Tekst powinien się spodobać fanom WoW'a
Stormiwnd, stolica ludzi. Wielkie miasto, miasto przymierza. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. W dzielnicy magów można poznać arkany ich sztuki, a także spotkać nie szanowanych przez resztę społeczeństwa warlocków – magów posługujących się czarną magią. Można także odwiedzić Stare Miasto, gdzie wielu szanowanych kupców handluje swoimi towarami. Tutaj także znajduje się Karczma Pod Zapitym Gnomem, w niej rozpoczyna się nasza opowieść.
W karczmie panowała miła atmosfera. O tej porze – a była to godzina dwudziesta trzecia – pozostało niewielu gości. Głównie starsi, doświadczeni przez życie – ludzie, kilka elfów, krasnoludów i gnomów. Rozmawiali o dawnych czasach, o wojnach i przygodach. Pili i jedli, a przygrywała im karczemna orkiestra złożona z pięciu grajków. W pewnym momencie wszystko ucichło, a oczy zgromadzonych spoczęły na drzwiach, które przed momentem otworzyły się, wpuszczając chłodne powietrze do izby. Do karczmy weszło troje podróżnych. Gnom, krasnolud i elf. Po ich wyglądzie dało się rozpoznać, że każdy z nich zajmuje się inną dziedziną walki. Gnom, odziany w długie szaty koloru żółtego idealnie kontrastowały z elementami ubioru i jego czarnymi włosami. Na plecach zarzuconą miał długą laskę, a za pasem dało się zauważyć krótką, dziwnie wyglądającą różdżkę. Krasnolud odziany był w ciemno brązową zbroję, która bardzo dobrze komponowała się na kolorze jego czerwonej koszuli i rękawic. Do pasa miał przypięty duży toporek z dziwnym wzorem. Na plecach natomiast miał zawieszoną wspaniałą strzelbę. Jego znakiem rozpoznawczym były gogle, długie włosy spięte w kucyk oraz bujna broda rudawego koloru. Elf, najwyższy z całej trójki miał niebieskie włosy; odziany był w długą, białą szatę. Podobnie jak gnom, na plecach zarzuconą miał długą laskę. Dziwne mogłoby się wydawać to, że miał gogle, które jarzyły się niebieskim światłem za sprawą jego oczu.
Podeszli do wolnego stolika, karczmarz osobiście podszedł do nich i przyjął zamówienie.
- Ile będziemy winni? – odezwał się donośnym głosem krasnolud.
- Nie mówmy o pieniądzach – pośpiesznie odpowiedział karczmarz – posiłek na koszt karczmy. Powiedziawszy to udał się na zaplecze, aby dopilnować przygotowań.
- Widziałeś?! – mężczyzna siedzący w drugim końcu izby zagadał do swojego towarzysza – Widziałeś?!. My, my… - brakowało mu słów, co mogłoby się wydać śmieszne, gdyby ktoś go obserwował – którzy walczyliśmy o to miasto, o ten kraj…
- Ciiiicho! – uciszył go towarzysz. Ty naprawdę nie wiesz, kim oni są?!
- Nieee.. – burknął, widocznie zawstydzony, że coś ważnego mogło nie dotrzeć do jego uszu.
- To są członkowie – tu jeszcze bardziej ściszył głos – zakonu Templars. Ich przodkowie podobnie jak oni teraz byli serdecznymi przyjaciółmi. – drugi mężczyzna, który zdążył się już uspokoić słuchał teraz bardzo uważnie swojego towarzysza, nie chcąc aby jakikolwiek fakt z życia tej trójki mógłby mu umknąć. Lekki szept został jednak dosłyszany przez siedzącego niedaleko ich gnoma, który też zaczął uważnie przysłuchiwać się opowieści mężczyzny.
- W roku 9998 – kontynuował – elf imieniem Rodlis, przodek tego tam – wskazał skinięciem głowy na stolik przy któryum siedziała trójka podrużnych – walczył w wojnie przeciwko Płonącemu Legionowi. – Odziwo w czasie w którym wybuchła wojna był razem z Kirothem, przodkiem tego gnoma i Nigrotkhinem, przodkiem krasnoluda. Razem stanęli do walki.
W czasie między bitwami zawarli przymierze. Założyli małą gildie wcielając do niej co lepszych wojowników. Poprzysięgli sobie wierność aż do śmierci. Grupa liczyła około siedmiu członków, uzupełniali się oni – przerwał, wyciągając rękę w kierunku kufla piwa.
- Dalej, mów dalej! – odezwali się szeptem jego towarzysz i gnom który prawie spadł ze swojego krzesła.
