Moda na wierszydła zapanowała, nie będę w tyle =]
A zdjęcia, rzecz jasna, też moje.
Mój cynober
Pod ścianą, w kącie... zupełnie cicho...
Ołówek, kartka... zagmatwane uczucie...
Pył... roztaczał się mgłą... dziwnie głucho...
Mimo ludzi, miałem poczucie,
jakbyśmy byli tam sami...
Było nas więcej, niż powinno.
Liczba nierzeczywista...
Było tak cholernie zimno,
lecz jakoś tego nie odczułem... czy aż tak zimnokrwista
mogła być moja myśl?
Rysuj, rysuj... chyl głowę...
Kreśl, kreśl... Zrównaj ze mną podłogę...
Bądź tam, do cholery, siedź!
Siedząc zaś czuj, wiedz,
że obserwator czuwa...
Tak jakoś nieufnie, nieśmiało...
[czemu 10 minut, jest sekundą?]
Mi jest ciągle tego widoku zbyt mało,
mija sekunda... podążę własną drogą...
Zamykam drzwi...
Zostajesz tam...
Zamykam drzwi...
Zostaję sam...
Mój kolejny cynober
Minęła wieczna godzina,
wyszedłem z zamknięcia...
Nie żyje lojalność, zginęła rodzina...
Nie wiem już nic, nie mam pojęcia...
Zaginąłem...
Nie wiem, o co mi chodzi...
Nie wiem, czego można chcieć.
I kogo to obchodzi,
wszystkim zależy tylko na tym, by więcej mieć...
Trucizna sączona w barwie,
bez potrzeby barwami krwi rozlewa się po ścianach,
plami dusze, plami ręce...
A wszystko to tylko w ramach
marzenia...
To nieprawdopodobne...
Nie do zrobienia...
Błądzę wzrokiem po tobie,
choć już znikłaś, tam ciebie [nie było?!] nie ma...
Szukam ciebie...
Lecz nie wracasz...
Szukam ciebie...
Lecz nie czekasz...
Mija kolejna sekunda...
Niebieskie liście
Nie chcę zielonych liści i łąk.
Nie chcę niebieskiego nieba i morza.
Pragnę jedynie pary delikatnych rąk
i oczy... w nich poranne płoną zorze,
tak lśniące, piękne, nieludzkie
budzą we mnie myśli cierpkie... wtulić się w tą istotę
choćby na chwile krótkie,
obdarzyć własnym ciepłem... zniszczyć zmrożone lodem
obojętności cierpienie i otworzyć usta
i razem z oddechem, jak pierwszym u dziecka, krzyknąć
z wyrzutem w drugie usta... i by nie była to tylko pusta
przestrzeń, a coś więcej i by tak zabrnąć,
by nie było odwrotu, lecz by to nie bolało,
bo ty teraz... może mnie nie widzisz,
lecz ja widzę ciebie obrazem, którym stał
się wytatuowany na powiekach i nawet gdy śnisz,
dla mnie czuwasz...
Może jestem za młody by móc odczuwać
Może jestem za młody by zrozumieć piękno
Może jestem za młody na dojrzałość
lecz wnętrze chce temu przeczyć...
Niespójność
Jak odczytywać mam z twych ust zwątpienie,
jeśli nie umiem odczytać zwykłej niechęci?
Czego to kwestia, że nie ma zajęcia,
które przekładałbym nad czerni podziwianie,
przeplatanej bielą.
Naiwnie sądząc, przekonany błędnie,
o istnieniu barw, kolorów, a nawet cieni,
lecz od dziś już nic się nie zmieni
[chyba, że jednak]. Wszystko przy bieli z Czernią blednie,
trochę się zagubiłem.
Czerń biel czerń biel czerń biel
Oczy przykute, zanitowane, skamieniałe,
wciąż wypatrują tego co nie warte nic, co małe.
BŁAGAM! W końcu coś zmień,
ja wahadeł mam dość.
