Emerytowany Zabójca

Xingu

Member
Dołączył
2.5.2008
Posty
92
Zaplanowana jest seria krótkich opowiadań o Verin'ie Varegerze. Póki co wrzucam kawałek pierwszego, które nie ma jeszcze zakończenia, dlatego wrzucam mniej niż połowę i czekam na oceny :) Resztę wrzucę jak dokończę opowiadanie.

[SIZE=36pt]Emerytowany Zabójca[/SIZE]
[SIZE=18pt]Pierwsze Zlecenie[/SIZE]

Dzień jak co dzień, wstałem, ubrałem się w mój ciemny płaszcz, oraz starą ćwiekowaną zbroję skórzaną. Podszedłem do mojego jedynego stołu (w sumie nawet nie był mój, a karczmy, ale za pokój zapłaciłem więc mogłem go uznać za swój, przynajmniej na razie). Nalałem sobie do małego glinianego kubka, czerwonego, a właściwie różowego (pewnie rozcieńczane) wina. Usiadłem na rozwalającym się już taborecie i popijając sikacza ostrzyłem mój miecz, licząc że tego dnia ktoś odwiedzi mnie ze swymi problemami.
No cóż, może to żadna chluba ale Verin Vareger jest płatnym mordercą, czy raczej poszukiwaczem, bo zajmowałem się nie tylko zabijaniem na zlecenie, ale odnajdywaniem ludzi, czy śledzeniem kochanków, ale za takie zlecenia ludzie nie obsypywali mnie złotem. Zdecydowanie jako najemnik w służbie ludzi którzy mieli za dużo pieniędzy, dostawałem znacznie więcej srebrników, a nawet złotników. A teraz? Jak ktoś miedziakiem sypnie jestem wniebowzięty.
Jednak ostatnimi czasy dzień upływał mi na podziwianiu widoku z okna, a wstrętny był jak widok dwóch całujących się mężczyzn. Zarzygane rynsztoki, pijaki walające się po ulicach, kałuże krwi po bezdomnych. Niby stolica a bez miecza ruszyć się ciężko było. No chyba że nosiło się szatę wyznawców Elohima, od paladynów czy Komer’ów ludzie uciekali od razu.
Kiedy ten zacny widok mi się przejadł, zawsze mogłem poczyścić broń czy pić te szczyny, które niektórzy ważą się nazywać winem. Co prawda pijałem większe gówno, ale dla mojego wyrafinowanego podniebienia to wino nie mieściło się w normie. Powinno się zabronić jego produkcji a cały zapas wylać.
Dzień zapowiadał się jak każdy inny, miałem przesiedzieć go przy lampce tego ścierwa polerując i tak czystą broń. Ale kiedy o tym pomyślałem niemal spadłem z krzesła zaskoczony pukaniem do moich drzwi.
Szybko złapałem równowagę, cisnąłem szmatkę w róg pokoju, poprawiłem płaszcz i powiedziałem co uważałem za słuszne:
- Wejść!
W drzwiach stanęła młoda kobieta, około trzydziestu lat, śliczne blond loki, zielone oczka wyglądały spod grzywki, była piękną kobietą, aż niejedna czysta myśl przemknęła przez mój umysł.
- Siadaj. – Zaproponowałem, a sam sięgnąłem po drugie czyste naczynie i polałem jej mojego najlepszego (cóż za pech że było to dokładnie to samo wino które wcześniej nalałem sobie) wina. – W czym ci mogę pomóc ślicznotko? – Te słowa chyba na nią wpłynęły, gdyż lekko się zaczerwieniła, młoda była.
- Panie Vareger – Zaczęła nieśmiało
- Mów mi Verin – Przerwałem, po czym gestem wskazałem by kontynuowała
- Więc, Panie Verin, mam pewien problem, mój mąż
No tak, mąż… Wszystkie sprośne myśli uciekły na sam dźwięk tego słowa, jak demon przed wodą święconą. Ale kto wie, może nie uda się mu przeżyć i biedną dziewkę ktoś będzie musiał pocieszyć?
- Tak? – zachęciłem ją.
- Znika i wraca późno, nie wiem gdzie chodzi, gdy próbowałam go śledzić złapał mnie, więc trzeba mi kogoś doświadczonego. Chce wiedzieć czy chodzi na jakieś dziwki, spija się czy coś zupełnie innego. Pomożesz mi Verin? – Była taka urocza, a te jej maślane oczka, patrzyła na mnie tak słodko, mało brakło, a bym się bez słowa zgodził, na szczęście zdążyłem ugryźć się w język i wracając do swojego zatwardziałego charakteru, spojrzałem przez okno by się nie rozpraszać i rzuciłem to co rzucić musiałem.
- Co z tego będę miał?
- Nie mam wiele – W sumie to się tego spodziewałem, ale może dostane inne profity? Rzuciłem na nią okiem i moja wyobraźnia znów ruszyła, więc szybko odwróciłem wzrok, i śmiejąc się w myślach, oglądałem podróż spitego mężczyzny wracającego do domu. – Ale mogę zaoferować pięćdziesiąt miedziaków. – Taka suma pieniędzy starczała mi na miesięczne opłacenia pokoju z wyżywieniem. Dość sporo, ale może da się z niej coś wykrzesać? Mimo że mi starczało to ta gospoda nie należała do najlepszych i chętnie bym ją zmienił.
- Tylko tyle?
- A czy twe zadanie jest wymagające – No cholera, czemu te baby zawsze muszą mieć racje? – Jednak wszystko zależy od przebiegu sprawy, zależnie od wyniku mogę spróbować coś wykrzesać dla Ciebie. – Brzmiało ciekawie, kto wie co chciała krzesać, a mój krzemień dawno nie pocierał się z innym więc byłem otwarty na takie krzesanie.
- Zgoda! Podaj mi tylko kilka potrzebnych mi informacji. Twe imię, jego, oraz gdzie mam się zaczaić.
- Nazywam się Anna, mój mąż to Jachim, a mieszkamy w trzecim domu od magazynu. – Podała dzielnica, po zmroku chodzą tamtędy tylko najgorsze oprychy, albo nie kontaktujący z otoczeniem. Ale cóż, nie mogłem się poddać, pięćdziesiąt miedziaków piechotą nie chodzi. (Właściwie mógłbym spokojnie wybić po zmroku pół miasta i zebrać ich złoto, ale myślę że jednak ktoś by się zorientował.)
- Czy powinienem jeszcze coś wiedzieć? – Spytałem licząc że zostanie dłużej bym mógł nacieszyć wzrok właśnie dostrzeżonym dekoltem, a było pod nim i to sporo.
- Myślę że to wszystko, wychodzi każdej nocy więc możesz zaczaić się już dziś – odpowiedziała tak słodko, że poczułem lekki wzdrygnięcie pod skórzanym pasem.
- Dobrze, zajmę się tym. – Odparłem odwracając szybko wzrok i wlewając wino do gardła żeby ochłonąć.
- Dziękuję za wysłuchanie i oczekuje wyników, a miedziaki już czekają na ciebie, tak jak i ja. – Skwitowała zalotnie.
Nie odpowiedziałem jej nic, czułem dreszcze podniecenia i nie byłem w stanie złożyć jakiegokolwiek zdania. Wsunąłem miecz do pochwy i poszedłem się przejść przed wypełnieniem zadania.