- Uzupełniali się oni – kontynuował, ocierając swoje wąsy z piany – swoimi umiejętnościami. Na polu bitwy dostali przydomek Templars. Nic i nikt nie mógł się z nimi równać. Z bitwy na bitwę ich liczebność niestety się zmniejszała, lecz na miejsce jednego zabitego stawiało się pięciu kolejnych. Po wojnie trójka przyjaciół spisała testament, który jest przekazywany z pokolenia na pokolenie przez trójkę reprezentującą pierwszych założycieli. Z tego co wiem – mężczyzna opowieadający zniżył głos – to ta trójka reprezentuje byłych założycieli gildii. Gnom zwany jest Tharlikiem Ermokiem, krasnolud Khorginem Entrartrolem, a elf Sildorem Yenkygnemem. – skończył mówić, wzrok skierował na trójkę podróżnych. Jedli i rozmawiali w najlepsze. Na stole mieli rozłożoną mapę, krasnal bawił się swoimi goglami, a gnom co chwilę coś notował w swoim dzienniku. Elf natomiast co chwila dodawał komentarze w swoim języku, na co elfia część zgromadzonych tylko się uśmiechała.
- Słyszałem co nieco o tej gildii.- zaczął mówić dalej. – Podobno tradycje to świętość. Zawsze trzymają się razem. Pomagają sobie w walce, ćwiczą ustawienia i takie tam. Ich celem jest oczyszczenie kontynetu z plugastwa, różnych bestii i stworów. Drugim priorytem jest pilnowanie aby horda nie zapuszczała się zbyt głęboko w nasze tereny. Słyszałem, że ostatnio polowali na grupę Taurenów. W walce stracili – zniżył głos – swojego przyjaciela, kapłana. Natomiast Khorgin pogrzebał swojego zwierzaka – potężnego niedzwiedzia. – zamilkł nagle. Jego towarzysz już miał coś powiedzieć, gdy obok nich przeszła trójka wędrowców. Drzwi karczmy ponownie się otworzyły.
- Dziękujemy za strawę karczmarzu – odezwał się tym razem gnom.
- Heph'o turus shan're- odezwał się do elfiej części Sildor, na co wybuchnęli śmiechem pokazując sobie palcami dwóch mężczyzn i gnoma. Opowiadający i jego dwaj słuchacze pośpiesznie wbiegli na zaplecze i wybiegli tylnim wyjściem co mocno zirytowało karczmarza.
Stormiwnd, stolica ludzi. Wielkie miasto, miasto przymierza. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. W dzielnicy magów można poznać arkany ich sztuki, a także spotkać nie szanowanych przez resztę społeczeństwa warlocków – magów posługujących się czarną magią. Można także odwiedzić Stare Miasto, gdzie wielu szanowanych kupców handluje swoimi towarami. Tutaj także znajduje się Karczma Pod Zapitym Gnomem, w niej rozpoczyna się nasza opowieść.
W karczmie panowała miła atmosfera. O tej porze – a była to godzina dwudziesta trzecia – pozostało niewielu gości. Głównie starsi, doświadczeni przez życie – ludzie, kilka elfów, krasnoludów i gnomów. Rozmawiali o dawnych czasach, o wojnach i przygodach. Pili i jedli, a przygrywała im karczemna orkiestra złożona z pięciu grajków. W pewnym momencie wszystko ucichło, a oczy zgromadzonych spoczęły na drzwiach, które przed momentem otworzyły się, wpuszczając chłodne powietrze do izby. Do karczmy weszło troje podróżnych. Gnom, krasnolud i elf. Po ich wyglądzie dało się rozpoznać, że każdy z nich zajmuje się inną dziedziną walki. Gnom, odziany w długie szaty koloru żółtego idealnie kontrastowały z elementami ubioru i jego czarnymi włosami. Na plecach zarzuconą miał długą laskę, a za pasem dało się zauważyć krótką, dziwnie wyglądającą różdżkę. Krasnolud odziany był w ciemno brązową zbroję, która bardzo dobrze komponowała się na kolorze jego czerwonej koszuli i rękawic. Do pasa miał przypięty duży toporek z dziwnym wzorem. Na plecach natomiast miał zawieszoną wspaniałą strzelbę. Jego znakiem rozpoznawczym były gogle, długie włosy spięte w kucyk oraz bujna broda rudawego koloru. Elf, najwyższy z całej trójki miał niebieskie włosy; odziany był w długą, białą szatę. Podobnie jak gnom, na plecach zarzuconą miał długą laskę. Dziwne mogłoby się wydawać to, że miał gogle, które jarzyły się niebieskim światłem za sprawą jego oczu.
Podeszli do wolnego stolika, karczmarz osobiście podszedł do nich i przyjął zamówienie.
