiołkami, z moich ogrodów> pomyślał. Na oko przeciętnego człowieka – był on zaledwie dwudziestoletni, lub niewiele starszy. We włosy miał wplecione liczne, różnokolorowe koraliki, a jego policzki okolone były girlandą drobnych piegów. Był szczupły i nie wysoki, a uśmiechając się sprawiał wrażenie osoby uprzejmej i mądrej.
-, Co cię trapi? – Wyszeptał niechętnie jej do ucha, opierając podbródek na jej ramieniu.
- Jak ja mu się wytłumaczę…
- Nie przejmuj się tym teraz, o niczym nie musi się dowiedzieć. – Rzekł.
- Och, Velkanie. Jesteś taki piękny i młody… naiwny. Bardzo różnisz się od Jona. Bardzo. Dla ciebie, wszystko jest proste. Wszystko wydaje ci się możliwym i wykonalnym, podobnie jest z ludźmi, do których przemawiasz. Spójrz na nich. W kanionie spoczywa cała armia twego ojca. Nie posłuchaliby twego ojca gdyby kazał im skoczyć w ogień. Co innego gdybyś to ty im to rozkazał. Pójdą za tobą wszędzie, ale nie tam gdzie się udamy, gdy Jon dowie się o nas. – Wymamrotała półszeptem Sybill.
- Zapominasz się. Obronię cię przed jego gniewem. – Tłumaczył.
- Jest coś jeszcze… - Powiedziała kładąc jego dłoń na swoim brzuchu mniej, więc na wysokości żołądka. – On NAS zabije. – Westchnęła, a z piersi Velkana wyrwało się głębokie westchnienie. Odszedł od niej parę kroków wpatrując się w jej załzawione, zielonkawe – niczym wiosenna koniczyna, oczy. - …Jestem brzemienna. Przez nasze dziecko stracimy życia.
- Nie! Nie warz się nawet tak myśleć. – Warknął podnosząc głos. – Nasze potomstwo to BŁOGOSŁAWIEŃSTWO. Słyszysz. Rad jestem, że wychowasz mi syna. – Odpowiedział, a Sybilla tylko zamknęła oczy w zadumie.
- syna. – Rzekła. – To będzie chłopiec? – Zapytał z uśmiechem.
- Czy to będzie syn, czy córka. Będę kochał i ciebie i jego…
- Lub ją. – Weszła mu w słowo.
- Połóż się. Zaśnij. – Polecił jej, a ona go usłuchała. – Zajmę się… nim. – Stwierdził głucho, a po jego twarzy zygzakowatą linią spłynęła kojąco chłodna łza.
O brzasku z obozu wyjechał oddział zbrojnych, którzy mozolnie, na wielbłądach przeprawiali się przez pustynię kierując się w stronę drugiego z obozów u podłuż pustyni, w miejscy gdzie piasek ustępuje miejsca sawannie.
Droga dłużyła się, a gdy dotarli na miejsce słońce chyliło się ku zachodowi. Wśród wysokich traw leżały ciała orków, a pomiędzy nimi leżało dwa razy tyle ciał ludzi.
- Generale! – Krzyknął kapral Vimes wpadając do namiotu. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna spojrzał znad biurka na Vimesa. – Generale uciekaj! – Powtórzył zdyszany żołnierz. – Te goryle od tego przydupasa Valora idą tu po ciebie. - W tym samym momencie fragment namiotu rozchylił się i cherlawy knypek podszedł do o głowę wyższego generała spojrzał na niego, bez cienia należnego szacunku i zapytał:
- Generał Jon??
To ja- odpowiedział Lorath spokojnie.
-Zabrać tę łachudrę!- Syknął egzekutor. Generał aż zadrżał słysząc tę obelgę.
-Słuchaj czy chcesz czy nie ja idę z Generałem!
- Tak się składa, łamago, że ciebie taż mam na liście. – Z uśmiechem zakpił z kaprala. – Brać go! – Syknął, a grupa strażników rzuciła się na niego i po krótkiej szamotaninie przywiązała do siodła jednego z wielbłądów.
Wyruszyli w dalszą drogę. Powoli pustynia zamieniła się w łąki i liczne pola otaczające południowe granice Palaedry. Wielbłądy ustąpiły miejsca koniom, a więźniów osadzono w wozie, którego ściany były wykonane z żelaza na kształt klatki.
Karawana z monotonnym turkotem kół toczyła się przez zielone łąki Coranthy, sąsiedniego królestwa. W powietrzu unosiły się wszędzie pyłki kwiatów i nasiona mleczy niesione powiewami słodkiego wiatru. <Nadchodzi lato.> Pomyślał Jon patrząc na jezioro, obok, którego przejeżdżali. <Sybilla uplecie sobie wianek z stokrotek. Jadłaby pierwsze truskawki.> - Tę myśl przerwało mu nagłe zatrzymanie się wozu. Jon chwycił dłońmi kraty i rozejrzał się po okolicy.
Na śnieżnobiałym koniu jechała w jego stronę kobieta w orszaku ubrana w purpurową szatę z kapturem przysłaniającym jej oczy. Zsiadła z rumaka i podeszła do Jona patrząc mu głęboko w oczy, zdjęła kaptur z głowy.
- Ukochana. – Odezwał się niepewnie, ale ona milczała. Założyła mu na głowę wianek z błękitnych niezapominajek pocałowała.
- To, żebyś o mnie nie zapomniał! – Warknęła uderzając go ręką w twarz i wsiadając powrotem na konia. Ruszyła. Tam skąd do niego przyjechała, a strażnicy buchali ze śmiechu.
- Sybillo… - Powiedział dygocząc Jon.
- Generale? – Spytał Vimes.
- Coś się stało? – Zapytał się ponownie.
- Nie, nic. – Odrzekł mu.
„Spinać konie! Przed zmierzchem mamy być na miejscu!” – Dobiegł ich głos egzekutora z czoła karawany, która ruszyła w dalszą drogę...
(fragment dłuuuuugiego opowiadania. Jeżeli się spodoba to pomyślę nad umieszczeniem tu całości!) got4ce@poczta.onet.pl