* * *

Siedząc na krawędzi brzegu, niecałe trzy metry nad wodą, spoglądając w bezdenną toń oceanu, zastanawiałem się nad moim zadaniem. Czy rzeczywiście dostałem tak proste zadanie za taką cenę? Mój wzrok powędrował na czerwone jak krew zachodzące słońce. Zmrok się zbliżał wielkimi krokami, a tym samym wykonanie mojego pierwszego od dawna zlecenia.
Podniosłem się nieomal wpadając w wodę. Odwróciłem się i skąpany w czerwieni słońca ruszyłem obejrzeć dom z którego wyjść miał mąż tej pięknej kobiety.
Idąc murowanymi uliczkami, lawirując między wrzeszczącymi, tłustymi przekupkami, starałem się wyciszyć i zastanowić się.
Jeśli to był podstęp? Jeśli ta kobieta chciała żebym zginął? Ale bądźmy szczerzy, co mógł komuś zrobić ponad trzydziestoletni były wojownik. Prawda jeszcze umiałem walczyć, ale czy w tym całym brudnym mieście, czy w tych zaplutych karczmach nie było równie dobrych? Co prawda nie każdy z nich jak ja, przeżył szesnaście oblężeń, czterdzieści bitew oraz niezliczoną ilość pojedynków. Ale idąc dalej tym tropem, czy karczemna bijatyka ma coś wspólnego z oblężeniem? Walka jak walka, ale w czasie oblężenia nie śmignie mi nad głową krzesło, czy cały stół. (Co najwyżej kamień z katapulty, albo wściekłe stado bełtów lub strzał.) Tak więc kto mógłby chcieć mojego nędznego końca? Chyba że zabiłem jej dziadka, czy ojca i chce zemsty? No ale jak odkryć kto w czasie wielkiej bitwy zabił danego człowieka? A może mój pojedynczy przeciwnik? (Pojedynczy brzmi trochę głupkowato, bo za czasów mojej świetności nikt się nie rzucał na mnie w pojedynkę.) Mus to mus, pieniędzy chce, a ryzykuję tylko życie, więc co mi szkodzi? Pójdę pośledzę, najwyżej wykastruję, albo skrócę o głowę, chleb powszedni. No może z wyjątkiem kastrowania, ale w czasie szkolenia, słowa „Vareger, rusz tą swoją tłustą dupę, zakładaj ten plecak (Miał chyba z dziesięć ton.) i zapierdzielaj na to wzgórze, albo własnoręcznie cię wykastruję!”. Strata przyrodzenia? Okropny ból. Własnoręcznie? Facet miał dotykać moich jaj? Tego bym nie przeżył za nic.
Jak by ich nie wspominać lata szkolenia, były przyjemne, przynajmniej nie taplałem się po kostki we krwi przeciwników, w ciężkim pancerzu, z mieczem i tarczą. Zawsze wolałem lekką zbroję i dwa mocne ostrza, od nieporęcznej tarczy i krępującej ruchy puszki, którą niektórzy ośmielali się nazywać zbroją.
Wędrując sobie tak po ulicach i rozmyślając, a raczej wspominając, ledwo się spostrzegłem że jest już późno, a słońca nie widać od co najmniej godziny. Szybko puściłem się biegiem w kierunku wskazanego przez Annę domu.
Znalezienie go było bardzo proste, i zdążyłem w samą porę, akurat gdy Jachim zamykał po ciuchu drzwi. Szybko wskoczyłem w ciemną uliczkę. Na ulicy nie było dużo ludzi i mógł mnie z łatwością zobaczyć. Na moje zakichane szczęście był dość przejęty by nie narobić hałasu, a to mi dało dość czasu by niepostrzeżenie zająć dogodną pozycję. Na moje nieszczęście okazało się że mężczyzna, dość dużej postury, z czarną gęstą brodą (Jak taki pajac dorwał taką kobietę?!) wędrował w moją stronę w górę ulicy. Uznałem że mimo ciemnego płaszcza może mnie zobaczyć, szybko się rozejrzałem i uznałem beczkę na deszczówkę w głębi uliczki za genialną skrytkę. Po cichu ale w miarę możliwości szybko przycupnąłem za nią i czekałem aż stukot obcasów o bruk zaczną przycichać. Ale gdy były najgłośniejsze nagle ucichły. Krew we mnie wrzała, poczułem że na policzkach robią mi się wypieki, ledwo pohamowałem szybki oddech i bicie serca. Na moje szczęście tupot znów się zaczął, a w moim kierunku poleciał kawałek przypalonej siarki, a do moich nozdrzy doszedł zapach palonego tytoniu. Odetchnąłem z ulgą i wysunąłem się dyskretnie zza rogu spoglądając w którą stronę poszedł mój cel.
Zmierzał ciągle ku północnej bramie, po czym nagle skręcił na zachód, po czym na wschód i znów na północ, nie zajęło mi długo zorientowanie się że zatacza koła. Wie że go śledzę? Czy to jego stała trasa?
Na wszelki wypadek usunąłem się bardziej w cień i zwiększyłem dystans i o dziwo poskutkowało. Mężczyzna wrócił pod swój dom, powędrował na molo, spojrzał na pełnię. Stał tak parę minut, a w moje nozdrza uderzał potworny odór. Coś między płonącymi zwłokami, a świeżutkimi wymiocinami. Rozejrzałem się i nie byłem zaskoczony widząc pijaka który przypalał się własnym skrętem. Szybko odwróciłem wzrok na pomost i w porę by dojrzeć że Jachim właśnie z niego schodzi i zmierza do magazynu.
Przemknąłem na drugą stronę ulicy by znaleźć się bliżej wejścia i nasłuchiwałem. Jachim zastukał cicho pięciokrotnie, a stare drzwi stanęły przed nim otworem. O dziwo drzwi nie zaskrzypiały, a magazynu z tego co wiedziałem nie używano od paru lat. Okno zabite deskami, nie pozwalały zaglądnąć do środka, ale byłem pewien że ta marna robota nie zapewniała tego, ktoś musiał poprawić od środka. Ale jak zremontować magazyn pod nosem całego miasta? Prawda straż tędy nie chadzała, ale ludzie coś musieli słyszeć. Teraz miałem dylemat. Wejść czy przeprowadzić dochodzenie kto się tam znajduje. Jednak nie umiałem odpuścić. Lata temu gołymi rękami zabijałem patrol zbrojnych, więc nic mnie raczej tam nie zaskoczy.
Teraz tylko jak tam wejść? Wywarzyć drzwi mocnym kopem i wejść z mieczem w ręce to nie w moim stylu. Wkraść się nie bardzo było jak, chyba że piwnica. Stare magazyny budowano tak, że zawsze miały tylne wejście na zapasy do piwnic, by nie nosić beczek i skrzyń po schodach. Krótki spacer w koło magazynu spełnił moje oczekiwania. Mały podjazd i niewielkie drzwiczki.
Po cichu ześlizgnąłem się pod drzwiczki i lekko je pchnąłem, hałaśliwie zapiszczały, na nieszczęście nawet nie drgnęły. Tak jak myślałem mój wierny przyjaciel, mój sztylet i tym razem mnie nie zawiódł. Takie drzwiczki zawsze zamykane były małym haczykiem, podniesienie go przez powykrzywiane deski nie było problemem. Tym razem drzwiczki otworzyły się bez opornie, jednak znów z równie przyjemnym co drapanie paznokciami po tablicy, skrzypnięciem. Dreszcze przeszły mi po plecach, aż mimo wolnie się otrząsnąłem. Zsunąłem się w dół i wylądowałem na pustej beczce która zapadła się pode mną z wielkim hukiem. Jak na pierwszą akcje po latach, szło mi beznadziejnie. Jak idiota liczyłem że mnie nie usłyszano i szybko się podniosłem podchodząc pod drzwi za których dochodziły głosy, a płomień zdajcie pochodni zbliżał się szybo. Nie było wiele czasu, nad drzwiami dojrzałem metalowy pręt. Szybki wyskok i zniknąłem sprzed drzwi w samą porę. Drzwi otwarły się ze skrzypnięciem, a przez drzwi przeszło dwóch mężczyzn z pochodniami i mieczami w dłoni. Na sobie mieli czarne szaty z buraczkowymi pasami wzdłuż szwów. Na plecach, widziałem nie wyraźny pentagram. Czyżbym trafił na sektę?
Mężczyźni nerwowo podbiegli do roztrzaskanej skrzyni i niemal panikując na otwarte okienko. Pełen profesjonalizm w moim wykonaniu. Mogłem ich zabić albo ogłuszyć. Wybrałem drugą opcję. Myślę że moi wrogowie nie usłyszeli więcej niż dźwięku wyciąganych mieczy, bo uderzenie rękojeściami w głowę było na tyle silne że opadnięcie na ziemie zajęło im mniej niż sekundę.
Brzdęk stali uderzającej o kamienną podłogę znów przeszył mnie dreszczem. Porwałem ich szaty, by związać i zakneblować dwóch nieszczęśników. Wrzuciłem do beczek i dla pewności zablokowałem mieczami wieczka.
Teraz została mi dalsza penetracja.
Za drzwiami rozciągał się długi korytarz, a od niego odchodziło mnóstwo drzwi. Na samą myśl że przyjdzie mi sprawdzić to pokój po pokoju, robiło mi się słabo. Na szczęście huk z końca korytarza podpowiedział mi gdzie iść. Ostrożnie stawiałem kroki i zmierzałem do drzwi, a robiło się coraz cieplej. Nie za bardzo to rozumiałem, ale przekonać się mogłem tylko dochodząc do końca.
Wejście z wyważeniem było głupotą, widząc ogromną szparę pod drzwiami, szybko padłem i spojrzałem, a jedyne co widziałem to blask czegoś na kształt ogniska przepuszczony przez małe szpary. Wnioskować można było że coś przed drzwiami było. Położyłem dłoń na rękojeści miecza i uchyliłem drzwi. Zaraz za nimi stała sterta skrzyń. Odetchnąłem z ulgą i domykając ostrożnie drzwi, przycupnąłem za nimi. Znalazłem odpowiednio dużą szparę do inwigilacji i czekałem na rozwój wydarzeń.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Była to wielka kamienna hala, z wielkim (A to i tak w sumie delikatnie powiedziane) ogniskiem. Dookoła stała grupka mężczyzn ubranych w te same co wcześniej buraczkowo czarne szaty, ale tym razem wyraźnie widziałem pentagramy. Nie wyglądali na ludzi posiadających broń, ale tego co mnie uczono w szkole, wyraźnie wynikało że po ludziach można się wszystkiego spodziewać.
Nagle ogień zgasł, a na ziemi zostały jedynie drobne linie węgla, oraz pięć trójnogów, w których leniwie kołysał się ogień.
Musiałem skończyć penetrowanie, bo na niewielkie podwyższenie wszedł sędziwy mężczyzna a ja wiedziałem że gdzieś już go widziałem. Naciągnął kaptur na głowę, a reszta postąpiła podobnie. Skierował w ich stronę dłonie, a oni przyklękli na jedno kolano i pochylili głowy. A starzec przemówił znów znanym mi głosem.
- Dziś dzieci moje, powstanie kolejny nasz sługa! Cudna Gina, żona naszego przyjaciela Gorana, zostanie naszą kolejną służebnicą! – Na jego słowa zgromadzeni odpowiedzieli wiwatem, a on kontynuował swoim podniosłym tonem. – Wszystkie żony zostaną naszymi służebnicami! Biedny jeden Jachim, żony nie ma i on jest naszym sędzią! Jachimie wprowadź wybrankę!
Kobieta była młoda i nawet ładna, ale dla mnie za stara. Było koło czterdziestki. Dziesięć lat starsza ode mnie, ale ja jestem wybredny, zwłaszcza w tej materii. Jachim cisnął ją w środek kręgu. Wszedł w krąg a do niego podszedł jak się domyśliłem Goran. Jachim dobył sztyletu za pasa i rozciął kaftan, a potem resztę stroju kobiety, zostawiając ją nagą. Wyprostował się i wręczył sztylet towarzyszowi, który wyciął puk jej włosów, oraz naciął jej pierś, z której nakropił kilka kropel krwi na własną rękę. A starzec przemówił
- Niech rytuał się dopełni!
Na te słowa mężczyźni się obrócili a do trzech trójnogów powędrowały kolejno, ubrania, włosy i krew. Starzec dobył za pasa dwie małe buteleczki i wlał ich zawartość do dwóch pozostałych kadzi, zaraz po tym jak Goran i Jachim wyszli za krąg. Płomienie znów buchnęły, a dziewczyna zniknęła z oczu. Ciągle się przyglądając miałem czas na przemyślenie słów „Jachim nie ma żony”.
Miał piękną żonę, Anna było cudowną kobietą. Więc o co chodziło? Wstydził się jej? Trzeba to było przemyśleć, na szczęście mózg nie zastygł mi tak jak mięśnie i słowa kapłana „wszystkie żony” szybko powiązałem z resztą. Jachim chciał ją bronić! Więc dlaczego wstąpił do sekty? Wnioski do wyciągnięcia łatwe. Zabić wszystkich Jachima i starego zostawić i odesłać jakimś wyznawcą Elohim’a niech się z nim bawią.
Jednak gdy ogień opadł doszedłem do wniosku że przysłowie „nie mów hop do póki nie przeskoczysz” jest bardzo życiowe. Zabić bandę mieszczan, nawet wyszkolonych to jak spacer w letnie popołudnie. Lekko się spocę, ale czysta przyjemność. Ale walka z demonem!
O tak. To co teraz stało na środku nie było już kobietą, a może było? Na pewno to nie był człowiek! Wielki rogi, czerwona łuskowa skóra i długie szpony.
Był czas się wydostać. Swoje zadanie wypełniłem. Wiem gdzie się udaje jej mąż, teraz wyjść zdać raport i złoto dla mnie, a tą sprawę powierzę komu innemu.
Otwarłem drzwi za sobą i pospiesznie udałem się do okienka, ale gdy minąłem ostatnią parę drzwi bocznych, kawałek deski niemal wbił mi się w głowę. Posłałem wielkiego susa w głąb pomieszczenia, przeturlałem się po ziemi i odwróciłem wyciągając miecze. (Mój ulubiony manewr, który nie raz ratował mi życie). Jednak to co przede mną stanęło było przerażające. Widać jeden z ich tworów chyba się zdenerwował. Co gorsza chciał się wyładować, a co jeszcze gorsze chciał to zrobić na mnie.
Zbijanie jego szponów na boki było prostsze niż myślałem, niby to silne ale strasznie wolne. Po paru chwilach zabawy, wziąłem zamach i uderzyłem w bok. Miecz odbił się i niemal wypadł mi z ręki. Sytuacja nie układała się po mojej myśli, szybko odskoczyłem i poprawiłem uchwyt. Bestia znów napierała, nie zdążyłbym wyskoczyć przez małą okiennice, trzeba było mi czasu. Przyjąłem postawę i czekałem na nieunikniony atak. Bestia znów rzuciła się ze szponami na mnie, uskoczyłem licząc że szpony wbiją się w drewnianą skrzynię, za moimi plecami. Niestety drewno z wielkim hukiem opadło deska po desce na ziemię. Jednak dało mi to dość czasu by się rozejrzeć i dostrzec podziwiających naszą walkę kapłanów.
Schowałem jedno z ostrzy, odwróciłem się i zacząłem szarżować na ludzi, bestia puściła się biegiem za mną, modląc się by mój plan był dobry, tuż przed progiem przystanąłem i słysząc lecącą bestię wyskoczyłem chwyciwszy się poręczy nad framugą, która uprzednio pozwoliła mi zaczaić się na strażników, podciągnąłem się, a demon wylądował w bandzie swoich plugawych stwórców. Zeskoczyłem z poręczy i szybko prześlizgnąłem się przez okienko i zniknąłem w pierwszym ciemnym zaułku. [/indent]
 

