Wieczór w Byakugan, ludzkim mieście w Zerthan. Mieszkańcy zaczęli wracać do domów, nieliczni jeszcze siedzieli w karczmie "pod Ściętym Jelonkiem". Byakugan było małym i cichym miasteczkiem. Straż miejska składała się z jedenastu mężczyzn pod dowództwem Zaubera.
W północnej części miasta, w klasztorze, nowicjusze pod bacznym okiem Magów Światła praktykowali siłę woli i wytrzymałość. Głową Kościoła Światła był Miwor Światły. Magowie Światła byli przeciwieństwem Magów Cienia. Ci ostatni są w sojuszu z królem Ethorem III. Uważani są oni za zło konieczne.
Tereny poza murami miasta są piękne; łąki i lasy zamieszkane przez dzikie zwierzęta. Sieć dróg łączyła farmy i miasto.
Sojusz między ludźmi a elfami upadł; elfów nie obchodzą inne rasy- byleby nie wkraczały do Świętego Lasu.
Asielle wracała z klasztoru do domu. Było już późno, ale dziewczyna rzuciła zaklęcie na widzenie w ciemności- nikt nie mógł jej zaskoczyć. Nagle coś huknęło. Asi odwróciła się gwałtownie i włożyła rękę pod płaszcz w poszukiwaniu sztyletu, który dostała na trzynaste urodziny. Wiedziała, że ktoś jest za wozem z sianem, huk go zdradził. Wóz był 10 metrów przed nią, oparty o ścianę, ponieważ nie miał jednego koła. Dziewczyna wyjęła sztylet i ścisnęła go jeszcze mocniej. I coś wyszło zza wozu.
Ku jej zdziwieniu był to mały, czarny kociak. Jej serce zaczęło bić wolniej, odsapnęła. Schowała sztylet za pasek i podeszła do kotka. Wyciągnęła do niego swoje jeszcze drżące ręce i podniosła go.
- No i co, maluszku, nie masz domu?- powiedziała. Miała piękny i spokojny głos.
Myliła się co do jednego. "Maluszku".
Asi wbiegła do domu i krzyknęła:
- Mamo, wróciłam! Patrz, kogo przyniosłam.
Jej matka, Karen, stanęła w progu pokoju; dom był mały, ale ładny. Czysty, ciepły i przytulny.
- Asielle, miałaś wrócić godzinę temu!- krzyknęła Karen nieco ochrypłym głosem.
- No wiem... Ale znalazłam kotka. Dziwne kolory...
Asi wyciągnęła rękę z kotkiem do matki. Matka uważnie obejrzała przestraszone kocię i oddała Asi.
- To kotka. Tri kolorka.
- Tri krololka?
- Wyjaśnię ci później. Ona może zostać pod jednym warunkiem...
- Jakim?
Karen usiadła na fotelu. Asielle nie ściągnąwszy płaszcza siadła na drugi fotel i odrzuciła kaptur; miała długie, rude włosy i diadem z zielonym kamieniem- prezent od babci.
- Nie przechadzaj się nigdy więcej przez slumsy!
- Nie wiem czemu, ale umowa stoi. Nazwę kotkę Misia.
- Nie wiesz czemu? Powodem są ci pijani biedacy, ślinią się na sam twój widok, a ty masz dopiero trzynaście lat i nie masz tyle siły, żeby się przed nimi obronić.
- Mamo... Tyle razy o tym rozmawiałyśmy...
- Nie marudź! Rozbierz się i idź się wykąp. Później spać. A ja znajdę miseczki dla Miśki i ją nakarmię.
Asielle zdjęła płaszcz i pobiegła schodami na górę.
- A kuweta? - krzyknęła matka. Asi najwyraźniej nie usłyszała, bo nie odpowiedziała.
Nazajutrz wszystkie sklepy były pozamykane, wszyscy ludzie, niezależnie od płci, wieku, stanu majątkowego musieli wyjść na plac targowy. Pojawił się burmistrz miasta, Alchbrez.
- Przykro mi że wszyscy jesteście zmuszeni być na placu, ale muszę ogłosić ważną wiadomość. -powiedział burmistrz.
