Czarny Anioł

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Oto prolog mojego nowego opa. Jeżeli komuś się spodoba to zapraszam do komentowania.

Prolog

28.08.2005r.

Wiatr delikatnie poruszał liście drzew. Całą okolicę mostu na ulicy 3 Maja spowijała ciemność. Nieliczne były tutaj uliczne lampy. Jednak w oddali w tafli Jezioraka odbijało się światło z Dzikiej Plaży. Wokół była cisza. Nawet samochody nie przejeżdżały. Nie było żadnej żywej duszy. Prawie. Nie licząc małej dziewczynki patrzącej w niebo. Prawie całe było przykryte chmurami. Jednak za nimi przebijał swoim blaskiem Księżyc. Dzisiejszej nocy była pełnia. Ale nadal ukrywały go chmury. Dziewczynka traciła cierpliwość. Od jeziora płynęło zimno a on była ubrana tylko w kusą sukienkę. Oparła się barierkę. Zaczęła od niechcenia patrzeć na okolicę. Mogłoby się wydawać, że całe miasto poszło spać, ale nie. Z Ośrodka "Kormoran" wydobywały się dźwięki muzyki. Pośród drzew okalających brzeg Jezioraka widać było światła z okien. Dziś nikt nie spacerował nawet po małym molo niedaleko plaży. Wiatr nasilił się. Dziewczynka zaczęła się trząść z zimna. Ze zrezygnowaniem odwróciła się i oparła na barierce. Spojrzała w górę. Zbliża się czas. Księżyc powoli wychodził zza chmur. Po chwili cały firmament nieba rozjaśnił blask. Teraz. Dziewczynka odwróciła wzrok od nieba. Zaczęła się po chwili niecierpliwić. Miał być. Plusk. Odwróciła się. Światło odbijało się od tafli wody. To tylko kamień. Musiał skąd spaść. Dziewczynka zrezygnowana uwiesiła się na barierce. Spojrzała w dół. Światło odbiło jej twarz. Ale to nie była ona. To był on. Bez wahania przeszła pod barierką. Spojrzała w dół. Nie obchodziło ją, to, że woda była lodowata. Przechyliła się w przód. Spadła. Wpadła do wody z głośnym pluskiem. Fale odbiły się od filarów mostu. Po chwili z wody wypłynęła postać. Był to ptak. Czarny Feniks. Gwałtownie wyleciał w górę. I poszybował w stronę Księżyca. No cóż, woda nie przyjmuje sił nieczystych.

29.08.2005r.

Cały pokój był zawalony stosami papierów. Jedne były napisane na maszynie, jednak pisanych ręcznie było o wiele mniej. Na jesionowym biurku nic nie było oprócz kilku gór celulozy. Komputer został wyniesiony do sąsiedniego pokoju. Nawet telefon został schowany do szuflady, która była oczywiście zapełniona papierzyskami. Z otwartej szafki wylatywały białe teczki. Akty i sprawozdania były wysokimi wieżowcami. Pośród tego „papierowego” pobojowiska „wynurzyła się” kruczoczarna głowa. Po chwili „zmaterializowała się” ręka. I znów kartki były w powietrzu. Papiery rozsypały się na podłodze. Poleciały aż pod nogi komendanta, stojącego w drzwiach. Miał minę człowieka, który wsadził głowę w szambo.
- Sierżant Patryk Kaczmarczyk?? – pokojem wstrząsnął bas. Po chwili dwa stosy papieru, stojące na podłodze i strącone gwałtownym ruchem rozsypały się wokół biurka.
- Melduję się! – spod góry kartek wyrosła postać młodego policjanta. Komendant spojrzał się na niego spod byka. Patryk zrobił głupi uśmieszek i delikatnie nogą odgarnął teczki od swoich nóg.
- Widzę, że walczymy tu z wrogiem - podszedł wolno do biurka i podniósł pierwszą, lepszą kartkę. -Hmm... I raczej nie skończymy zadania... – z nonszalancją rzucił kartkę na blat stołu i napotkał pytający wzrok sierżanta. – Jedziesz razem z Wysockim i Zbrojewskim. Na 3 Maja coś znaleźli. Rano przyszło zgłoszenie i wysłałem Zdrojczyka. Jak zwykle ten osioł zapomniał krótkofalówki, więc dzwonił z budki – podrapał się po łysej głowie i wciągnął ogromny brzuch - ledwo zrzumiałem, co mówił. Jakieś dziecko, chyba w ciężkim stanie... Zawieźli je do szpitala. Słuchaj. Wziąłem Ciebie, bo najlepiej się znasz na tym – zrobił minę arystokraty rozmawiającego z chłopem i znów spojrzał na „papierowy biznes”. – Hmm... Tak myślę. Więc jazda! Wezmę kogoś innego do tej roboty... Aha, byłbym zapomiał. Pewnie dziennikarskie hieny będą się tam panoszyć i trzeba coś z tym zrobić – zrobił złośliwy uśmieszek. Na odpowiedź sierżant skinął głową – ale w taką koszmarną pogodę... Dobrze. Zbieraj się.
I wyszedł, trzaskając szklanymi drzwiami. Patryk podrapał się po głowie. O co chodzi? Zaczął szukać kurtki. Dziś padało i to bardzo mocno. Znalazł ją pod „wieżowcem” na krześłe. Założył ją, podszedł i spojrzał przez okno. Miasto było zalane. Odwrócił się od przygnębiającego widoku i znów miał przed sobą papierowe pobojowisko. Przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie włożyć kamizelkę kuloodporną. Taa, jasne. Dzieciak odstrzeli mi łeb. Ech... Omijając wszelkie góry, doszedł do drzwi. Nie mam klucza. Jest... Właśnie, gdzie on może być?. Eee tam. Trudno, będą otwarte. Wyszedł na zaciemniony korytarz. To będzie, jak zwykle, długi dzień. Ale nigdy by mu nie przyszło do głowy, że AŻ tak długi.


