Co Z Królem Było?...

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
Takie... no zobaczymy co powiecie xD Głównie jest to przetarcie umiejętności bo ostatnio piszę chyba raz na 3 miesiące...

Co z królem było?...

Prószył śnieg. Cała okolica zdawała się napełniać magią przez ten biały puch, który ni stąd ni zowąd pojawił się i - jak to już miał w zwyczaju w tutejszych krainach – od razu zawładnął wszystkim, czym mógł. Ogarnął nie tylko przestrzeń, która otuliła się nim niby ciepłym futrem z jakiegoś bajecznego stworzenia, lecz wpłynął także na ludzi, którzy bądź to jadąc dokądś, czy też zatrzymując się choć na chwilę w przydrożnej karczmie, zdawali się nie pamiętać już tych wszystkich ponurych dni minionego roku...
-... lecz on odparł mi na to, że zna...
-... nie, myślę że go zabili po cichu...
-... ha! I to była dopiero stuknięta...
Rozliczne rozmowy wypełniały po brzegi już i tak pełen ludzi „Zajazd pod Krukiem”. Tłok ten był raczej powodem zmian w nastroju przejezdnych niż pogody. Ostatni miesiąc obfitował w wydarzenia, które na tyle istotnie wpłynęły na obraz rzeczywistości jaki malował się przed każdym z nich, że po prostu z trudem udawało się im wyczerpać temat, który tak po prawdzie wcale nie był głęboki czy rozległy. Ot, nie mówiąc po co, nowy król zebrał swój dwór i wyjechał. Niby nic, w końcu każdy może wybrać się w podróż, choćby w celu zwiedzenia swego państwa. Lecz ta z pozoru głupia fraszka okazała się być dużo bardziej idącą w konsekwencje przygodą, która ostatecznie doprowadziła do zmian ustrojowych. Z pozoru nic tu nie ma do gadania, lecz jednak problemem było owe „koniec” rządów dotychczasowego władcy. Tysiące pytań, może z dwie niejasne odpowiedzi. Oto, czym żył teraz cały kraj, za bezsens mając sobie nową republikę. Zresztą, ile to już razy dochodziło do kłótni wśród rządzących. Parodia wszystkiego na czym człowiek stoi. Wszystkim rozchodziło się o króla, gdzie jest, co się stało i czy nadal będzie co do gara wsadzić.
- Żałosne – stwierdził ktoś szeptem do swojego kompana.
Obserwując spod kaptura zebranych w karczmie ludzi, popijał na pozór spokojnie piwo z niewielkiego kufla i był najwyraźniej głęboko zamyślony, od czasu do czasu dając upust swoim uczuciom rzucając to słówko czy dwa. Jego towarzysz zaś, człek wysoki, długowłosy i raczej lekko już pijany, kiwał tylko głową i ze smutną miną ciągnął ostro z dużo większego kufla jakiś czarniawy płyn.
- Świnie – znowu rzucił kolejne hasło, na co odpowiedziało mu przytakujące burknięcie.
Pod kapturem dało się dostrzec parę błyszczących oczu, które miotały ogniste spojrzenia na prawo i lewo, jakby sam wzrok był w stanie pozabijać wszystkich śmiejących się i rozleniwionych handlarzy, chłopów, czy innych podróżnych, jacy zawitali dziś do zajazdu.
- Halusz, zamknij się wreszcie, sensu to nie ma, a tylko narażasz nas na ewentualne niebezpieczeństwo – syknął nagle osobnik, który z niesamowitą zwinnością przedostał się przez tłum i już zasiadł naprzeciwko zakapturzonego jegomościa, aby zasłonić mu salę. Był to młody człowiek, miał może dwadzieścia pięć lat, niemniej jednak posiadał dosyć nienaturalnie siwe włosy, co teoretycznie powinno przykuwać spojrzenia innych, lecz jednak nikt nie zwracał na niego uwagi. Może to i ze względu na rozległą bliznę na twarzy, która dodawała mu uroku niezłego zbira.