Franklin

Member
Dołączył
26.5.2008
Posty
121
Hmmmm...
Po przeczytaniu opowiadania mam mieszane uczucia. Z jednej strony dobra fabuła, a z drugiej wiele błędów stylistycznych i rzeczowych.
CYTAT
Teraz została mi dalsza penetracja.


Sorry, nie mogłem się powstrzymać od tego cytatu (wiem, zboczeniec jestem :p)

No ale teraz na poważnie

CYTAT
Kobieta była młoda i nawet ładna, ale dla mnie za stara. Było koło czterdziestki.

Z tego fragmentu to już nic nie rozumiem. :D Błąd rzeczowy, widać nieco się pogubiłeś.

CYTAT
aż niejedna czysta myśl przemknęła przez mój umysł.


Miało być chyba nieczysta? Też lekka pomyłka.

CYTAT
Brzmiało ciekawie, kto wie co chciała krzesać, a mój krzemień dawno nie pocierał się z innym więc byłem otwarty na takie krzesanie.

To mi się podoba :). Styl "pamiętnika" faktycznie pasuje do weterana, czy wojownika. Lekko nieokrzesany, ale bez przesady, ze sprośnym żartem- bardzo wiarogodne moim zdaniem

CYTAT
Jednak dało mi to dość czasu by się rozejrzeć i dostrzec podziwiających naszą walkę kapłanów.


Cóż... Czy kapłani by tylko oglądali walkę? No nie wiem. Moim skromnym zdaniem powinni reagować bardziej czynnie.


Jeszcze widziałem kilka powtórzeń i błędów w budowie zdań, ale nie mam ani chęci, ani siły aby każdy błąd cytować.:D

Ogólnie opowiadanie wywarło na mnie dobre wrażenie, więc będę czytał i komentował kolejne części- możesz na mnie liczyć.
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe mojej krytyki (i z takimi przypadkami się spotkałem).
Reasumując dałbym ci 7,5/10. Gdyby nie było błędów dałbym 8,5-9/10, bo pod względem fabuły podoba mi się.
Pozdrawiam
 

Xingu

Member
Dołączył
2.5.2008
Posty
92
No masz rację błędy rzeczowe, literówki i nie chciane poprawki worda :D często mu się zdarza że mi wytnie coś co piszę specjalnie i jak tego nie wychwycę przy pisaniu to się takie rzeczy czasami zdarzają :D Poprawie to niezwłocznie w oryginale.

A co do fragmentu "Kobieta była młoda i nawet ładna, ale dla mnie za stara. Było koło czterdziestki."
To traci trochę sens bo nie ma kontynuacji i zamiast słowa "Było" powinno być "Miała" ogólnie zmieniłem zdanie na:
"Kobieta była młoda i nawet ładna, ale dla mnie za stara. Co najmniej dziesięć lat starsza ode mnie"
No i sens jest prosty, była młoda, ale że starsza od bohatera o co najmniej 10 lat to dla niego za stara :D

A co do do powtórzeń etc. to najczęściej popełniane przeze mnie błędy, staram się unikać ale nie zawsze wychodzi.

Co do kapłanów, to weszli ledwie do pomieszczenia i oglądali walkę człowieka z demonem odpornym na jego ataki, więc po co się mieszać w walkę którą człowiek musi przegrać? A dostali by jeszcze szponem czy coś. Tak ja myślałem pisząc o ten fragment.

