- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
Moje pierwsze opko od DŁUŻSZEGO czasu.
KRWAWIĄC ORCHIDEAMI
Kwiat orchidei zachwiał się.
Panowała słoneczna pogoda. Nic więc dziwnego, że w ten sobotni poranek w parku na ul. Wierchcichej zebrało się mnóstwo osób. Głównie małych dzieci i ich matek, plotkujących o mężach, lecz także kilku starców, co wydać by się mogło dziwne, również plotkujących o "starych dobrych czasach". Dzieci bawiły się na dużym placu zabaw z piaskownicą i małymi drabinkami. Gdzieś dalej jakiś młodzik rzucał frisbee swemu psu.
Krwawię orchideami...
Ktoś rozłożył obróz na drewnianym stole, położył na nim koszyk i wyjął kanapkę, a zaraz potem półlitrową butelkę wody i jabłko. Szybko otarł szary kubrak z liści i pyłków i usiadł na ławce. Spojrzał w górę na gałęzie roznącej tuż obok topoli i uśmiechnał się, przeżuwając jak zwykle smaczną kanapkę zrobioną przez jego żonę. Czuł to samo co zawsze gdy tu przychodził. Szczęście.
Tuż obok jego ławki przturlała się różowa piłka. Starzec odwrócił się i spojrzał spod okularów na biegnącą w jego stronę dziewczynkę. Miała może pięć lat, ładnie przystrzyżone czarne włosy i śliczną białą sukienkę. Wyglądała jak laleczka z wystawy zabawek dla dzieci. Prędziutko złapała piłkę w swoje malutkie rączki i zerkając tylko na chwilę w stronę staruszka, wróciła do matki.
- Podobna do Marysi - pomyślał staruszek - Podobna do mojej wnuczki, Marysi.
Ugryzł kanapkę i znów począł podziwiać gałęzie topoli.
Krwawię orchideami...
Mała Ania podbiegła do matki.
- Aniu, kochanie, miałaś się nie oddalać.
- Wiem, mamusiu. Piłka mi uciekła - tłumaczyła się dziewcznynka.
- Baw się tutaj - ucieła mataka i odwróciła się do koleżanki siedzacej obok, znów zgłębiając się w temacie "o niewdzięcznych mężczyznach".
Ania miała dość przysłuchiwania się rzeczom, których nie rozumie, więc zignorowała polecenie swojej matki i ruszyła w stronę ogrodów, które zwykła nazywać "polem kwiatów". Pewnie wyczytała to określenie w jakiejś bajce dla dzieci.
"Pole kwiatów" z pewnością nie było polem, co najwyżej ogródkiem, ale dla małej Ani było to miejsce szczególne, bowiem różnokolorowe kwiaty pobudzały jej wyobraźnię. Wizytę zawsze zaczynała od pospolitych stokrotek.
- Stokrotka rosła polna - zanuciła - A nad nią szumiał gaj.
Roześmiała się. Bo oto na stokrotkach siedziały dwie biedronki, które kłóciły się o miano najpiękniejszej. Nieopodal ciepłem dnia rozkoszowały się pszczółki, oplając się na płatkach fiołków i nabijając z narcystycznych biedronek. Gdzieś dalej przemknął świerszczyk, z morwiska wychodziły mrówki. Dziewczynka śmiała się ze szczęscia.
Kwiaty były posadzone w określonym celu, ale Ania nie mogła o tym wiedzieć. I jedyne co naprawało ją lękiem w swym małym rajskim królestwie były kwiaty rosnące najdalej, których - na szczęście - pomyślała; nie mogła dotknąć, nie depcząc stokrotek i fiołków. Ania nie znała ich nazwy, ale miały śliczny różowy kolor, niemalże błyszczały w świetle porannego słońca.
Były piękne.
Ale nie dały się kochać.
Krwawię orchideami...
Odejdź - mówił jej wewnętrzny głos
Odejdź i nigdy tu nie wracaj.
Ania zastygła ze strachu.
Odejdź. To nie miejsce dla dziewczynki. Głos stał się męski, niski, nie przypominał głosu jej ojca, wujka czy dziadka. A przede wszystkim nie był to już jej głos.
Odejdź - przemówił teraz głośniej. A zaraz potem zaczął się szyderczo śmiać, jak to źli ludzie robią na filmach.
Spójrz...
Poczuła dotyk na kolanie. Dotyk zimnej, martwej dłoni, która wyrosła spod ziemi. Chciała uciec ale nie mogła. Patrzyła. Musiała.
Widziała jak powoli wyłania się postać, która kiedyś była człowiekiem, teraz jednak stała się kupą kości. Widziała jak wyłania się twarz, lecz w oczodołach miała ziemię, a z jamy nosowej wychodziły glizdy. I wydawało się jej, że upiór się uśmiecha, śmieje.
Krwawię orchideami...
Ania krzyknęła. Głośno i dzikio, jakby zdzierano z niej skórę. Matka była przy niej w parę sekund, mocno przytuliła i uspokoiła. Nigdy więcej tu nie wróciły. Małe królestwo pola kwiatów stało się już tylko krainą złych wspomnień. Krainą koszmarów.
Kwiat orchidei zachwiał się, a zaraz potem upadł. Złoty Rolex wskazywał godzinę dwunastą pięć, gdy mały wilczur wykopał wśród kwiatów dołek i polizał kości.