Strasznie lało. Jeziorak wyglądał jak morze podczas sztormu. I jeszcze ten okropny wiatr. Sierżant Kaczmarczyk stał na moście i przyglądał się temu widokowi. Było zimno. Patryk opierał się o barierkę. Zbrojewski poszedł razem z Wysockim szukać Zdrojczyka – wzięli z sobą samochód. Jak zwykle bałwan się zgubił. Od dwóch lat tu już mieszkał i nadal nie wiedział, jak pojechać na Stare Miasto. Sierżant pokręcił głową. Taki niedorajda w policji. Ech. Postanowił, że rozejrzy się wokół. Jak zwykle komendant myśli za szybko. Gdzie są te hieny? Tutaj, w takie dni, naród nie chodzi. Szedł chodnikiem, aż do zejścia do małego parku. O nie... Wszedł w ogromną kałużę. Po chwili już miał wodę w bucie. Jeszcze przez sekundę spoglądał ku swej prawej nodze. Jednak dalej szedł. Park był przecięty na pół żywopłotem, obok którego stały drewniane ławki. Jednakże skierował się na mały pomost, będący po prawej stronie. Woda zalewała go całego. Nic tutaj nie było. Patryk przeszedł od końca do końca pomost, ale nic nie znalazł. Już miał się odwrócić, gdy dojrzał kątem oka coś czarnego. Było to między deskami i co najdziwniejsze było suche. Sierżant kucnął i wyciągnął rękę po tajemniczy przedmiot. Pióro. Nie było zwykła ptasia lotka. Ta była czarna i połyskiwała pod każdym kątem. Najdziwniejsze było to, że krople deszczu „omijały” ją. Dziwne. Spróbował włożyć ją do jeziora. Jednak pod nią utworzył się lejek, który robił się coraz głębszy, im bardziej sierżant próbował je zatopić w wodzie. To jest niemożliwe. Spojrzał znów na pióro. Było takie złowrogie. Śmieszne. Ale lepiej to schowię. Jakieś światła od tyłu. Gwałtownie odwrócił głowę. To tylko samochód. Radiowóz zatrzymał się przed parkiem. Stał znak „Zakaz parkowania”, ale machający ręką w samochodzie aspirant Wysocki miał to gdzieś. Pióro po chwili było w kieszeni sierżanta. Podbiegł do radiowozu.
- Co jest? – spytał zdyszany.
- Chłopie, lekarze wzywają egzorcystę. – powiedział cicho Zbrojewski, siedzący na tylnym siedzeniu skody fabii.
- Żartujesz?
- Tak, żartuję. Ale księdza z Wyszyńskiego wezwali. Lekarze nie wiedzą, co się dzieje z tą dziewczynką...
- Jedziemy tam? – spytał wsiadając Patryk. W samochodzie było przyjemniej niż na dworze, ale po chwili zrozumiał ostry wzrok Zdrojczyka. Był cały mokry - zalał fotel i pół przodu skody. Wysocki, siedzący na miejscu kierowcy, przeklął pod nosem, ale zwolnił hamulce i wrzucił bieg. Zaczął cofać samochód. Wzięli najkrótszą drogę do szpitala – Biskupską, Mickiewicza a później przez „dzielnicę sklepów” - Sobieskiego. Wszyscy całą drogę milczeli. Sierżant siedział i spoglądał na widoki. Ale nic nie było za oknem przyciągającego wzrok. Ludzie zapuszkowali się w domach, miasto zalane, a Jeziorak nie nadaje się do oglądania. Szkoda gadać. Pociągnął nosem. Już złapał katar. Pięknie, naprawdę cudownie. Jechali pod wiaduktem. Nawet pociągi wcięło. Nieee. Budowlanka. Po drugiej stronie Nenufar. Powoli zbliżał się koniec podróży. Skrzyżowanie na Sobieskiego – Andersa – Skłodowskiej – Curie. Już z daleka było widać szpital. Ogromna budowla, sięgająca „aż do chmur”, teraz w taką pogodę wyglądała na jakiś nawiedzony dwór, niż ośrodek leczący ludzi. I już parking. I były wolne miejsca. Aż trudno uwierzyć. Samochód zatrzymał się.
- Wysiadamy. A idziemy pod numer 38. – oznajmił sucho Wysocki. Drzwi otworzyły się i z radiowozu wyszła czwórka policjantów. Skierowali się do wejścia. A ono było mały kawałek od parkingu. Patryk włożył ręce do kieszeni. Lotka nadal tam była. Świetnie. Drzwi były już niedaleko. Pierwszy wszedł Zdrojczyk. Po chwili Sierżant Kaczmarczyk, Wysocki i małomówny Zbrojewski.
- Hmm... Nawet w szpitalu przez taką pogodę nie ma narodu – stwierdził wesoło Zdrojczyk.
- Jak dla mnie to jest dziwne... Bardzo dziwne...


