***LOTH@R***
Member
- Dołączył
- 19.1.2005
- Posty
- 94
KRZEŚLAK
Pewnego razu połknąłem krzesło. Rozumiecie, nogi w nogach, nogi z dupy, a oparcie oczywiście na plecach. Właściwie był to zwykły dzień i nic nie zapowiadało tej tragedii. Po prostu siedzę sobie przy śniadaniu i ... łups ... połknąłem krzesło. Ja jestem na zewnątrz, ono jest wewnątrz, ja jestem nim, ono jest mną ... i tak, że tak powiem, razem sobie siedzimy. Więc, zastanawiacie się pewnie, na czym polegała tragedia? ... Po pewnym czasie zacząłem drętwieć. No bo przeciesz ile ileż można tak siedzieć? Poza tym było już za dziesięć siódma, a o siódmej trzydzieści pięć odchodził ostatni autobus, którym mogłem dostać się do pracy .
Zacząłem się nerwowo wiercić. Próbowałem oderwać nogi od podłogi.
Wszystko na próżno. Podskoki? Taak, podskoki. Z początku jakby nieśmiałe podrygi,
z czasem coraz wyższe, równomierne wyskoki. Tak, wyżej, wyżej! I na boki, i w lewo,
i w prawo, i do przodu, i ... na pysk.
- Jamrozy! Co ty wyprawiasz z tym krzesłem? – w drzwiach stała moja żona.– Odbiło ci,
czy co? Wiesz ile teraz kosztuje takie krzesło?
Oczywiście, że nie wiedziałem, ten stary rupieć, który był we mnie, miał chyba ze
dwadzieścia lat.
- Rusz się wreszcie, bo spóźnisz się do banku. Wiesz jak ciężko teraz o dobrą pracę?
- Kochanie ... – wyszeptałem nieśmiało. – Ja ...ja ... to krzesło ... ja je po ... połknąłem.
Nastała chwila wyjątkowej ciszy. Właściwie była to tylko chwilka, mi jednak wydawało się, że trwa w nieskończoność.
- Odbiło ci – stwierdziła - mówiłam. Taki stary, a taki głupi. Czy słyszałeś żeby ktoś kiedyś połkną krzesło?
- Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Przyglądała mi się uważnie. Obeszła dwa razy do okoła, zaglądnęła pod spód.
- Jamrozy! –krzyknęła – ty naprawdę zjadłeś to krzesło! Co my teraz zrobimy? Jak ty pojedziesz do pracy?
Zaczęła wpadać w panikę. Biegała po kuchni i machała rękami.
- Kochanie, kochanie, uspokój się ...
- Co?! Jak mam się uspokoić, zeżarłeś krzesło i to w dodatku w całości! Mogłeś przynajmniej pogryźć. Spójrz na siebie jak ty wyglądasz! Jak ja się teraz ludziom na oczy pokażę?
No tak, ty, a co ja mam powiedzieć? Zaraz muszę jechać do pracy. Co powie mój szef gdy mnie zobaczy? Co powiedzą koledzy? A klienci? Jak JA, się ludziom na oczy pokażę?
- Wiem! – krzyknęła, aż podskoczyłem (chciałbym powiedzieć ... na krześle). – Wiem!
To proste. Jeśli nie możesz być normalnym człowiekiem, będziesz naszym nowym krzesłem. No, może trochę dziwnym, ale ...
- Co ty wygadujesz? To ja, Jamrozy, twój mąż! Jak, jak mogę być krzesłem?
- Tak, ale ... jesteś ... taki podobny ... . Co teraz zrobimy?
- Nie martw się. Muszę tylko jakoś dostać się do pracy. Gdy już będę na miejscu, wszyscy będą myśleli, że po prostu siedzę na krześle. Musisz mi tylko trochę pomóc - powiedziałem, sam nie wierząc w to co mówię.
- Dobrze, dobrze, co mam robić? – spytała, jakby jednak trochę uspokojona moimi słowami.
- Po pierwsze muszę się jakoś ruszyć. Bez tego ani rusz – powiedziałem i zauważyłem,
że zaczęło prześladować mnie słowo „ruch”.- Słuchaj, spróbuj przewrócić mnie na kolana, może w ten sposób będę mógł chodzić.
Spróbowała. Niestety, po raz drugi tego dnia wyrżnąłem pyskiem w podłogę i wcale mi się to nie podobało. Ustawiła mnie z powrotem w pozycji „siedzącej”.
