ROZDZIAŁ 1
Walka z Rabestami.
Lord Verton – czterdziestosześcioletni wojownik i wspaniały władca, siedział na swoim wygodnym tronie w Królewskiej Wieży. Wieża ta była wysoka na osiemset metrów i szeroka na dwieście. Budynek ten, był czarny, a w jego licznych oknach, widać było raz po raz smugi światła. Wieża stała pośrodku miasta Derton. Lord posiadał armię liczącą ponad sto tysięcy ludzi. Dwadzieścia tysięcy to byli jeźdźcy, posiadali oni konie, zbroje i kopie. Dziesięć tysięcy to łucznicy. Jeździli oni na koniach, którymi opiekowali się chłopi w licznych stajniach królestwa. Łucznicy byli specjalnie szkoleni do walki przez mistrzów. Rzemieślnicy codziennie robili kilkaset tysięcy strzał, kopii, tarcz, łuków, a także zbroi. Pięćdziesiąt tysięcy to czarodzieje i czarownice. Jak większość oni też jeździli na koniach. Zakładali różnego rodzaju szaty przyozdobione licznymi cekinami, koralami…Ta część armii nosiła za pasem miecze. Czarodzieje jak i czarodziejki bardzo dobrze władali nimi. Lord Verton wiedząc jak potężna jest moc i siła ludzi ze zdolnościami nadprzyrodzonymi, szczególną wagę przykładał do ich edukacji. Oczywiście do łuczników, jeźdźców i innych członków armii też przykładał wagę, lecz nie taką jak do pięćdziesięciotysięcznej części armii. Lord kazał chłopom wybudować liczne szkoły, a swoim zaufanym ludziom zatrudnić kilkaset potężnych magów, by nauczali armię Lorda Vertona tak, by była niepokonana. Dwadzieścia tysięcy ludzi to piechota. Dwie dziesiąte armii to ciała uzbrojone po zęby, otoczone zbroją i wsparte mieczem. Piechota była ostatnią częścią armii Lorda Vertona, króla miasta Derton, znajdującego się na Górze Przeznaczenia. Wzniesienie mające ponad osiem tysięcy metrów nad poziomem morza sąsiadowało z Górą Śmierci… Rządził tam człowiek, który nie znał litości. Zabijanie sprawiało mu przyjemność jakiej nigdzie nie doznawał. Król Odorf był zupełnym przeciwieństwem Lorda Vertona, a mimo to byli oni spokrewnieni…Król Odorf był ojcem człowieka który władał miastem Derton.
Lord Verton wstał ze swojego tronu i ruszył w kierunku okna, przez które było widać czarną mgłę owijającą Górę Śmierci. Jej czarne zbocza pokrywała przegniła ziemia, a na samym szczycie stało miasto Werk pełne nędzy, rozpaczy, zła, bólu, łez… Miedzy Górą Przeznaczenia, a Górą Śmierci, płynęła rzeka Błogiego Spokoju. Jej koryto było szerokie na dziesięć metrów. Źródło znajdowało się w Królestwie Spokojnego Snu, które pomagało w walkach i konfliktach Królestwie Odważnych Wojowników, czyli tam gdzie rządził Lord Verton. Rzeka uchodziła do Morza Krótkiego Życia. Legenda mówi, że kto tam popłynął to już nie wrócił. Podobno na tym morzu jest wyspa Smoczego Oddechu tam włada Król Rodrom, który nie zna litości i kto ośmieli się płynąć jego morzem, tego śmierć dosięgnie.
Lord Verton patrzył na miasto Werk i dostrzegając chłopów którzy są popędzani batem, bardzo im współczuł.
- Iwan! – zawołał.
- Tak, panie – powiedział mężczyzna niskiego wzrostu z czarną bródką. Ubrany był w zieloną szatę z szerokimi rękawami.
Człowiek ten był najwierniejszym sługą i zarazem doradcą Lorda Vertona.
- Popatrz na tych ludzi –powiedział ze smutkiem wskazując miasto Werk.
Iwan podszedł do okna i rzekł:
- To straszne…Powiedz mi panie dlaczego twój ojciec jest taki?- poprosił.