Dalszy ciąg już, mam brakuje tylko zakończenia tego opowiadania (jest to seria krótkich opowiadań, skupiających się na akcji i fabule, zamiast na opisach na pół strony. Co prawda może to doprowadzić do tego że ktoś stwierdzi że za szybko rozwijam fabułę, ale wzorowałem się z tym pomysłem od Jacka Piekary. Ma książki składające się z 4-5 opowiadań po 40-80 stron każde, skupia się właśnie na fabule i akcji, a między nimi istnieją powiązania postaci, kontekstów i wspomnień bohatera. Planuję to samo).

Dziękuję za słowa pochwały i wyłapanie błędów. A tu ku pokrzepieniu serc, dalsza część.


Całkiem zasapany dobiegłem do swojej karczmy, szybko wbiegłem przez otwarte drzwi, po czym zniknąłem na szczycie schodów. Upewniwszy się że dobrze zaryglowałem drzwi, opierając się o nie osunąłem się na ziemie i z ciężkim oddechem z przemijającymi przed mymi oczyma obrazami z magazynu zapadłem w sen.
Z samego rana obudziły mnie rażące po oczach ciepłe promienie słońca. Oparłem się na ręce i niepewnie rozejrzałem po swoim pokoju. Był taki jak go zostawiłem, pomacałem swoje ciało upewniwszy się że w żadnym miejscu nie przecieka. Podniosłem się i pomaszerowałem do leżącej na stole butelki wina. Trzęsącą ręką przyłożyłem szyjkę butelki do ust i przechyliłem, wlewając do swojego wysuszonego gardła sporo rozcieńczonego i słabe wina. Gdy dopiłem ostatnią kroplę, opadłem na mały zydel i oparty o stół zamknąłem oczy pogrążony w panicznym strachu, którego wcześniej dzięki adrenalinie nie czułem. Zimny pot zalewał moje plecy, a ja starając się uspokoić ciągle leżałem. Z nerwowego stanu drgawek nagle wyrwało mnie pukanie. Drżącymi ustami wydałem dźwięk który miał brzmieć jak „wejść” ale było to co najwyżej „wesss”. Słysząc skrzypnięcie drzwi podniosłem leniwie głowę i spojrzałem na próg gdzie stała młoda i piękna Anna. Tym razem byłem zbyt przerażony i zmęczony żeby mieć jakiekolwiek z nią związane sprośne myśli. Wspomagając się rękoma wstałem z zydla i podszedłem do małego kufla wypełnionego wodą, który leżał na małej półce, tuż nad trochę większym wiaderkiem z zimną wodą, którą codziennie dostawałem do porannej toalety. Nachyliwszy się leniwie nad wiaderkiem polałem sobie głowę lodowatą już wodą z kufla. Przeszedł mnie dreszcz, ale tego mi było trzeba. Otrzepałem się niczym kundel z ulicy, chwyciłem kawałek lnianej szmatki wiszącej nieopodal i zacząłem wycierać włosy (moje długie czarne włosy) i gestem pokazałem kobiecie by usiadła, a sam poszedłem po dwa czyste kubki i nową flaszeczkę wina. Polałem do kubków, zakorkowałem i odstawiłem. Siadłem naprzeciw kobiety wziąłem kubek i rzucając szmatkę w kont, wzniosłem toast za jej zdrowie i łyknęliśmy nieco lepszego wina.
- Jakieś wieści. – Zagadnęła po chwili ciszy.
- Owszem. - Odruchowo spojrzałem na jej odsłonięte piersi
- Jakie? – Ponagliła widząc że zawiesiłem wzrok
- A tak! – Oderwałem wzrok i spojrzałem w jej oczy. – Dwie rzeczy. Po pierwsze, twój mężczyzna cię chroni, ale to na tyle dobrych wiadomości. – Spojrzałem do swojego kubka.
- A złe? – Zaniepokoiła się.
- Jest heretykiem i mam obowiązek donieść najbliższemu oddziałowi paladynów. – Powiedziałem możliwie współczującym tonem na jaki mogłem się zdobyć.
- Ale… - Posmutniała.
- Przykro mi, ale jest członkiem małej grupy, która zmienia swoje żony w demony. Z jednym miałem wątpliwą przyjemność walczyć i zadanie mu żadnych ran raczej nie jest dobrym znakiem. – Już nie miałem sił na współczujący ton, więc mój głos brzmiał jak nieudolna recytacja wiersza.
- Ale dlaczego on to robi? – Zapytała jak bym wszystko wiedział. I co najciekawsze dobrze trafiła.
- To tylko moje przemyślania ale może akurat trafiłem. – Wyprostowałem się, dumnie wypinając pierś. – Mieszkamy w stolicy. – Zacząłem
- Cóż za odkrycie. – Parsknęła pogardliwie, a ja spojrzałem na nią spode łba, a ona wyraźnie się zarumieniła i zawstydziła. – Przepraszam, kontynuuj.
- Tak więc – Odchrząknąłem. – Jak już wspominałem mieszkamy w stolicy. Niedaleko jest zamek, a w zamku skarbiec. Sądzę że chcą zaatakować zamek i zdobyć jego złoto armią demonów, a demony stworzą ze swoich starych żon, bo gdy będą mieli mnóstwo złota, to będą mogli zabawiać się ze młodziutkimi panienkami.
- Dlaczego mój mnie nie wydał? – Zaciekawiła się.
- Najwyraźniej jemu na tobie zależało. A wykorzystał to że, heretycy potrzebują kogoś nieżonatego do odprawiania rytuałów. Podał się za takiego i pilnował żebyś się nie wydało że ich okłamał.
- Dlaczego rytuał wychodził jeżeli skłamał? – Rozumowała bardzo poprawnie. Niemość że bystra to jeszcze piękna.
- Cóż, też mnie to zastanawiało, do póki nie doszedłem do wniosku że to może tylko stary heretycki zabobon? Nie umiem ci na to odpowiedzieć.
- Ale jak chcą zdobyć zamek grupką demonów, kiedy tam jest cały garnizon straży. – Znów błysnęła.
- Mówiłem ci. Uderzyłem demona moim mieczem. Prawie straciłem broń, a jego to nie ruszyło.
- Czyli że nie da się ich zabić? – Coraz bardziej ją lubiłem.
- Sądzę że się da, ale nie zwykłą bronią. Dziś popołudniu wraca do miasta mój przyjaciel. Jest Komerem, tutejszej świątyni. Niby to najniższy z możliwych stanów kapłańskich, ale przerasta wiedzą nie jednego zwierzchnika. Miał być paladynem, ale za słabo władał mieczem. Zawsze może zostać hegmon’em, jak go apifor tym uraczy.
- Co zamierzasz? – wyraźnie się zaniepokoiła, czyżby się martwiła o mnie?
- Porozmawiam z nim, może dostarczy mi świętą broń, z pomocą której dam radę walczyć z demonami, a może będę musiał słać posłańca, do klasztoru paladynów, do mojego przyjaciela za czasów kiedy bawiliśmy się w oblężenia, bitwy i takie tam bzdety.
- Zabijecie kultystów? – Była naprawdę sprytna ale mało domyślna.
- Mają dwa wyjścia, jak stawią opór mogą bezboleśnie i szybko zginąć. W innym wypadku, zostaną pojmani i uwięzieni, długo torturowani, aż wreszcie publicznie uśmierceni. Żeby ich to nie trafiło. – Zawiesiłem głos. – Muszą zginąć. – Dopiłem resztkę swojego wina.
- Tak czy inaczej swoje zadanie wypełniłeś. Oto twoje pięćdziesiąt miedziaków. – Rzuciła śmiesznie brzęczącą sakiewkę na blat stołu. – Wiec że jeżeli mój mąż zginie i nie zostanie torturowany, wynagrodzę cię. Dostarcz mi jego palec z obrączką na znak że jest martwy. – Posmutniała a z jej oczu popłynęły łzy.
- Zrobię co w mojej mocy, a nim go zabije postaram się by odpuszczono mu winy. – Wstałem, podszedłem do niej, kucnąłem i ucałowałem w policzek. – Tam będzie szczęśliwy. – Uniosłem wskazujący palec w górę.
- Mam nadzieję. – Odparła przez łzy.