Pewnego razu połknąłem krzesło. Rozumiecie, nogi w nogach, nogi z dupy, a oparcie oczywiście na plecach. Właściwie był to zwykły dzień i nic nie zapowiadało tej tragedii. Po prostu siedzę sobie przy śniadaniu i ... łups ... połknąłem krzesło. Ja jestem na zewnątrz, ono jest wewnątrz, ja jestem nim, ono jest mną ... i tak, że tak powiem, razem sobie siedzimy. Więc, zastanawiacie się pewnie, na czym polegała tragedia? ... Po pewnym czasie zacząłem drętwieć. No bo przeciesz ile ileż można tak siedzieć? Poza tym było już za dziesięć siódma, a o siódmej trzydzieści pięć odchodził ostatni autobus, którym mogłem dostać się do pracy .
Zacząłem się nerwowo wiercić. Próbowałem oderwać nogi od podłogi.
Wszystko na próżno. Podskoki? Taak, podskoki. Z początku jakby nieśmiałe podrygi,
z czasem coraz wyższe, równomierne wyskoki. Tak, wyżej, wyżej! I na boki, i w lewo,
i w prawo, i do przodu, i ... na pysk.
- Jamrozy! Co ty wyprawiasz z tym krzesłem? – w drzwiach stała moja żona.– Odbiło ci,
czy co? Wiesz ile teraz kosztuje takie krzesło?
Oczywiście, że nie wiedziałem, ten stary rupieć, który był we mnie, miał chyba ze
dwadzieścia lat.
- Rusz się wreszcie, bo spóźnisz się do banku. Wiesz jak ciężko teraz o dobrą pracę?
- Kochanie ... – wyszeptałem nieśmiało. – Ja ...ja ... to krzesło ... ja je po ... połknąłem.
Nastała chwila wyjątkowej ciszy. Właściwie była to tylko chwilka, mi jednak wydawało się, że trwa w nieskończoność.
- Odbiło ci – stwierdziła - mówiłam. Taki stary, a taki głupi. Czy słyszałeś żeby ktoś kiedyś połkną krzesło?
- Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Przyglądała mi się uważnie. Obeszła dwa razy do okoła, zaglądnęła pod spód.
- Jamrozy! –krzyknęła – ty naprawdę zjadłeś to krzesło! Co my teraz zrobimy? Jak ty pojedziesz do pracy?
Zaczęła wpadać w panikę. Biegała po kuchni i machała rękami.
- Kochanie, kochanie, uspokój się ...
- Co?! Jak mam się uspokoić, zeżarłeś krzesło i to w dodatku w całości! Mogłeś przynajmniej pogryźć. Spójrz na siebie jak ty wyglądasz! Jak ja się teraz ludziom na oczy pokażę?
No tak, ty, a co ja mam powiedzieć? Zaraz muszę jechać do pracy. Co powie mój szef gdy mnie zobaczy? Co powiedzą koledzy? A klienci? Jak JA, się ludziom na oczy pokażę?
- Wiem! – krzyknęła, aż podskoczyłem (chciałbym powiedzieć ... na krześle). – Wiem!
To proste. Jeśli nie możesz być normalnym człowiekiem, będziesz naszym nowym krzesłem. No, może trochę dziwnym, ale ...
- Co ty wygadujesz? To ja, Jamrozy, twój mąż! Jak, jak mogę być krzesłem?
- Tak, ale ... jesteś ... taki podobny ... . Co teraz zrobimy?
- Nie martw się. Muszę tylko jakoś dostać się do pracy. Gdy już będę na miejscu, wszyscy będą myśleli, że po prostu siedzę na krześle. Musisz mi tylko trochę pomóc - powiedziałem, sam nie wierząc w to co mówię.
- Dobrze, dobrze, co mam robić? – spytała, jakby jednak trochę uspokojona moimi słowami.
- Po pierwsze muszę się jakoś ruszyć. Bez tego ani rusz – powiedziałem i zauważyłem,
że zaczęło prześladować mnie słowo „ruch”.- Słuchaj, spróbuj przewrócić mnie na kolana, może w ten sposób będę mógł chodzić.
Spróbowała. Niestety, po raz drugi tego dnia wyrżnąłem pyskiem w podłogę i wcale mi się to nie podobało. Ustawiła mnie z powrotem w pozycji „siedzącej”.