Cisza kompletna była na korytarzu. Nawet nikt nie stał pod gabinetem stomatologicznym. Numer 31 – 33 – 35 – 37...
- Jest. No, ale cicho tu, nie ? – powiedział, rozglądając się wokół Wysocki.
- Noo – rzekł pod nosem Zbrojewski. Zdrojczyk wodził wzrokiem po suficie. A sierżant Kaczmarczyk patrzył się na drzwi z numerem 38. Miał przeczucie, że coś się tam jest, ale nie wiedział, co.
- Dobra, wchodzimy – nakazał Wysocki. Podszedł do drzwi i nacisnął klamkę – otworzyły się. Sierżant zobaczył tylko czerwone oczy. Buum. Wybuch. Posypały się drzazgi – wielki wiór trafił Zdrojczykowi w krtań. Wybałusz oczy i złapał się za szyję. Coś zabulgotało i krew zaczęła się lać mu przez usta. Ale większość płynęła w płuca – zaczął kasłać czerwienią. Już cały mundur miał w niej. Był bezsilny. Krew zalała mu płuca całkowicie. Upadł ciężko na posadzkę i miał kilkakrotnie drgawki. Po chwili ręka, będąca w powietrzu, upadła na podłogę. Nie żyje. Zbrojewski patrzył się jednak ciągle w pokój. U jego stóp leżał zmasakrowany Wysocki – wybuch drzwi rozerwał mu brzuch. Nagle coś wypadło z pokoju.
- Uciekaj chłopie ! - krzyknął ksiądz. Spojrzał nieprzytomnie na Kaczmarczyka stojącego na środku korytarza. Miał poszarpaną sutannę, ale trzymał wciąż w rękach różaniec. W jego oczach malowało się przerażenie. Ale Zbrojewski nie słuchał go.
- Uciekaj! – ksiądz ponownie krzyknął. Chciał podejść. Nie zdążył. Coś obok niego przeleciało i trzasnęło. Rozwaliło go na miliony małych kawałeczków. Różaniec z brzdękiem upadł na kamienną posadzkę. Jednak Zbrojewskiego to nie wzruszyło. Stał nadal jak słup. Coś błysnęło na korytarzu. Nagle Zdrojczyk się poruszył. Chciał uciec. Już miał zrobić pierwszy krok, gdy coś zaczęło płynąć po jego nogach. Już oplatało kolana. Po chwili dotarło do klatki piersiowej. Policjant wybałuszył oczy. Chciał krzyknąć. Nie zdążył – ktoś, lub coś zamienił go w kamienny posąg. Kaczmarczyk stał nadal na swoim miejscu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Był przerażony widokiem zmarłych kolegów z pracy. Nie wiedział, co robić. Nagle resztki drzwi przeleciały przez korytarz. Z głośnym hukiem rozbiły się o ścianę. Na korytarz weszła dziwna istota. Spod czarnym włosów ukazały się szkarłatne oczy. To podziałało na sierżanta otrzeźwiająco. Zaczął uciekać przed potworem. Biegł przez pusty korytarz ciągle odwracając się do tyłu. Chwilowo myślał, że uciekł przed nim. Jednak to zbliżało się. Przy każdym kroku coś wylatywało w powietrze. Ławki trzaskały się o sufit, drzwi wybuchiwały do środka a w lampkach pękały żarówki. Schody. Patryk biegł nadal, ale już zaczął odczuwać zmęczenie. Nagle za jego plecami coś wybuchło. Połowa ławki spadła na schody. Zaczęła sturliwać się z niej. Sierżant kucnął. Nad jego głową kłoda przeleciała i roztrzaskała się o ścianę. Kroki. Skoczył ze schodów. Trzask. Zabolała go ręka. Wygięła się pod dziwnym kątem. Boże, złamałem sobie rękę! Drzwi na zewnątrz były niedaleko. Biegł, mimo obrażeń. Coś obok ucha mu przeleciało. O drzwi wyjściowe roztrzaskała się urwana barierka schodów. Sierżant odwrócił się. Monstrum było niedaleko. Taka sama droga dzieliło go do wyjścia. Widział zalany parking. Buum. Szkło z drzwi zaczęło ku niemu lecieć. Zakrył głowę rękoma. Po chwili poczuł jak kawałki szkła wbijają m się w ciało. Wpadł na coś. Ręka zabolała go mocnej. To były resztki drzwi. Już jest. Wpadł na wejściowe schody. Framuga drzwi leżała na nich. Potknął się o nią i sturlał. Nie mógł wstać. Coś bolało go w plecach. Podniósł głowę. Potwór stał w zniszczonych drzwiach. Nie wychodził na zewnątrz. Jego czerwone oczy krążyły po schodach. Sierżant leżał pod nimi. Dojrzał go. Jednak monstrum chodziło po korytarzu. Bało się deszczu. Nagle się odwrócił i zaczął się cofać w stronę wyjścia. Po chwili znalazł się na dworze. Kilka kropel spadło na niego. Gwałtownie odwrócił głowę ku niebu. Nagle szmer deszczu zagłuszył okropny dźwięk. Stworzenie wydało z siebie taki pisk, że szkła z okien PCV pękły. Potwór złapał się za głowę – próbował się ochronić przed wodą. Jednak deszcz zaczął jeszcze mocniej padać. Monstrum upadło na kolana, nadal próbując się uchronić przed wodą. I nadal wydawało z siebie pisk. Na trzecim piętrze szpitala pękło jedno z okien. Szkło upadło z hukiem na ziemię. Kroki. Stworzenie spojrzało się znów ku korytarzowi. Szybkim ruchem podparło się i wstało. Teraz deszcz już na potwora nie działał. Sierżant widział dobrze sylwetkę istoty. Nagle, jakby z jego wnętrza, wyłoniły się czarne skrzydła. Były ogromne; pióra były wielkości przedramienia, ale żadne nie było naderwane. Kroki ustały, ale potwór oderwał się od ziemi. Szybował przez chwilę w powietrzu i poleciał ku ciemnym chmurom. Powietrze, zamiast w delikatny podmuch, zamieniło się w tornado. Lewe skrzydło drzwi zostało zdmuchnięte ze schodów. Rozbiło się o beton. Potwór kilkakrotnie odwracał głowę ku policjantowi. Czerwone oczy, mimo ogromnej odległości, były wyraźne. I znikły. Wraz z nimi monstrum. Teraz sierżant zdał sobie sprawę, przed kim uciekał. Ledwo odwrócił głowę i zobaczył kogoś stającego w drzwiach szpitala. Już nic więcej nie zobaczył. Chwilę przed straceniem przytomności przemknęła mu myśl. Ten potwór... to niemożliwe.. to nie mógł być... Upadły Anioł...