* * *

Brat Zakefin, bo tak nazywał się mój stary przyjaciel, był Komerem i służył w największej świątyni w mieście. Jego nazwisko? Nie znałem go. A niby po co? Poznałem go w czasie jednego z oblężeń. Był naszym kapłanem polowym. Ale te jego litanie. Po jaką cholerę odprawiał je nade mną, gdy miałem tylko głupią strzałę w prawym pośladku. (do dziś mam tam bliznę) Po tym zdarzeniu jakoś się zżyliśmy, a jako że mieszkamy w jednym mieście często go odwiedzam. A on często mnie wyciąga z kłopotów. I dziś znów mi był potrzebny.
Słońce było już w zenicie, więc powinien być lada chwila, a ja daję głowę że zbliżający się powóz należy do niego. No i oczywiście nie myliłem się.
Z małej acz zgrabnej karocy wyskoczył ubrany w czarny w czarny płaszcz opadający do ziemi, siwy, łysiejący mężczyzna. Ledwie mnie zauważył a wycedził głośno.
- Verin, przyjacielu, co cię sprowadza do poczciwego Zakefina?
- Problemy, jak zwykle. – Odparłem z uśmieszkiem.
- Ile sztuk złota ci trzeba? – Zapytał jak by z mniejszym entuzjazmem.
- Nie o to chodzi. Tym razem heretycy i demony. – Odparłem poważnie. A jego mina była nieco dziwna, pomieszanie niedowierzania, z zaskoczeniem i niechęcią.
- Wejdźmy. – Zaproponował, a ja chętnie skorzystałem z takiego zaproszenia. Chłodne mury świątyni były na pewno przyjemniejsze od stania na rozgrzanym placu w samo południe.
Komnatka na plebanii mojego przyjaciela, była bardzo przyjemnie urządzona. W kącie stało proste łóżko, jakich wiele w chłopskich chatach, jednak pościel była dużo droższa i piękniejsza. Stawiam też że bardzo miękka ale nie miałem okazji wyłożyć się w niej. Obok łóżka stała szafka z lampką na naftę. Po drugiej stronie komnatki stał mały stolik z trzema krzesłami i gablotka z kielichami i najwspanialszym winem, z najlepszych roczników. (Kto jak kto ale Zakefin był wytrawnym znawcą wina.) Przy oknie, na wprost wejścia, stał heblowany stół z dębu. Na nim stała sterta ładnie ułożonych papierów, kałamarz i pióro.
- Ty dalej taki pedantyczny. – Zakpiłem z idealnego porządku w komnacie.
- Nie ja pedantyczny, tylko ty fleja. – Skomentował oschle.
- O co chodzi z twoimi demonami. – Kontynuował nie łagodząc poważnego tonu.
- Dostałem pewne zlecenie z podejrzeniem zdrady, a okazało się to wielkim rytuałem wzywania armii demonów. - Zacząłem
- Ty pracę? – Zakpił nalewając starannie dobrane wino do kielichów z czystego srebra.
- Domyślam się że chcą dostać się do zamkowego skarbca. - Kontynuowałem komentując drwinę zimnym spojrzeniem. – Niby stolica, ale miasto i państwo tak zapyziałe, że po za tym całym skarbcem, nie ma tutaj kompletnie nic.
- W takim razie trzeba z nimi podjąć walkę. Chcesz żebym poinformował oddział paladynów?
- Powiedzmy. Ale chce razem z nimi zawalczyć i jednego człowieka, pozbawić życia by nie był torturowany. Chce też żebyś odpuścił mu winy. – Spojrzałem na niego błagalnym głosem
- Skąd w Tobie tyle dobroci? – Zadrwił po raz kolejny.
- Obiecałem to pewnej damie. – Odparłem szczerze.
- Cytata, długie nogi i chętna. Zgadłem? – Wyrecytował tak pewny siebie, jak bym to robił codziennie.
- Pozwolisz że nie odpowiem. – Odparłem na tyle spokojnie na ile umiałem, ale po jego uśmieszku byłem pewien że się zarumieniłem. W końcu dałem za wygraną. – Aż tak to widać?
- Wcale się nie zmieniłeś przez te lata, rwie cię do walki i chędożenia. Niech cię Elohim ma w opiece. – Złożył dłonie w geście błagania i przeżegnał się trzy razy, robiąc znak trójkąta, o wierzchołkach na czole, prawym ramieniu i biodrze.
- Przydałoby się. A powiedz przyjacielu, masz jeszcze te cudowne miecze, którymi to wygnałeś dziesiątki demonów? – Spytałem licząc że ta cudowna broń znów znajdzie się w moich dłoniach.
- Mam. Chcesz je by powalczyć z tymi demonami? - Zapytał licząc że będę go o nie błagał.
- Tak. Przecież wiesz że jestem dla tej broni stworzony. Świetnie wywarzone, lekkie, a nawet demon się nie oprze ich sile. Dostane je? – Zapytałem z największą możliwą stanowczością i powagą w głosie.
- Owszem. Pozwól za mną. – Machnął ręką na znak że mam za nim iść po czym ze skrzypnięciem odsunął się od stołu.
Zakefin podszedł do swojego łóżka, chwycił za lampkę i zaczął nią kręcić. Ku mojemu zdziwieniu w środku znajdowała się malutka dźwignia, wielkości wykałaczki. Komer szybko ją przesunął, a ściana obok ze zgrzytem się przesunęła.
W dół prowadziły wąskie kręte schody. Ściany były wilgotne i porośnięte mchem. Ciemność była coraz większa, jedynie na dole widać było małe światełko.
Gdy do niego doszliśmy okazało się że tak wielką poświatę rzucają owe ostrza. Dwa średniej długości lekko zakrzywione ostrza. Pięknie połyskujące, z wytrzymałego metalu, w całości poświęcone.
Kapłan podszedł do nich, uklęknął na jedno kolano przeżegnał się, po czym wstał. Przemył ręce w wodzie, jak mi się wydawało świętej, o czym mógł znaczyć charakterystyczny zapach. Wspiął się na palce i zdjął ostrza ze ściany. Nagle oba miecze przestały połyskiwać. Zakefin schował oba do skórzanych pochew, po czym wręczył mi oba. Szybko przypasałem je do bioder.
- Teraz są już twoje. Jak masz mi tu z każdym problemem przyłazić, to wole żebyś je zatrzymał – Odezwał się z radośnie.
- I tak będę cię odwiedzał. Przecież wiesz, że nikt nie ma takiego wina jak ty! – Odparłem równie radośnie.
 

Franklin

Member
Dołączył
26.5.2008
Posty
121
CYTAT
Polałem do kubków


Boże, co ja cytuję! Ale wracamy z powrotem do powagi:

CYTAT
łyknęliśmy nieco lepszego wina.

i
CYTAT
polałem jej mojego najlepszego (cóż za pech że było to dokładnie to samo wino które wcześniej nalałem sobie) wina

Nie wiem, czy źle zrozumiałem, ale z tego chyba wynika, że nie miał lepszego wina, niż te co sam pił, więc... Gdybym źle zrozumiał to mnie oświeć, bo mogę się mylić- spać mi się chce:D

CYTAT
zadanie mu żadnych ran

Nie da się zadać żadnych ran, da się nie zadać ran:p.

CYTAT
Jak już wspominałem mieszkamy w stolicy. Niedaleko jest zamek, a w zamku skarbiec. Sądzę że chcą zaatakować zamek i zdobyć jego złoto armią demonów, a demony stworzą ze swoich starych żon, bo gdy będą mieli mnóstwo złota, to będą mogli zabawiać się ze młodziutkimi panienkami.


I tu pytanie: Skąd te wnioski? Tak nagle? Wydaje mi się, że bohater (jakże ciekawy zresztą), nie mając wcześniej opisanych żadnych przemyśleń tak nagle to wypalił- dziwne.

CYTAT
Zakefin


Skąd kojarzę to imię?? Czyżby z prozy Salvadore'a? Mogę się mylić, ale coś mi świta...:D


CYTAT
(Kto jak kto ale Zakefin był wytrawnym znawcą wina.)


Zdanie zaczyna się od nawiasu i kończy się w nim. Pomyłka drobna.


Znowu troszkę błędów (choć dużo mniej), powtórzenia. Zdziwiło mnie też z jakim spokojem Zakefin zareagował na inwazję demonów, zachowanie trochę nieludzkie:D.
Nie będę oceniał, bo tak naprawdę nie było tutaj żadnej szczególnej akcji- tylko rozmowy i wnioski. Traktuję to jako przejście pomiędzy kolejnymi zdarzeniami. Choć pod względem składniowym i stylowym podobało mi się.

Proponuję Ci po ukończeniu opowiadania napisać to samo, ale np oczami Jachima, albo innego kultysty, to też mogłoby być ciekawe.

Jak już mówiłem uchylam się od oceny, ale czekam na dalsze części.:D
 

Xingu

Member
Dołączył
2.5.2008
Posty
92
CYTAT(Franklin @ 31-05-2008, 23:57) index.php?act=findpost&pid=183960
Boże, co ja cytuję! Ale wracamy z powrotem do powagi:


i

Nie wiem, czy źle zrozumiałem, ale z tego chyba wynika, że nie miał lepszego wina, niż te co sam pił, więc... Gdybym źle zrozumiał to mnie oświeć, bo mogę się mylić- spać mi się chce:D

Tak dobrze zrozumiałeś :D

CYTAT(Franklin @ 31-05-2008, 23:57) index.php?act=findpost&pid=183960
Nie da się zadać żadnych ran, da się nie zadać ran:p.

Wiesz mogę Ci dać nic, albo nic Ci nie dać :D Kwestia układu zdania, mi się wydaje że dobrze jest, ale znawcą nie jestem to się nie kłócę :D

CYTAT(Franklin @ 31-05-2008, 23:57) index.php?act=findpost&pid=183960
I tu pytanie: Skąd te wnioski? Tak nagle? Wydaje mi się, że bohater (jakże ciekawy zresztą), nie mając wcześniej opisanych żadnych przemyśleń tak nagle to wypalił- dziwne.