- Co ty mi tu chrzanisz, jak mogłeś słyszeć cokolwiek z tego co gadałem do Porka?
- Stul dziób, będzie przynajmniej spokój na chwilę.
- Metiok, ostrzegam cię...
- Nie, to ja cię ostrzegam, jedno słowo a jutro twoje ciało znajdą pięćdziesiąt mil stąd, rozbebeszone i nabite na jakiś kij.
- Eee... panowie, tego, no, dajcie sobie spokój, my tu są tylko przejazdem a wszczynać bitek sensu ni ma, nawet, ot, między sobą... – odezwał się wreszcie Pork
To wystarczyło, aby obaj upomniani pogrzebali choć na chwilę topór wojenny. I choć co prawda bitka była, to jednak z całą pewnością można usprawiedliwić to trzyosobowe grono – ani jej nie wywołali, brać udziału tez nie wzięli. Mówiono potem, że to niby ktoś od chamów króla wyzwał, co spotkało się z rożnym odbiorem i zebrani za łby się porwali.
Tymczasem jednak, daleko stąd odbywało się dziwne dosyć spotkanie, które teoretycznie chociaż mogło rzucić jakieś światło na to co się stało z monarchą i jego hałastrą...
- To było w nocy, gdzieś na pograniczu państwa...
- Ha! To łotry, pomimo wszystkich ukazów złamali porozumienie i przekroczyli granicę!...
- Nie, szanowny hrabio Berfo, to nie byli nasi kochani, tfu... tfu..., sąsiedzi.
- Któż to był zatem?
- Tego nawet ja nie wiem – odparł pierwszy osobnik, który zaczął kreślić widarzenia sprzed siedmiu dni
- Mniejsza, ważne że go nie ma, a my mamy republikę...
Dało się słyszeć czyjeś jęknięcie.
- Taki pies z tego, że nic to nie zmieniło...
- Ha! Zmieni, waść, zmieni! – ktoś krzyknął ochoczo
- Co? Kiedy? Gdzie? Gadajże pan, mości książę, bo do diaska ja widzę to wszystko w ciemnych barwach.
- Ty i twoje ciemne barwy, zmiany idą, przecie biec nie mogą bo wyrżną w ziemię!
- I ten swoje, w ogóle po co nas tu zebrałeś Ferko?
Zapytany okazał się być dosyć postawnym mężczyzną, który raczej nie wyglądał na polityka, a raczej na żołnierza, pomimo długiej i gęstej brody. Na zadane pytanie odparł zimno:
- Państwo jest nasze. To, co chciałem wam powiedzieć.
Zapadło milczenie. Jakby jakaś mroczna nuta zabrzmiała w głosie gospodarza. Jakby...
- Ferko... Ty ogłosiłeś tą republikę, pokazałeś nam nowe horyzonty. Jeden tydzień wystarczył aby odmienić nasze myślenie, ale co dalej?... Przecież nawet nie mamy...
- Słabi jesteście. Wy jako władza w tym kraju, to porażka zmian.
- Co zatem?...
- Ot, potrzebny ktoś, kto pokieruje tym statkiem! – wykrzyknął nagle jeden z zebranych.
Jego słowa skwapliwe podchwyciła reszta.
-Tak! Republika, republiką, a my potrzebujemy kogoś silnego kto wskaże drogę do zmian, do nowego ładu!
Zapał, jaki ogarnął zgromadzonych był niemalże równy temu, jaki towarzyszył im przez większość minionego tygodnia. Wszyscy utkwili swoje spojrzenia w Ferce. Ten po prostu pokiwał głową i wyszedł. Ogarnęło ich ogromne zdziwienie. Po chwili do Sali wpadło wojsko.
- Nakazem nowego rządcy republiki aresztuję zebranych panów! – wrzasnął niemiłosiernie wysokim głosem dowódca oddziału.
- Jakże? – z ogromny zaskoczeniem na twarzach wołali arystokraci – przecie my są...
- Wrogowie republiki i nowego porządku! Brać ich!