- Nie wiem Iwan, naprawdę nie wiem. Może by się dało pomóc tym biedakom?
- Wątpię panie. Chyba już się im nie da pomóc – powiedział pomocnik ze spuszczoną głową.
Tak stali przez chwilę, gdy nagle drzwi od komnat otworzyły się z hukiem. To sali wbiegł strażnik Wierzy Królewskiej- Mokar.
- Panie- rzekł kłaniając się – Twój ojciec atakuje nasze miasto!
Lord Verton pobiegł za Mokarem, który prowadził go do miejsca ataku. Miasto atakowały Rabesty: potężne, czarne ptaki z piekielnie ostrymi zębami, które zawsze były mokre od zielonej śliny. Lord Verton widząc, że rabestów ciągle przybywa, a kilka z nich kieruje się w jego stronę, zawołał:
- Łucznicy na Wierzę Królewską!
Spojrzał w dół na miasto i już widział jak łucznicy szybko biegną na Wieżę.
- Panie, łucznicy nie wystarczą do pokonania kilkuset Rabestów- rzekł Iwan.
Lord pomyślał chwilkę. Mógłby przecież użyć czarownice i czarodziei, lecz nie chciał by ta część armii, była zmęczona po walce, bo jakby Król Odorf zaatakował drugi raz nie mógł by walczyć.
- Zawiadom Lorda Rachela, Królestwo Spokojnego Snu nam pomoże- polecił Verton.
- Tak jest panie.- powiedział Iwan i kłaniając się wyszedł.
Nagle władcę przeszył paraliżujący pisk. To były Rabesty, to one mają moc okaleczania krzykiem. Lord upadł na marmurową zimną podłogę pełzając po niej z bólu. Powoli wstał na drżących nogach i zatykając uszy by mniej słyszeć tego przeraźliwego pisku, krzyknął z okna:
- Czarodzieje do ataku!
Ze szkół wybiegli jeszcze przed chwilą oglądający, ale przygotowani na walkę czarodzieje. W jednym momencie ku niebu wystrzeliły kule czegoś podobnego do lodu, Lord nie wiedział co to było. Verton nie mógł znieść pisku, kontem oka zobaczył, że nie widać już strzał, to znaczyło, że i łucznicy nie mogli znieść pisku. Lord wiedział, że czarodzieje go nie zawiodą, ponieważ oni nie słyszą tego pisku. Nie słyszą, bo nauczyli się bycia odpornym na takie odgłosy. Władca leżał na podłodze i nagle zobaczył jak jeden rabest leci wprost na niego. Okna były na tyle duże, aby mógł się przecisnąć i wziąć w szpony Lorda. Do komnaty wbiegł Salogel. Lord Averton słyszał o nim, podobno był najlepszym magiem w królestwie. Salogel ubrany był w czarną szatę i czarny płaszcz, a jego głowę osłaniał kaptur. W ręku trzymał laskę. Verton rozpoznał drewno, laska była wykonana z dębu, a na jej końcu spoczywał Kryształ Smoczej Łzy. Rabest wylądował koło Lorda i już chciał go chwycić kiedy…
- Arrakas mussnela- krzyknął Salogel i natychmiast z jego laski wystrzelił promień niebieskiego światła. Lord widział jak Rabest kręcił się z bólu, a chwile potem już leżał trupem koło władcy. Verton osłabiony zamknął oczy i leżał na zimnej marmurowej podłodze. Zemdlał.
***
Lord otworzył oczy. Przed sobą ujrzał szczupłą, kościstą twarz Salogela. Jego czarne, długie włosy zwisały splecione w warkoczyki. Verton zaczął rozglądać się po pokoju. Ściany pomieszczenia pokrywała biała farba. Lord leżał na łóżku owinięty białym prześcieradłem.
- Co się stało?
- Zemdlałeś panie – wyjaśnił Salogel.
- Dlaczego?
- Rabest leciał wprost na ciebie panie.
Verton zaczął przypominać sobie całe zajście.
- Pokonaliśmy mojego ojca?
- Tak panie, ale tylko dlatego, że przyjechał z odsieczą władca Królestwa Spokojnego Snu.