No fakt, trochę za szybko pociągnąłem akcję... Można było dać mu z kawałek rozdziału na przemyślenia. Dzięki za wyłapanie błędu, następnym razem podobnego nie popełnię ;)

CYTAT(Franklin @ 31-05-2008, 23:57) index.php?act=findpost&pid=183960
Skąd kojarzę to imię?? Czyżby z prozy Salvadore'a? Mogę się mylić, ale coś mi świta...:D

Blisko :D Salvator miał Fechmistrza Domu Do'Urden 10 domu Menzoberranzanu. I zwał się Zaknafein Do'Urden :p Różnica subtelna ale jest ;)


CYTAT(Franklin @ 31-05-2008, 23:57) index.php?act=findpost&pid=183960
Zdanie zaczyna się od nawiasu i kończy się w nim. Pomyłka drobna.

W nawiasach daje takie dopowiedzenia bohatera, ale właśnie sam nie wiem jak je pisać czy nie traktować ich jak zdania (zaczynać małą literą nie dawać kropki) czy właśnie jak zdania. Stąd wynika moja nie konsekwencja i to że raz pisane tak raz tak.


Dalsza część będzie myślę pod koniec tygodnia. I chyba będzie to zakończenie tej opowieści. Opowieść pierwsza ma wprowadzać czytelnika w świat w którym tworze. Kolejne opowieści będą miały ten sam świat tylko nowa fabuła wkroczy. :)
 

Franklin

Member
Dołączył
26.5.2008
Posty
121
CYTAT
Wiesz mogę Ci dać nic, albo nic Ci nie dać Kwestia układu zdania, mi się wydaje że dobrze jest, ale znawcą nie jestem to się nie kłócę


No, ja też nie jestem znawcą, ale w tym fragmencie coś mi nie pasuje- może kwestia gustu. :p

CYTAT
I zwał się Zaknafein Do'Urden Różnica subtelna ale jest


Aaa, to jednak miałem po trochu racji, książkę czytałem dawno i stąd różnica była dla mnie niezauważalna.

CYTAT
Dalsza część będzie myślę pod koniec tygodnia.


No, ja myślę :D

No, to na tyle, czekam na kolejne części, nie wiem czemu, ale twoje opowiadania przyciągają moją uwagę :D.
Czekam.
I pozdrawiam
 

Xingu

Member
Dołączył
2.5.2008
Posty
92
Franklin, chyba tylko Ty to czytasz. :D Ale jak obiecałem, z lekkim opóźnieniem, zakończenie całej historii, jak wymyślę fabułę napiszę kolejną opowieść. Miłego czytanie. :)