***

- Nasz król, ukochany władca i dobry pan, zamordowany został dni siedem temu na północy naszego kraju przez płatnych morderców. Najmu ichże dokonała zbuntowana grupa arystokracji, która próbowała przejąć władzę w państwie. Wczoraj jednak zdemaskował ich wielmożny pan Ferko, który od dnia dzisiejszego otrzymuje tytuł Opiekuna Republiki i sprawować będzie swą władzę w celu odnowy społecznej i gospodarczej kraju na drodze ustanawiania nowych porządków państwowych. Niech Bóg łaskawym dla niego będzie!

***

- Oj nie lubię tego – rzekł szybko Halusz
- Cicho!
-Cicho, cicho, wiecznie cicho – mamrotał upomniany – kiedy ty powiedz do mnie <<co tam jeszcze ciekawego z tobą?>> albo << no i?>>... ale ty wiecznie swoje cicho...
- Stul dziób bałwanie – tym razem już dosyć mocno zdenerwował się Metiok
Jechali konno, dosyć szybko jak na panujące wokół warunki. Co chwila musieli jednak zwalniać, aby minąć jakiś wóz lub konwój wojskowy organizujący przerwę na środku drogi (przy czym każde takie wydarzenie nasi trzej znajomi kwitowali ostrymi przekleństwami, nie oszczędzając też kopniaków i wyzwisk pod adresem zastawiających drogę osobników)
- Przed nami jeszcze z dwie mile drogi – rzekł wreszcie Pork
- No, chociaż tyle – zaczął komentować Halusz – myślę że w tym mieście łatwiej znajdziemy jakieś wsparcie...
- Jak dobrze pójdzie, to znowu będziemy musieli wiać...
- Ta, a jak pójdzie lepiej, to może nas zgilotynują.
- Wszystko możliwe – skwitował ostatnie Pork, który widać miał już dość zażartej paplaniny Halusza i jego kłuni z Metiokiem.
Śnieg padał dalej, a trakt coraz bardziej przypominał zapchane ulice stolicy.
- Gdzie też tych ludzi gna? Nie mogą usiedzieć w domu?
- Zamknij się lepiej...
- Ha!!! Prrr gnido!!! – posłyszeli naglę donośny okrzyk jakiegoś człowieka, który parę metrów od nich zmagał się z odpiętym od powozu koniem. Zatrzymali się na ten widok i w sumie nie wiedzieć czemu zaczęli oglądać przedstawienie, rozmawiając ze sobą cicho.
- Ha! Toście panowie do śmiechu zbierają? Ja wam kurna pokarzę, dranie, ni pomóc ni słowa, lecz patrzaj ino i śmiej się do rozpuku. Ha! Pokarzę no wam, do kroćset! Ruchy, moja!
Na ostatnie słowa zza krzaków wyrwało się chyba z 6 osób i rzucili się oni na trzech jeźdźców, którzy nie wiedząc co się dzieje rozdziawili tylko usta z wielkim pytaniem na twarzach. Nie minęło kilka chwil, jak wszyscy trzej znaleźli się w śniegu, dosyć mocno skrępowani grubym sznurem
- Ha! Toć was można sprzedać tera, a jak dobrze pójdzie to i nawet więcej wykroić... na wóz ze ścierwem! – wrzasnął herszt bandy.
Zaraz splątani panowie zostali przeszukani, odebrano im wszystkie rzeczy, które miały jakąś wartość, a ich samych wrzucono na wóz i dosyć mocno przy tym poturbowano.
- Ha-ha-ha – wrzeszczał rozradowany przywódca – to panowie wygód zaznacie, aby wam nigdzie spieszno nie było!
Jedynie oczy Halusza wyrażały jego bezgraniczną wściekłość...
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Zacznę od jednej rzeczy, która mnie się nie spodobała. Otóż fragment: "wyrwało się chyba z 6 osób". Te "chyba" nie pasuje, narrator sprawia wrażenie wszechwiedzącego i takim raczej być powinien. Powinno być [moim skromnym zdaniem] "wyrwało się około sześciu osób". Sens mniej więcej ten sam, a lepiej wygląda.

Stylistycznie ładnie, konstrukcja zgrabna, dialogi wystarczająco realistyczne by czerpać przyjemność z czytania. Ogółem ładne opo, ale... W sumie klimat, trochę mało porywający. Taki rodzaj opa, ale publika woli czytać jak coś się dzieje =] Co oczywiście jest marudzeniem tylko. A opo zgrabne jest, tylko trzeba odpowiedniego nastroju, myślę, by czytać z pełnym zrozumieniem i radochą.

Poza tym ciekawe realia. I w sumie dobrze, że takie ogólne. Prawdy nie powinny dotyczyć wybranych sytuacji =]

Czyżby to była zamknięta całość?
 
Do góry Bottom