- A moja armia? – spytał. Ledwo wypowiadał każde słowo. Był bardzo słaby.
- Jesteś zmęczony panie, już nic nie mów, odpocznij – rzekł z troską. Lord wyczuł, że nie chce odpowiedzieć na zadane pytanie. Salogel już chciał odejść kiedy Verton chwycił go za rękę.
- Co się stało z moją armią?! –spytał stanowczo nadal trzymając nadal jego rękę, lecz zaraz puścił bo kosztowało go to wiele wysiłku.
- Łucznicy zginęli panie.
- Ale…ale…- Verton nie mógł wydusić słowa. Był zaszokowany tym, że łucznicy zginęli podczas, gdy on żyje. Salogel wyszedł pozostawiając Lorda samego w pokoju.
ROZDZIAŁ 2
Nowa Armia Lorda.
Lord Verton właśnie się obudził. Słońce zalewało pokój w którym leżał. Verton powoli wstał z łóżka i chwiejnym krokiem udał się do okna, a właściwie do pięknie wyżłobionych i przyozdobionych filarów. Oparł się o mur i poczuł wiosenny, lekki, ciepły wiatr. Lord patrzył teraz na piękną dolinę, która pokryta była zieloną, świeżą trawą. Dopiero teraz Verton zorientował się, że nie wie gdzie jest. Ogarnęła go lekka panika. Wybiegł z pokoju z trudem otwierając potężne, ciężkie drzwi od pokoju. Na korytarzu znalazł Salogela.
- Gdzie ja jestem? – spytał.- W ogóle nie znam tego miejsca.
- Jesteś panie w moim domu.
- Twoim? – powtórzył z niedowierzaniem Verton. Jeszcze nigdy nie był w domu swojego podwładnego. Mimo to podobał mu się dom. Był przestronny przez co można było się zgubić.
- Ale dlaczego mnie tu przyniosłeś? – spytał. - Przecież ja mam swój dom, to znaczy wieże.
- Wiem panie, lecz wtedy kiedy chciał cię zaatakować ten rabest, poczułem obowiązek zaopiekowania się tobą panie. Verton miał kamienną twarz wyrażającą powagę, lecz w środku, w sercu czuł wzruszenie. Lord chwycił swoje szaty z tyłu podciągnął lekko i się ukłonił. Ukłonił się Salogelowi. Opuścił głowę i cicho podziękował. Salogel nie czuł się dobrze z tym, że Lord mu się kłania, bo przyzwyczaił się do tego, że on się kłaniał Vertonowi. Władca wstał, i dopiero teraz zobaczył jaka jest jego armia naprawdę. Nie wiedział jacy są inni, ale wierzył, że są tacy jak on, jak Salogel. Chwile patrzyli na siebie po czym mag ukłonił się i poszedł.
- Magu! – krzyknął władca.
Czarodziej obrócił się czekając na słowa Lorda.
- Nie musisz mi się kłaniać.
Salogel przytaknął z uśmiechem i poszedł.
***
Władca czuł się znacznie lepiej. Świeże wiosenne powietrze dobrze mu robiło. Było mu tu bardzo dobrze, lecz pragnął już wrócić do domu, na wieżę. Verton kierował się do pięknego ogrodu pełnego winogron, jabłek, wiśni. Oprócz barwnych owoców przy ścieżce można było spotkać rozległe plantacje kwiatów. Począwszy od lilii, a skończywszy na różach. Lord zachwycony barwami ogrodu kierował się w zadumie w stronę fontanny. Ciemnozielona szata władcy ciągnęła się za nim odsłaniając kolejne kawałki marmurowej ścieżki przechodzącej przez ogród. Kamienna fontanna, która wypluwała litry wody stała na lekkim wzniesieniu. Obok była kamienna ławka. Verton usiadł i wdychał świeże powietrze w świetle gorącego słońca. Lord rozejrzał się pewnie obserwując dary natury. Dopiero teraz dostrzegł, że woda z fontanny wylewa się przez jakiś posąg na jej środku. Przyjrzawszy się dokładnie ów posągowi stwierdził, że to jakaś czarownica w pozycji gotowej do walki. Mimo, że to była zwykła fontanna Verton zaciekawił się tym. Wstał i pospacerował jeszcze chwilę po ogrodzie po czym udał się do domu chcąc spytać się o posąg. Salogela znalazł przy stole. Lord cicho wszedł i stanął w drzwiach. Widocznie Salogel był mocno skupiony na czytaniu, bo nie zauważył władcy jak do niego podszedł.