Ale mam kilka uwag:
1. Cała historia dzieje się w prawdziwym mieście - jednakże próbowałam wszystko "uprościć" tak, aby czytelnik potrafił się "odnaleźć" w świecie. Jeżeli ktoś jest z Iławy, to raczej je zauważy...
2. Co do kolejnych rozdziałów - jeżeli będę pisać - to kolejne kawałki będą się ukazywać co kilka dni, a nawet może zdarzyć się po tygodniu - szkoła...
 

Konfistador

Member
Dołączył
26.8.2005
Posty
246
Opowiadanie ładnie napisane, ciekawie to wymyśliłaś. Bardzo ładne opisy, spoko się je czyta. Błędów nie zaóważyłem. Kilka zdań wydawało mi się niejasnych ale ogólnie jest w porządku. Fabuła również jest bardzo dobra. Moja ocena to 9/10. Jets naprawdę dobrze, może być lepiej.




pozdrawiam
tongue.gif
 

Topór

Member
Dołączył
19.6.2005
Posty
193
Powiem tak- dobrze że nie mieszkam w Iławie, bo miałbym opory z wyjściem na dwór
tongue.gif
. Opowiadanie bardzo dobre, przemyślane. Opisy są bardzo barwne i realistyczne, dzięki można bardziej wczuć sie w historię. Nie popełniasz błędów ortograficznych. Miałaś jedną czy dwie literówki. Ale tutaj QUOTE Pośród tego „papierowego” pobojowiska „wynurzyła się” kruczoczarna głowa. Po chwili „zmaterializowała się” ręka. jak dla mnie jest za duzo cudzysłowów.