A zdjęcia, rzecz jasna, też moje.
Mój cynober
Pod ścianą, w kącie... zupełnie cicho...
Ołówek, kartka... zagmatwane uczucie...
Pył... roztaczał się mgłą... dziwnie głucho...
Mimo ludzi, miałem poczucie,
jakbyśmy byli tam sami...
Było nas więcej, niż powinno.
Liczba nierzeczywista...
Było tak cholernie zimno,
lecz jakoś tego nie odczułem... czy aż tak zimnokrwista
mogła być moja myśl?
Rysuj, rysuj... chyl głowę...
Kreśl, kreśl... Zrównaj ze mną podłogę...
Bądź tam, do cholery, siedź!
Siedząc zaś czuj, wiedz,
że obserwator czuwa...
Tak jakoś nieufnie, nieśmiało...
[czemu 10 minut, jest sekundą?]
Mi jest ciągle tego widoku zbyt mało,
mija sekunda... podążę własną drogą...
Zamykam drzwi...
Zostajesz tam...
Zamykam drzwi...
Zostaję sam...
Mój kolejny cynober
Minęła wieczna godzina,
wyszedłem z zamknięcia...
Nie żyje lojalność, zginęła rodzina...
Nie wiem już nic, nie mam pojęcia...
Zaginąłem...
Nie wiem, o co mi chodzi...
Nie wiem, czego można chcieć.
I kogo to obchodzi,
wszystkim zależy tylko na tym, by więcej mieć...
Trucizna sączona w barwie,
bez potrzeby barwami krwi rozlewa się po ścianach,
plami dusze, plami ręce...
A wszystko to tylko w ramach
marzenia...
To nieprawdopodobne...
Nie do zrobienia...
Błądzę wzrokiem po tobie,
choć już znikłaś, tam ciebie [nie było?!] nie ma...
Szukam ciebie...
Lecz nie wracasz...
Szukam ciebie...
Lecz nie czekasz...
Mija kolejna sekunda...
Niebieskie liście
Nie chcę zielonych liści i łąk.
Nie chcę niebieskiego nieba i morza.
Pragnę jedynie pary delikatnych rąk
i oczy... w nich poranne płoną zorze,
tak lśniące, piękne, nieludzkie
budzą we mnie myśli cierpkie... wtulić się w tą istotę
choćby na chwile krótkie,
obdarzyć własnym ciepłem... zniszczyć zmrożone lodem
obojętności cierpienie i otworzyć usta
i razem z oddechem, jak pierwszym u dziecka, krzyknąć
z wyrzutem w drugie usta... i by nie była to tylko pusta
przestrzeń, a coś więcej i by tak zabrnąć,
by nie było odwrotu, lecz by to nie bolało,
bo ty teraz... może mnie nie widzisz,
lecz ja widzę ciebie obrazem, którym stał
się wytatuowany na powiekach i nawet gdy śnisz,
dla mnie czuwasz...
Może jestem za młody by móc odczuwać
Może jestem za młody by zrozumieć piękno
Może jestem za młody na dojrzałość
lecz wnętrze chce temu przeczyć...
Niespójność
Jak odczytywać mam z twych ust zwątpienie,
jeśli nie umiem odczytać zwykłej niechęci?
Czego to kwestia, że nie ma zajęcia,
które przekładałbym nad czerni podziwianie,
przeplatanej bielą.
Naiwnie sądząc, przekonany błędnie,
o istnieniu barw, kolorów, a nawet cieni,
lecz od dziś już nic się nie zmieni
[chyba, że jednak]. Wszystko przy bieli z Czernią blednie,
trochę się zagubiłem.
Czerń biel czerń biel czerń biel
Oczy przykute, zanitowane, skamieniałe,
wciąż wypatrują tego co nie warte nic, co małe.
BŁAGAM! W końcu coś zmień,
ja wahadeł mam dość.