- Salogelu.– powiedział Verton.
Mag podskoczył wystraszony.
- Panie wybacz, przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam. Ale byłem w ogrodzie i zaciekawiła mnie ta fontanna z czarownicą, o ile mnie oko nie zawiodło. Czy to ktoś z twojej rodziny ?
- Tak. To moja prababka. Wielka czarownica Gabriela.
- Hm…chyba nie słyszałem o niej.
- Możliwe panie, sławna była i jest nadal w świecie magii.- wyjaśnił Salogel.
- Rozumiem. Dobrze ja już pójdę bo przerwałem tobie czytać.
- Nic nie szkodzi.- tłumaczył mag.
Władca uśmiechnął się przyjaźnie na pożegnanie i wyszedł.
***
Verton cały dzień snuł się po domostwie, szukając jakiegoś zajmującego dużo czasu zajęcia. Nagle do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Szybko poszedł szukać pana domu. Znalazł maga przy fontannie z posągiem Gabrieli. Salogel znowu czytał. Podniósł głowę i z daleka ujrzał Lorda biegnącego w jego stronę. Zaniepokojony Salogel wstał.
- Coś się stało panie? – spytał.
- Nie magu. Po prostu nudzę się troszkę i pomyślałem, że mógłbym się ciebie spytać czy nauczył byś mnie magii?
Spokojny już czarodziej wskazał gestem ręki, żeby władca miasta Derton usiadł razem z nim.
- Hm…magia to dar, który ujawnia się w różnym wieku. Niektórzy w wieku sześciu lat dowiadują się, że mogą za pomocą umysłu przenieść głaz, a inni w wieku dwudziestu lat dowiadują się tego. Jednak tej nadprzyrodzonej mocy nie można kupić, ani sprzedać. To już trzeba mieć, a jak już się to ma powinno się mocno wierzyć we wszystko co się robi. Nauka magii trwa wiele lat i jest niezwykle trudna. W rękach złej osoby jest bardzo, bardzo niebezpieczna. Trzeba uważać i nie można jej postrzegać jako zabawki. Nauczyć magii kogoś kto nie ma żadnego pojęcia na jej temat jest trudno. Oprócz tego, obowiązuje mnie Tajemnica Merlina.- wyjaśnił Salogel. Verton przysłuchiwał mu się uważnie.
- Tajemnica Merlina ?- spytał, nie wiedząc o co chodzi.
- Tak. To jest tak właściwie przysięga, którą każdy praktykant magii musi podpisać krwią zmieszaną ze łzami. Mówi ona o tym, że zabrania się wyjawiania tajników magii osobom, które nie mają żadnego pojęcia na jej temat.
- Co się stanie jak ktoś to wyjawi? – spytał Verton.
- Śmierć.- odpowiedział krótko, aczkolwiek stanowczo Salogel. Przez chwilę milczeli wpatrując się w siebie. Lord wstał i podszedł do fontanny obmywając twarz orzeźwiająca wodą.
- Chcę odbudować armię.- oświadczył poważnie Verton. – Dziękuję ci drogi magu za gościnę, lecz muszę wracać do miasta.
- Tak, panie. Rozkażę przyszykować powóz.
- Nie.- zaprzeczył.- Daj mi jednego konia.
- Tak jest panie.
Salogel poskładał książki i poszedł do domu. Verton obmyślał plan odbudowy armii. Myślał ciężko, wytężając swój mózg. Zastanawiał się też nad strategią, nad atakiem na swego ojca. Myślał też o tym, jak jego własny ojciec mógł mu zrobić coś takiego. Mimo, że się nienawidzili to Verton zawsze myślał, że coś ich łączy. Widać pomylił się
Walka z Rabestami.