QUOTE Skrzyżowanie na Sobieskiego – Andersa – Skłodowskiej – Curie. Tak jakby było to skrzyżowanie 4 ulic, a nie 3


Więcej zastrzeżeń nie mam. Moja nota to 9/10
 

Sever Sharivar

Słodka...
VIP
Dołączył
1.5.2005
Posty
1339
Wybacz że tak późno wziełam się za ocene twojego opa
laugh.gif
Generalnie jest poprawnie napisane, nie ma błędów, fabuła ciekawa - eh te nasze pogawędki na GG...Widać, że się przyłożyłaś i wyszło ci to dobrze, nawet bardzo dobrze. Widze ,że nie tylko ja mam takie zwariowane pomysły
tongue.gif

Nota 9/10
 

Nadja

Member
Dołączył
17.7.2005
Posty
130
Oto pierwszy rozdział - miałam trochę mało czasu, ale się wyrobiłam
smile.gif


Rozdział I

30.08.2005r.

Stalaktyty zwisały z stropy jaskini. Nikt nie ważył się pod nimi chodzić – wszyscy wiedzieli, że są one zabić wszelkich śmiertelników, których tutaj rzadko przyprowadzano. Wąska ścieżka, prowadząca przez morze wzburzonej lawy, zmierzała ku małej wysepki. Stał na niej jeden z członków ordynku Serafinów i rozmawiał z Księciem. Ten w odróżnieniu od Serafina był przykuty do ściany. Skrzydła były związane łańcuchem, aby Książe się nie wydostał. Od wieków wisiał na ścianie i najwyraźniej dziś nie próbował się uwolnić. Serafin kilkakrotnie kiwnął głową i odszedł ku głębi jaskini. Książe spojrzał się ku drodze i pojawił się na jego twarzy uśmiech. A uśmiechał się bardzo rzadko. Spod jasnych włosów widać było ciekawskie, błękitne oczy. Wszyscy wiedzieli, że jest okrutny, ale niektórych otaczał opieką.
- Panie...
- Nic nie mów. Wiem. Głupiec zasłużyłby sobie jeszcze. Ale trzeba teraz go zlikwidować. I to szybko. Ktoś może mu powiedzieć coś, co nie chcielibyśmy, aby ktoś o tym wiedział. Wiesz chyba, nieprawdaż? – jego wesołe oczy nie ukazywały prawdy, kim jest.
- Panie... Tam był jeden z ich sług... Był potężny. Bardzo potężny.
- Wyczuwam nawet tutaj jego siłę... – spojrzał się w górę - Musiał być bardzo bliski im. Umiesz wyczuć, więc wiesz, gdzie będzie. Ale on i Ciebie wyczuje. Raczej pośród ludzi nie zaatakuje Cię.. nieprawdaż? – tutaj się uśmiechnął złowieszczo - Nie pozwoliliby sobie na coś takiego... Musisz zdobyć te pióro, zanim ono dostanie się w nieodpowiednie ręce.
- Oczywiście Panie. Wreszcie stanie się to prawdą. Wreszcie to Ty, Panie, będziesz rządził. Nareszcie.
- Ale musisz zdobyć je. Bo inaczej nigdy to nie nastąpi. Ruszaj. Powodzenia.
- Dziękuje panie.
- Aha, wykorzystaj swój dar. To człowiek. Nie jest taki jak Ty, czy ja. Wiesz, co robić. Idź już..
Książe kiwnął głową na pożegnanie. Wykorzystaj swój dar. Ludzie to dziwne istoty. Bardzo dziwne.


