Yeah. Jestem świeżo po seansie i na razie myślę o tym filmie dobrze.
Zekranizowanie tak wybitnej pozycji jakim jest komiks "Watchmen" bez wątpienia nie było łątwym zadaniem, by nie spłaszczyć wymowy historii, a jednocześnie jakoś to sprzedać. Tutaj całkiem się udało. Co prawda brakuje wątków pobocznych, brakuje kilku cytatów [najbardziej brakuje mi "Nobody cares, nobody cares but me" Rorschacha, albo jakimś cudem przegapiłem... nie mniej i tak kilku innych też brakuje".
Co do gry aktorskiej... na początku lekko irytowała mnie nie co, ale prawdę mówiąc, idealnie odwzorowywała komiksowe postacie, ba, wydaje mi się, że Veidt wypada lepiej tu niż w komiksie. A mój ulubiony Rorschach zrobił na mnie nieco inne wrażenie, pewnie ze względu na ukrócenie jego historii, jego dzieciństwa etc, etc, tutaj zdaje się być w środku miękki, bardziej ludzki niż komiksowy... Nie mniej to i tak najlepsza pozycja w całym filmie.
Największy minus to bez wątpienia muzyka... Byłaby naprawdę niezła, gdyby tylko w odpowiednich momentach się pojawiała. Bo za dwoma, trzema wyjątkami, tak psuła nastrój, że aż smutno.
Dużym plusem za to, jest zmiana zakończenia w stosunku do komiksu... I dobrze. Przynajmniej choć jedna rzecz mnie zaskoczyła =] Wymowa pozostaje jednak praktycznie taka sama.
Cóż. Czekam na wersję reżyserską z "Black Freighterem" i mam nadzieję z kilkoma scenami, których bardzo tu brakuje. Nie mniej i tak bez wątpienia jest to najlepsza jak dotychczas ekranizacja komiksu, pierwsza chyba ekranizacja poważnego komiksu [pomijam gówniane "Constantine", który z oryginałem miał wspólną tylko nazwę... mniej więcej].
Łał!
Zekranizowanie tak wybitnej pozycji jakim jest komiks "Watchmen" bez wątpienia nie było łątwym zadaniem, by nie spłaszczyć wymowy historii, a jednocześnie jakoś to sprzedać. Tutaj całkiem się udało. Co prawda brakuje wątków pobocznych, brakuje kilku cytatów [najbardziej brakuje mi "Nobody cares, nobody cares but me" Rorschacha, albo jakimś cudem przegapiłem... nie mniej i tak kilku innych też brakuje".
Co do gry aktorskiej... na początku lekko irytowała mnie nie co, ale prawdę mówiąc, idealnie odwzorowywała komiksowe postacie, ba, wydaje mi się, że Veidt wypada lepiej tu niż w komiksie. A mój ulubiony Rorschach zrobił na mnie nieco inne wrażenie, pewnie ze względu na ukrócenie jego historii, jego dzieciństwa etc, etc, tutaj zdaje się być w środku miękki, bardziej ludzki niż komiksowy... Nie mniej to i tak najlepsza pozycja w całym filmie.
Największy minus to bez wątpienia muzyka... Byłaby naprawdę niezła, gdyby tylko w odpowiednich momentach się pojawiała. Bo za dwoma, trzema wyjątkami, tak psuła nastrój, że aż smutno.
Dużym plusem za to, jest zmiana zakończenia w stosunku do komiksu... I dobrze. Przynajmniej choć jedna rzecz mnie zaskoczyła =] Wymowa pozostaje jednak praktycznie taka sama.
Cóż. Czekam na wersję reżyserską z "Black Freighterem" i mam nadzieję z kilkoma scenami, których bardzo tu brakuje. Nie mniej i tak bez wątpienia jest to najlepsza jak dotychczas ekranizacja komiksu, pierwsza chyba ekranizacja poważnego komiksu [pomijam gówniane "Constantine", który z oryginałem miał wspólną tylko nazwę... mniej więcej].
Łał!