Lord Verton – czterdziestosześcioletni wojownik i wspaniały władca, siedział na swoim wygodnym tronie w Królewskiej Wieży. Wieża ta była wysoka na osiemset metrów i szeroka na dwieście. Budynek ten, był czarny, a w jego licznych oknach, widać było raz po raz smugi światła. Wieża stała pośrodku miasta Derton. Lord posiadał armię liczącą ponad sto tysięcy ludzi. Dwadzieścia tysięcy to byli jeźdźcy, posiadali oni konie, zbroje i kopie. Dziesięć tysięcy to łucznicy. Jeździli oni na koniach, którymi opiekowali się chłopi w licznych stajniach królestwa. Łucznicy byli specjalnie szkoleni do walki przez mistrzów. Rzemieślnicy codziennie robili kilkaset tysięcy strzał, kopii, tarcz, łuków, a także zbroi. Pięćdziesiąt tysięcy to czarodzieje i czarownice. Jak większość oni też jeździli na koniach. Zakładali różnego rodzaju szaty przyozdobione licznymi cekinami, koralami…Ta część armii nosiła za pasem miecze. Czarodzieje jak i czarodziejki bardzo dobrze władali nimi. Lord Verton wiedząc jak potężna jest moc i siła ludzi ze zdolnościami nadprzyrodzonymi, szczególną wagę przykładał do ich edukacji. Oczywiście do łuczników, jeźdźców i innych członków armii też przykładał wagę, lecz nie taką jak do pięćdziesięciotysięcznej części armii. Lord kazał chłopom wybudować liczne szkoły, a swoim zaufanym ludziom zatrudnić kilkaset potężnych magów, by nauczali armię Lorda Vertona tak, by była niepokonana. Dwadzieścia tysięcy ludzi to piechota. Dwie dziesiąte armii to ciała uzbrojone po zęby, otoczone zbroją i wsparte mieczem. Piechota była ostatnią częścią armii Lorda Vertona, króla miasta Derton, znajdującego się na Górze Przeznaczenia. Wzniesienie mające ponad osiem tysięcy metrów nad poziomem morza sąsiadowało z Górą Śmierci… Rządził tam człowiek, który nie znał litości. Zabijanie sprawiało mu przyjemność jakiej nigdzie nie doznawał. Król Odorf był zupełnym przeciwieństwem Lorda Vertona, a mimo to byli oni spokrewnieni…Król Odorf był ojcem człowieka który władał miastem Derton.
Lord Verton wstał ze swojego tronu i ruszył w kierunku okna, przez które było widać czarną mgłę owijającą Górę Śmierci. Jej czarne zbocza pokrywała przegniła ziemia, a na samym szczycie stało miasto Werk pełne nędzy, rozpaczy, zła, bólu, łez… Miedzy Górą Przeznaczenia, a Górą Śmierci, płynęła rzeka Błogiego Spokoju. Jej koryto było szerokie na dziesięć metrów. Źródło znajdowało się w Królestwie Spokojnego Snu, które pomagało w walkach i konfliktach Królestwie Odważnych Wojowników, czyli tam gdzie rządził Lord Verton. Rzeka uchodziła do Morza Krótkiego Życia. Legenda mówi, że kto tam popłynął to już nie wrócił. Podobno na tym morzu jest wyspa Smoczego Oddechu tam włada Król Rodrom, który nie zna litości i kto ośmieli się płynąć jego morzem, tego śmierć dosięgnie.
Lord Verton patrzył na miasto Werk i dostrzegając chłopów którzy są popędzani batem, bardzo im współczuł.
- Iwan! – zawołał.
- Tak, panie – powiedział mężczyzna niskiego wzrostu z czarną bródką. Ubrany był w zieloną szatę z szerokimi rękawami.
Człowiek ten był najwierniejszym sługą i zarazem doradcą Lorda Vertona.
- Popatrz na tych ludzi –powiedział ze smutkiem wskazując miasto Werk.
Iwan podszedł do okna i rzekł:
- To straszne…Powiedz mi panie dlaczego twój ojciec jest taki?- poprosił.