Przez drzwi wszedł komendant. Od razu rzucił pełne zła spojrzenie na Patryka. Jednak nie krzyczał – w pomieszczeniu był lekarz – chirurg i dwie pielęgniarki. Usiadł. Ze złości ściskał tak mocno pięści, że na jego twarzy pojawił się pot. Od wielu lat nie był taki wściekły. Od wielu.
- Eee... Dzień dobry, panie komendancie – Sierżant nieśmiało się odezwał. Mimo siniaków na twarzy, wyglądał na wypoczętego – Eee... pewnie pan jest zły, nieprawdaż?
- Szczerze mówiąc, jestem WŚCIEKŁY – powstrzymał się jednak od krzyku – ksiądz w kawałeczkach, trzech funkcariuszy nie żyje, jeden leży i gada prasie o jakiś Aniołach, który rozwalił drzwi wejściowe od szpitala – wstał z krzesła i podniósł głos. Ruda pielęgniarka już chciała poprosić o spokój, ale komendant zmiażczył ją wzrokiem – Na dodatek cały piętro jest w krwi, parter jest w szczątkach a ja mam wszystko na głowie!!! – Komendant usiadł z złością w oczach. Patryk przyjrzał mu się uważnie. Faktycznie, komendant tylko umie pić herbatkę i drzeć się na wszystkich.
- Eee, myśli pan, że rozwaliłem sam tyle drzwi?? Może i Pudzianowski by to zrobił, ale nie w tak krótkim czasie...
- Dosyć. Proszę wyjść – komendant napotkał pytający wzrok lekarza – nie zrobię mu krzywdy. Ale go zabiję. Czy to krzywda? Muszę porozmawiać z podwładnym na temat tej... absurdalnej sytuacji. Mogę liczyć na dyskrecję? – powiedział sucho komendant. Lekarz kiwną głową pielęgniarkom i skierował się ku wyjściu. Ale sanitariuszki z ociąganiem wyszły. Gdy tylko trzasnęły zamykane drzwi komendant rzucił się ku łóżku.
- Coś ty narobił?
- Nic. Nie licząc tego, że złamałem rękę, mam obite nerki i podbitego oka.
- Nie żartuj sobie ze mnie. A co z chłopakami?
- Sądzę, że są w kostnicy... – komendant zacisnął pieści na te słowa – No, co? To „Coś” rozwaliło ich. A właściwie to był anioł...
- Cicho! Chyba jednak miałeś jakiś wstrząs mózgu.. Anioł... – roześmiał się pod nosem komendant – myślałem, że jesteś normalny. Ale widać się myliłem...
- Szefie! Mam dowód. Na boskie szczęście zostawili moje ciuchy – w jednej z kieszeń jest... Nie pamiętam, której – Patryk napotkał niedowierzający wzrok komendanta – Sprawdzi szef. Ten odszedł od łóżka i skierował się ku krześle, stojącym przy drzwiach. Leżały na nim resztki ubrania – ale kurtka była „prawie” w całości. Komendant zaczął przeszukiwać ją. Nagle, mając rękę w górnej kieszeni, zmrużył oczy. Jest. Wyjął rękę z wnętrza. Czarne pióro. Przyjrzał się mu dokładnie.
- I co w związku z tym? Zwykłe pióro. Nic szczególnego. Nic – spojrzał się w stronę sierżanta – Myślisz, że pokazując te... nie powiem, jakie pióro, nie wywalę cię z roboty?
- Szefie, tam jest szklanka wody – Patryk wskazał na stolik stojący obok krzesła – włóż je. Ciekawie, co powiesz...?
- Nie bądź takim pyszałkiem – komendant odwrócił się ku stolikowi i mając pióro w ręku, skierował je ku szklance. Próbował włożyć je do środka. Woda zaczęła się cofać. Komendant podrapał się po głowie. Nagle, z całą siłą wrzucił pióro do szklanki. Szklanka z hukiem pękła a woda rozlała się na podłogę. Ale pióro było suche. Komendant odwrócił się i napotkał zwycięski wzrok Kaczmarczyka.
- Dziwne... to jest niemożliwe... nieprawdopodobne...
- Szefie, wierzysz mi?
- Nie. Ale jest mała szansa na to zrobię. Mała. Dobrze, leż tu. Ja idę skonsultować się z kimś... zajmującym się tym..
- Nie! Jeszcze to może mieć zgubne skutki! Jak ktoś niepowołany się o tym dowie?
- Nie martw się. Jestem tym komendantem. Może kretynem, ale wiem, co to jest bezpieczeństwo. Zaufaj mi.
I wyszedł. Patryk czuł pewny niepokój. A jak ktoś się dowie? Może być źle. Zawsze jak coś jest nierealnego, to sprowadza niebezpieczeństwo. Trudno, praca policjanta to ryzyko. Idę spać. Jeszcze poprawił poduszkę zdrową ręką i spojrzał na drzwi. Spać. I po chwili zasnął.

Jak na złość korytarz był zapełniony. Ci ludzie są tacy... tacy „tłoczni”. Trudno było się przecisnąć. Ale nikt nie zwracał uwagi na młodą pielęgniarkę. Któż by przypuszczał, że niska blondynka jest tak naprawdę urodzonym mordercą? Nikt. Dobrze, że nie było żadnych sług. Wtedy sytuacja byłaby trudniejsza... Gdzie te drzwi? Aaa... tutaj. Nie czekała, aż wszyscy pójdą. W tłumie trudno zauważyć, co kto robi. Trzasnęły drzwi. W pokoju spojrzała przed okno. Świetnie, słoneczko świeci. Jak ja je nienawidzę. Ale lepsze jest to niż deszcz. Z kieszeni wyjęła szklaną strzykawkę. Któż by pomyślał, że w środku ma zatruty płyn. Skierowała się ku łóżku. Nie, potrzebna jest wata i... Jak to się nazywa? Podeszła do szafki i zaczęła szukać waty. Uśmiech na twarzy pojawił się, kiedy dojrzała wodę utlenioną. Po chwili stała obok łóżka. Wzięła lewą rękę - prawa była złamana. Spojrzała się na twarz ofiary. Gdybym była człowiekiem a on byłby taki jak ja... Nie. Absurd. Ludzie są dziwni. Wytarła skórę namoczonym wacikiem i przygotowała strzykawkę. Skierowała igłę ku skórze. Prawie zrobione...
- Co się tu dzieje?
Szklana igła roztrzaskała się o podłogę. Jakiś lekarz stał w drzwiach. Zaskoczona pielęgniarka stała obok łóżka. Nie minęła chwila a odzyskała zdolność myślenia. Jednym ruchem przewróciła lekarza. Upadł na stolik. Przez chwilę dochodził do siebie i dźwignął się na nogi. Jeszcze wykuśtykał z pokoju krzyknął „Zatrzymać ją!”. Ale jej już nie było. Rozpłynęła się w powietrzu.