Krwawię orchideami...
KRWAWIĄC ORCHIDEAMI
Kwiat orchidei zachwiał się.
Panowała słoneczna pogoda. Nic więc dziwnego, że w ten sobotni poranek w parku na ul. Wierchcichej zebrało się mnóstwo osób. Głównie małych dzieci i ich matek, plotkujących o mężach, lecz także kilku starców, co wydać by się mogło dziwne, również plotkujących o "starych dobrych czasach". Dzieci bawiły się na dużym placu zabaw z piaskownicą i małymi drabinkami. Gdzieś dalej jakiś młodzik rzucał frisbee swemu psu.
Krwawię orchideami...
Ktoś rozłożył obróz na drewnianym stole, położył na nim koszyk i wyjął kanapkę, a zaraz potem półlitrową butelkę wody i jabłko. Szybko otarł szary kubrak z liści i pyłków i usiadł na ławce. Spojrzał w górę na gałęzie roznącej tuż obok topoli i uśmiechnał się, przeżuwając jak zwykle smaczną kanapkę zrobioną przez jego żonę. Czuł to samo co zawsze gdy tu przychodził. Szczęście.
Tuż obok jego ławki przturlała się różowa piłka. Starzec odwrócił się i spojrzał spod okularów na biegnącą w jego stronę dziewczynkę. Miała może pięć lat, ładnie przystrzyżone czarne włosy i śliczną białą sukienkę. Wyglądała jak laleczka z wystawy zabawek dla dzieci. Prędziutko złapała piłkę w swoje malutkie rączki i zerkając tylko na chwilę w stronę staruszka, wróciła do matki.
- Podobna do Marysi - pomyślał staruszek - Podobna do mojej wnuczki, Marysi.
Ugryzł kanapkę i znów począł podziwiać gałęzie topoli.
Krwawię orchideami...
Mała Ania podbiegła do matki.
- Aniu, kochanie, miałaś się nie oddalać.
- Wiem, mamusiu. Piłka mi uciekła - tłumaczyła się dziewcznynka.
- Baw się tutaj - ucieła mataka i odwróciła się do koleżanki siedzacej obok, znów zgłębiając się w temacie "o niewdzięcznych mężczyznach".
Ania miała dość przysłuchiwania się rzeczom, których nie rozumie, więc zignorowała polecenie swojej matki i ruszyła w stronę ogrodów, które zwykła nazywać "polem kwiatów". Pewnie wyczytała to określenie w jakiejś bajce dla dzieci.
"Pole kwiatów" z pewnością nie było polem, co najwyżej ogródkiem, ale dla małej Ani było to miejsce szczególne, bowiem różnokolorowe kwiaty pobudzały jej wyobraźnię. Wizytę zawsze zaczynała od pospolitych stokrotek.
- Stokrotka rosła polna - zanuciła - A nad nią szumiał gaj.
Roześmiała się. Bo oto na stokrotkach siedziały dwie biedronki, które kłóciły się o miano najpiękniejszej. Nieopodal ciepłem dnia rozkoszowały się pszczółki, oplając się na płatkach fiołków i nabijając z narcystycznych biedronek. Gdzieś dalej przemknął świerszczyk, z morwiska wychodziły mrówki. Dziewczynka śmiała się ze szczęscia.
Kwiaty były posadzone w określonym celu, ale Ania nie mogła o tym wiedzieć. I jedyne co naprawało ją lękiem w swym małym rajskim królestwie były kwiaty rosnące najdalej, których - na szczęście - pomyślała; nie mogła dotknąć, nie depcząc stokrotek i fiołków. Ania nie znała ich nazwy, ale miały śliczny różowy kolor, niemalże błyszczały w świetle porannego słońca.
Były piękne.
Ale nie dały się kochać.
Krwawię orchideami...
Odejdź - mówił jej wewnętrzny głos
Odejdź i nigdy tu nie wracaj.
Ania zastygła ze strachu.
Odejdź. To nie miejsce dla dziewczynki. Głos stał się męski, niski, nie przypominał głosu jej ojca, wujka czy dziadka. A przede wszystkim nie był to już jej głos.
Odejdź - przemówił teraz głośniej. A zaraz potem zaczął się szyderczo śmiać, jak to źli ludzie robią na filmach.
Spójrz...
Poczuła dotyk na kolanie. Dotyk zimnej, martwej dłoni, która wyrosła spod ziemi. Chciała uciec ale nie mogła. Patrzyła. Musiała.
Widziała jak powoli wyłania się postać, która kiedyś była człowiekiem, teraz jednak stała się kupą kości. Widziała jak wyłania się twarz, lecz w oczodołach miała ziemię, a z jamy nosowej wychodziły glizdy. I wydawało się jej, że upiór się uśmiecha, śmieje.
Krwawię orchideami...
Ania krzyknęła. Głośno i dzikio, jakby zdzierano z niej skórę. Matka była przy niej w parę sekund, mocno przytuliła i uspokoiła. Nigdy więcej tu nie wróciły. Małe królestwo pola kwiatów stało się już tylko krainą złych wspomnień. Krainą koszmarów.
Kwiat orchidei zachwiał się, a zaraz potem upadł. Złoty Rolex wskazywał godzinę dwunastą pięć, gdy mały wilczur wykopał wśród kwiatów dołek i polizał kości.
Krwawię orchideami...