- Nie wiem Iwan, naprawdę nie wiem. Może by się dało pomóc tym biedakom?
- Wątpię panie. Chyba już się im nie da pomóc – powiedział pomocnik ze spuszczoną głową.
Tak stali przez chwilę, gdy nagle drzwi od komnat otworzyły się z hukiem. To sali wbiegł strażnik Wierzy Królewskiej- Mokar.
- Panie- rzekł kłaniając się – Twój ojciec atakuje nasze miasto!
Lord Verton pobiegł za Mokarem, który prowadził go do miejsca ataku. Miasto atakowały Rabesty: potężne, czarne ptaki z piekielnie ostrymi zębami, które zawsze były mokre od zielonej śliny. Lord Verton widząc, że rabestów ciągle przybywa, a kilka z nich kieruje się w jego stronę, zawołał:
- Łucznicy na Wierzę Królewską!
Spojrzał w dół na miasto i już widział jak łucznicy szybko biegną na Wieżę.
- Panie, łucznicy nie wystarczą do pokonania kilkuset Rabestów- rzekł Iwan.
Lord pomyślał chwilkę. Mógłby przecież użyć czarownice i czarodziei, lecz nie chciał by ta część armii, była zmęczona po walce, bo jakby Król Odorf zaatakował drugi raz nie mógł by walczyć.
- Zawiadom Lorda Rachela, Królestwo Spokojnego Snu nam pomoże- polecił Verton.
- Tak jest panie.- powiedział Iwan i kłaniając się wyszedł.
Nagle władcę przeszył paraliżujący pisk. To były Rabesty, to one mają moc okaleczania krzykiem. Lord upadł na marmurową zimną podłogę pełzając po niej z bólu. Powoli wstał na drżących nogach i zatykając uszy by mniej słyszeć tego przeraźliwego pisku, krzyknął z okna:
- Czarodzieje do ataku!
Ze szkół wybiegli jeszcze przed chwilą oglądający, ale przygotowani na walkę czarodzieje. W jednym momencie ku niebu wystrzeliły kule czegoś podobnego do lodu, Lord nie wiedział co to było. Verton nie mógł znieść pisku, kontem oka zobaczył, że nie widać już strzał, to znaczyło, że i łucznicy nie mogli znieść pisku. Lord wiedział, że czarodzieje go nie zawiodą, ponieważ oni nie słyszą tego pisku. Nie słyszą, bo nauczyli się bycia odpornym na takie odgłosy. Władca leżał na podłodze i nagle zobaczył jak jeden rabest leci wprost na niego. Okna były na tyle duże, aby mógł się przecisnąć i wziąć w szpony Lorda. Do komnaty wbiegł Salogel. Lord Averton słyszał o nim, podobno był najlepszym magiem w królestwie. Salogel ubrany był w czarną szatę i czarny płaszcz, a jego głowę osłaniał kaptur. W ręku trzymał laskę. Verton rozpoznał drewno, laska była wykonana z dębu, a na jej końcu spoczywał Kryształ Smoczej Łzy. Rabest wylądował koło Lorda i już chciał go chwycić kiedy…
- Arrakas mussnela- krzyknął Salogel i natychmiast z jego laski wystrzelił promień niebieskiego światła. Lord widział jak Rabest kręcił się z bólu, a chwile potem już leżał trupem koło władcy. Verton osłabiony zamknął oczy i leżał na zimnej marmurowej podłodze. Zemdlał.
***
Lord otworzył oczy. Przed sobą ujrzał szczupłą, kościstą twarz Salogela. Jego czarne, długie włosy zwisały splecione w warkoczyki. Verton zaczął rozglądać się po pokoju. Ściany pomieszczenia pokrywała biała farba. Lord leżał na łóżku owinięty białym prześcieradłem.
- Co się stało?
- Zemdlałeś panie – wyjaśnił Salogel.
- Dlaczego?
- Rabest leciał wprost na ciebie panie.
Verton zaczął przypominać sobie całe zajście.
- Pokonaliśmy mojego ojca?
- Tak panie, ale tylko dlatego, że przyjechał z odsieczą władca Królestwa Spokojnego Snu.