02.09.2005r.

„Stan kości: b. dobry”. Ale boli jak cholera. Czemu? Zdrowe a boli? Ech... Sierżant spojrzał się w lustro. Nie chciał już czytać pisemka z szpitala. Jakieś anioły – mordercy, pielęgniarki – trucicielki i policjant z złamaną ręka w robocie... Pięknie. Siniak pod okiem prawie mu znikł, ale widoczny był jeszcze. Patryk powiesił z pomocą sekretarki lustro na ścianie, aby przyglądać się znikającemu siniakowi. Ale to tylko wymówka. Chciał widzieć okno. Od pobytu w szpitalu miał pewne obawy... Wiedział, że coś poluje na niego. Jak udało się tej pielęgniarce powalić lekarza to, jakie miał by szanse on sam? Zdrową ręką ledwo nosił teczkę. Poza tym jeszcze można dodać nagły „wypad” z szpitala. Szef był wściekły, koledzy uważają Cię za świra a sekretarka za idiotę... Pogrzeb kolegów... Cóż może jeszcze się stać? Jeszcze trzeba dodać artykuł w gazetach „Policjant oko w oko z Demonem”, „Nawiedzony szpital” czy najgorszy z wszystkich „Policjant, niszczyciel szpitala”... Piątkowe wydanie Gazety Iławskiej leżało na szafce... Jednak szef ma rację, co do reporterów. Media to największy wróg policji. O zwycięstwach nic nie pisze, ale o porażkach bardzo duuuużo. Wstał z krzesła i spojrzał przez okno. Upał. Okropny upał. Komendant nic nie zrobił w sprawie tego pióra... Odwrócił się i skierował się ku biurku i otworzył szufladę. Kto jest twoim właścicielem, co? Czarne pióro błyszczało w dziennym świetle. Nagle odskoczył jak oparzony. Która godzina? Już 15? Po chwili trzasnęły drzwi.

- Jako pokutę proszę odmówić 3 razy „Zdrowaś Maryjo” i Gorzkie Żale. Puk, puk. Kolejny grzesznik. Uff, już nikogo więcej. Ksiądz Andrzej wychodząc z konfesjonału poczuł ulgę. W oddali stukały obcasy. Ciekawe, czy przyjdzie...? Skierował się ku drzwiom głównym. Akurat szedł sierżant Kaczmarczyk. Ksiądz uśmiechnął się. Kaczmarczyk przeżegnał się i również uśmiechnął.
- Niech będzie pochwalony!
- Na wieki, wieków. Witam.
- Dzień dobry. Ale dziś ciepło.
- Fakt – potwierdził ksiądz – więc co Cię sprowadza do mnie? Naprawdę wielki grzech? – znów ksiądz ukazał swą sztuczną szczękę.
- Proszę zobaczyć. Coś takiego znalazłem – Sierżant wyciągnął z kieszeni czarne pióro. Ksiądz zrobił bardzo dziwna minę.
- Skąd to masz?
- Znalazłem to na...
- Wyrzuć to!
- Ale dlaczego??
- Wyrzuć!
- Proszę księdza, co to jest ?! – powiedział Patryk. Ksiądz Wojciech po chwili ochłonął.
- Dobrze, powiem, ale obiecaj, że pozbędziesz się tego?
- Dobrze, zrobię to, ale jak wszystko się wyjaśni? – Patryk zachował zimną krew. Wojciech po chwili wahania wreszcie powiedział.
- To jest pióro. Ale nie takie zwykłe. Ma pewne właściwości. Ale zaraz o tym Ci powiem. Nie można zanurzyć je do wody a zwłaszcza święconej. Jak myślisz, dlaczego?
- Wszelkie „Zło” boi się jej... tak?
- Woda jest uosobieniem czystości i świętości – podtrzymuje życie. A wszelkie demony i tym podobne nie są czyste i święte, no i zabierają życie.
- Czyli to należy do szatana ?
- Nie. Jak wiemy z Biblii Michał Archanioł pokonał Szatana. Stał się Panem Piekieł, ale jest przykuty do ściany. A jego słudzy – zbuntowane anioły próbują go uwolnić. A to jest pióro jednego z nich. Ale oni mają tylko czarne pióra w jednym przypadku. Kiedy zstępują na ziemię i poszukują albo czatują na kogoś lub coś. Z piekieł upadłe anioły nie sterują życiem. Tylko wtedy, kiedy są na Ziemi. Coś się stało?
- Nie... nic. Tylko... – Patryk zastanawiał się nad czymś – Proszę księdza... Wie ksiądz, ja miałem mały wypadek w szpitalu... I wtedy widziałem anioła. Miał czarne pióra... – powiedział niepewnie sierżant. Wojciech otworzył usta i zaniemówił.
- Ty widziałeś Upadłego Anioła. Rzadko, kto je widzi – odparł z wahaniem ksiądz – zwykle przed śmiercią.
- Śmiercią?
- Te anioły żywią się ludźmi. To są bardzo niebezpieczne istoty. Uważaj! On widział Cię a Ty widziałeś go. Obaj się znacie. Ty masz coś, co należy do niego – ksiądz spojrzał mu prosto w oczy – więc on Cię prędzej, czy później dorwie. Oni nie znają takich uczuć jak litość. To są istoty boskie z wolą. Ale to nie ludzie. Nawet jak uciekniesz, to Cię złapie. One są wszędzie. Tutaj nawet – ksiądz przeżegnał się – Ja Cię nie pomogę. Chciałbym, ale Anioły są nieśmiertelne. Ale skończ, co zacząłeś. Wiesz, co robić.
- Ale...
Ksiądz jednak „ogłuchł” i skierował się ku ołtarzowi. Przecież jestem... Ale ja... Nie... Mam wyrok? Nie. Nie poddam się. Nigdy.