Zbliżał się wieczór, razem z grupą paladynów czekaliśmy rozstawieni przy skrzynkach portowych, przed magazynem. Liczyłem że mój opis słowny Jahima pozwoli na zachowanie go przy życiu i zostawieniu mnie. Upewniłem się jeszcze że Zakefin czai się w bezpiecznym miejscu i jest gotowy do szybkiego odpuszczenia win. Skierowałem swój wzrok za siebie na księżyc który dziś był w pełni, po czym spojrzałem po twarzach, zdeterminowanych i pewnych siebie rycerzy w magicznych zbrojach ze świętymi mieczami w dłoni. (Najlepsze było to że oddział świetnie przeszkolonych wojowników był całkowicie oddany pod moje rozkazy. Od czasów wojny marzyłem o swoim małym oddziale!)
W uliczce już było słychać pierwsze kroki, mieszkańcy się powoli schodzili, a z jednym piękna kobieta. Ciągle co parę minut do magazynu wchodzili kolejni mieszkańcy. Wysilałem wzrok by dostrzec Jahima i zgarnąć go zanim wejdzie do środka, ale było bardzo ciemno.
Zrobiło się cicho i ciemno. Ludzie już się nie schodzili, a z magazynu zaczęły dochodzić dziwne odgłosy.
- Panowie myślę że czas uderzać – zadecydowałem. Jednak dobiegła mnie cisza. Powtórzyłem trochę głośniej – Panowie.
Cisza była dręcząca, rozejrzałem się w koło, a moja mała armia paladynów razem z moim przyjacielem, najzwyczajniej spała. Szurnąłem lekko najbliższego, a ten osunął się na ziemie, dalej smacznie chrapiąc. Magia? Myślałem że zdolności magiczne pozwalają tylko na zabawę z demonami i święcenia, ale nie na uśpienie całej armii. Chwyciłem żołnierza za ramiona i mocno nim zacząłem szarpać. Nawet nie drgnął. Chwyciłem za jego pasa buteleczkę święconej wody i polałem jego twarz, oraz zwilżyłem usta starając się by przełknął. Paladyn się ocucił. Wstał lekko zdezorientowany z wyrazem wsiowego głupka popatrzyła na mnie. Zrobił minę jak by był po niezłej popijawie po czym wstał i rozejrzał się.
- Co im się stało? Wszyscy martwi? – Zapytał całkiem zaskoczony.
- Nie, myślę że to rodzaj magii. Wszyscy śpią, trzeba ich skropić wodą święconą i napoić. Ciebie ocuciło. Do roboty – Rozkazałem.
- A Czemu ciebie nie uśpiono? – Zapytał podejrzliwym tonem.
- Może mam przy sobie coś magicznego, albo zapomnieli o mnie – Zacząłem krótką litanię powodów.
- Albo jesteś z nimi w zmowie – Rycerz popatrzył na mnie spode łba, pomagając wstać kolejnemu. Niepewnie ściskał rękojeść miecz (co oni mi za rycerzy dali?).
- Albo jesteś wyjątkowy – Ciszę przerwał dziwny, przerażający, piskliwy kobiecy głos. – Też się dziwię że na ciebie moja magia nie zadziałała. – Głos pochodził z góry. Nad nami w powietrzu wisiała skrzydlata demonica, o nietoperzowych skrzydłach, czerwonej łuskowej skórze i wielkich kłach. W ręce trzymała wielki płonący miecz.
- Ty za to jesteś dość podręcznikowa. Pierwsza lepsza książka o demonach zamieszcza taki rysunek. – Ryzykownie zadrwiłem z demona.
- Milcz ziemska żmijo. – Zasyczał demon, ukazując obrzydliwe żółte zęby i wężowy język. - Przeszkadzasz nam ze swoją gromadką rycerzyków w realizacji planu!
- Jaki to plan że tak się zapytam, piękna pani. – Starałem się by słowa nie zabrzmiały ironiczne, ale to nie było łatwe i raczej mi nie wyszło.
- Chcemy zniszczyć tych heretyków z magazynu! - zasyczała znów, a jej głos coraz bardziej mnie drażnił. – Niszczą nam dobre imię! Nie mogę na to pozwolić!
- Nam? Heretycy? Przyzywają podobnych Tobie. Powinnaś się cieszyć. A my chcemy ich zniszczyć więc nie powinnaś nas atakować. – Przedstawiłem jej moje jak że logiczne rozumowanie.
- Nam. Demonom. Oni przyzwali mój demoniczny klan, ale żeby się za to zabrać trzeba to robić umiejętnie. Te padalce zdeformowały połowę członków mojego klanu. Brakuje im oczu, nóg, rąk, skrzydeł. Nie puszczę im tego płazem. A oni teraz robią diablice i śmieją nazywać je demonami. Chcą nimi się bronić przed nami.
- Zamilcz poczwaro! – Wrzasnął jakiś głos.
Obróciłem się z demonem niemal jednocześnie. Przed nami stała grupka zakapturzonych ludzi w czerwonych długich szatach. Wewnętrzny krąg inkwizycyjny? Myślałem że wysługują się paladynami. Zapowiadała się ciekawa konwersacja. Tym bardziej że mój rycerzyk cucił dalej innych którzy sprytnie się chowali, zaś z magazynu dochodziły odgłosy niewielkiej armii.
- Tak panie! – Bestia zaskamlała i opuściła głowę. Co takiego? Wewnętrzny krąg inkwizycji wysługuje się demonami?
- Mówiłem ci głupia, czerwona ladacznico! Nie zwracaj się tak do mnie. I widzisz głupia, teraz musimy zabić tego biednego starca bo nas wyda. – Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i wyciągnął dłonie z szerokich rękawów, dzierżąc w nich miecz. – Bracia. Siostro. Zabić go!
- Nie! – Kolejny wrzask. Kolejna osoba przerywa. Tym razem stary dziadek przewodzący heretykom. Już się zaczynam gubić. Chce zabić heretyków, przerywa mi demon, który sam chce ich zabić, ale jemu przerywa wewnętrzny krąg inkwizycji, który potem chce mnie zabić, ale im przerywają heretycy. Jak to przeżyje napisze chyba o tym książkę. Kątem oka spojrzałem na moich rycerzy gotowych do pomocy.
- Zamilcz heretyku. – Inkwizytor spojrzał w stronę starca, jednocześnie wskazując grupce towarzyszy by się nim zajęli. Gdy zrobili ledwie parę kroków, okiennice otworzyły się, a koło starca wylądowały demonice, zaś w oknach stanęli mężczyźni z łukami i kuszami wycelowanymi w inkwizycję.
Demon nade mną wycelował szpony w demony wokół starca, a z jego palców wystrzeliły czerwone strumienie, energii powalające dziesiątkę demonów. Stało ich jeszcze drugie tyle.
Nagle poczułem szarpnięcie u pasa. Spojrzałem szybko w bok i widziałem mojego przyjaciela wyciągającego butelkę wody święconej za mojego pasa. Odkręcił ją i cisnął w latającą poczwarę. Ta zasyczała gdy płyn skropił jej oczy.
- Zabij ich – Syknął mój przyjaciel.
- Inkwizycję?! – Zdziwiłem się że kapłan karze zabijać elitarny oddział.
- To nie inkwizytorzy. Nigdy nie wychodzą, a jeśli już, mają wtedy ze sobą medaliony. Oni ich nie mają. Podszywają się. – Jego logika wydawała się sensowna, że też nie zauważyłem tak znaczącej różnicy.
- A co z heretykami? – Zapytałem zmartwiony utratą takiego kąska i ciekawej walki. Jednocześnie dobywając miecze.
- O to się nie martw. Paladyni dostali się niezauważalnie na flankę. Uderzą na heretyków.
- Świetnie! – Wrzasnąłem i ciąłem demona w kolana, zalewając okolicę zieloną śmierdzącą krwią. Demon znów zasyczał, a ja wyszedłem na skrzynkę i ciąłem po skrzydłach. Mając bestię na ziemi ciąłem jak szalony. Ostrza błyskały na niebiesko, a zielona krew sikała na wszystkie strony. Kto by pomyślał że demony mają tak długie jelita i dwa żołądki? Ciąłem dalej, by mieć pewność że jakaś część ciała nagle nie wstanie. Gdy szał bojowy mnie opuścił. Spojrzałem na demony, walczyły już z kilkoma inkwizytorami i paladynami. Część podszywaczy leżała martwa ze strzałami i bełtami w piersiach, głowach i innych częściach ciała. Nigdzie nie widziałem ich przywódcy. Nagle pod policzkiem poczułem kamienną podłogę, a na sobie inkwizytora. Dobyłem z pochwy na udzie niewielki sztylet i wbiłem go napastnikowi w bok. Zawył z bólu i spadł z moich pleców.
Szybko wstałem i podniosłem swój miecz by być gotowym do walki.
Przeciwnik stanął do mnie bokiem, chwytając swój miecz w obie ręce i unosząc go wysoko nad swoje prawie ramię.
Wiedziałem że coś mi się w nich nie podobało. Był to jeden z Asamirów. Największa gildia sprzeciwiająca się naszej wierze. Tylko oni przyjmowali taką postawę przygotowując się do walki. Zastanawia mnie jedynie dlaczego chcą walczyć z innymi przyzywaczami demonów? Przecież idą w jednym kierunki. Chyba że. Jeśli ci z magazynu byli ich dezerterami, albo po prostu wykradli ich mroczne sztuczki by wykorzystać je do prywatnych celów, zdobycia miasta czy bogactwa. Z tym że Asamirom również by to odpowiadało. Jedyne co przychodzi mi na myśl to, to że gildia nie da sobie wykradać sekretów albo boi się ujawnienia. Albo najzwyczajniej ściga zdrajców. Tacy potężni a grupki ludzi nie utrzymają.
Niestety moje przemyślania przerwał dźwięk szaty uderzającej o kamienną posadzkę. Podniosłem wzrok a nie dalej niż pięć metrów przede mną szarżował na mnie mój przeciwnik.
Nie da nawet pomyśleć, co za burak.
Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Biegł na mnie człowiek w kolczudze, z metalową blaszką z herbem gildii na piersi, w grubych skórzanych spodniach i materiałowych bucikach, tłumiących odgłosy. Miecz dalej miał nad ramieniem ale tym razem szpicem w moją stronę.
Przygotowany do odparcia pchnięcia czekałem na atak. Ale jakież było moje zaskoczenie gdy niecały metr przede mną, mój rywal zatrzymał się, zrobił obrót i wbił mi miecz w biodro.
Jak to dobrze że jestem grubokościsty i moja miednica zatrzymała ostrze.
Szybko odskoczyłem w bok co skończyło się potknięciem i wylądowaniem na boku. (za stary już na to jestem) Szybko wykonałem przewrót w przód. W idealnym momencie by miecz mojego przeciwnika zagłębił się w miejscu gdzie wcześniej leżała moja rzyć. (on chce mnie wykastrować czy zabić?)
Obróciłem się w stronę rywala, i by nie być znów zaskoczonym, przygotowałem ostrza do parowania po obu stronach, by tym razem nie dać się zaskoczyć. Przeciwnik znów natarł w dokładnie tej samej pozycji.
Tuż przede mną zwolnił lewą rękę, zatoczył prawą pół księżyc i uderzał w moją głowę, z tym że natrafił na mój miecz, drugą ręką dobył sztylet i dźgał w pachwinę, ale znów trafił na moje ostrze. Błyskawicznie podniosłem nogę by wyprowadzić kopnięcie, ale przeciwnik znów mnie zaskoczył. No bo niby skąd miałem wiedzieć że może uderzyć mnie zaślinionym jęzorem długości około pół metra?
Poleciał w tył i złapałem równowagę w ostatniej chwili by nie skończyć ponownie na ziemi.
Teraz byłem zły. Wypuściłem powoli powietrze z ust.
Nie chciałem znów być zaskoczony, więc rzuciłem się do ataku. Pierwsze cięcie wymierzyłem w brzuch. Miecz odbił się od kolczugi, delikatnie ją krusząc. Drugie miało pozbawić go głowy, ale trafiło na jego miecz. Wykonałem pół obrót i znów uderzyłem w bok i pchnąłem w nogę. Kolczuga przeciwnika w okolicach lewego boku posypała się, a z rany na nodze pociekła ciemno czerwona krew.
Przeciwnik był bardzo zdezorientowany, ale musiałem przerwać natarcia gdy zobaczyłem znów ten obrzydliwy jęzor.
Asamir znów na mnie natarł, tym razem byłem pewny że mnie nie zaskoczy. (po tym co widziałem nic mnie już nie zaskoczy)
Naparł szpicem miecza, który zbiłem w ziemię i przytrzymałem je tam moim mieczem. Czekałem na atak sztyletu, który jak się spodziewałem wyszedł w postaci ukrytego pchnięcia. Wyprowadziłem szybkie kopnięcie okutym obcasem buta, gruchocząc (aż miło chrupnęło) kilka kostek w ręce przeciwnika i posyłając sztylet dość daleko.
Manewr ten pozwolił mi przygotować miecz do cięcia w język, który jak się spodziewałem pofrunął w moją twarz. Celne uderzenie skróciło go o połowę, obryzgując mnie żółtą flegmą.
Zebrałem językiem flegmę z okolic ust i splunąłem nią w przeciwnika. W smaku była okropna. Coś w stylu gotowany but, z tygodniową bielizną.
Asamir był równie upaćkany swoim łojem co ja. Próbował obitą ręką zdjąć śluz z oczu by coś zobaczyć. I to był mój moment. Pierwsze cięcie pozbawiło go dłoni z mieczem, drugie wbiło się we wcześniej zrobioną dziurę w pancerzu. Wykonałem obrót wyciągając oba miecze z ciała przeciwnika i skrzyżowane ustawiłem przy jego gardle. Wyprostowanie rąk pozbawiło rywala głowy. Dla pewności pozbawiłem zwłoki nóg. (nigdy nie wiadomo czy takie truchło nie wstanie i nie zajdzie od tyłu, a po co mam ryzykować?)
Otarłem miecze o zwłoki, zaś jego czerwonym płaszczem otarłem twarz. Wyszedłem za skrzyń kopiąc po drodze głowę dziwacznego przeciwnika do oceanu.
Pod magazynem paladyni sprawdzali czy leżący przeciwnicy są martwi czy mogą zostać jeńcami.
Po paru chwilach, mój jak że bystry umysł zauważył wśród martwych ciał brak starca.
Czyli z dezerterami Asamirów jeszcze nie skończyliśmy.
Jednak jeden z klęczących, skrępowanych mężczyzn wyglądał znajomo. Chwilę mu się przyjrzałem i dostrzegłem że to Jachim.
Podszedłem do niego, kucnąłem przy nim i zbliżywszy twarz do ucha wyszeptałem.
- Przysyła mnie twoja żona. Nakazała bym sprawił żebyś przeżył, albo przynajmniej skrócił twe męki. – obróciłem głowę do jednego z paladynów. – Co grozi tym ludziom?
- Prawdopodobnie zostaną spaleni na stosie. – Stwierdził dość chłodnym tonem.
- Jak widzisz już Cię nie uratuję – zwróciłem się znów szeptem to skazańca – Mogę skrócić jedynie twe męki. Mój przyjaciel da Ci rozgrzeszenie, ty zaczniesz uciekać a ja Cię zabiję. Godzisz się na to? – Spytałem bez emocjonalnym tonem
- Jeśli mam płonąć, wole żebyś mnie zabił – Stwierdził z dziwną radością i błyskiem w oku.
- Zakefinie, wysłuchaj spowiedzi tego grzesznika - Nakazałem najbardziej oficjalnym tonem na jaki mnie było stać.
- Tak przyjacielu. – Odpowiedział mój towarzysz niedoli, odgrywając dalej swoją rolę.
Postałem chwilę obok nich czekając aż skończy się spowiedź. Gdy mój przyjaciel odszedł puściłem oko do Jachima, a ten niespodziewanie szybko się zerwał i zaczął biec.
Ruszyłem w pogoń, mimo wieku nie było mi ciężko go dogonić. Gdy byłem dość blisko wyciągnąłem miecz i pchnąłem go od tyłu w serce. Nagle się zatrzymał, a z rany wydobył się biały dym i odgłos pieczonego boczku i zapach spalenizny.
Wyciągnąłem miecz, a trup osunął się na ziemię.
Uklęknąłem przy nim i zacząłem badać zwłoki. Z jego oczu płynęła krew, same oczy miał równie czerwone. Jego zęby zmieniły się kły.
Kolejne przeklęte bydle. Pewnie nie sądził że mój miecz jest święcony i że go zabije.
Zostawiłem truchło i wróciłem do paladynów.