- Ile będziemy winni? – odezwał się donośnym głosem krasnolud.
- Nie mówmy o pieniądzach – pośpiesznie odpowiedział karczmarz – posiłek na koszt karczmy. Powiedziawszy to udał się na zaplecze, aby dopilnować przygotowań.
- Widziałeś?! – mężczyzna siedzący w drugim końcu izby zagadał do swojego towarzysza – Widziałeś?!. My, my… - brakowało mu słów, co mogłoby się wydać śmieszne, gdyby ktoś go obserwował – którzy walczyliśmy o to miasto, o ten kraj…
- Ciiiicho! – uciszył go towarzysz. Ty naprawdę nie wiesz, kim oni są?!
- Nieee.. – burknął, widocznie zawstydzony, że coś ważnego mogło nie dotrzeć do jego uszu.
- To są członkowie – tu jeszcze bardziej ściszył głos – zakonu Templars. Ich przodkowie podobnie jak oni teraz byli serdecznymi przyjaciółmi. – drugi mężczyzna, który zdążył się już uspokoić słuchał teraz bardzo uważnie swojego towarzysza, nie chcąc aby jakikolwiek fakt z życia tej trójki mógłby mu umknąć. Lekki szept został jednak dosłyszany przez siedzącego niedaleko ich gnoma, który też zaczął uważnie przysłuchiwać się opowieści mężczyzny.
- W roku 9998 – kontynuował – elf imieniem Rodlis, przodek tego tam – wskazał skinięciem głowy na stolik przy któryum siedziała trójka podrużnych – walczył w wojnie przeciwko Płonącemu Legionowi. – Odziwo w czasie w którym wybuchła wojna był razem z Kirothem, przodkiem tego gnoma i Nigrotkhinem, przodkiem krasnoluda. Razem stanęli do walki.
W czasie między bitwami zawarli przymierze. Założyli małą gildie wcielając do niej co lepszych wojowników. Poprzysięgli sobie wierność aż do śmierci. Grupa liczyła około siedmiu członków, uzupełniali się oni – przerwał, wyciągając rękę w kierunku kufla piwa.
- Dalej, mów dalej! – odezwali się szeptem jego towarzysz i gnom który prawie spadł ze swojego krzesła.
- Uzupełniali się oni – kontynuował, ocierając swoje wąsy z piany – swoimi umiejętnościami. Na polu bitwy dostali przydomek Templars. Nic i nikt nie mógł się z nimi równać. Z bitwy na bitwę ich liczebność niestety się zmniejszała, lecz na miejsce jednego zabitego stawiało się pięciu kolejnych. Po wojnie trójka przyjaciół spisała testament, który jest przekazywany z pokolenia na pokolenie przez trójkę reprezentującą pierwszych założycieli. Z tego co wiem – mężczyzna opowieadający zniżył głos – to ta trójka reprezentuje byłych założycieli gildii. Gnom zwany jest Tharlikiem Ermokiem, krasnolud Khorginem Entrartrolem, a elf Sildorem Yenkygnemem. – skończył mówić, wzrok skierował na trójkę podróżnych. Jedli i rozmawiali w najlepsze. Na stole mieli rozłożoną mapę, krasnal bawił się swoimi goglami, a gnom co chwilę coś notował w swoim dzienniku. Elf natomiast co chwila dodawał komentarze w swoim języku, na co elfia część zgromadzonych tylko się uśmiechała.
- Słyszałem co nieco o tej gildii.- zaczął mówić dalej. – Podobno tradycje to świętość. Zawsze trzymają się razem. Pomagają sobie w walce, ćwiczą ustawienia i takie tam. Ich celem jest oczyszczenie kontynetu z plugastwa, różnych bestii i stworów. Drugim priorytem jest pilnowanie aby horda nie zapuszczała się zbyt głęboko w nasze tereny. Słyszałem, że ostatnio polowali na grupę Taurenów. W walce stracili – zniżył głos – swojego przyjaciela, kapłana. Natomiast Khorgin pogrzebał swojego zwierzaka – potężnego niedzwiedzia. – zamilkł nagle. Jego towarzysz już miał coś powiedzieć, gdy obok nich przeszła trójka wędrowców. Drzwi karczmy ponownie się otworzyły.
- Dziękujemy za strawę karczmarzu – odezwał się tym razem gnom.
- Heph'o turus shan're- odezwał się do elfiej części Sildor, na co wybuchnęli śmiechem pokazując sobie palcami dwóch mężczyzn i gnoma. Opowiadający i jego dwaj słuchacze pośpiesznie wbiegli na zaplecze i wybiegli tylnim wyjściem co mocno zirytowało karczmarza.