W radiu leciała jakaś piosenka Stachurskiego. Patryk zmienił na Eskę. Nie lubił go. „A teraz Mleko i „Kto dogoni psa””. Jeszcze lepiej... Sierżant wyłączył radio. Wszyscy nienawidzą policji, ale jak coś się stanie to od razu leć i pomagaj. Ech. Siedział na kanapie. Czuł się dziwnie. Tak pusto... Nie miał nawet siły się podnieść. Gdyby spotkałby go psychiatra od razu stwierdził załamanie nerwowe. Rozejrzał się po pokoju. Białe ściany dawały pomieszczeniu majestat. Prosty stół z radiem, jasna stara kanapa i jesionowa szafka, na której stał telewizor. Po prawej stronie było wyjście na balkon. Po lewej kuchnia i obok łazienka. Normalna kawalerka w normalnym bloku. Ale właściciel nie jest normalny. Nagle sierżant podskoczył na fotelu. To nie upiór. To twój telefon. Dźwięk dochodził z głębi mieszkania. Gdzie on jest? Patryk ledwo się podniósł z kanapy. Komórkę znalazł na stole w kuchni. „Szef”. Ale odebrał dopiero, kiedy znalazł się na balkonie. Podziwiał widok na ulicę Wojska Polskiego.
- Tak słucham?
- Nie możesz odbierać szybciej?!
- Eee.. No, bo ja...
- Cicho! Mam dla Ciebie pewne zadanie...
- Nie...
- Cicho! To nie będzie zadanie związane z twoimi wymysłami...
- Ooo ... To dobrze. A czego dotyczy?
- Przyjęliśmy nowego policjanta i postanowiłem Ci przydzielić go. Znaczy masz nadzorować jego pracę... Chyba wiesz, nie?
- Oczywiście, wiem, szefie, ale kiedy, gdzie...
- Jutro. Dostanie od Ciebie listę. Wiesz, zakres obowiązków i tym podobne... Dobra, to tyle. Dobranoc.
- Ale... – sierżant nie zdążył – komendant się odłączył. Nie... znów jakieś zadanie... Wykończą mnie. Spojrzał się na komórkę. Zniszczona Nokia 3310. Obudowa się rozsypywała. Trzeba naładować. Jeszcze raz spojrzał na okolicę. Panowała cisza. Większość ludzi już leżała w łóżkach. Przecież była już jedenasta... Ej, ale dlaczego szef zadzwonił dopiero teraz... Dlaczego...? Dobra, dajmy sobie spokój z tym. Sierżant wszedł do pokoju i zamknął drzwi na balkon. Ale podparł jeszcze krzesłem przyniesionym z kuchni. Nie dawało to bezpieczeństwa, ale chociaż słyszałby, że jakiś „potwór” próbowałby się włamać. Ale jaki?
 

Sever Sharivar

Słodka...
VIP
Dołączył
1.5.2005
Posty
1339
Opowiadanie bardzo dobre, fabuła jest inna niz w innych historiach, orginalna i wciagająca. Wielkich błędów nie zauważyłam, są za to literówki. Ale to nic. Podoba mi sie twoja historia, naprawdę. Pisz dalej ,czekam na CD.
Nota 9/10 bo czegoś mi tu brakuje...
wink.gif
 
Do góry Bottom