* * *

Zostało poinformować wdowę o śmierci jej męża. Spokojnie zastukałem do drzwi. Nie musiałem długo czekać żeby pół naga Anna otworzyła mi drzwi. Widząc moją minę posmutniała i gestem zaprosiła do środka.
Miała na sobie koszulę nocną (widać szykowała się do snu) opadającą swobodnie na jej biodra, opinając piersi.
Zaprowadziła mnie do pokoju ze stołem, kilkoma szafkami i łóżkiem. Postawiła na stole butelkę wina i dwa piękne kieliszki. Pewnym ruchem nalała do obu kieliszków wino i zabierając jeden usiadła przy stole, a mi wskazała miejsce po drugiej stronie.
Za przyzwolenie uprzejmie podziękowałem skinieniem głowy i zabierając swój kielich, usiadłem na wskazanym miejscu. Chwilę nieznośnej ciszy przerwał jej głos.
- Rozumiem że mój mąż nie żyje? – Spytała z głębokim żalem.
- Nie da się ukryć. Jednak coś mnie w nim zdziwiło. – Stwierdziłem dość śmiało, i jak potem pomyślałem trochę głupio.
- Co takiego? – Zapytała zaciekawiona, ale miałem wrażenie że wie o czym mówię.
- Czy on Cię kiedyś ugryzł? – Zapytałem by upewnić się że jestem bezpieczny.
- Nie, zawsze unikał, pocałunków i podobnych igraszek – stwierdziła z wyraźnym bólem.
- Wiesz że był mutantem? Poświęcony miecz go wypalił.
- Co takiego? – Wyraźnie się zdziwiła i nie było to udawane.
- Zabiłem potwora. W sumie to nie jednego. Ale to nie ważne. Jak będzie z nagrodą? – Zmieniłem temat by nie drążyć tego bardziej. Anna sięgnęła za łóżko i wyciągnęła sakiewkę. Podeszła do mnie i rzuciła ją na blat.
- Tak jak się umawialiśmy. – Stwierdziła zalotnie, po czym uklękła przede mną i zaczęła odpinać mój pas.
Niedługo zrzuciliśmy całe tłamszące nasz części ubioru. Potem było bardzo przyjemnie, jej piersi rytmicznie podskakiwały, robiło się coraz cieplej i cieplej. Aż nie chce myśleć o czym myśleli sąsiedzi tej nocy. Dobrze że nie wezwali straży.

* * *
Nad ranem wstałem i pierwsze co zobaczyłem to siedząca z butelką wina Anna.
- Coś nie tak? – Zapytałem szczerze zatroskany.
- Nie, wszystko dobrze. – Odparła z wymuszonym uśmiechem.
- Wiesz, życie bywa trudne, ale umrzeć nie znaczy przegrać, jest to tylko nie unikniony koniec. Każdego nas to czeka. A czy je wygramy czy nie, zależy od naszego podejścia i tego co w życiu robić będziemy. – Postarałem się o filozoficzny ton i w sumie nawet mi wyszło.
- Wiem. Ale czy życie bez mężczyzny nie będzie agonią?
- Możliwe, ale na pewno znajdzie się kolejny. Po za tym można być silnym i wtedy nie trzeba mieć nikogo do pomocy.
- Na to liczę. – Odparła smutnym tonem. – Proszę cię, weź to wino, żeby mnie nie kusiło, i zostaw mnie, chce być sama.
- Jeśli sobie tego życzysz.
Wziąłem butelkę i opuściłem dom. Pociągnąłem z butelki chlusta wybornego wina i udałem się do swojej gospody. W mojej kwaterze przywitał mnie ten sam burdel co zwykle. Kiedyś by wypadało posprzątać, ale jakoś nigdy nie mam motywacji. Pociągnąłem jeszcze raz z butelki, i postawiłem ją
 

adix93

Member
Dołączył
8.4.2008
Posty
42
Dość długie, czyta sie nawet przyjemnie. Treść znośna, kilka błędów stylistycznych i jeszcze więcej interpunkcyjnych. Treść miła, czyta się fajnie.
 

Franklin

Member
Dołączył
26.5.2008
Posty
121
CYTAT
ale było bardzo ciemno.
Zrobiło się cicho i ciemno.


No właśnie, było ciemno i zrobiło się ciemno...

CYTAT
Chce zabić heretyków, przerywa mi demon, który sam chce ich zabić, ale jemu przerywa wewnętrzny krąg inkwizycji, który potem chce mnie zabić, ale im przerywają heretycy.


Hehe, to mnie naprawdę rozbawiło :D

CYTAT
zagłębił się w miejscu gdzie wcześniej leżała moja rzyć. (on chce mnie wykastrować czy zabić?)


Wydaje mi się, że jako weteran wojenny bohater powinien mówić trochę bardziej... eee... dosadnie? Chodzi mi o więcej lekkiej i nieszkodliwej wulgarności, bo to by na pewno nadało więcej realizmu.

Ogólnie dużo mniej błędów, bardzo ciekawe, więcej humoru, widać całkiem sporo się poprawiłeś:D
Ale jednym mnie wkurzyłeś maksymalnie.... Przez ciebie poobgryzałem sobie paznokcie!!! :p
Naprawdę, to pod względem stylu, fabuły, pomysłów było niewątpliwie najlepsze. 9/10
Zauważyłem troszeczkę błędów interpunkcyjnych, ale nawet nie zwróciłem na to uwagi.

Ps
CYTAT
Franklin, chyba tylko Ty to czytasz.


Nie no... może inni też czytają, ale nie chce im się komentować? Zresztą sam nie wiem, lenistwo też ma w tym spory udział- ludziom się nie chce, ale to ich strata ;)
 

TACZKA

Member
Dołączył
16.1.2007
Posty
50
Dobre opowiadanie, co do bledow to chyba dosc rygorystycznie wyznaczyl je fraklin. Dobrze sie czyta nie powim ze zle bo dobrze. Ja dam 9/10

Pisz wiencej. POZDRO!
 

Franklin

Member
Dołączył
26.5.2008
Posty
121
Rygorystycznie wyznaczyłem, bo nie było żadnych wielkich błędów, a wszystkie Francliny są z natury upierdliwe, drobiazgowe i wredne- musiałem do czegoś pić :D.
Co do Twoich dalszych opowiadań, najlepiej pisz je też w częściach, bo przyjemniej się czyta i łatwiej wyłapuje błędy. Swoją drogą wszystko przeczytałem od nowa i widać wyraźną poprawę i cieszy mnie to, że dzięki krytyce (chyba?) ostatnie opowiadanie jest duużo lepsze od pierwszego, mniej błędów- widać popracowałeś, i bardziej wszystko jest przemyślane jak sądzę. Tak więc czekam na kolejne opowiadania.
Aha, jeszcze jedno:
CYTAT
Emerytowany Zabójca
Pierwsze Zlecenie

Z tego rozumiem, że będą inne zlecenia? :)
 

Xingu

Member
Dołączył
2.5.2008
Posty
92
Jasne że będą kolejne ^^ Skoro się podoba to czemu nie? :) Pomysł na fabułę mam, teraz czekam na napływ weny do pisania i piszę kolejne :) Póki co nie zdradzę fabuły, bo mój pierwszy plan często w ogóle nie wygląda jak efekt końcowy :p

No i wszystkie konkretne błędy jakie wypisujesz poprawiałem od razu w swoim pliku i potem tutaj :p
 
Do góry Bottom