- A moja armia? – spytał. Ledwo wypowiadał każde słowo. Był bardzo słaby.
- Jesteś zmęczony panie, już nic nie mów, odpocznij – rzekł z troską. Lord wyczuł, że nie chce odpowiedzieć na zadane pytanie. Salogel już chciał odejść kiedy Verton chwycił go za rękę.
- Co się stało z moją armią?! –spytał stanowczo nadal trzymając nadal jego rękę, lecz zaraz puścił bo kosztowało go to wiele wysiłku.
- Łucznicy zginęli panie.
- Ale…ale…- Verton nie mógł wydusić słowa. Był zaszokowany tym, że łucznicy zginęli podczas, gdy on żyje. Salogel wyszedł pozostawiając Lorda samego w pokoju.
ROZDZIAŁ 2
Nowa Armia Lorda.
Lord Verton właśnie się obudził. Słońce zalewało pokój w którym leżał. Verton powoli wstał z łóżka i chwiejnym krokiem udał się do okna, a właściwie do pięknie wyżłobionych i przyozdobionych filarów. Oparł się o mur i poczuł wiosenny, lekki, ciepły wiatr. Lord patrzył teraz na piękną dolinę, która pokryta była zieloną, świeżą trawą. Dopiero teraz Verton zorientował się, że nie wie gdzie jest. Ogarnęła go lekka panika. Wybiegł z pokoju z trudem otwierając potężne, ciężkie drzwi od pokoju. Na korytarzu znalazł Salogela.
- Gdzie ja jestem? – spytał.- W ogóle nie znam tego miejsca.
- Jesteś panie w moim domu.
- Twoim? – powtórzył z niedowierzaniem Verton. Jeszcze nigdy nie był w domu swojego podwładnego. Mimo to podobał mu się dom. Był przestronny przez co można było się zgubić.
- Ale dlaczego mnie tu przyniosłeś? – spytał. - Przecież ja mam swój dom, to znaczy wieże.
- Wiem panie, lecz wtedy kiedy chciał cię zaatakować ten rabest, poczułem obowiązek zaopiekowania się tobą panie. Verton miał kamienną twarz wyrażającą powagę, lecz w środku, w sercu czuł wzruszenie. Lord chwycił swoje szaty z tyłu podciągnął lekko i się ukłonił. Ukłonił się Salogelowi. Opuścił głowę i cicho podziękował. Salogel nie czuł się dobrze z tym, że Lord mu się kłania, bo przyzwyczaił się do tego, że on się kłaniał Vertonowi. Władca wstał, i dopiero teraz zobaczył jaka jest jego armia naprawdę. Nie wiedział jacy są inni, ale wierzył, że są tacy jak on, jak Salogel. Chwile patrzyli na siebie po czym mag ukłonił się i poszedł.
- Magu! – krzyknął władca.
Czarodziej obrócił się czekając na słowa Lorda.
- Nie musisz mi się kłaniać.
Salogel przytaknął z uśmiechem i poszedł.
***
Władca czuł się znacznie lepiej. Świeże wiosenne powietrze dobrze mu robiło. Było mu tu bardzo dobrze, lecz pragnął już wrócić do domu, na wieżę. Verton kierował się do pięknego ogrodu pełnego winogron, jabłek, wiśni. Oprócz barwnych owoców przy ścieżce można było spotkać rozległe plantacje kwiatów. Począwszy od lilii, a skończywszy na różach. Lord zachwycony barwami ogrodu kierował się w zadumie w stronę fontanny. Ciemnozielona szata władcy ciągnęła się za nim odsłaniając kolejne kawałki marmurowej ścieżki przechodzącej przez ogród. Kamienna fontanna, która wypluwała litry wody stała na lekkim wzniesieniu. Obok była kamienna ławka. Verton usiadł i wdychał świeże powietrze w świetle gorącego słońca. Lord rozejrzał się pewnie obserwując dary natury. Dopiero teraz dostrzegł, że woda z fontanny wylewa się przez jakiś posąg na jej środku. Przyjrzawszy się dokładnie ów posągowi stwierdził, że to jakaś czarownica w pozycji gotowej do walki. Mimo, że to była zwykła fontanna Verton zaciekawił się tym. Wstał i pospacerował jeszcze chwilę po ogrodzie po czym udał się do domu chcąc spytać się o posąg. Salogela znalazł przy stole. Lord cicho wszedł i stanął w drzwiach. Widocznie Salogel był mocno skupiony na czytaniu, bo nie zauważył władcy jak do niego podszedł.