Zebrawszy swe siły powiedział jednym tchem:
- Trupy powstają z grobów, magowie osłabli i zaraza rozprzestrzenia się w całym królestwie. -powiedziawszy to Alchbrez zasłabł i upadł na ziemię.
Na ulicach miasta zapanował chaos, więzienia zapełniły się ludźmi.
W ratuszu został tylko burmistrz, świeżo przebudzony, i dowódca straży.
- Burmistrzu, nie musiałeś tak mówić! Nie mogłeś spokojniej? Przez twe słowa znaczna ilość ludzi jest w więzieniu! Zaczęli mówić o tym wszystkim, każdy miał inne zdanie i w ruch poszły pięści i miecze...
- Co mnie obchodzą ludzie... Teraz NIC! Nie widzisz co się dzieje?! Ostatnia walka z nieumarłymi pogrzebała POŁOWĘ KRÓLESTWA! A wiesz co teraz będzie? Wszyscy zginiemy! Albo przez zarazę albo przez te plugastwa... Niechaj światło zlituje się nade mną...
- Nie panikuj! Może i jesteś burmistrzem, ale mnie to teraz nie obchodzi. W ciągu pięciu dni sytuacja w mieście ma się poprawić. Liczę na to, że wygłosisz jakieś dłuższe przemówienie, które uspokoi ludzi.
Następny tydzień był spokojny. Po mowie Alchbreza ludzie byli bardziej spokojni, a w ciągu kilku następnych dni wszystko wróciło do normy.
Asielle płakała. Nie chciała zginąć z ręki nieumarłego lub paść ofiarą zarazy. Jej zaklęcia przestały działać. Myślała, że koniec jest kwestią paru miesięcy; od urodzenia była pesymistką. Sama nazywała się realistką.
Wreszcie odrzuciła kołdrę i wstała. Burza rudych włosów zasłoniła jej oczy. Odrzuciła włosy w tył głowy i siadła przed lustrem.
Zaczęła się czesać. Po skończeniu spięła włosy spinką i się ubrała.
Wzięła Misię na spacer, przynajmniej to ją rozweseliło.
Chciałem zobaczyć, czy wyjdzie mi napisanie czegoś... Niestety nie. Później napiszę kontynuację, jeżeli chcecie. Ale moim zdaniem to co napisałem to kawałek nudnego i chaotycznego tekstu.
W północnej części miasta, w klasztorze, nowicjusze pod bacznym okiem Magów Światła praktykowali siłę woli i wytrzymałość. Głową Kościoła Światła był Miwor Światły. Magowie Światła byli przeciwieństwem Magów Cienia. Ci ostatni są w sojuszu z królem Ethorem III. Uważani są oni za zło konieczne.
Tereny poza murami miasta są piękne; łąki i lasy zamieszkane przez dzikie zwierzęta. Sieć dróg łączyła farmy i miasto.
Sojusz między ludźmi a elfami upadł; elfów nie obchodzą inne rasy- byleby nie wkraczały do Świętego Lasu.
Asielle wracała z klasztoru do domu. Było już późno, ale dziewczyna rzuciła zaklęcie na widzenie w ciemności- nikt nie mógł jej zaskoczyć. Nagle coś huknęło. Asi odwróciła się gwałtownie i włożyła rękę pod płaszcz w poszukiwaniu sztyletu, który dostała na trzynaste urodziny. Wiedziała, że ktoś jest za wozem z sianem, huk go zdradził. Wóz był 10 metrów przed nią, oparty o ścianę, ponieważ nie miał jednego koła. Dziewczyna wyjęła sztylet i ścisnęła go jeszcze mocniej. I coś wyszło zza wozu.
Ku jej zdziwieniu był to mały, czarny kociak. Jej serce zaczęło bić wolniej, odsapnęła. Schowała sztylet za pasek i podeszła do kotka. Wyciągnęła do niego swoje jeszcze drżące ręce i podniosła go.
- No i co, maluszku, nie masz domu?- powiedziała. Miała piękny i spokojny głos.
Myliła się co do jednego. "Maluszku".
Asi wbiegła do domu i krzyknęła:
- Mamo, wróciłam! Patrz, kogo przyniosłam.
Jej matka, Karen, stanęła w progu pokoju; dom był mały, ale ładny. Czysty, ciepły i przytulny.
- Asielle, miałaś wrócić godzinę temu!- krzyknęła Karen nieco ochrypłym głosem.
- No wiem... Ale znalazłam kotka. Dziwne kolory...
Asi wyciągnęła rękę z kotkiem do matki. Matka uważnie obejrzała przestraszone kocię i oddała Asi.
- To kotka. Tri kolorka.
- Tri krololka?
- Wyjaśnię ci później. Ona może zostać pod jednym warunkiem...
- Jakim?
Karen usiadła na fotelu. Asielle nie ściągnąwszy płaszcza siadła na drugi fotel i odrzuciła kaptur; miała długie, rude włosy i diadem z zielonym kamieniem- prezent od babci.
- Nie przechadzaj się nigdy więcej przez slumsy!
- Nie wiem czemu, ale umowa stoi. Nazwę kotkę Misia.
- Nie wiesz czemu? Powodem są ci pijani biedacy, ślinią się na sam twój widok, a ty masz dopiero trzynaście lat i nie masz tyle siły, żeby się przed nimi obronić.
- Mamo... Tyle razy o tym rozmawiałyśmy...
- Nie marudź! Rozbierz się i idź się wykąp. Później spać. A ja znajdę miseczki dla Miśki i ją nakarmię.
Asielle zdjęła płaszcz i pobiegła schodami na górę.
- A kuweta? - krzyknęła matka. Asi najwyraźniej nie usłyszała, bo nie odpowiedziała.
Nazajutrz wszystkie sklepy były pozamykane, wszyscy ludzie, niezależnie od płci, wieku, stanu majątkowego musieli wyjść na plac targowy. Pojawił się burmistrz miasta, Alchbrez.
- Przykro mi że wszyscy jesteście zmuszeni być na placu, ale muszę ogłosić ważną wiadomość. -powiedział burmistrz.
Zebrawszy swe siły powiedział jednym tchem:
- Trupy powstają z grobów, magowie osłabli i zaraza rozprzestrzenia się w całym królestwie. -powiedziawszy to Alchbrez zasłabł i upadł na ziemię.
Na ulicach miasta zapanował chaos, więzienia zapełniły się ludźmi.
W ratuszu został tylko burmistrz, świeżo przebudzony, i dowódca straży.
- Burmistrzu, nie musiałeś tak mówić! Nie mogłeś spokojniej? Przez twe słowa znaczna ilość ludzi jest w więzieniu! Zaczęli mówić o tym wszystkim, każdy miał inne zdanie i w ruch poszły pięści i miecze...
- Co mnie obchodzą ludzie... Teraz NIC! Nie widzisz co się dzieje?! Ostatnia walka z nieumarłymi pogrzebała POŁOWĘ KRÓLESTWA! A wiesz co teraz będzie? Wszyscy zginiemy! Albo przez zarazę albo przez te plugastwa... Niechaj światło zlituje się nade mną...
- Nie panikuj! Może i jesteś burmistrzem, ale mnie to teraz nie obchodzi. W ciągu pięciu dni sytuacja w mieście ma się poprawić. Liczę na to, że wygłosisz jakieś dłuższe przemówienie, które uspokoi ludzi.
Następny tydzień był spokojny. Po mowie Alchbreza ludzie byli bardziej spokojni, a w ciągu kilku następnych dni wszystko wróciło do normy.
Asielle płakała. Nie chciała zginąć z ręki nieumarłego lub paść ofiarą zarazy. Jej zaklęcia przestały działać. Myślała, że koniec jest kwestią paru miesięcy; od urodzenia była pesymistką. Sama nazywała się realistką.
Wreszcie odrzuciła kołdrę i wstała. Burza rudych włosów zasłoniła jej oczy. Odrzuciła włosy w tył głowy i siadła przed lustrem.
Zaczęła się czesać. Po skończeniu spięła włosy spinką i się ubrała.
Wzięła Misię na spacer, przynajmniej to ją rozweseliło.
Chciałem zobaczyć, czy wyjdzie mi napisanie czegoś... Niestety nie. Później napiszę kontynuację, jeżeli chcecie. Ale moim zdaniem to co napisałem to kawałek nudnego i chaotycznego tekstu.