- Salogelu.– powiedział Verton.
Mag podskoczył wystraszony.
- Panie wybacz, przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam. Ale byłem w ogrodzie i zaciekawiła mnie ta fontanna z czarownicą, o ile mnie oko nie zawiodło. Czy to ktoś z twojej rodziny ?
- Tak. To moja prababka. Wielka czarownica Gabriela.
- Hm…chyba nie słyszałem o niej.
- Możliwe panie, sławna była i jest nadal w świecie magii.- wyjaśnił Salogel.
- Rozumiem. Dobrze ja już pójdę bo przerwałem tobie czytać.
- Nic nie szkodzi.- tłumaczył mag.
Władca uśmiechnął się przyjaźnie na pożegnanie i wyszedł.
***
Verton cały dzień snuł się po domostwie, szukając jakiegoś zajmującego dużo czasu zajęcia. Nagle do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Szybko poszedł szukać pana domu. Znalazł maga przy fontannie z posągiem Gabrieli. Salogel znowu czytał. Podniósł głowę i z daleka ujrzał Lorda biegnącego w jego stronę. Zaniepokojony Salogel wstał.
- Coś się stało panie? – spytał.
- Nie magu. Po prostu nudzę się troszkę i pomyślałem, że mógłbym się ciebie spytać czy nauczył byś mnie magii?
Spokojny już czarodziej wskazał gestem ręki, żeby władca miasta Derton usiadł razem z nim.
- Hm…magia to dar, który ujawnia się w różnym wieku. Niektórzy w wieku sześciu lat dowiadują się, że mogą za pomocą umysłu przenieść głaz, a inni w wieku dwudziestu lat dowiadują się tego. Jednak tej nadprzyrodzonej mocy nie można kupić, ani sprzedać. To już trzeba mieć, a jak już się to ma powinno się mocno wierzyć we wszystko co się robi. Nauka magii trwa wiele lat i jest niezwykle trudna. W rękach złej osoby jest bardzo, bardzo niebezpieczna. Trzeba uważać i nie można jej postrzegać jako zabawki. Nauczyć magii kogoś kto nie ma żadnego pojęcia na jej temat jest trudno. Oprócz tego, obowiązuje mnie Tajemnica Merlina.- wyjaśnił Salogel. Verton przysłuchiwał mu się uważnie.
- Tajemnica Merlina ?- spytał, nie wiedząc o co chodzi.
- Tak. To jest tak właściwie przysięga, którą każdy praktykant magii musi podpisać krwią zmieszaną ze łzami. Mówi ona o tym, że zabrania się wyjawiania tajników magii osobom, które nie mają żadnego pojęcia na jej temat.
- Co się stanie jak ktoś to wyjawi? – spytał Verton.
- Śmierć.- odpowiedział krótko, aczkolwiek stanowczo Salogel. Przez chwilę milczeli wpatrując się w siebie. Lord wstał i podszedł do fontanny obmywając twarz orzeźwiająca wodą.
- Chcę odbudować armię.- oświadczył poważnie Verton. – Dziękuję ci drogi magu za gościnę, lecz muszę wracać do miasta.
- Tak, panie. Rozkażę przyszykować powóz.
- Nie.- zaprzeczył.- Daj mi jednego konia.
- Tak jest panie.
Salogel poskładał książki i poszedł do domu. Verton obmyślał plan odbudowy armii. Myślał ciężko, wytężając swój mózg. Zastanawiał się też nad strategią, nad atakiem na swego ojca. Myślał też o tym, jak jego własny ojciec mógł mu zrobić coś takiego. Mimo, że się nienawidzili to Verton zawsze myślał, że coś ich łączy. Widać pomylił się